asmund sørensen
Gość
asmund sørensen Sro 6 Sty - 23:49
GośćGość
Gość
Gość
ASMUND SØRENSEN
o d a l a
Dzieciństwo było wysokimi ścianami, których tynk odchodził nieco w niektórych miejscach, od czego uwagę odwracać miały niegdyś duże obrazy w złotych ramach - a teraz jedynie huczące pustką haczyki i odbarwione plamy, świadczące o goszczonych przed laty w Czarnej Willi arcydziełach, niekiedy światowej klasy. Dorastanie było lśniącym parkietem, na którym łatwo zbijało się kolana i ciągnącymi się wzdłuż marmurowej poręczy, szerokimi schodami, gdzie gubiono często monety, guziki oraz mleczne zęby. Opiekę roztaczały rzeźbione czule wprawioną ręką donice, w których rozrastały się bujne paprocie - zasadzone gęsto w miejsca pustych cokołów, skąd mogły doglądać krzątaniny gosposi i surowym okiem oceniać dziecięce postępy w nauce. Rodzina była jak naznaczone starością, ciężkie kotary, które zasłaniały przed światem okiennice, przypominając domownikom o utraconej świetności; o gryzącym sumienie upadku.
Kroki. Gruby obcas na matczynych stopach, długa suknia przyozdobiona klejnotami. Ciężka. Drobne i zmizerniałe ciało kobiety z trudem przyjmowało na barki ten wysiłek przyozdabiania się na wzór rosyjskich księżniczek we wszystkie ostałe kosztowności. Efemeryczna sylwetka i twarz, zapadła zbyt mocno pod licznymi zmarszczkami, tuszowanymi z perfekcyjnym niemal efektem przy okazji wszelkich familijnych spędów i publicznych wystąpień. Wizytówka. Ikona. Długie palce, wieńczące zadbane dłonie. Oczy duże i zielone - niegdyś atut, od jakiegoś czasu jednak przypominające drogą broszkę, wpiętą w grzywę wypłowiałej klaczy.
Huk drzwi do gabinetu dziadka. Znajdował się na samym końcu długiego korytarza, w głównej części budynku, do której dzieciom nie wolno było wchodzić, bo działy się tam sprawy dorosłych, a Gerhard Sørensen potrzebował ciszy. Cisza. Ojcowskie przykazanie; nienawidził hałasu, podobnie jak jarl. Cisza była bogactwem i fundamentem domostwa. Opuszczała je tylko przy okazji zbyt wystawnych przyjęć, dyktowanych przez potrzebę życia ponad stan.
Ale to rzeczy, których nie wiesz, będąc dzieckiem.
k e n a z
Ciężkie tomiska starych ksiąg, ułożonych jedna przy drugiej na regale, ciasno przy sobie. Palce sięgały do nich, ilekroć ojcowskie kroki zbliżały się do przestrzennego pomieszczenia, w którym znajdowała się czytelnia - w nadziei na większą ociupinę aprobaty albo uwagi, albo instrukcji. Najczęściej jednak do pochylonego nad runicznymi przekazami młodzieńca nie docierało wiele więcej, niż surowe spojrzenie spod gęstych, ciemnych brwi. Wzrok chłostający chłodem po kościach policzkowych i wzdłuż miernej sylwetki rozpromieniał się dopiero wtedy, kiedy odwróciwszy się od młodszego z synów przemykał na twarz starszego - swojego pierworodnego. Dumy. Chluby. Adresata wszystkich niewypowiedzianych bezpośrednio pochwał i nadziei.
W uszczuplonych zbiorach książkowych w Czarnej Willi znajdowała się cała masa kurzących się od wieków, pociągłych wpółmartwym językiem przodków przekazów, ale żadna powleczona zdartą w rogach skórą okładka nie zamykała w sobie wiedzy tajemnej o tym, w jaki sposób można było posiąść rodzicielską miłość i uznanie.
Matka drzemała znużona w fotelu przy kominku, a ojciec palił fajkę, dzierżąc w dłoni gruby tom, z którego odpytywał. I chociaż Asmund wiedział prawie zawsze, to prawie zawsze też on okazywał się szybszy, lepszy, mądrzejszy.
Nieznośny.
l a g u z
O chorobie matki nie mówiło się tak długo, jak długo było to możliwe.
- Czemu nosisz na sobie te wszystkie rzeczy?
- Bo w każdej chwili mogę umrzeć, Asmund.
Nie chciała umierać z gołą szyją i włosami, w które nie wpięto ozdobnej wsuwki. Chciałoby się powiedzieć, że nie chciała umierać w ogóle, ale to nie była do końca prawda. Męczyła się. W gorsze dni zalegała w łóżku od rana do nocy - w pełnym makijażu i eleganckim stroju, na wypadek, gdyby już więcej miała się nie obudzić. Od zawsze markotna i oszczędna w słowach, z czasem przestała mówić wcale - żeby odróżnić sen od jawy, zapisywała w pamiętniku, który po jej śmierci Asmund odnalazł wetknięty w fotel przy kominku i przestudiował uważnie, nie dzieląc się znaleziskiem z nikim z rodziny.
