Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Pub „Ślepy Kozioł”

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pub „Ślepy Kozioł”
    Pub, który znajduje się wewnątrz bramy jednej z wysokich kamienic, jeszcze na samym początku Przesmyku Lokiego, zazwyczaj gości w swoich progach wyjątkowo szemrane towarzystwo. Wystój wnętrza nie napawa optymizmem – długie, drewniane stoły rzadko kiedy są wycierane, a na ścianach zawieszone są wypchane głowy dzikich zwierząt, których błyszczące, akrylowe oczy łypią groźnie na klientów lokalu. Miejsce to tętni życiem szczególnie wieczorami, kiedy nad Midgardem zapada już zmrok – wówczas wewnątrz tym mocniej świecą tanie lampy, które rzucają bladożółty poblask na obite drewnem wnętrze. Alkoholu nigdy tu nie brakuje, lecz, co za tym idzie, goście nie znają umiaru, nad ranem wytaczając się na zewnątrz chwiejnym krokiem.
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    — 1.

    02.05.2001


    Północ.

    G o d z i n a

    (kiedy upojeni zachłannością własnych uczuć kochankowie wślizgują się we własne objęcia, jak wcześniej wślizgnęli do zabiedzonego w wystrój pokoju na krańcu motelu o nazwie zatartej pośród spopielonych kurhanów ludzkiej pamięci; kiedy przygaszone w domostwach żyrandole nasłuchują rytmicznych oddechów spokojnego, miarowego snu spływającego każdej nocy na mieszkańców Midgardu niczym remedium na bolączki codzienności, którą jedni są bardziej strudzeni od drugich; kiedy zniewoleni burzliwym we własnej destrukcyjności uczuciu galdrowie o sercach i duszach spowitych cieniem zanurzają się w arkanach zakazanej magii, wspinając coraz wyżej po szczeblach obsesyjnej pogoni za tym, co oficjalnie uznawane jest za nieczyste, wypaczone, zbrukane)

    c z y

    (kiedy wygłodniałe demony zaległe pod sklepieniem czaszki w leniwym marazmie powiek oraz zmęczeniu mięśni wreszcie budzą się, szarpiąc gwałtownym zrywem spoiwa łańcuchów zaciskających bolesny uścisk kontroli przeżerającej się przez skórę i tkanki po same kości; kiedy mary o bezcielesnych formach niespiesznie zakradają do poszarzałej rzeczywistości upstrzonej błyskotliwością pomniejszych kłamstewek czy ozdobionej ornamentami donośnych przechwałek, których echa wciąż wybrzmiewają pośród obrzydliwych krawężników Przesmyku Lokiego po nastanie świtu, kiedy ludzie wrośnięci w to miejsce korzeniami niegodziwości chowają oblicza przed pocałunkiem jutrzni wychylającej zza horyzontu)

    p o r a ?

    Dochodzi północ — godzina czy pora? — kiedy wystukiwany palcami rytm zaczyna wybrzmiewać nużącą powtarzalnością okraszoną niewdzięcznym spokojem nienachalnie obrysowującym czernią konturu męską sylwetkę, która (pomimo przygarbienia ramion i spuszczonego wzroku zatraconego w dylematach) wydaje się dziwnie oderwana od rzeczywistości cuchnącej tanimi papierosami i jeszcze tańszymi alkoholami smakującymi szczynami, o czym zdążył przekonać się w przeszłości; tak dalekiej, przykurzonej, niemalże zatartej pośród wspomnień, zarazem wybrzmiewającej cichym skomleniem pod firmamentem półprzezroczystych myśli. Nie przepadał za kolorowaniem rzeczywistości nadmierną ilością barwników, bowiem te prędzej czy później bledły, przytłoczone słonecznymi pocałunkami wyżerającymi żywotność ze wszystkiego, co niepotrzebne. Chociaż nie wyglądał, był człowiekiem interesów — czasem cudzych, przeważnie własnych, ale zawsze

    i n t e r e s ó w.

    Krótkim spojrzeniem posłanym nieznajomemu o chwiejnym krokiem wydusza resztki oddechu zaległe mu w płucach i bezgłośnie wyznacza nieprzekraczalną granicę, za którą czeka jedynie śmierć. Szybka bądź powolna, nigdy bezbolesna, i właśnie tu kącik ust drga niemalże niezauważalnie w górę na lichą długość mrugnięcia, po którym wszystko powraca do wyuczonego porządku wątłej ilości gestów, na jakie pozwala sobie pośród ludzi.

    Nienawykły do częstowania nieznajomych neutralnością wyzierającą spod pociemniałych tęczówek zatrzymanych odcieniem gdzieś między dojmującą czernią a sczerniałym brązem, osłania własne oblicze refleksami chłodnej kalkulacji nadgryzionej dokuczliwą agresją wtłoczoną pod napięcie skóry i renomę, o ile sięga odpowiedniego słowa. Co do zasady, w tak błahych przestrzeniach mówienie przeważnie zostawiał swym ludziom, samemu opierając się jedynie o wywieranie niepokoju. Jednak On wyjątkowo wymaga(ł) obecności Magnusa — nikogo innego.

