Harpa Tveter (Sigyn Hammarström née Sjöström)
2 posters
Harpa Tveter
Harpa Tveter (Sigyn Hammarström née Sjöström) Nie 19 Lis - 1:44
Harpa TveterWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : Młoda oficer w Wysłannikach Forsetiego. Uciekinierka. Zaginiona żona. Rozczarowanie matki. Gorzki zawód ojca.
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Kruk
Atuty : akrobata (I), miłośnik pojedynków (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 14 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Harpa Tveter
(Sigyn Hammarström née Sjöström)
(
Miejsce urodzenia
Uppsala (Szwecja)
Data urodzenia
12 IX 1969
Nazwisko matki
Sarajärvi
Status majątkowy
Przeciętny
Stan cywilny
Zamężna
Stopień wtajemniczenia
III stopień wtajemniczenia
Zawód
Oficer w Wysłannikach Forsetiego
Totem
Kruk
Wizerunek
Aliz Menyhert
Uppsala (Szwecja)
Data urodzenia
12 IX 1969
Nazwisko matki
Sarajärvi
Status majątkowy
Przeciętny
Stan cywilny
Zamężna
Stopień wtajemniczenia
III stopień wtajemniczenia
Zawód
Oficer w Wysłannikach Forsetiego
Totem
Kruk
Wizerunek
Aliz Menyhert
Uppsala niczym chorągiew powiewa na horyzoncie.
Jest odległa, wyblakła, niemalże rozmazana, o poszarpanych brzegach, z których wystają zmizerniałe nicie i każda prowadzi mnie do jednego wspomnienia — zimnego niczym słabowity uśmiech zalegający mej pobladłej twarzy wielkim ciężarem, bowiem uśmiechy nie przydarzały się takim jak ja.
Wciąż pamiętam
jak będąc małą dziewczynką słuchałam dziwnych inkantacji wypowiadanych przez ojca i niczego nieświadoma siadałam na jego kolanach, wodząc zdezorientowanym wzrokiem po stronicach ksiąg, o których nikomu nie mogłam opowiadać oraz jak przytakiwałam snutym w ciemnościach opowieściom, a niekiedy i reagowałam przerażeniem na wymieniane konsekwencje rzucanych klątw, by po wszystkim z dziecięcym zaciekawieniem przyglądać się nieznajomym przechodzącym przez próg naszego domu;
jak zasypywałam Loke pytaniami o treściach dzisiaj zatartych upływem czasu, chociaż przez zamglone pejzaże przeszłości pamięć wiedzie wprost do runicznej magii oraz fascynującej zdolności ofiarowanej mu przez samych bogów, może nawet osobiście przez tego, którego imieniem został pobłogosławiony, chociaż wówczas pozostawałam nieświadoma ciemności przepowiedzianej mu ustami wieszczek;
jak każdą cząstką tłukącego w piersi serca na początku pozwalałam ekscytacji przepływać korytarzami żył wraz z krwią Sarajärvi nasyconej dekady wcześniej opiłkami demonicznego nasienia, od którego wszystko się zaczęło — wciąż niewiele rozumiałam, dlatego w milczeniu obserwowałam matkę roztaczającą dookoła siebie zwodniczą aurę niksy, jaką uczyniona zostałam wbrew własnej woli, by wkrótce potem pojąć ciężar owego
jak mimowolnie oddalałam się od wszystkiego i każdego, prędzej czy później zaczynając głośno wyrażać własną opinię dotyczącą zakazanej magii, której poczerniała trucizna toczyła umysły mej rodziny niczym choroba niedająca się ani wyplenić, ani zwalczyć, bowiem arkana nielegalnych praktyk wydawały się przesiąkać ich do szpiku kości.
•
Matka zawsze nazywała to darem.
Miała drażniący zwyczaj, by wówczas spoglądać na własne dłonie, za wszelką cenę unikając mojego spojrzenia przesyconego obrzydzeniem dla wszystkiego, co wraz z ojcem reprezentowała i chociaż ani razu nie powiedziałam tego na głos, doskonale wiedziała, że nie potrafię jej kochać. Przekleństwo wtłoczone podskórnie wraz z dniem narodzin uwydatniało się w takich chwilach, skrzyło brzydotą zarysowaną w zniekształconym pięknie, jarzyło furią gorejącą pod ciężarem chłodnego spojrzenia modrych zwierciadeł, tętniło gniewem nasycającym grymas wykrzywiający usta.
Prawda była bezlitosna — to własna matka skazała mnie na samotność.
Na okrutny ciężar zwodniczej natury.
Na nienawistne spojrzenia.
Na gorzkie słowa.
Na wykluczenie.
Na ból, który zagłębił się we wnętrzu jasnowłosej dziewczynki i pozostał niewzruszony, niedający się wyplenić, wydrapać, wydłubać zardzewiałym gwoździem znalezionym przypadkiem w ogrodzie; tkwił zbyt głęboko, jak spaczenie przeżerające się przez moich bliskich.