I czasem myślał o tym, że już wtedy musieli wiedzieć, że pozwalali mu zastygać o pustym umyśle i spojrzeniu, żeby móc nazwać go nieukiem i zganić za to, że nie słucha, żeby z sadystyczną satysfakcją przyglądać się jego zatracaniu we własnym świecie w najmniej odpowiednich momentach. Wiedzieli, ale nie powiedzieli nic, dopóki sam nie zaczął orientować się w tym, że czas się zagina, że słowa rozpływają.
- Wypij.
Przekazując mu fiolkę z substancją, którą aż do zapadnięcia w śpiączkę musiała wtaczać w siebie matka, ojciec nie uraczył go nawet krótkim spojrzeniem.
Skaza.
n a u d i z
Choć zawsze starał się z całych sił, bycie prymusem nigdy nie było mu pisane. Miał swój mały świat, a w nim wąski zakres zainteresowań - co prawda pieszczących ambicje ojca, ale i tak niewystarczająco. Starannie kreślił runy na pożółkłym papierze, z zafascynowaniem wsłuchiwał się w słowa, zapraszanych czasem na zajęcia, słynnych łamaczy klątw i rytualistów. Jak zwykle parała go ta strona magii, która nie znajdowała aprobaty w ojcowskich oczach.
Kierunek, który obrał na Instytucie Eihwaz miał być kompromisem pomiędzy ciągatami w kierunku klątwołamactwa i magii rytualnej, a magią twórczą na Ansuz, na który nalegał ojciec - padło więc na starożytne runy, będące uogólnieniem jego zainteresowań, ale wciąż wiążące się ciasno z tą bardziej zacienioną stroną rodzinnego interesu jubilerskiego. Pod okiem niezależnych nauczycieli pobierał nieustannie nauki z zakresu rzemieślnictwa, po cichu licząc na to, że dziadek dostrzeże jego zaangażowanie w sprawę i podszepnie ojcu, że to w młodszym Sørensenie widzi swojego następcę - nie w pierwszym wnuku, który swoją drogą poszedł w zupełnie innym kierunku, niż powinien.
Zuchwałość. Coraz silniej oddawał się temu jednemu z najgorszych przymiotów, z niesmakiem przyglądając się, jak jego brat marnuje okazję, do której został stworzony - okazję na to, żeby pewnego dnia zostać dziedzicem. Zgryzota. Chował żylaste ciało pod ciężkimi, ekstrawaganckimi płaszczami i mocą akcesoriów, na które nie powinien móc sobie pozwolić; i robił to nieprzejęty zupełnie faktem, że wydzielonych mu przez ojca funduszy brakowało potem na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Był zbyt dumny, żeby prosić o pomoc.
Zbyt przekonany o własnej wyjątkowości.
i w a z
Wolny czas nie istniał zupełnie: wolny czas rozmywał się przed niezłomnym wiszeniem nad zapisanymi mądrością stronnicami, w psującym wzrok półcieniu. Lata studenckie były nauką - nauką, nauką, nauką - morzem nauki, sięgającej w coraz bardziej ciemne i niebezpieczne rewiry, uginającej się pod gwałtownym przerostem ego, tkanej, żeby służyć samolubności, szukając zemsty i zrównania z ziemią przejmującego poczucia odrzucenia.
Zgłębiając księgi, zdarzyło mu się natknąć na taką, poświęconą rytuałom zakazanym - do której sięgnął bardziej jako do edukacyjnej ciekawostki, niż z jakąkolwiek negatywną intencją. Potem jednak przypadkiem odnajdywały się kolejne zatęchłe tomiska, które pożerał w ekspresowym tempie, nie przypuszczając nawet, że dzięki nim, skończywszy trzeci etap edukacji, powróci z Midgardu do rodzinnej rezydencji, bogatszy nie tylko o naukowy tytuł, ale także o plan.
Ostrze własnoręcznie przygotowanego przez siebie sztyletu połyskiwało ponuro między złożonymi w walizce ubraniami. Trzy niepozorne fiolki nabytych na czarnym rynku trucizn ustawiały się jedna przy drugiej, pod dyplomem ukończenia instytutu. Czekały na noc.
Krew. Pamiętał dobrze, jak brudziła dłoń, skapując na buty, żeby zostawić na nich szkarłatne plamy. Za mocno naciął skórę, ten pośpiech był zgubny. Cholerny pośpiech, cholerny stres. Ostrze wbijane głęboko w ziemię, tuż pod oknem sypialni brata, tak idealnie, perfekcyjnie wręcz.
Zdradziła go natura - nigdy nie pojmował w istocie zachwytów nad urokiem matki ziemi, nie wzruszał go kojący szum wody w naturalnych źródłach ani zachody słońca, gaszące światło nad Odense; czyżby przyroda postanowiła się na nim zemścić?
