Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Schody do nieba

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Schody do nieba
    Schody do nieba to ironiczny eufemizm na metalową konstrukcję przymocowaną do ściany budynku, po której wspiąć się można na płaskie dachy; często spotkać tutaj można młodzież plującą z góry na do kałuży i palącą swoje pierwsze papierosy, dlatego zazwyczaj nikt tutaj nie zagląda – dzieciaki nie są raczej miło nastawione i nie należą do tych, które pomagają starszym paniom wnieść zakupy do mieszkania.
    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    26.05.2001?
    szósta rano


    Midgard z idyllicznych książek na najniższych półkach w domu rodziców nieśmiało budziłby się o tej porze do życia. Piękne panny wychylałyby się z okiennic czy coś w tym stylu, sklepikarze sennie wślizgiwali się do swoich biznesów przez tylne drzwi, a ulice pachniałyby świeżo wypiekanym chlebem.
    Dzielnica Ymira Starszego pachniała tylko szczynami, drażniącymi zmysły warga. Powracający z pustymi rękami z polowania myśliwy nie uświadczy żadnej otwartej piekarni. Niezadowolony z bezowocnych łowów—czy naprawdę nic nie kręciło się dziś w lesie, czy to on był po pełni zmęczony, mniej spostrzegawczy i mniej skuteczny?—zjadł jakąś suchą kanapkę z wczoraj, a potem kręcił się chwilę po wynajętym pokoju i impulsywnie wyszedł na ulicę. Wiedział, że już nie zaśnie, choć może powinien. Powinien też po prostu usiąść na krześle i odpocząć po długiej wędrówce po lesie, ale nie był kimś kto potrafi odpoczywać w domu. Tej dziury nie można było zresztą nazwać domem. Nie miał już zresztą domu i wątpił, że kiedykolwiek będzie miał, Gleipnir nie zapomni o wyroku wydanym na zdrajcę. Prościej było się przemieszczać i nigdzie nie wracać na dłużej, może i dzisiejszą dziurę porzuci po miesiącu.
    Wracał tylko do lasów. Nie przyznałby przed sobą, że to one kojarzą się z domem, bo dom był niegdyś w ramionach...
    ...nie. Zawsze zaczynał o nim myśleć, gdy powracał do Midgardu na spotkania z siostrą. Nie będzie o nim myślał. Wciąż wierzył, że może to po prostu sobie wmówić i wtedy przestanie tęsknić. Od siedmiu lat jakoś nie wychodziło, ale najwyraźniej nie manifestował swojej silnej woli wystarczająco mocno. Wcisnął ręce do kieszeni, przyspieszając kroku, a że uliczki zdawały się klaustrofobiczne to spontanicznie wspiął się na kilka żelaznych schodków, pnących się na dach obskurnej kamienicy. Spojrzał w górę, skuszony perspektywą zaszycia się na górze, z widokiem na Midgard.
    Tyle, że ktoś wchodził już po tych schodach, chwiejnie i wolniej niż zrobiłby to rozpierany energią Ulrik. Westchnął w duchu, były zbyt wąskie by wyminąć tego typka, ale może mógłby spróbować…
    Kierowany jakimś męskim impulsem rywalizacji w dotarciu na dach postąpił jeszcze o kilka kroków w górę, mógłby wyminąć tamtego gościa na zakręcie i terytorialnie zająć dach. Zanim dotarł na półpiętro, nieznajomy zachwiał się jednak niebezpieczniej i... poleciał w dół, prosto na Engera.
    -Ej, uważaj! - ale wypowiedziane zbyt późno słowa nie pokonają siły promili ani siły grawitacji.