    — Więc… — słowo wychylone na krawędzi języka zatrzymuje się gwałtownie, jak głos uwięziony ponownie w krtani. Na początku jeszcze się waha, dopóki ze zrezygnowaniem nie opuszcza wzroku na drewniany blat stołu wciąż upapranego alkoholem rozlanym przez kogoś, kto zasiadał tu wcześniej i delikatnie chwyta się drobnej uprzejmości, chociaż obydwoje wiedzą, dlaczego się spotykają; potrzebujemy siebie nawzajem, czyż nie? — Wciąż żyjesz.

    Stwierdzenie faktu posłane w przestrzenie eteru sięga Vila delikatnością wyszeptanych słów, chociaż nic w mężczyźnie będącym tej nocy jego towarzystwem nie jest ani trochę subtelne, wręcz przeciwnie. Szorstkość charakteru wraz ze wszystkimi historiami opiewającymi iście makabryczne zbrodnie ewidentnie każdego człowieka utrzymuje na zdrowy dystans, dlatego nikt, łącznie ze stałymi bywalcami pubu (już dawno otumanionymi przez wychylone kieliszki), nie odważa się zbliżyć do stoliku, przy którym zasiedli i, co Magnusowi jest na rękę, tak powinno pozostać. — Twoją obecność odczytuję jako chęć ponownej współpracy? — znak zapytania postawiony na krańcu sentencji głosem jest czysto retoryczny. Niemniej Eggen ofiarowuje swemu towarzyszowi namiastkę wyboru, bo przynajmniej tyle może dać mu

    t e r a z.

    Na trudniejszą część jeszcze przyjdzie czas.

    za jakieś 10 sekund po wymianie spojrzeń.

    Na 10 sekund przed północą.



    Widzący
    Vil Kütt
    Vil Kütt
    https://midgard.forumpolish.com/t2367-vil-kutt#28050https://midgard.forumpolish.com/t2378-vil-kutt#28134https://midgard.forumpolish.com/t2377-kirke#28133


    Dochodzi północ. Zbliża się z każdym krokiem, oddechem, biciem serca, słowem. Zbliża się, kiedy Vil swoje spojrzenie przenosi na znajomą sylwetkę. Ukrywając się pod obcymi rysami twarzy, może pozwolić sobie na tą kontemplacje, zatem spod lekko przymrużonych powiek studiuje twarz pogrążoną w letargu znużenia, gdzie jej właściciel, tkwiący w zadumie kłębiących się pod sklepieniem czaszki myśli, wystukuje palcami rytm pośpiesznie mijanych sekund. Jego wzrok, błądzący po przestrzeni, wydaje się dziwnie nieobecny, jakby przenikał przez wszystkie znajdujące się w polu widzenia przedmioty.
    Kütt, z premedytacją, testując jego cierpliwość, przeciąga moment nieuniknionej konfrontacji, nawilżając gardło paskudnym w smaku alkoholem. Dopiero, kiedy czuje na sobie jego spojrzenie, odnawia z nim kontakt wzrokowy. Z palcami zaciśniętymi na kieliszku, zbliża się do granicy, którą przekroczył dawno temu, obca twarz, którą nosi, w końcu staje się jego własną.
    Chociaż Magnus zniża głos do szeptu, Vil, w oddzielającej ich niewielkiej przestrzeni, wyraźnie słyszy każdą sylabę, która wybrzmiewa z jego ust. Nawet nuta subtelność, na jaką się decyduje, nie jest w stanie zatuszować szorstkości pojawiającą się pomiędzy zgłoskami. Jakby jego rozmówca, po każdym słowie, miażdżył odłamki szkła pod zębami. Dźwięki, jakie wydobywają się pomiędzy strun głosowych Kutta, są równie zdezelowane. Przypominają mu o bliźnie, która zdobi skórę centymetr nad grdyką. Powstrzymuje się przed zatknięciem z jej chropowatą powierzchnią opuszków palców. Obecnie wścibskie spojrzenie nie jest w stanie ją uchwycić. Jest niewidoczna, ukrywana zaklęciem.  
    - Więc wciąż żyję i wiem, że tęskniłeś - słowa balansują na krawędzi języka są równie niefrasobliwie, co wijący się w kącikach ust uśmiech. – Jaki smak mają te słowa? - dopytuje filuternie; w jego własnym przełyku pozostawiają po sobie posmak satysfakcji, przez którą czuje słodkość w ustach i pod językiem.
    Sylwetka Eggona, ani zła sława, jaka do niego przyległa, niczym kusz do zakamarków pubu, nie szarpie vilowego żołądku w spazmach lęku. Stalowa toń jego spojrzenia jest spokojna, chłodna. Powierzchnie gładkiego czoła nie przecina żadna zmarszczka. Na ustach nie wślizguje się żaden grymas, poza delikatnym, kącikowym uśmiechem. Strach pięścią nie zakleszcza się na gardle, nie spinała jego mięśni w paraliżu napięcia, nie tłamsi słów w przełyku. Te, z tą samą śmiałością, co zawsze, z domieszką kokieterii i prowokacji, sączą się z ust Vila. Jakby spotkanie oko w oko z człowiekiem, który jest zdolny do każdego najbardziej wyrafinowane okrucieństwa, było nieomalże tak prowizoryczną czynnością jak oddychanie.
    Pod upływie kilku sekund, odmierzanych przez niecierpliwie bicie serca w klatce piersiowej, siada w końcu naprzeciwko Norwega. Namiastka wyboru, którą oferuje mu ślepiec, kładzie się cieniem rozbawienia na jego rysach twarzy, jednak nie pozwala sobie na żadne słowa uszczypliwości adresowane pod jego adresem, mimo iż kilka z nich ciśnie mu się na ustach.
    Przede wszystkim gest Magnusa jest łaskawy, ale nie musi utrzymywać pozorów. Przejawy uprzejmości, w ich znajomości, dawno stały się zbędnym balastem, pękły pod naporem ciężaru doświadczeń. Najprawdopodobniej wówczas, gdy ostatecznie przekroczyli granice dobrego smaku.
    - Inaczej nie przeszedłbym przez próg tej... - obejmuje spojrzeniem najbliższy skrawek przestrzeni, jakby w poszukiwaniu adekwatnego określenia, na który zasługuje ten lokal, gdyż "Ślepy Kozioł", w oczach Estończyka, to pospolita speluna, która wzbudza w nim jedynie zalążek kiełkującej się w wolnej przestrzeni żeber odrazy - ...menelni
    Magnusowej słabość do lokali tego typu nigdy nie podzielał, bo kojarzyły mu się z miejscem, w którym dorastał, przez co zawsze stanowiła kość niezgodny między nimi.
    Potrzebujesz dowodu?, pyta zaczepnie spojrzeniem, które krzyżuje ze swoim rozmówcą.
    - Feigr-dýr - mruczy pod nosem, w ramach demonstracji. Ofiarą staje się mucha, który pojawia się na blacie zajmowanego przez nich stolika kilka chwil wcześniej. Żyjątko zamiera bezruchu.
    Zaskakujące, że pomimo upływu czasu, nadal mają sobie wiele do zaoferowania. I widocznie są w tej kwestii zgodni.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Vil Kütt' has done the following action : kości