Do tej pory pamiętał gniew ojca. Sztylet rzucony jego silną dłonią na podłogę u stóp niewdzięcznego syna, kiedy ten zgłębiał zuchwale jakąś niekoniecznie pasjonującą lekturę - czy też, zdawałoby się, że niepasjonującą, bo co mogło być naprawdę zajmujące w obliczu takiej sytuacji?
- To zostaje między nami.
Słowa, które z hukiem zakończyły tamtą rozmowę, a także jego pobyt w Czarnej Willi.
Ostatnie słowa, jakie od tamtej pory usłyszał od ojca sam na sam.
b e r k a n o
Powrót do Midgardu miał być lekarstwem dla duszy i niespełnionych ambicji, ale też sposobem na odsunięcie go od ważnych, rodowych interesów. Odesłany z powrotem do miasta, w którym pobierał edukację wyższą, miał pomagać w trzymaniu pieczy nad midgardzką filią przedsiębiorstwa Sørensen, uśmiechać się ładnie, wszelkie wątpliwe kwestie konsultować z ojcem lub dziadkiem i nie imać się zajęć trudniejszych niż te najmniej skomplikowane.
Obraza. Tak smakowała ta kara i zwłaszcza przez pierwsze tygodnie grzania stołka przy papierkowej robocie, nie ukrywał specjalnie, że nie był tu z własnej woli. Marzyło mu się być blisko serca interesów, w zakazanej dla dzieci i dla niego głównej części budynku, gdzie ważyły się decyzje nie tylko przedsiębiorstwa, ale też całego klanu.
Osamotniony, z dala od oczu, o których uwagę mógłby zabiegać, rozgoryczony porażką swojego najważniejszego dotychczas życiowego przedsięwzięcia i dogłębnie zażenowany tym, że dał się przyłapać ojcu, szybko zaczął pogrążać się w marazmie i stagnacji, od których ucieczki szukał w dobrach materialnych. Jeszcze bardziej krzykliwie, jeszcze bardziej złośliwie, choć miał przecież za zadanie jedynie trzymać poziom, jedynie nie przynosić rodzinie hańby.
i s a
Hańby nie było - była za to wzmagająca na nowo frustracja, było poczucie bycia przegranym, było złość, która znajdowała ukojenie w nieprzemyślanych i impulsywnych decyzjach, w obietnicach bez pokrycia i w pysze, u której wyżyn chybotał się niedościgniony, niechętnie spoglądając w dół, w obawie przed dostrzeżeniem na ziemi własnego cienia.
Czas zamazywał się jakby coraz częściej, ale nauczył się już ignorować dobitnie te godziny wyrwanie i wymazane bezpowrotnie z życiorysu - czasem tylko, w przypływie szału i niezrozumienia, wściekał się niemożliwie za wszystkie życiowe sensy, które być może dałoby mu się zgłębić podczas tamtych właśnie zaprzepaszczonych godzin i za nieodzyskane, cenne minuty praktyk, którym oddawał się hojnie w swojej samotni licząc na to, że któregoś dnia spróbuje znowu.
I zrobi to lepiej, i uważniej, i bardziej świadomie.
Zrobi to doskonale.
Mistrz Gry
Re: asmund sørensen Pią 8 Sty - 13:52
Karta zaakceptowana
Sørensenowie lata swojej świetności mają wprawdzie już za sobą, ale dla ciebie nic nie jest jeszcze przecież przesądzone – twoje talenty i zainteresowania z pewnością pozwolą ci wydostać się poza rodzinne stereotypy. Uważaj jednak, by ktoś przypadkiem nie wdarł się pod ciemną zasłonę twoich najskrytszych tajemnic, wszak ciężko stwierdzić, co mógłby pomyśleć o ich zawartości.
Piętno rodzinnej choroby z pewnością odbiło się silnie na twojej psychice, ciężko bowiem funkcjonować w świecie, który z taką wiarygodnością jawi ci się jako osobliwa przeplatanka jawy z sennymi wyobrażeniami. Aby ułatwić ci trochę funkcjonowanie, w prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry kompas prawdy, który domniemanie wytworzony został lata temu przez karły. Przedmiot ten, za pomocą złotej wskazówki, pozwala ci odróżnić to, co rzeczywiste, od tego, co jawi się jedynie w twojej głowie, dodatkowo dając ci również bonus +2 do rzutów na spostrzegawczość. Używaj go jednak mądrze – zbyt częste wykorzystywanie może bowiem znacznie osłabić jego magię.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Piętno rodzinnej choroby z pewnością odbiło się silnie na twojej psychice, ciężko bowiem funkcjonować w świecie, który z taką wiarygodnością jawi ci się jako osobliwa przeplatanka jawy z sennymi wyobrażeniami. Aby ułatwić ci trochę funkcjonowanie, w prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry kompas prawdy, który domniemanie wytworzony został lata temu przez karły. Przedmiot ten, za pomocą złotej wskazówki, pozwala ci odróżnić to, co rzeczywiste, od tego, co jawi się jedynie w twojej głowie, dodatkowo dając ci również bonus +2 do rzutów na spostrzegawczość. Używaj go jednak mądrze – zbyt częste wykorzystywanie może bowiem znacznie osłabić jego magię.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!