    Jego ostatnią przytomną myślą było to, że bardzo mu wstyd—miał manifestować zapomnienie Magnusa, a nie ściągnąć na jakiegoś nieszczęśnika niezdarność z powodu rozważań o tym, jak miło byłoby go wyprzedzić na żelaznej konstrukcji! Potem zadziałał już instynktownie, wyciągając ręce, zapierając się piętami i wciskając plecy w barierkę (dobrze, że żelazną, drewnianej by nie ufał), by brunet mógł wpaść mu w ramiona zamiast lecieć dalej po schodach i by mogli znaleźć stabilny grunt na tym niestabilnym kawałku blachy.
    Nieaktywni
    Halle Skov
    Halle Skov
    https://midgard.forumpolish.com/t3454-halle-skovhttps://midgard.forumpolish.com/t3542-halle-skov#35520https://midgard.forumpolish.com/t3541-bragi#35518https://midgard.forumpolish.com/


    Skok nie wchodził w grę. Bardziej od śmierci bał się tylko oszpecenia, beton pod nim wydawał się natomiast zbyt bliski — jego chropowata powierzchnia chłodna i srebrzysta w stalowym półmroku poranka. Próbował wyobrazić sobie rozmazaną na nim własną krew, ta jednak w każdej jego myśli w końcu zamieniała się w czarny atrament. Zacisnął palce mocniej na barierce, przechylając się ponad nią chwiejnie, a rozpuszczone włosy opadły mu na twarz wilgotnymi jeszcze od nocnego deszczu strąkami. Nie czuł własnego ciała — tylko oddech boleśnie rozszerzający przełyk, tylko język ciężko drętwiejący w ustach; nie czuł własnego ciała — nie rozumiał rozkładu swojej skóry, był jednak boleśnie świadom każdego miejsca, którego dziś dotknięto. Ślad długich palców odcisnął się na jego przedramieniu świeżym, makowym siniakiem. Nie chciał na niego patrzeć, mimo to nie obciągał rękawa, a jakieś kuriozalnej, okrutnej pokuty pozwalając wspomnieniu obcych dłoni wystawać spod cienkiego, cętkowanego materiału. Resztkami sił powstrzymał wymioty, gdy twarda barierka wbiła się boleśnie w jego żołądek. To była jego wina, jak zwykle — jak zwykle, jego decyzja.
    Powinien był pójść do Magnusa. Obiecał mu przecież — który to już raz, osiemdziesiąty lub setny — że nie będzie już tego robił, że kiedy zabraknie pieniędzy, wróci do niego, że przestanie wyciągać ręce tam, gdzie nie trzeba i szukać cudzej uwagi zazębionej ponad linią jego szyi. Nie został jednak w domu, zamiast tego spędził noc w znajomym brudzie ciemnych klubów, głęboko w trzewiach miasta. Bolało go gardło, piekły oczy, talarów miał natomiast w kieszeni zaledwie kilka — wszystkie tak samo lepkie od alkoholu, niezdolne kupić mu choćby tygodnia życia, nawet gdyby miał dorzucić do nich napiwki zebrane przy pubowym pianinie. Przeklął cicho, odbijając się od ogrodzenia. Kilka talarów — tyle był wart. Nie pomógł ogon ni słodka desperacja. Dzień wschodził nad miastem nieprzyjemną, fiołkową poświatą. Tutaj, pod podbrzuszem Midgardu, nie było słychać ptaków. Tylko jego oddech i zgrzytanie metalu, który jęczał żałośnie, gdy stawiał stopy na kolejnych stopniach.
    Zmrużył oczy. Migrena dopadła go gwałtownie niczym ból zęba, wbijając paznokcie w skronie. Jego mieszkanie było blisko, lecz wizja powrotu do zimnego, betonowego studia przyprawiała go o drgawki — nie chciał być sam. Nigdy nie lubił samotności, ostatnio jednak każdy jej przejaw okazywał się gorszy, bardziej dokuczliwy, kształtem przypominając stalowe krawieckie nożyce. Wróci do Magnusa — powtarzał sobie w myślach — otworzy drzwi do swojego gościnnego pokoju, będzie czekał, aż się obudzi, a potem będzie udawał, że spędził noc, wydając pieniądze, a nie je zarabiając. Skrzywił się na wspomnienie własnej naiwności. Wstyd przypominał węża bez przerwy wijącego mu się pod nogami.