    'k100' : 83
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/



    Odetchnął.

    Pozwolił płucom zakosztować krótkotrwałego odpoczynku przed ponownym wtłoczeniem powietrza we własne ciało, z którego poprzednie napięcie zdawało się delikatnie spływać ku deskom spróchniałej podłogi podrygującej nieznacznie przy każdym tupnięciu podeszwy buta podążającego rytmem wystukiwanym przez palce. Podczas gdy rzeczywistość przelewała się przez pomieszczenie jazgotliwymi rozmowami, odgłosem szkieł szorujących po blatach czy dźwięcznymi wyzwiskami wykrzykiwanymi przez moczymordy strzegącego tego miejsca niczym świątyni, Magnus zostaje muśnięty głosem, do którego barwy zdążył nawyknąć przez wspólnie spędzony czas. Ułamki sekund później nieruchomym spojrzeniem dosięga J e g o oczu — są trochę znajome, trochę obce, skonfrontowane gwałtownie ze zlodowaciałym powitaniem zarysowanym we wzroku Norwega, który ani drgnie przy pierwszych słowach, aczkolwiek kącik ust wydaje się wręcz minimalistycznie poszybować ku górze.

    Powstrzymuje się przed prychnięciem, kiedy odgłos

    t ę s k n i ł e ś

    uderza skronie obuchem ostro zakończonego wyrazu, który należałoby dopisać do niebezpiecznych czy wręcz zakazanych, jak arkana magii pochłaniane przez mężczyznę większą część życia. Każdy doskonale wiedział, iż tęsknoty skrzyły zwodniczym blaskiem i uchodziły za luksus odległy od miejsca, do jakiego Eggen należał całym sobą.

    Jedna brew wędruje ku górze przy niespodziewanym pytaniem, dlatego cichym głosem wypowiada odpowiedź skomponowaną pierwszymi myślami, jakie nawiedzają sklepienie czaszki.

    — Smak równie gówniany, co to miejsce. — Nie skłamał.

    Wszystko w Ślepym Koźle uosabiało pierwotny etap powolnego rozkładu — nozdrzami z łatwością można było zaciągnąć się cuchnącym odorem społecznych slumsów, tanimi alkoholami o odcieniu i smaku szczyn zdarzało się nierozważnie wypalić we własnej gardzieli dziurę, zmętniałym wzrokiem błądziło się przez zatęchły wystrój niezmienny najprawdopodobniej od stuleci (a przynajmniej takie wrażenie się odnosiło). Krok dalej była zgnilizna tocząca niewątpliwie Przesmyk Lokiego niczym śmiercionośna choroba przeżerająca się przez powłoki ludzkiego ciała ustępującego pierwszym objawom, po którym było zbyt późno na ratunek; pozostawało jedynie pogodzenie się z losem i wyczekiwanie nieuniknionego. Samego Magnusa wydawały się trawić gorączka wraz z konwulsją przetaczającą drganiami przez mięśnie, ilekroć zapuszczał do tego zapomnianego przez bogów miejsca, jednak gdzieś pod firmamentem myśli skrywały się

    p l a n y

    oraz

    a m b i c j e.

