:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Retrospekcje
It hurts everyday — the absence of someone who was once there. (H. Tveter & S. Rijneveld; luty 2001 roku)
Harpa Tveter
It hurts everyday — the absence of someone who was once there. (H. Tveter & S. Rijneveld; luty 2001 roku) Sro 9 Paź - 18:06
Harpa TveterWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : Młoda oficer w Wysłannikach Forsetiego. Uciekinierka. Zaginiona żona. Rozczarowanie matki. Gorzki zawód ojca.
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Kruk
Atuty : akrobata (I), miłośnik pojedynków (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 14 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Grudzień był wietrzny.
Styczeń nasiąkły ciemnością.
Luty rozmiękły — pod stopami grudki śniegu topiły się, rozchlapywały we wszystkie strony poszarzałą breją zaduszoną ciężarem służbowego obuwia, na którym osiadały perlące się półprzezroczystą mazią krople rozlanej bieli zmieszanej z błotem. Stawiała kroki w milczeniu, w wyliczeniu odległości, dokładnie obserwując wszystkie elementy otoczenia z wnikliwością człowieka niepozwalającego sobie na błędy, chociaż te i tak się zdarzały, nieunikniony tragizm ludzkiego losu zamykał się w defektach wykraczających poza coś, co mogłaby kontrolować, dlatego ponownie powracała do niewielkiej przestrzeni zbrodni, w której zamykała własną władzę oraz wiedzę. Niczym drapieżne zwierzę o bystrych oczach dostrzegających
w i ę c e j
l e p i e j
d a l e j
poddawała analizie rzeczywistość, łączyła poszczególne punkty od kropki do kropki, jak w dziecięcej zagadce rozciągniętej czarno-białą ilustracją na dwie strony taniego czasopisma, których powyrywane kartki niekiedy dostrzegała na szwedzkich chodnikach, niemal zapomniała ich istnienie; w Midgardzie nigdzie takich nie było. W mieście niezwykle obcym i zarazem akceptującym jej obcość, niedopasowanie zarysowane w szwedzkim akcencie okraszającym nordyckie słowa, w spojrzeniu wymalowanym niecodzienną melancholią niepasującą do młodej kobiety o porcelanowej twarzy, chociaż nawet ta była nieco fałszywa, bo przecież w rzeczywistości należała do Sigyn, dziewczynki złożonej w ofierze, dzierlatki pogrzebanej w śnieżnobiałym kurhanie arktycznych lodowców strzegących najdalszej granicy północnego bieguna, gdzie kolorowe światła tańczyły wraz z duchami przeszłych przyrzeczeń. Alochtoniczny błysk modrego wejrzenia osiadł wreszcie tam, dokąd zmierzał od początku.
Do ciała ostygłego z życia.
Do dziewięcioletniego chłopca prawdopodobnie zasiadającego do stołu pośród bogów.
Do dziecka, któremu odebrano istnienie.
— Żadnych świadków — Oiva ma dźwięczny głos i wyprostowane ramiona.
Nawet nie musiała nań patrzeć, by wiedzieć — z a w s z e taki jest; perfekcyjny w roztaczanym dookoła poczuciu pełnej kontroli nad sytuacją, jakakolwiek by ona nie była, przyzwyczaiła się do tego oraz do ciężaru posyłanych jej spojrzeń, którymi bezgłośnie zadawał pytania o treści zbyt delikatnej na wnikanie do świata dźwiękiem sklejonych głosek, jednak w milczeniu ocierającym się kobiecie o ramiona zawierał wszystko, co kiedykolwiek było potrzebne. Skinęła mu delikatnie w odpowiedzi, częstując ostatnim papierosem, którym i tak się podzielą, jak atrybutem niepodważalnego partnerstwa wykraczającego dalece poza rzeczy zrozumiałe dla innych, chociaż tym nieszczególnie się przejmowali.
Podbródkiem wskazała na młodego technika, który w śnieżno-błotnej brei próbował wyłuskać ślady czegokolwiek godnego tytułowania dowodem zbrodni albo chociaż poszlaką, niewielkim tropem możliwym do głębszego interpretowania, bowiem tego rozpaczliwie potrzebowali, by kolejna sprawa nie zatrzymała się niespodziewanie w połowie drogi. Nawet umiejętności Harpy były niczym więcej jak bezsilnością w zetknięciu z krawędzią urwiska, skąd droga prowadziła na dół — tylko i wyłącznie.
— Sprawdź, czy udało się cokolwiek znaleźć — Harpa głos ma ochrypły.