Nie pamiętam, by kiedykolwiek ktoś sięgnął mego ramienia celem dodania otuchy, szczególnie tamtego dnia, kiedy zostałam zamknięta w więzieniu niechcianych powinności, kiedy zostałam sprzedana mężczyźnie, którego wcześniej nawet nie poznałam, kiedy przeklęty pierścień wysadzany zwodniczym kamieniem o barwie łudząco podobnej do mego spojrzenie obciążył palec; już na zawsze. Będąc ledwie piętnastoletnią i wciąż zagubioną we własnych pragnieniach duszą okazałam się być jedynie środkiem do celu — transakcją pochłaniającą przyszłość zachłannie, bez jakiejkolwiek nadziei na szczęście, gdy rodzina przehandlowała mnie za pieniądze, które tamten mężczyzna, mój przyszły mąż, obiecał ofiarować za mą
w i e c z n o ś ć
spędzoną u jego boku, jak w zapomnianej przez bogów przepowiedni o kobiecie skazanej na dożywotnią samotność, chociaż żyła otoczona zewsząd ludźmi. Dusiłam się na samą myśl i przez dwa lata, przeklęte dwadzieścia cztery miesiące, egzystowałam na granicy życia, wielokrotnie rozmyślając o ucieczce do jedynego miejsca, skąd nie zdołaliby mnie przywołać; bo nie zdołaliby, prawda?
Czas minął niezauważenie i wreszcie dni wykreślane jeden po drugim w wiszącym na ścianie kalendarzu zwiędły, prowadząc wprost na szafot, w obślizgłe ramiona niechcianego małżeństwa, które uwięziło cząstkę siedemnastoletniej Sigyn, zaś Harpę miało nawiedzać okrutnym echem od chwili, kiedy podpisałam na siebie wyrok.
Grzmiało, kiedy splecione nasze życia.
Gniew wypełniał żyły.
Zeszpecona twarz tętniła wściekłością niepodobną do tej, jaką odczuwałam wcześniej — oddzierano mnie z tożsamości, ze wszystkich marzeń rozrysowanych w konstelacjach dziecięcych pragnień, ze szczęścia wplecionego gdzieś w pojedyncze reminiscencje przeszłości; kiedyś bywałam szczęśliwa, wciąż pamiętałam słodycz owego uczucia rozlewającego się ciepłem przez arterie biegnące długimi korytarzami przez ciało, jednak tamtego dnia byłam zimna niczym lód, chłód wyzierał także ze spojrzenia wymalowanego nieobecnością i ostrymi okruchami rozkruszonej młodości. Zapamiętałam wszystkie wrzaski, wielogodzinne kłótnie, potem jeszcze dłuższe milczenie zalegające pomiędzy mną, a ojcem niedającym się przebłagać, by jeszcze odwołał własną decyzję, by zwrócił przehandlowaną wolność, i — jak na ironię — wszystkie te obrazy oraz wyrzucane względem siebie słowa, i pretensje, powróciły owego wieczoru, kiedy ramiona obciążyło cudze nazwisko.
Sigyn Hammarström,
dziewczyna, której nie znałam;
dziewczyna, którą dopiero miałam się stać.
Buntowałam się długimi tygodniami, może nawet miesiącami, jednak prędzej czy później musiałam osłabnąć, coś we mnie przegrało, chociaż wcale tego nie chciałam, a aura roztaczana dookoła siebie w przeszłości dokładnie tak, jak wielokrotnie czyniła matka, wydawała się wymarła w towarzystwie mężczyzny, którego usiłowałam pokonać. Jego odporność na demoniczne nasienie niksy, jaką przecież byłam, wgryzła się we mnie boleśniej i głębiej niż przypuszczałam, wykrwawiając od pierwszej wspólnie spędzonej nocy, po której miało przyjść wiele kolejnych.
To chyba litość, którą odmierzał po swojemu, zaważyła i wreszcie poznałam prawdę.
— Twój pierścień — powiedział łagodnie, wskazując podbródkiem zaręczynowy dar. Przeklęty, zatruty owoc wysadzany kamieniem barwy moich oczu. — Nałożyłem na niego klątwę, którą nazwałbym zabezpieczeniem — wycisza twoje zdolności, ilekroć próbujesz wpłynąć na mnie; ponadto nigdy nie zdołasz go ściągnąć. Nawet jeśli poprosisz bogów o pomoc, nie sięgniesz mnie własną aurą, Sigyn.
Świat zakołysał niebezpiecznie.
Światło nadziei zgasło na zawsze.
Nie dowiedziałam się, czy rzeczywiście posłużył się zaklinaniem, jednak jego zdolności od zawsze przewyższały moje i czegokolwiek się chwytałam, przegrywałam z zakazanymi arkanami zgłębianymi przez niego na długo przed dołączeniem do Magisterium oraz wszystkie lata po tym, jak zespoił własne idee z organizacją, za której patronat (i potęgę) sprzedała mnie własna rodzina.
Uciekłam.