    Zbyt niebezpieczne, by mówić o nich głośno (bowiem wszystkie ściany miały uszy), zarazem rzucające kuszące wyzwanie każdemu, kto odważyłby się w istocie wysłuchać tego, co mężczyzna miał do powiedzenia. Nawet nie chodziło o umiejętność przekonywania ludzi, bowiem w takich chwilach ślepiec rzadko operował samymi słowami, ale o składane o b i e t n i c e; tych dotrzymywał zawsze.

    [wiedział to każdy ten, kto powinien]

    Vil nigdy nie uchodził za znak zapytania bądź dozę niepewności — wręcz przeciwnie, jego umiejętność dostosowywania się do różnorakich sytuacji wraz z darem, a może wyuczoną zdolnością do zachowywania zimnej krwi niezależnie od walącej się rzeczywistości, była Magnusowi na rękę; wraz ze skrawkiem ofiarowanej lojalności, o ile sięgnięcie owego słowa oddawało przynajmniej odrobinę definicji wiążącej ich relacji. Kütt zdawał się urokliwym elementem układanki, jednak lekceważenie go uchodziło za ogromny błąd, często o nieodwracalnych konsekwencjach, i dopiero teraz coś szczerze drgnęło w diabolicznym spojrzeniu poczerniałych tęczówek.

    — Proszę o wybaczenie — rzucił nieco żywiej, lekko pochyliwszy głowę w geście udawanej skruchy. — Następnym razem zaproszę cię do  p a ł a c u, teie kõrgeausus skandynawski akcent pobrzmiewa w estońskim zwrocie, którego nauczył się przed miesiącami, a który usiłuje zatrzymać we własnej pamięci. Bywa to trudne przy przechowywaniu tak ogromnej ilości wspomnień, postaci, zdarzeń, dokąd niekiedy odważy się cofnąć, jednak ze wszystkich sił próbuje.

    Czyny ważniejsze od słów, prawda?

    Chociaż niewiele wiedzą o sobie na przekór upływającego czasu, paradoksalnie więź wykreowana pomiędzy mężczyznami wydaje się wyjątkowo silna, zacieśniająca przy każdym spotkaniu  oraz wspólnie wykonanym zadaniu i to rzeczywiście zaskakujące, jak wiele wciąż mogą sobie wzajemnie oferować, na skrajnie różnych płaszczyznach. Z a u f a n i e, chociaż wybrzmiewa na Przesmyku złowieszczą groźbą wtłoczoną pod każdą literę, tutaj jest niezwykle ważne, działające w dwie strony przy wszelakich ewentualnościach — tych dobrych, ale też tych złych. Swoista niepisana zasada obowiązująca w brudnych zaułkach, przeżartych ciemnością ulicach, przepełnionych podejrzanymi ludźmi spelunach, skąd obcych przeganiają złowrogie spojrzenia stałych bywalców łypiących wzrokiem drapieżcy na każdego, kto nie wydaje się właściwy. Norweg przyswoił wszystkie reguły, wszak dwadzieścia lat pozwala wiele się nauczyć.

    Z prowizorycznym znudzeniem obserwuje truchło muchy, acz spojrzenie skrzy opiłkami zadowolenia, którego bezbłędne odczytywanie można było dopisać do umiejętności nabytych przez Vila; tani wymóg w konsekwencji zawieranych układów, jak o tym myślał. — Nigdy nie wątpiłem w twe… talenty mówi gładko, formując głosem zgrabne pochlebstwo przy ostatnim słowie. Skrzyżowanie kruczoczarnych tafli z popielatą szarością zwierciadeł następuje długość oddechu później, kiedy przestrzeń zostaje skurczona do centymetrów dzielących ich twarze nad drewnianym stołem, nad którym Magnus pochyla się nieco bardziej w przód, nie spuszczając wzroku ze swojego towarzysza. — I dlatego cię potrzebuję — dodaje półszeptem ze szczególnym naciskiem na Cię. Opuszkami palców kreśli bliżej nieokreślone symbole na blacie, zanim zaczyna opowiadać, otwierając przed Estończykiem możliwości kolejnej współpracy. Wygodnej dla każdej ze stron i to pod wieloma względami. — Niedawno otrzymałem p r o p o z y c j ę, by przemycić coś wartościowego, naturalnie za odpowiednią kwotę. W teorii wszystko wydaje się proste — wchodzimy, zabieramy i znikamy, ale teoria przeważnie przegrywa z praktyką i wszystko się pierdoli już na początku. Stąd musimy być gotowi na każdą ewentualność — urywa na chwilę.