    Stopnie były śliskie, a on nadal pijany. Gdy podniósł powieki, obraz przed oczami był mglisty, pełen smug jak tafla brudnego, łazienkowego lustra. Czyjaś obecność dotarła do niego z opóźnieniem — ciepki zapach lasu ledwie przedzierający się przez smolisty smród Ymira, ciężar drugich kroków kilka stopni pod nim. Długi cień mężczyzny rozmyty w mdłym świetle poranka. Halle przypomniał sobie nagle o siniaku na przedramieniu i obolałym gardle, o kilku talarach w kieszeni spodni i o tym jak smakowała krew z rozciętej wargi — zagrożenie. Jego ciało stało się lekkie, schody przerażająco strome. Zapomniał złapać się poręczy, zamiast tego — z wątpliwą gracją i pijacką lekkością — stracił równowagę i wpadł prosto na nieznajomego. Jego głos wydał mu się dziwnie głośny, ramiona natomiast dziwnie twarde, na tyle silne, by go złapać i na tyle niebezpieczne, by go udusić.
    Na ciebie? — odezwał się głupio, cichym głosem przeciskającym się pod szmerem chybotliwego oddechu. Patrzył teraz wprost na to, czego jeszcze przed chwilą się bał. Być może słusznie. Mężczyzna nie mógł być o wiele od niego starszy, był jednak sporo wyższy — o głowę, przynajmniej o głowę. Jego twarz nie była groźna, nie miała w sobie śliskiej brzydoty okolicznych żmij, była przystojna i dziwnie łagodna pod mocnymi rysami. Pachniał drzewem i trzymał go mocno, jakby jakaś część jego faktycznie dbała o cudze istnienie. Halle przyglądał mu się jasnymi oczami, w zaciekawieniu podrywając podbródek. Przypominał wilka, lecz nie szuję. Kącik ust drgnął mu mimowolnie. Kilka talarów. Być może noc wcale się jeszcze nie skończyła, być może nadal ma szansę na więcej. — Kręci mi się w głowie — powiedział, pozwalając sobie wtulić się w mężczyznę mocniej, zaciskając palce na jego ramionach i nie odrywając oczu od jego twarzy. — Nie wiem, co się dzieje — szeptał gorączkowo, a spojrzenie stało się niemal szkliste. — Nie wypiłem dużo…


    Don't give it a hand, offer it a soul
    Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
    Widzący
    Ulrik Enger
    Ulrik Enger
    https://midgard.forumpolish.com/t3627-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3640-ulrik-engerhttps://midgard.forumpolish.com/t3641-ulfahttps://midgard.forumpolish.com/


    W pierwszej chwili skupił się na tym, by zachować równowagę. Na stabilnym terenie byłby pewny, że utrzyma siebie i nieznajomego w pionie. Nie brakowało mu nigdy ani refleksu ani siły, a chybotliwy krok bruneta już od dawna dawał sygnały ostrzegawcze. Co prawda Ulrik krzyknął do niego zbyt późno, być może do samego końca mając nadzieję, że jednak nie upadnie; ale podświadomie spodziewał się przecież zagrożenia. Zawsze spodziewał się zagrożenia, nawet zanim samemu stał się zwierzyną łowną. Polowanie na wargów nie należało do bezpiecznych zajęć, choć odnalazł w nim swoje powołanie. Każdy ruch mógł być zdradziecki, każda pełnia ostatnią i jedna z nich faktycznie okazała się ostatnia. Tyle, że wcale nie umarł i to wszystko skomplikowało, zmieniając honor łowcy w hańbę, a myśliwego w ofiarę. Od tamtej pory to miasto, a nie lasy, stało się śmiertelnie niebezpieczne. Może i nie spodziewał się łowców Gleipniru czyhających na dachu lub na dole schodów (choć może powinien mieć oczy dookoła głowy), ale nawet żelazna konstrukcja wydała mu się nagle mniej stabilna niż grząski teren wśród drzew. Oswoił dzicz, w mieście czuł się niepewnie, a schody zdawały mu się niestabilne.