Dokładnie 294 dni 5 godzin i 17 minut po przemianowaniu w żonę, 23 dni dni 8 godzin i 36 minut po staniu się matką, i stałam się rozpływającą we mgle smugą pozbawioną kształtu czy imienia, które o brzasku porzuciłam na zawsze.
•
Pisałam do matki listy, bowiem potrzebowałam prawdy jeszcze bardziej od powietrza — desperacko musiałam wiedzieć, czy nic mu nie jest, czy wciąż żyje, czy nie został ukarany za moje decyzje, jednak pewnego dnia nie otrzymałam już żadnej odpowiedzi; przestałam kolekcjonować cudze słowa spisywane pospiesznie na pomiętym papierze, których ciałka gromadziłam przez ostatnie lata w staroświeckiej walizce wciśniętej w kąt równie starego mieszkania. Przechowywałam za to wspomnienie dziecięcego kwilenia pod sklepieniem czaszki pulsującej boleśnie długimi tygodniami, dopóki nie wybudziłam się ze snu minionego życia; czegoś, czego dłużej nie trzymałam we własnych dłoniach i za czym, chociaż dzisiaj się tego wstydzę, poniekąd nie potrafiłam tęsknić, zamykając na dawny świat własne serce ozdobione konstelacjami blizn rozrysowanych we wszystkich kierunkach, wijących się rozmaitością ornamentów, przecinających wzajemnie, wspólnie krwawiących, ale też zasklepiających się.
Początek był ciężarem.
P a r a d o k s a l n i e
więzieniem wolności, której nijak potrafiłam uwierzyć, wciąż rzucając ukradkowe i mimowolne, zapisane w mięśniowej pamięci spojrzenia ponad własnym ramieniem, nawet jeśli w najbardziej przejrzyste dni nikogo konkretnego nie mogłam wypatrzeć, nie rozumiejąc, dlaczego nie ruszyli w pogoń z zachłannością myśliwskich ogarów tropiących krwawiące zwierzę, które wkrótce opadnie ze wszelkich sił i zachłyśnie się szkarłatem posoki wypełniającej płuca.
Potykałam się.
Krztusiłam.
Cierpiałam.
Dopóki nie nadeszła cisza, podejrzanie kojąca.
Skulona w ciasnocie niewielkiego pokoju wynajętego za grosze, pozwoliłam temu miękkiemu dotykowi uśmierzać zaognione rany toczone zgęstniałą trucizną ociekającą ze wszystkich myśli, którym pozwalałam oddalać się w milczenie, skąd wreszcie nawet echo przestało nawracać, jakby sklepienie czaszki stało się wybebeszoną z dźwięków, uczuć, nawet słów próżnią; trwałam w zawieszeniu, jednak przestałam skomleć. Sprawowałam namiastkę kontroli nad kolejnym dniem, powoli i z trudem uczyłam oddychania, chodzenia, ponownego używania własnego głosu, rozpoznając dawną siebie pośród kurhanów wspomnień usypanych w szklanej tafli lustra, ilekroć przyglądałam się własnemu odbiciu przed zapadnięciem w sen, w którym jeszcze długo byłam ścigana przez demoniczne sylwetki o powykręcanych kręgosłupach, wyłupiastych oczach i długich szponach rozrywających duszę na wiele części, i — czego mogłam nie dostrzegać — pozwalałam akceptacji rozlewać nektarem przez głębokie bruzdy pokrywające serce.
I wreszcie ze zranionej zwierzyny nie pozostało nic; w sercu płonął ogień domagający się ofiary oraz zaspokojenia głodu zarysowanego pod nabierającą koloru i kształtu sylwetką zemsty, po którą nierozważnie sięgnęłam.
Kiedy ujrzałam ją pierwszy raz, znieruchomiało moje serce do tej pory żwawo bijące w piersi, wystukujące doskonale monotonną melodię następujących po sobie uderzeń popękanego organu, wtłaczające życie we wszystkie zakamarki ciała dziwnie zesztywniałego, wręcz sparaliżowanego widokiem pochłanianym przez oczy.
Była taka podobna do Niego.
Była niczym żywe odbicie, niemalże doskonały falsyfikat męskiego oblicza, które wciąż napawało lękiem oraz boleśnie zaciskało pętlę dookoła mej bladej, łabędziej szyi i mimowolnie opuszkami palców musnęłam ciężkiego pierścionka zatrzymanego na palcu, nawet nie wiem
d l a c z e g o
( — Dlaczego, Harpo? )
zdecydowałam się przechowywać przy sobie atrybut własnego zniewolenia, wyrazisty dowód przekleństwa wkomponowanego w definicję małżeństwa, którego nie chciałam oraz dziecka, na które nie byłam gotowa. Przez ułamek sekundy zawiesiłam spojrzenie nad bezgłośnym pytaniem, co właściwie czaiło się pod sklepieniem czaszki nastoletniej dziewczyny, mojej rówieśniczki, siedzącej naprzeciw, jednak odważne słowa zarysowane ostrym konturem pośród moich myśli zniknęły bezpowrotnie, były niczym powietrze, co uleciało z balona przebitego szpilką i wiedziałam, że nie odzyskam ani jednego frazesu ułożonego wcześniej niczym zdania w scenariuszu. Za to ona, filigranowa oraz delikatna siedziała naprzeciw szklanego stolika, nietknięta najdrobniejszą wątpliwością, przeżarta nienaturalną nienawiścią do człowieka, któremu najchętniej oddzieliłaby głowę od kręgosłupa.