    Przez każdą rozumiał

    k a ż d ą,

    włącznie z Kruczą Strażą.

    Samymi tylko oczami nakazuje towarzyszowi milczenie. — Ciebie nie narażę na bezpośrednie niebezpieczeństwo. — Intensywność spojrzenia przybrała na sile. Sentymenty czy zdrowy rozsądek, Magnusie? — Brudna robota to moja specjalność, niemniej wymagam twojego zaangażowania, że tak to określę, podczas rekonesansu miejsca oraz później w samym porcie. Będziemy musieli dostarczyć Coś do mojego zaufanego człowieka z Kompanii Morskiej, on zajmie się resztą, ale. — Prędzej czy później zawsze jakieś ale się pojawia. — Na początek musimy się trochę rozejrzeć, a do tego jesteś idealnym wyborem. — Nawet nie poddał tego w wątpliwość.

    Zmiennokształtność Vila wielokrotnie ratowała Norwegowi skórę.

    — Na ten moment kontakt ze zleceniodawcą ograniczyłem do listów oraz pośredników, ale za jakieś dwa tygodnie spotykam się z nim osobiście. W Kopenhadze. Do tego czasu musimy sprawdzić tę lokację. — Wysunął z kieszeni pomiętą kartkę zapisaną pochyłym pismem układającym się we właściwy adres. — Jeśli szanse na powodzenie akcji będą większe niż mniejsze, przejdziemy do kolejnego punktu… p r o p o z y c j i tu urwał.

    Na początek tyle wiadomości wystarczyło, aby Kütt mógł ze spokojem przyswoić każdą istotną informację ze wszystkiego, co usłyszał. Magnus za to nieprzerwanie wpatrywał się w jego oczy, doszukując się od niechcenia najdelikatniejszej zmiany w nieprzeniknionej tafli szarych tęczówek bądź jakiegokolwiek drgnięcia mięśni na twarzy. Wciąż nie odchylił się do tyłu, nie wycofał, nie poruszył nawet o milimetr, nie czując takiej potrzeby, chociaż każdy mięsień w wyrzeźbionej sylwetce starym przyzwyczajeniem pozostawał subtelnie napięty, jeśli ktokolwiek odważyłby się przeszkodzić ich konwersacji.

    Za to Pieczęć Lokiego — niczym wymowna groźba jakiegokolwiek kontaktu z Magnusem — wkomponowana we wewnętrzne powłoki prawej dłoni wychyliła delikatnym konturem zza materiału skórzanego rękawa kurtki, którą tego wieczoru nałożył na ramiona.



    Widzący
    Vil Kütt
    Vil Kütt
    https://midgard.forumpolish.com/t2367-vil-kutt#28050https://midgard.forumpolish.com/t2378-vil-kutt#28134https://midgard.forumpolish.com/t2377-kirke#28133