    Ale barierka za jego plecami nie puściła, nieznajomy nie pociągnął ich obojga w dół, Ulrik nie stracił równowagi. Ustali na nogach, obydwoje. Odetchnął, gdy złapał… mężczyznę, młodzieńca? Pierwszy raz przyjrzał mu się uważniej—twarzy młodszej od własnej, szarym oczom, włosom w nieokreślonym mysim odcieniu, które w zderzeniu z bladą cerą i tak wydawały się pełne kontrastu i kolorytu. Wzrok mimowolnie zsunął się na usta, które wypowiedziały nieco absurdalne pytanie.
    - Co? Nie, na schody. - doprecyzował, ale nie rozplótł od razu ramion, tym bardziej, że nieznajomy nagle przysunął się do niego mocniej. Wtulił się w niego mocniej. Pewnie szukał ściany, latarni, fotela, lub przypadkowego przechodnia, wydawał się w końcu pijany, ale... przez myśli Ulrika przemknęła mu iskra przykrej, żałosnej wręcz świadomości, że od tak dawna nikt poza siostrą się do niego nie przytulał. Wrażenie było dezorientujące, miłe i smutne zarazem. Rysy twarzy młodzieńca i sposób, w jaki ten nie odrywał wzroku od Ulrika też były dezorientujące. Enger rzadko kiedy oceniał powierzchowność innych mężczyzn, werbalizowane myśli wydawały mu się wręcz bardziej wstydliwe od mimowolnego pożądania lub od konkretnych działań (czy kiedykolwiek pomyślał o tym, jak bardzo Magnus jest przystojny zanim go pocałował? Nie, chyba nie, w ogóle przy nim mało myślał), ale ten nieznajomy był… taki... no.….
    Coś w jego twarzy bardzo Ulrika rozpraszało. Co to mogło być? Zmrużył lekko oczy, bo miał pamięć i do twarzy i do nazwisk, a wydawało mu się, że...
    -. ..czy my się znamy? - wypalił spontanicznie, nie mając pojęcia jak dwuznacznie mógł zabrzmieć, bo nie dawało mu to spokoju. Nie potrafił przypisać tej twarzy do okładki widzianej przed laty gazety, której nawet nie czytał (miał za to na tyle dobrą pamięć wzrokową, by takie rzeczy zapamiętać), ale taka hipoteza była łatwiejsza niż przyznanie, że pijany i niezdarny nieznajomy jest wcieleniem jakiegoś posągowego, męskiego ideału; choć prawdziwy ideał byłby sporo wyższy i miał szersze ramiona i gęstą brodę i o wiele zimniejsze spojrzenie.
    Zaraz zawstydził się zarówno natarczywych pytań, jak i dziwnych myśli, bo nieznajomy był w potrzebie i był najwyraźniej bardzo wstawiony albo i gorzej.
    - Hej, spokojnie. Już dobrze. - zapewnił łagodnie. Nie wypiłem dużo, uwierzył mu na słowo, więc w oczach błysnął tłumiony gniew, a na twarzy odbiła się troska. - A widziałeś, co pijesz? Może ktoś ci czegoś dosypał? - pieprzeni przestępcy i zwyrole w tej pieprzonej dzielnicy. Nie mógł bawić się w ulicznego bohatera bez narażania własnego bezpieczeństwa i koniecznej dla dezertera-warga kurtyny niewidzialności, ale ćpunowie zatruwający alkohol niewinnych zawsze podnosili mu ciśnienie, zawsze wyobrażał sobie siostrę w takiej sytuacji, zawsze czuł niemy protest i bezsilność, ale teraz nie był bezsilny i złapał kogoś na schodach. I ten ktoś pewnie nawet go nie zapamięta, a potrzebował pomocy i Ulrik szczerze chciał mu pomóc. Wreszcie mógł to zrobić bez oglądania się przez ramię.