Jeszcze zanim zabrałam głos, podniosła się ze skrzypiącego cicho krzesła i głosem nabiegłym czymś między obietnicą a rozkazem podążania jej krokiem zaprosiła do własnego świata, gdzie wkrótce zawarłyśmy sojusz. Od tamtej pory mówiłam o niej Dziewczynka z Zapałkami, bowiem niezrozumiałą niechęcią traktowała wszystkie zapalniczki i każdego papierosa podpalała właśnie zapałką, których truchła po samospaleniu porzucała pośród szarości chodników, mglistych obłoków spowijających milczące ulice, gwarnych dzielnic oraz tych wyzutych ze wszelkiego życia, gdzie poruszała się ze zwinnością kota i przebiegłością lisa; ze szczerością zarysowaną w uniesionych lekceważąco kącikach ust prowadzała mnie wszędzie, stając się przewodnikiem na załamaniu wielobarwnych płaszczyzn, pomiędzy którymi przeskakiwałam dzień po dniu, dopóki nie opanowałam umiejętności życia na pograniczu kilku rzeczywistości.
Jedna należała do Sigyn.
Druga, ta, do której wreszcie nie potrafiłam więcej powracać, powstała dla Kajsy — nieślubnej córki mojego męża, urodzonej przez członkinię Magisterium zamordowaną jego własnymi rękoma, kiedy spróbowała odejść — i wraz z nią przestała istnieć, runąwszy bezpowrotnie w bezdenną otchłań wyrzutów sumienia, niedotrzymanych obietnic i bólu poniesionych strat.
Trzecia narodziła się pod imieniem Harpy.
Brzask kąsał policzki subtelnością budzącego się światła, wiatr szarpał splątane włosy, śnieg zalegał pod stopami, za to zimno z delikatnością rzeźbiarskiego dłuta drążyło w skórze zagłębienia kolejnych korytarzy, przez które drżenie dłoni nieosłoniętych materiałem rękawiczek nasilało się, niespiesznie wnikając coraz dalej, coraz głębiej, lodowymi pocałunkami naznaczając znieruchomiałe ciało — oczami wciąż pochłaniałam martwy, nagrobny kamień pozbawiony liter; bezpański, jak mawiała Kajsa oparta plecami o chropowatą korę wysokiego drzewa, które w letnie miesiące musiało cieniem rozłożystej korony zakrywać przestrzeń kilku metrów.
— Jesteś tego pewna? — spytałam ostatni raz.
— Ile razy mam jeszcze powtarzać… — irytacja wypełniała każde ze słów.
Nie musiałam się nawet odwracać, bowiem błyskawicznie wyczułam gdzieś na wysokości ściągniętych łopatek palące spojrzenie zagniewanych oczu, zawsze patrzyła na mnie w taki sposób, z mieszaniną subtelnych uczuć i jednocześnie buntem zarysowanym w skrzących opiłkach odznaczających się srebrem na brązowych taflach, a ja bezgłośnie ofiarowałam przyzwolenie na tę kilkusekundową rewolucję; ostatecznie decyzja należała do mnie, była trochę jak rozkaz, trochę jak przyrzeczenie, a trochę jak przekleństwo, które przylgnęło wraz z pragnieniem zemsty do każdej z nas — tylko, że Kajsa pozwoliła temu ostatniemu pochłonąć się bezpowrotnie.
— Później nie będzie odwrotu — zaznaczyłam.
— Nie zamierzam się wycofać, zresztą. — Tu zaciągnęła się papierosem. — Nie mam dokąd wracać, to chyba ostatecznie rozwiązuje problem. Nie sądzisz?
— Skoro tak, to możemy zaczynać.
— I właśnie to chciałam usłyszeć, dziękuję za łaskawość i przyzwolenie.
Westchnęłam jedynie, pocierając palcami skroń.
— Im szybciej się za to zabierzesz, tym szybciej będziemy miały wszystko za sobą, a twoja matka... — Skinęłam na milczący, lekko przyprószony śniegiem grób. — Po prostu ją pomścij, jeśli właśnie tego potrzebujesz.
— Możesz być spokojna, to właśnie ona nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o magii runicznej. No i wciąż jestem jego córką, muszę posiadać namiastkę talentu tego drania, prawda? Nic nie wymknie się spod kontroli — zapewniła kolejny raz.
— Bądź ostrożna, o nic więcej cię nie proszę.
— Dałabyś wreszcie spokój, potrafię zadbać o siebie.
— Kajsa.