    Viljar nie pozostaje obojętny na pozornie bezemocjonalną, niewzruszoną postawę mężczyzny na jego, co nie budzi żadnych wątpliwości, wyczekiwaną obecność. Oszczędny uśmiech wślizguje się na jego wargi, bo chociaż tęsknotę Magnus zbywa milczeniem, w grymasie, który mężczyzna unosi nieznacznie kąciki ust ku górze, złodziei tożsamości, wyczulony na najdrobniejsze gesty, umożliwiające mu wcielenie się w kolejną, zupełnie nową skórę, dostrzega przebłysk sentymentu. Słabości, które Eggen sobą prezentuje, są dla Kutta, w dłużej mierze niezrozumiałe. Sam, z reguły, nie przywiązuje się do miejsc, do ludzi. Nie pielęgnuje w sobie emocjonalnego przywiązania. Wszystko traktować chce jak drogę do celu. Zamyka jedne drzwi, by otworzyć inne. Garść doświadczeń, jakie z tego czerpie, pomaga mu przetrwać kolejne dni, tygodnie, miesiące, lata. Jednak nie jest zupełnie pozbawiony ludzkich odruchów. Jest jeden wyjątek, który wykradł mu oddech i serce, ostre fragmenty duszy zamykając w pięść. Magnus jest inny. Pod gruboskórnością skrywa drugą naturę, boleśnie rozszarpaną przez zęby przemocy. Sprawiał wrażenie, jakby strach ukrył głęboko w świadomości, więc być może dlatego zapomniał jak to jest bać się naprawdę.
    Tęskniłeś jest tylko prologiem do ich dzisiejszej rozmowy. Słowem, które gładko zastępuje "cześć". Echem przeszłości, która dzisiejszego wieczoru postanowiła dobrać się im do skóry.
    - Znoszę ten smród tylko wyłącznie przez wzgląd na dawne czasy. Doceń. b
    Wszystko w Ślepym Koźle kojarzy się z definicją upadku. Swąd wilgoci, potu, stęchlizny, fekaliów i wymiocin kumulują się z sobą. Vilowi wydaje się, że czuje fetor śmierci. Być może, niewykluczone, że w pochłoniętych przez mrok zakamarkach lokalu, do którego nie sięga jego wzrok, coś tu zdechło i nie jest to magnusowe poczucie przyzwoitości, które nie istniało długo przed ich pierwszym spotkaniem.
    Przesuwa leniwie spojrzeniem po twarzy Eggena, usiłując wyczytać z nich coś poza spokojem. Nadal trafi go, to co zawsze? Nadal w jego trzewiach płonie pożar ambicji, których ugasić nigdy nie potrafił?
    Zapewne, inaczej nie zabiegałby o te spotkanie. Choruje na to uleczalnie. Vil ma wrażenie, że ta gorączka nie przestanie mu dokuczać, póki nie przejmie władzy nad Midgardem, choć być może jego ambicje sięgały już dalej, poza linie horyzontu, poza ludzkie pojmowanie.
    - Teie kõrgeausus - koryguje akcent Norwega, z subtelnym, zawadiackim uśmiechem falującym na wargach. Rozbawienie, które łaskocze go w ścianę podniebienia, równie skutecznie odnajduje także drogę do jego oczu - szarość zostaje zmącona przez jaśniejsze prześwity, przez co kojarzyć może się ze stalą chłodnego ostrza pobłyskującego w promieniach ciepłego słońca. – Jeżeli chcesz się zwracać do mnie tym zwrotem, zadbaj chociaż o poprawne wymowne, bo w innym wypadku potraktuje to jak obelgę, a nie komplement. I następnym razem, gdy będziesz planować nasze spotkanie, oczekuję zaproszenia do palcu Sanssouci w Poczdamie Nie są co prawda standardy do których nawykłem i daleko mu do chociażby wiedeńskiego Schönbrunnu, ale przymknę oko na te niedogodności - uśmiech widniejący na wargach Vila, z każdym kolejnym słowem, wyłącznie się pogłębia. Magnus, swoją deklaracją, prowokuje go  do słownej arii, czym nie gardzi, najzwyczajniej świecie upiększając ich spotkanie swoimi wygórowanymi oczekiwaniami, które nigdy nie pokryją się z rzeczywistością.  – Obiecuję, że to koniec koncertu życzeń, gullfisk i możemy przejść do tego, co obaj lubimy najbardziej - interesów.
    Czeka - cierpliwie i wytrwale. Daje Magnusowi przestrzeń na rozwiniecie kłębiących się pod sklepieniem czaszki myśli. Musi być precyzyjny w słowach, pewny w zamiarach, szczery w swojej pewności siebie, by przekonać Kutta do współpracy. Nie uczyni tego przemocą, brutalną siłą, demonstracją swoich możliwości.
    Strach, który Vil czuł w stosunku do tego człowieka, już dawno wyparował.
    Ból, który Eggen mu zaserwował, prezentując wachlarz możliwości zaklęć czarnomagicznych, wystygł.
    Życie nauczyło ich jednego - mogą na sobie polegać. W zakamarach ulic tonących w strugach ciemności narodził nierozerwalny pakt porozumienia. Trwalszy od rozkosznych chwilach zapomnienia fundowanych przez ciepły dotyk prześlizgujący się po skórze. Trwalszy od kruchych, ,rzucanych na wiatr obietnic. Połączyło ich zlepek ośmiu liter – zaufanie,  równie trwałe, co fasada obłudy, którą się obaj szczelnie otoczyli.
    Mucha, która pada ofiarą zaklęcia, od dwóch sekund, pięciu uderzeń serca, z narządzaniem co celu, staje się dla Vila elementem przeszłości. Nie poświecą jej więcej uwagi. Ciężar spojrzenie skupi na twarzy swojego rozmówcy. Podnosi z blatu szklankę. Moczy usta trunku, którego posmak, kilka chwil później, zlizuje koniuszkiem języka. Nawet nie próbuje tego pic, wiedząc, ż ten syf, nie stojący nawet o obok alkoholu, nie przejdzie mu przez przełyk. Jak Magnus ma zamiar wynagrodzić mu te niedogodności? Tanimi komplementami, które właśnie sączyły się z jego ust?
    -Skarbie, nie musisz mnie zabawiać komplementami. Jestem świadomy swojej wartości. Nie przehandlujesz jej za bezcen - tym razem grymas na jego ustach przybiera dobrotliwego kształtu. Ciepłe, miłe słówka, które na zadanie połechtać mają jego echo, nie spełniły swojego zadania. Vilowi ze skromną nie jest do twarzy, obaj to wiedzieli. W innym wypadku skrawki dzielącej ich przestrzeni tężałyby od napięcia. – Lepiej mi powiedz, jak masz zamiar wynagrodzić mi tę rurę? - Przesuwa naczynie po blacie, w kierunku Magnusa.
    I dlaczego cię potrzebuję zawieszone zostaje w przestrzeni jak oddechy. "Cię" wybrzmiewa z chłodną stanowczością. Magnus, z tą potrzebą, nie jest osamotniony. Czas, którym dysponuje Vil, jest ograniczony. Rozsiada się wygodnie na krześle, zakłada nogę na nogę, krzyżuje ramiona na klatce piersiowej, bo w końcu z gardła Eggena padają konkrety. Komentarz sam ciśnie się na ustach, jednak pojmuje przekaz, jaki dostrzega w spojrzeniu lichwiarza, zatem słowa zatrzymuje w krtani, milczy, czeka na puentę, w międzyczasie analizuje w głowie słowa, które już padły i osiadły się w obszarze jego myśli.
    W szczupłych palcach Vila pojawia się kartka, którą Eggen wyjmuje z kieszeni. Zapoznaje się z adresem.
    - W jakiej roli mnie tam widzisz? - pyta więc,  uznając, że treść zlecenie nie pozostawia miejsca na żaden komentarz, wątpliwości, domysły. Zorientowanie się w sytuacji jest zazwyczaj równoznacznie z kradzieżą tożsamości.  – Mogę ukraść tożsamość jednego z pracowników  i, wcześniej, zanim postanowisz tam zajrzeć, rozeznać się w sytuacji. Po twoich słowach wnioskuję, że przedmiot, który ma paść ofiarą kradzieży, jest sporo warty. Na pewno zadbali o to, by nie wpadł w ręce byle kogo.
    Jednak, póki co, są to tylko czysto hipotetyczne założenia. Najważniejsza kwestia nie zostaje poruszana, bo interesy zawsze sprowadzają się właśnie do niej.
    Co zaoferujesz mi wzamian, Magnusie?
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Pragnienia, których niekiedy człowiek nie potrafił ugasić, chwytały mężczyznę za gardziel naostrzonymi szponami i brutalnie raniły skórę do samej krwi, zaciskały się w bolesnym uścisku niczym zbyt ciasna obroża najeżona kolczastymi wypustkami wpijającymi głębiej przy każdym szarpnięciu ku pożądanym słowom — [n i e] władza, lecz władza absolutna była jego pożądliwością; nieugaszonym żarem migotliwie chybocącym na załamaniu horyzontu, dokąd zmierzał przez ostatnie lata, jednak droga bywała uciążliwie powolna i coraz częściej wymagała zaangażowania osób postronnych. Może to właśnie dlatego zawsze zaczynał zasiedlać własny szereg ludźmi, z którymi złączony był zarówno niepisaną zmową milczenia, jak i ufnością utkaną dokonanymi na płaszczyznach czasu czynami, wyjątkowo często wykraczającymi poza przyzwoite czy czyste, bowiem o niektórych zbrodniach nie wypadało mówić inaczej.