    - Kojarzysz, gdzie jesteś? Pamiętasz drogę do domu? Odprowadzę cię. - zadecydował. - Dasz radę zejść? Może lepiej oprzyj się na mnie...
    Nieaktywni
    Halle Skov
    Halle Skov
    https://midgard.forumpolish.com/t3454-halle-skovhttps://midgard.forumpolish.com/t3542-halle-skov#35520https://midgard.forumpolish.com/t3541-bragi#35518https://midgard.forumpolish.com/


    Ludzie — zwykli ludzie — dziwnie podchodzili do cielesności. Przyglądał się temu z zainteresowaniem, od zawsze lub od kiedy tylko pamiętał — zazdrosne spojrzenia mężczyzn na bankietach, rozmarzone spojrzenia ich żon, wielkie nadzieje i płaczliwe błagania o miłość i uwagę, gdy wszystko się kończyło, rozsiewając ciepłą bezradność wzdłuż ciała. Palce na ramionach, palce na wargach, pocałunki które zawsze smakowały desperacją lub okrucieństwem, niczym pomiędzy, niczym słodkim lub czułym. Wszyscy chcieli zbyt wiele i zbyt wiele sobie wyobrażali, liczyli na oddanie lub wdzięczność za każdym razem, gdy nazywali go pięknym lub zostawiali ślady zębów na jego brzuchu. On tymczasem, pół człowiek pół potwór, wychowany z dala od miłości, nauczył się nie oczekiwać niczego i niczego nie pragnąć — nauczył się, iż intymność była w równym stopniu zabawą, co narzędziem. Nie potrafił więc zrozumieć łapczywości cudzych uczuć, nieważne jak wiele razy był ich świadkiem, chociaż tamtej nocy, kiedy pierwszy raz zaplótł ogon wokół łydek Jaski, wtulając się w niego z nieznanym wcześniej, wygłodzonym poczuciem bliskości, coś w głębi jego ciała, pod żebrami, napięło się niebezpiecznie. Wydawało mu się, że nie kochał i nie pragnął, lecz potrafił tęsknić.
    Przechylił lekko głowę, przyglądając się bliżej swojemu wybawcy — jego usta sprawiały wrażenie miękkich i ciepłych, twarz miał równie przyjemną w odbiorze co głos, mógł bez problemu stanąć przy barze okolicznego baru i pociągnąć za rękę jedną z tych ślicznych dziewcząt o okrągłych twarzach i piaskowych włosach. Miałby szczęście, gdyby trafił właśnie na taką słodką istotę, na tkliwe stworzenie, które ufnie rozpłynęłoby się w jego ramionach i rumieniło pod dotykiem jego dłoni, zamiast na demona, którego gazety rok temu nazwały nieodwracalnie zepsutym. Och, mógłby znaleźć w sercu miasta mile spojrzenie, które nie oczekiwałoby niczego w zamian, zamiast przypadkiem trafić na niego.
    Ach tak… wybacz, czasem nie patrzę pod nogi. — Wsparł się mocniej na jego ramieniu, upewniając się, że są tak blisko siebie, jak było to możliwe. Czuł jego oddech przez materiał swojego ubrania, przyspieszone bicie jego serca przy mostku. Widział doskonale to, jak na niego patrzył, jak mu się przyglądał — jak gdyby sam nadal poszukiwał powodu swojego zafascynowania, jakby nie rozumiał, na czym powinien zawiesić wzrok. Gdyby nie krowi ogon i nadprzyrodzona aura, Halle byłby po prostu urokliwy — wystarczająco ładny, dosyć ciekawy i całkiem niegroźny; gdyby nie ta część jego ciała, która nie była człowiekiem, mężczyzna mógłby zawiesić na nim krótkie spojrzenie, pozwolić sobie na uśmiech, lecz nie wpatrywałby się w niego w taki sposób. Jakby nie potrafił pojąć, co właśnie czuje. Czy my się znamy? Na twarzy Halle zakwitł rozbawiony uśmiech, oczy rozjaśniły mu się zainteresowaniem.