Tym razem spojrzałam jej w oczy ze świadomością, że więcej się nie spotkamy, że pozostaniemy ledwie wspomnieniem i cokolwiek się wydarzy, jedna z nas umrze po drodze — od początku pragnęłam to być ja, niestety, jak zawsze musiałam się pomylić — ale ona tylko uśmiechała się ze spokojem oraz wdzięcznością za podarowanie szansy na konfrontację, której tak rozpaczliwie poszukiwała; za zgodę, by przeniknęła do miejsca, z którego ja uciekłam.
— W przyszłości po prostu mnie nie żałuj, Sigyn... A jeśli cokolwiek mi się stanie, pochowaj mnie obok niej. Dobrze? Możesz mi to obiecać?
Po tygodniu opuściłam Szwecję; już na zawsze.
Po kolejnych dwóch byłam w Midgardzie jako Harpa.
Pod powiekami zaś zachowałam Jej obraz wraz ze złożoną obietnicą.
•
— I jak? — spytałam cicho.
Jego westchnienie, pełne zrezygnowania oraz bezsilności, było moją odpowiedzią, dlatego w impulsie westchnęłam i ja, za to przeklęty pierścień nałożony na palec przed dwoma laty ciążył jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
— Jedyne rozwiązanie to odcięcie sobie ręki.
— Jakże pomocne — sarknęłam niewdzięcznie.
— To dość skomplikowane zaklęcia, rytuał, magia, ach. Wszystko po trochu. W końcu twój mąż jest członkiem Magisterium od… dawna, prawda? No i żyje dłużej od naszej dwójki razem wziętej, więc nijak mogę się z nim równać wiedzą oraz umiejętnościami. Chociaż z drugiej strony, ten pierścień nie wydaje się przeklęty; może to dziwnie zabrzmi, ale moim zdaniem w żaden sposób cię nie skrzywdzi. Może to jakaś odmiana pierścienia opieki? Może…
— Szukasz wymówek?
— Jesteś niesprawiedliwa i trochę niewdzięczna, naprawdę staram się pomóc.
— Więc może powinieneś postarać się bardziej?
Nie wytrzymałam, wściekłość wraz z frustracją zwyciężyły.
Roffe nie wyrzekł jednak ani słowa — najprawdopodobniej nawykły do zmienności mego charakteru, do nierzadkich gwałtownych wybuchów wciąż niekontrolowanego gniewu, do przedłużającego się milczenia w te dni, kiedy potrzebowałam ciszy i zaszycia we własnych myślach, do których nikogo nie dopuszczałam. Chyba nigdy nie powiedziałam tego na głos, jednak zaskakiwał mnie skrajnie odmienną osobowością od przyrodniej siostry, Kajsy, chociaż rzadko pojawiała się w toczonych późnymi popołudniami rozmowach; traktowaliśmy to niczym niepisaną zasadę, której żadne nie złamało od dnia, kiedy wyrobił fałszywe dokumenty na nazwisko znalezione w jakiejś midgardzkiej gazecie, przyjmując pod własne skrzydła z subtelnością uśmiechu oraz słodką niewiedzą, komu pomagał.
Kilka lat starszy, wychowywany wraz z Kajsą przez dziadków, zajmujący się częściowo legalnym, częściowo czarnorynkowym interesem funkcjonującym pod iluzją sklepu z pamiątkami i ochronnymi talizmanami, którymi przez pierwsze miesiące nowej egzystencji pomagałam sprzedawać, wciąż niewiele myśląc o przyszłości, okazał się prawdziwym przyjacielem. Kiedy pewnego chłodnego, listopadowego wieczoru spytał, co dalej?, odpowiedziałam wzruszeniem ramion, by do bladego świtu tkwić w ramionach wątpliwości.
Mogłam wszystko i nic zarazem.
Mogłam uciec, wyjechać daleko stąd, zacząć od zera, porzucić bagaż nagromadzonych doświadczeń, jednak jakaś cząstka niespokojnej duszy każdego dnia rwała w skrajnie odmiennym kierunku i wreszcie przyznałam Roffe, co takiego zajmowało myśli.
— Chcesz się uczyć? — Jego brwi uniosły się w zdziwieniu.
— Co w tym takiego dziwnego? — odburknęłam, oczekując nieco większego entuzjazmu.
— Ach, to nie tak! — Tym razem się roześmiał, by ostatecznie zaaprobować moje plany. — Po prostu będę musiał postarać się z wyrobieniem ci fałszywych dokumentów i rozbudowaniem przeszłości Harpy, to wszystko. Nie patrz tak na mnie, naprawdę wspieram ten pomysł.
— Więc nie oszalałam?
— Wybór Instytutu Tiwaz jest bardziej rozsądny od szpiegowania Magisterium, czy cokolwiek robi teraz Kajsa, nie sądzisz?
Zaskoczył nagłym pochwyceniem jej imienia, które zapiekło podskórnie, na ułamek sekundy przywołując twarz dziewczyny pod sklepieniem czaszki, jednak oddech później przytaknęłam mu nieznacznym skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem, nie mając odwagi do zadania jakiegokolwiek pytania. Zdążyłam się nauczyć, iż pewne rzeczy chowaliśmy za nieprzekraczalną kurtyną milczenia.