Subtelnie nieprzyjemny; zimny — jednak nie w sposób, w jaki arktyczne wiatry dmą przed siebie w przestrzeni zrównanej zawsze do śnieżnobiałych prerii rozciągniętych kilometrami po horyzont; nie w sposób, w jaki bezkresna tajga rozpościera nasiąkły chłodem płaszcz przez płaszczyzny ludzkiej skóry, połykając zachłannie ciepło pulsujące w człowieczym ciele, które prędzej czy później upada zatrute oziębłością nieprzystępnego miejsca. Zlodowaciałe sople wyrastające z gardzieli wraz ze strumieniem dźwięków szarpiących strunami uwięzionymi w ściankach krtani są skrzepnięte wychłodzeniem charakterystycznym dla domów zamieszkałych przez duchy mijające się pośród wymarłych korytarzy, w których miłość wybrzmiewa szelestem popłochu, jaki pozostawia zdziczałe zwierzę niepozwalające się oswoić przez brak jakiejkolwiek cierpliwości. Zimno to falowało niespokojnie w efemerycznym wzburzeniu zarysowanym cieniem w oczach sunących przez dziecięce ciało wciąż wystawione na widok galdrów gromadzących się coraz tłumniej z tą obrzydliwą ciekawością, od której kobiecie robiło się niedobrze, dlatego charakterystycznym gwizdem przywołała jednego z młodszych stażystów i kazała odgrodzić ich spojrzenia odległością znacznie większą niżeli to konieczne, jednak coś wibrowało nieznośnie w bladości jej skóry; może to świadomość kogoś będącego matką, nawet jeśli daleko od własnego dziecka, to wciąż nie potrafiła pozbyć się tego uczucia, że ktoś utracił dzisiaj cząstkę siebie.
— Co tutaj robiłeś? — wyszeptała w kierunku ciała, którego usta trawił bezruch.
Cierpliwie chłonęła każdy milimetr ubrudzonego, miejscami poszarpanego ubrania nasiąkłego rozmiękłym śniegiem, obrysowywała wyraźnie zarysowane znamiona wskazujące na uduszenie — k o l e j n e, pomyślała gorzko — przypatrywała się zaschniętej na brodzie krwi wyciekłej prawdopodobnie przed śmiercią ze skaleczonej wargi, może w wyniku uderzenia, i kiedy planowała przysunąć się nieco bliżej, chcąc skupić spojrzenie na twarzy dziecka, usłyszała odgłosy awantury rozgrywającej się gdzieś za plecami. Podświadomie doskonale rozumiała, czym było narastające wzburzenie oraz słowne przepychanki inspektorów z nieznajomą kobietą, której zarys szczęki wraz z czernią włosów dostrzegała z odległości metrów; wiedziała, co wkrótce się wydarzy, dlatego ze szmerem westchnienia podniosła się z klęczek, niedbałym machnięciem dłoni informując Oivę, że sama sobie poradzi, bo przecież zawsze sobie radziła.
Nawet jeśli za sekundę własnymi ustami poinformuje zrozpaczoną matkę, że jej dziecko więcej nie wróci do domu.
Styczeń nasiąkły ciemnością.
Luty rozmiękły — pod stopami grudki śniegu topiły się, rozchlapywały we wszystkie strony poszarzałą breją zaduszoną ciężarem służbowego obuwia, na którym osiadały perlące się półprzezroczystą mazią krople rozlanej bieli zmieszanej z błotem. Stawiała kroki w milczeniu, w wyliczeniu odległości, dokładnie obserwując wszystkie elementy otoczenia z wnikliwością człowieka niepozwalającego sobie na błędy, chociaż te i tak się zdarzały, nieunikniony tragizm ludzkiego losu zamykał się w defektach wykraczających poza coś, co mogłaby kontrolować, dlatego ponownie powracała do niewielkiej przestrzeni zbrodni, w której zamykała własną władzę oraz wiedzę. Niczym drapieżne zwierzę o bystrych oczach dostrzegających
w i ę c e j
l e p i e j
d a l e j
poddawała analizie rzeczywistość, łączyła poszczególne punkty od kropki do kropki, jak w dziecięcej zagadce rozciągniętej czarno-białą ilustracją na dwie strony taniego czasopisma, których powyrywane kartki niekiedy dostrzegała na szwedzkich chodnikach, niemal zapomniała ich istnienie; w Midgardzie nigdzie takich nie było. W mieście niezwykle obcym i zarazem akceptującym jej obcość, niedopasowanie zarysowane w szwedzkim akcencie okraszającym nordyckie słowa, w spojrzeniu wymalowanym niecodzienną melancholią niepasującą do młodej kobiety o porcelanowej twarzy, chociaż nawet ta była nieco fałszywa, bo przecież w rzeczywistości należała do Sigyn, dziewczynki złożonej w ofierze, dzierlatki pogrzebanej w śnieżnobiałym kurhanie arktycznych lodowców strzegących najdalszej granicy północnego bieguna, gdzie kolorowe światła tańczyły wraz z duchami przeszłych przyrzeczeń. Alochtoniczny błysk modrego wejrzenia osiadł wreszcie tam, dokąd zmierzał od początku.
Do ciała ostygłego z życia.