    Zapamiętałbym cię — odparł, nadal rozpromieniony, nadal ufnie w niego wtulony, jakby mężczyzna był ostatnią stabilną rzeczą trzymającą go na prostych nogach. Niby od niechcenia przesunął kciukiem po jego szyi, badając szybko wzniesienie grdyki i szorstkość zarostu. — Na pewno — dodał ciszej, unosząc wspomnienie tak, by spojrzeć nieznajomemu w oczy. Chciał go być może okraść (nie lubił określenia “wyłudzić”, nawet w stosunku do niego brzmiało niehonorowo), lecz nie oznaczało to, że nie wolno mu było się przy tym dobrze bawić. Mężczyzna pachniał lasem, miał mocne ramiona i podobało mu się to, jak reagował na jego spojrzenie — jakby starał się za wszelką cenę pozostać przy zdrowych zmysłach. — Ty też nie zapomniałbyś mojego imienia. — Uśmiechnął się jeszcze, przenosząc dłonie na kołnierz jego kurtki.
    Nie był pewien, czy wytrzeźwiał dzięki porannemu powietrzu, czy nagłemu uderzeniu adrenaliny, lecz jaskrawa rzeczywistość zdołała przebić się przez alkohol, a świat stał się znów brutalnie realny i ostry w każdej krawędzi. Mimo to nie chciał go puścić — nie tylko ze względu na swoje pragnienia, ale również dlatego, że ten rodzaj uścisku okazał się zaskakująco przyjemny. Pewność w cudzych ramionach sprawiała, że pragnął ułożyć głowę na jego piersi i zasnąć. Przeszło mu przez głowę, że gdy dostanie już kilka talarów i garść uwagi, mógłby zostać z nim do wieczora i w końcu się wyspać. Mógłby poprosić go, żeby głaskał go po karku, kiedy zasypiał. Wyglądał prawie na kogoś, kto nie uderzy go za to w twarz.
    Nie, nie, ja… po prostu mam słabą głowę — wydukał, marszcząc lekko nos. Jego szczere zmartwienie go zaskoczyło i nawet teraz, wtulony w niego jak szczur, Halle nie był pewien, jak zareagować. Zrobiło mu się niemal głupio, że nieznajomy nie był świadom tego, że osobą, która dolewa mu do drinków najwięcej podejrzanych eliksirów, jest on sam. Złote jabłko nadal oklejało jego język słodkim posmakiem karmelu. — Robię ostatnio dużo głupot, nie czuję się...em, najlepiej — dodał pośpiesznie, dla efektu na chwilę spuszczając wzrok. — Złamane serce, rozumiesz — kłamstwo szczypało podniebienie, lecz Halle nadal grał bezbłędnie, wpatrując się sennymi oczami w czubki jego butów. Chciał zabrać go do domu. Uśmiechnął się do siebie, niemal niezauważalnie, chowając zadowolenie za fałszywym smutkiem. Nie mógł naturalnie wziąć go do swojej rudery, znajdowali się jednak wystarczająco blisko jego drugiego domu, w którym czekało na niego wygodniejsze łóżko i przyjemne poczucie anonimowości. Magnusa nie powinno być o tej godzinie, a nawet gdyby był, Halle z chęcią zamydliłby mu oczy bajką o prawdziwej miłości, choćby ta miała trwać zaledwie jeden dzień. — Mieszkam blisko i wolałbym nie być sam…


    Don't give it a hand, offer it a soul
    Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.