Kolizja wszechświatów.
Właśnie tak zapamiętałam tamten dzień.
Wczesnym rankiem, kiedy rzeczywistość wciąż tkwiła ospała w nietrzeźwości minionego wieczoru, nasze spojrzenia zderzyły się równie głośno i gwałtownie co ciała wyrwane z marazmu nieprzespanej nocy — uwięziły mnie Twoje oczy, głębokie oraz nieprzeniknione niczym morskie otchłanie bądź piekielne czeluści, zachłannie pochwyciły już na zawsze. Wciąż pamiętam dotyk palców zaciśniętych dookoła ramienia, co uchroniło mnie przed nagłym upadkiem, a pod firmamentem myśli nadal wybrzmiewa echo przeprosin wyszeptanych naprędce, chociaż sama nie wyrzekłam do Ciebie słowa, jedynie skinęłam głową.
Właśnie tamtego popołudnia, czego jeszcze nie byłam świadoma, norny litościwie wygięły wrzeciono, by delikatną nić wyznaczającą me przyszłe losy poprowadzić bardziej zawiłym torem, nakierować na orbitę odległego szczęścia oscylującego zawsze na załamaniu światów; pomiędzy świtem a zmierzchem; między magią a abominacją, między galdrami a zaślepionymi.
Zamykając pod powiekami sylwetki koszmarnych snów śnionych niekiedy na jawie, egoistycznie pozwalałam sobie na zapomnienie w męskich ramionach. Trochę tak jakbym zatrzymywała świat, jakbym wkraczała do fantastycznej krainy odgrodzonej od rzeczywistości grubym konturem, jakbym zatracała wszystkie zmysły nabiegłe niepoznanymi wcześniej uczuciami wyrywającymi się spod nałożonych kajdan, bowiem wysadzany kamieniem pierścień wciąż ciążył na palcu niczym klątwa, której nie potrafiłam samodzielnie pokonać.
Zawsze enigmatyczna.
Zawsze małomówna.
Zawsze
i d e a l n a,
przynajmniej takimi słowami poczęstował mnie Gurra ochrypłym, przyciszonym głosem po jednej ze wspólnie spędzonych nocy, nieświadomy jak odległa byłam od wyobrażenia kobiety, którą musiał nosić we własnym sercu.
Niekiedy dosięgała mnie jedna myśl, która brutalnie przytrzymywała za gardziel, dusiła nagromadzeniem emocji buzujących w prostocie frazy — co jeśli… — powodującej niespokojny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, ilekroć pozwalałam sobie pragnieniami wybiec o jeden krok za daleko, zapuszczając się na terytorium niepewnej przyszłości o kruchym kręgosłupie;
p r z y s z ł o ś c i
niemożliwej;
arealnej;
zbyt abstrakcyjnej.
Widmo własnego kłamstwa wciąż podążało za mną krok w krok przez wszystkie chwile spędzone w Jego ramionach, gdzieś pomiędzy wykładami a pierwszymi egzaminami, gdzieś pomiędzy miłosnymi uniesieniami a wykradzionymi spojrzeniami, gdzieś pomiędzy szczerością uczuć a zachłyśnięciem nową tożsamością. Wolność spijałam niespiesznie z męskich ust naznaczających alabastrowe płótno skóry śladem pocałunków, które zdawały się boleśnie palić nawet po rozejściu naszych dróg biegnących w przedziwny sposób wciąż obok siebie, jednak niezamierzających się skrzyżować. Pozwoliłam mu odejść, przynajmniej takimi myślami karmiłam serce, ilekroć spoglądałam daleko przed siebie i nie dostrzegałam niczego oprócz wewnętrznego pragnienia wymierzenia kary tym, których krew przepływała mymi żyłami, nieważne ile lat potrzebowałabym do osiągnięcia celu, nieważne ile musiałabym poświęcić ani jak wiele wycierpieć dla wyplenienia zła osiadłego w sercach ludzi, o jakich coraz rzadziej myślałam jako rodzinie.
Midgard pochłaniała nieprzenikniona ciemność nocy, kiedy oparta o balustradę mostu, ponownie Go spotkałam — od początku wiedziałam, że to właśnie O n, jednocześnie nie rozumiejąc do końca, jak rozpoznaję jedynego człowieka, którego pragnęłam wepchnąć w otchłań zapomnienia.
— Jak mnie znalazłeś?
Wychylił z mroku niczym zjawa.
— Kajsa nie żyje.
Znieruchomiałam.
Jego głos — zimny, beznamiętny, ostrością dorównujący brzytwie — pierwszy i zarazem ostatni raz zadrżał, kiedy wypowiedział jej imię z dozą kruchego szacunku przejawianego względem każdego, kto ośmielał się rzucać mu wyzwanie bądź pozbawić życia; nie byłam pewna, którego ostatecznie pochwyciła się Dziewczyna z Zapałkami.
Westchnienie wkradło się pomiędzy naszą dwójkę.