Do dziewięcioletniego chłopca prawdopodobnie zasiadającego do stołu pośród bogów.
Do dziecka, któremu odebrano istnienie.
— Żadnych świadków — Oiva ma dźwięczny głos i wyprostowane ramiona.
Nawet nie musiała nań patrzeć, by wiedzieć — z a w s z e taki jest; perfekcyjny w roztaczanym dookoła poczuciu pełnej kontroli nad sytuacją, jakakolwiek by ona nie była, przyzwyczaiła się do tego oraz do ciężaru posyłanych jej spojrzeń, którymi bezgłośnie zadawał pytania o treści zbyt delikatnej na wnikanie do świata dźwiękiem sklejonych głosek, jednak w milczeniu ocierającym się kobiecie o ramiona zawierał wszystko, co kiedykolwiek było potrzebne. Skinęła mu delikatnie w odpowiedzi, częstując ostatnim papierosem, którym i tak się podzielą, jak atrybutem niepodważalnego partnerstwa wykraczającego dalece poza rzeczy zrozumiałe dla innych, chociaż tym nieszczególnie się przejmowali.
Podbródkiem wskazała na młodego technika, który w śnieżno-błotnej brei próbował wyłuskać ślady czegokolwiek godnego tytułowania dowodem zbrodni albo chociaż poszlaką, niewielkim tropem możliwym do głębszego interpretowania, bowiem tego rozpaczliwie potrzebowali, by kolejna sprawa nie zatrzymała się niespodziewanie w połowie drogi. Nawet umiejętności Harpy były niczym więcej jak bezsilnością w zetknięciu z krawędzią urwiska, skąd droga prowadziła na dół — tylko i wyłącznie.
— Sprawdź, czy udało się cokolwiek znaleźć — Harpa głos ma ochrypły.
Subtelnie nieprzyjemny; zimny — jednak nie w sposób, w jaki arktyczne wiatry dmą przed siebie w przestrzeni zrównanej zawsze do śnieżnobiałych prerii rozciągniętych kilometrami po horyzont; nie w sposób, w jaki bezkresna tajga rozpościera nasiąkły chłodem płaszcz przez płaszczyzny ludzkiej skóry, połykając zachłannie ciepło pulsujące w człowieczym ciele, które prędzej czy później upada zatrute oziębłością nieprzystępnego miejsca. Zlodowaciałe sople wyrastające z gardzieli wraz ze strumieniem dźwięków szarpiących strunami uwięzionymi w ściankach krtani są skrzepnięte wychłodzeniem charakterystycznym dla domów zamieszkałych przez duchy mijające się pośród wymarłych korytarzy, w których miłość wybrzmiewa szelestem popłochu, jaki pozostawia zdziczałe zwierzę niepozwalające się oswoić przez brak jakiejkolwiek cierpliwości. Zimno to falowało niespokojnie w efemerycznym wzburzeniu zarysowanym cieniem w oczach sunących przez dziecięce ciało wciąż wystawione na widok galdrów gromadzących się coraz tłumniej z tą obrzydliwą ciekawością, od której kobiecie robiło się niedobrze, dlatego charakterystycznym gwizdem przywołała jednego z młodszych stażystów i kazała odgrodzić ich spojrzenia odległością znacznie większą niżeli to konieczne, jednak coś wibrowało nieznośnie w bladości jej skóry; może to świadomość kogoś będącego matką, nawet jeśli daleko od własnego dziecka, to wciąż nie potrafiła pozbyć się tego uczucia, że ktoś utracił dzisiaj cząstkę siebie.
— Co tutaj robiłeś? — wyszeptała w kierunku ciała, którego usta trawił bezruch.
Cierpliwie chłonęła każdy milimetr ubrudzonego, miejscami poszarpanego ubrania nasiąkłego rozmiękłym śniegiem, obrysowywała wyraźnie zarysowane znamiona wskazujące na uduszenie — k o l e j n e, pomyślała gorzko — przypatrywała się zaschniętej na brodzie krwi wyciekłej prawdopodobnie przed śmiercią ze skaleczonej wargi, może w wyniku uderzenia, i kiedy planowała przysunąć się nieco bliżej, chcąc skupić spojrzenie na twarzy dziecka, usłyszała odgłosy awantury rozgrywającej się gdzieś za plecami. Podświadomie doskonale rozumiała, czym było narastające wzburzenie oraz słowne przepychanki inspektorów z nieznajomą kobietą, której zarys szczęki wraz z czernią włosów dostrzegała z odległości metrów; wiedziała, co wkrótce się wydarzy, dlatego ze szmerem westchnienia podniosła się z klęczek, niedbałym machnięciem dłoni informując Oivę, że sama sobie poradzi, bo przecież zawsze sobie radziła.
Nawet jeśli za sekundę własnymi ustami poinformuje zrozpaczoną matkę, że jej dziecko więcej nie wróci do domu.
. Silence isn't empty.