    Przesmyk będący labiryntem zatęchłych zaułków we wspomnieniach Magnusa, którego pamięć wciąż rejestrowała niemalże każde odebrane życie, niekiedy przypominał śmiercionośną arenę krztuszącą się od szkarłatnej, wciąż ciepłej krwi przepływającej uliczkami, a złowrogi duch narodzony ponad trzy dekady wcześniej w zaśnieżonej, zimnej Norwegii wydawał się przelewać jej nieludzko dużo. Najprawdopodobniej do dzisiaj nie potrafił pozbyć się jej metalicznego zapachu wsiąkniętego we włosy niczym terpentyna, zaschniętych kropel zalegających brudem pod paznokciami, nieważne jak intensywnie szorował dłonie dla pozbycia się śladów popełnianych zbrodni, duszących miazmatów pozostałych wspomnieniem skrupulatnie formowanych kurhanów usypywanych jednak ludzkimi szczątkami, nigdy piachem, bowiem mężczyzna rzadko wybierał dobroduszne rozwiązania — Vil doskonale o tym wiedział.

    Nawet jeśli niewiele rozumiał ze słabości popychających ślepca w mroczne ramiona obsesyjnych zachłanności, to dostrzegał we wszystkim szansę dla siebie, a przeszłość rozrysowana została we współpracę zakończoną sukcesami i tylko sukcesami. Złodziej tożsamości, złodziej wspomnień, przesiąkła zakazanymi arkanami Asterin nierozerwalnie spleciona ze swym bratem, a to ledwie początek skrzywionych osobowości, do których pędziły jego myśli, ilekroć myślał o nowym

    z a d a n i u.

    Wyzwaniu, któremu musieli podołać i wiedział, że zrobią wszystko dla zwycięskiego starcia. Przegrana nigdy nie była rozwiązaniem — skończyłaby się bowiem pośród kruczych strażników krążącymi nad zaślepionym umysłem, skąd próbowaliby różnorodnymi sposobami wydobyć przydatne informacje, czasem wiele oferując za pomoc, jednak wyrzeczenie samego siebie było jednocześnie wyrokiem śmierci, którą Magnus własnoręcznie przynosił każdemu, kto na przestrzeni ostatnich siedmiu lat zdradził. Może nieświadomie podążył we wspomnieniu do rysunku Pieczęci łypiącej złowrogo na każdego, kto odważył się chociażby spojrzeć.

    Odchrząknął wreszcie, przewracając oczami na wywód Viljara.