— Uznałem, że chciałabyś wiedzieć.
— Ty ją zabiłeś?
— Nie, to nie byłem ja.
Wreszcie pokonał dzielący nas dystans, czego potwierdzeniem był odgłos spokojnych kroków i zatrzymał się centymetry na lewo, opierając o balustradę łokciami na podobieństwo mnie, jednak dawno wyzbyłam się strachu, którym niegdyś mnie napawał, dlatego nawet nie drgnęłam.
— Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie — j a k ?
— Skąd pomysł, że kiedykolwiek straciłem cię z oczu, Sigyn?
— Więc… — Uniosłam dłoń, wpatrując się w pierścionek nieopuszczający palca; nieważne, z jaką zawziętością usiłowałam go zdjąć. — To kolejna twoja sztuczka, tak jak podejrzewałam od samego początku. Może rzeczywiście powinnam odciąć tę rękę.
— To nie będzie konieczne, jeśli chciałbym zaciągnąć cię do Szwecji, zrobiłbym to wcześniej — szczerość wyzierała z każdego słowa, które wypowiedział. Gdyby chciał, mógłby nawet poderżnąć moje gardło, nim zdążyłabym mrugnąć; wiedziałam to doskonale. — Ze wszystkich osób, którymi się otaczałem, ciebie jedynej nie zdołałem złamać. Zasługujesz na cień uznania.
— Mów, czego chcesz albo wynoś się stąd.
— Chcę jedynie złożyć ci obietnicę?
— Obietnicę?
Parsknęłam gorzkim śmiechem.
— Obietnicę — powtórzył. Nasze spojrzenia wreszcie się skrzyżowały. — Obietnicę ostatniego spotkania. Będę cierpliwie wyglądał tego dnia, za to ty będziesz miała jedną jedyną szansę — zapamiętaj. Nieważne czy to będzie za rok, pięć czy dziesięć lat, kiedy zdecydujesz, że nadeszła odpowiednia chwila, po prostu spotkamy się i stoczymy pojedynek na śmierć oraz życie, Sigyn. Jeśli mnie odszukasz, a następnie pokonasz… — W dłoni mężczyzny pojawiła się fotografia. — Odzyskasz to, co utraciłaś.
Objęłam wzrokiem chłopięcą sylwetkę zatrzymaną na zdjęciu, chłonąc najdrobniejsze detale, obrysowując delikatność dziecięcej twarzy, jasność rozwianych wiatrem włosów, miękkość zaległą w roześmianych oczach, wiodąc opuszką przez boleśnie znajomą i zarazem obcą twarz. Chociaż przekonywałam siebie, że przeszłość powinna pozostać za plecami, przepłakałam niezliczoną ilość nocy w tęsknocie za
w s z y s t k i m
czego zostałam pozbawiona — począwszy od dziecka, którego nieobecność wypełniała dziwaczną, niezapełnioną nigdy pustką w ściankach serca.
— Niedawno skończył siedem lat, jest bardzo podobny do ciebie. Nawet w charakterze… Na początku mnie to drażniło, jednak później zacząłem doceniać tę bystrość umysłu, odmienne spojrzenie na świat. Też taka byłaś.
— Nagle okazujesz dobroć?
— Nie wierzysz w mą bezinteresowność?
— Uwierzyłabym, gdybyś posiadał serce — obydwoje wiemy, że dawno wykroiłeś je z własnej piersi.
— Moja słodka Sigyn, zawsze podejrzliwa, do samego końca.
— To ty dajesz zatruty owoc w prezencie.
— Tym razem nie jest zatruty. To mój ostatni prezent dla ciebie, szczery i pozbawiony drugiego dna. Nieważne jakie imię przyjmiesz, byłaś, jesteś i na zawsze będziesz moją żoną, a jego matką. — Wręczył mi fotografię z cieniem nieodgadnionego uśmiechu. — Będę na ciebie czekał, Sigyn.
Po wszystkim zniknął, rozpłynąwszy się w ciemności, za to ja zostałam do świtu — rozdarta pomiędzy pragnienia serca, a rozumu.
Dwa dni wcześniej obchodziłam dwudzieste piąte urodziny oraz rocznicę przywdziana munduru.
Dwa lata temu wkroczyłam bowiem do świata Kruczej Straży — do Wydziału Prewencyjnego, który po dwunastu miesiącach zamieniłam na Wydział Poszukiwań.
Dwa lata później z kolei, będąc dwudziestosiedmiolatką, poprosiłam o przeniesienie do Wydziału Kryminalno-Śledczego, co początkowo spotkało się z odmową i dopiero po pół roku wniknęłam pomiędzy inspektorów, dopatrując w tym cień szansy na osiągnięcie ostatecznego celu, na dołączenie do Wysłanników polujących na ślepców.
•
— Powiedz mi wszystko — mówię miękko, niemalże czule.