    — Doceń to, co usłyszałeś, bowiem to pierwszy i ostatni raz, teie kõrgeausus — odpowiedział powoli, tym razem wymawiając zwrot poprawnie i chociaż spojrzenie pozbawione było większych emocji, to nawykły do potoków słów wyrzucanych przez Estończyka wielokrotnie nie planował mu przerywać. Zaakceptował dawno temu ten element jego osobowości, dlatego pozwalał treściom przelewać się przez dzielący ich stół chwiejący się nieznacznie przy krokach osób dookoła, by wreszcie porzucili wstęp za plecami.

    Zanurzając się pod ciężarem konkretów.

    Przytaknął lekko na to, co towarzysz wyrzucił z siebie i momentalnie pochwycił wątek zawieszony w przestrzeni niematerialną siecią, zaczynając właśnie od tego fragmentu, w którym zostały urwane przemyślenia Kütta.

    — Naturalnie, że właśnie tego oczekuję od złodzieja tożsamości, byś stał się moim człowiekiem wewnątrz — wyszeptał cicho, nie chcąc by doleciało to do uszu kogokolwiek innego. — Na początek potrzebuję kogoś, kto dokładnie prześledzi korytarze wraz z pomieszczeniami, abym mógł opracować dogodną drogę wejścia i późniejszego wyjścia. Jeśli dodatkowo wyciągniesz przydatne informacje ze strony innych pracowników, to będę ci wdzięczny. — Przez wdzięczność naturalnie rozumiał dodatkowe wynagrodzenie i wcale nie mówił tylko o pieniądzach, czego nie musiał dodatkowo podkreślać. Pewne zasady obowiązywały dożywotnio. — Przede wszystkim muszę wiedzieć kto bądź co zostało użyte do zabezpieczenia przedmiotu — zaklęcia, rytuały, cokolwiek innego — i jak najlepiej owe zabezpieczenia obejść, ale z tym ostatnim poradzimy sobie nawet, jeśli niczego konkretnego nie odkryjesz.

    Coś w twarzy Magnusa drgnęło nieznacznie, kiedy kartka z adresem bezwiednie powróciła w uścisk jego palców, a ułamek sekundy później została bezdusznie pochłonięta przez iskry rozrastające się w niewielki płomień, kiedy wyszeptał odpowiednią inkantację. Niektóre sekrety należało uśmiercać na tyle szybko, by nie wpadły w niepowołane ręce i wkrótce z papieru pozostało jedynie wspomnienie w postaci szarych popiołów.

    — Wiem… — zaczął powoli, ostrożnie dobierając każde ze słów, by nie nadkruszyć kruchego parkietu, po którym właśnie się poruszał. — że przepadasz za działaniem w pojedynkę, jednak tym razem być może wyślę z tobą kogoś jeszcze.

    Urwał w tym miejscu, pozwalając mężczyźnie na przyswojenie zasłyszanej właśnie informacji, bo — chociaż sam Eggen jeszcze nie podjął ostatecznie decyzji o niecodziennym duecie, wiele przemawiało za korzystnością takiego rozwiązania; obydwoje byli złodziejami umiejącymi przywdziewać cudze twarze, jednak drugi z nich dodatkowo umiejętnie wykradał wspomnienia, co było wyjątkowo przydatne — pomimo przepracowania wspólnie kilku przedsięwzięć, nie chciał przekroczyć nieprzekraczalnej granicy partnerstwa. Z własnego doświadczenia wiedział, że pracowanie w pojedynkę w oparciu o własne zasady było o wiele przyjemniejsze od działania z kimś kompletnie obcym, kogo wcześniej nie zdążyło się poznać, jednak nie przekreślał planu wykreowanego niejaką przezornością; posłanie do środka dwójki oznaczało zarazem więcej możliwości, którymi Magnus uwielbiał niekiedy żonglować, maksymalnie wykorzystując ludzi wraz z drzemiącym w nich potencjale.

    — Pod warunkiem, że się zgodzisz — dodał wreszcie po upłynięciu kilku(nastu) sekund otulonych milczeniem, delikatnie wystukując palcami dźwięk bliżej nieokreślonej melodii. — Kontynuując, po dostarczeniu mi niezbędnych informacji będziesz mógł krótko rozkoszować się wolnością na czas opracowania pełnego planu działania — na ten moment jeszcze nie wiem, jak dokładnie przeprowadzimy akcję, bo nie znoszę działać po omacku. Niemniej zastanawiam się, czy nie będziemy potrzebowali swojego człowieka w środku na czas całego napadu. — Posłał mu wyraźne spojrzenie, które zaakcentowało Vila jako wspomnianego człowieka. — Przynajmniej na początku, później będziesz mógł się zwinąć. Przy cudownym założeniu, że wszyscy przeżyjemy i wyjdziemy z tego bez obrażeń, spotkamy się szczęśliwie kiedy będzie po wszystkim. I wówczas każdy dostanie stosowne wynagrodzenie.

    Cokolwiek skrywało się pod tym słowem.






    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.