Wyczuwam delikatne, podskórne mrowienie, kiedy świadomie oraz bezwstydnie chwytam iluzorycznej aury, roztaczając ją dookoła zatrzymanego podczas patrolu człowieka, którego kłamstwa nudzą mnie szybciej niż później i chociaż nie zachowuję się fair, jak wielokrotnie powtarza Oiva — oddany przyjaciel, z którym wspólnie opuszczałam ściany Instytutu oraz znakomity oficer, z którym los ponownie połączył w Wydziale Poszukiwań — sięgam własnej natury z premedytacją, nie mając czasu do stracenia. Wcześniej potrafiłam się kontrolować, trzymałam nieco na uboczu, poświęcając każdą sekundę uważnym obserwacjom, czytaniu emocji i znaków przebiegających po twarzach podejrzanych bądź świadków, jakich przesłuchiwaliśmy w sprawach zaginięć, odgradzając codzienność odzianej w mundur Harpy od rzeczywistości istoty, której talenty poznawałam od zupełnie innej strony i niespiesznie przekraczałam ustanowioną w przeszłości granicę.
Kawałek po kawałku.
Niegroźne sytuacje sięgające młodości, były dzisiaj miernym echem, reliktem, wspomnieniem o zatartych brzegach. Niksa, której obecność we własnym wnętrzu akceptowałam coraz bardziej, coraz zachłanniej, rozpościerała niematerialne skrzydła, pozwalając nadwyrężać zasady wyznaczane pracą. Nie krzywdziłam nikogo, jedynie naginałam cudzą wolę. Nie widziałam niczego złego w subtelnym nadużyciu — kolejne ze słów, jakiego chwytał się małomówny partner o jasnych, przenikliwych oczach nakrytych powłoką dezaprobaty; odgryzałam się zawsze, by powiedział o mnie przełożonym, skoro moja niehonorowość plamiła mu karierę, jednak nigdy nie zdradził tajemnicy, o której właściwie nie powiedziałam wprost.
Nie wiem, czy Oiva rzeczywiście od początku wiedział,
c z y m
jestem, musiał domyślać się wielu rzeczy, ale otwarcie nie pochwycił w krzyżowy ogień pytań bądź konfrontacji i jakaś cząstka zaległe w powłokach mojego serca, była mu szczerze wdzięczna za to, za lojalność również. Za wielokrotne przymykanie oka na wybryki, w których brakowało złych intencji, chciałam jedynie pomagać wszystkim, czym wówczas dysponowałam.
Zawsze zaczynałam delikatnie, subtelnie.
Zaczynałam od słów; przedstawienie było potem, wola niektórych bywała silniejsza od pozostałych, tak po prostu jest, dlatego niekiedy starałam się bardziej i agresywniej niż wcześniej, ucząc się dawkowania siebie w tym wszystkim, co robiłam, czego się dopuszczałam. Zawsze w dobrej wierze. Zawsze dla śledztwa oraz dla ofiary, której dotyczyło, a której pragnęłam zwrócić namiastkę utraconej — przez zbrodnię, jakiej się dopuszczono — sprawiedliwości.
— Powiedz mi wszystko, co wiesz.
— Co naprawdę się wydarzyło?
— Czy próbujesz nas okłamać?
— Czy widziałeś tę osobę?
— Co było potem…
— Jesteś w to zamieszany?
— Skrzywdziłeś kogoś?
— Powiedz. Mi. Wszystko.
Nie pamiętam, kiedy natura niksy zwyciężyła, stając się niemalże nieodłącznym elementem w prowadzonych na ulicach przesłuchaniach, w pozyskiwaniu informacji krążących ciemnymi zaułkami i wyszarpywanymi z ludzi, którzy nienawidzili dzielić się czymś za darmo, w uśmiercaniu kłamstw sprzedawanych zawsze przez tych, co rzeczywiście mieli coś do stracenia. Nie potrafiłabym wskazać właściwie momentu, w którym spuściłam ze smyczy pielęgnowaną dotąd w milczeniu i strachu, i tajemnicy istotę rozgrzewającą od wewnątrz żarliwym ogniem możliwości niedostępnych dla pozostałych. Nikt nie wiedział, bowiem wciąż przechowywałam sekret w membranach serca, dlatego wszyscy dopatrywali się sukcesów w nadzwyczajnej intuicji, we wrodzonym talencie, w umiejętnych obserwacjach otoczenia czy zgrabnym łączeniu poszczególnych faktów ze sobą w klarowny obraz, a ja z cieniem uśmiechu — nieco zawstydzonym, obciążonym poczuciem winy — przyjmowałam pochwały i ściskałam kolejne dłonie.
Nikt nie pomyślałby, co jest prawą.
N i k t.
Tylko Oiva obserwujący mnie ze wzrokiem mieszającym wyrzuty sumienia z niejaką ulgą, ilekroć doprowadzaliśmy przydzieloną sprawę do końca, mimowolnie przekrzywiał głowę na prawo, jakby wahał się między zduszoną admiracją a żalem, że ani razu nie powstrzymał nadużyć, o których naturze wiedział. Ten sam Oiva, który kilka lat później przez mój błąd popełniony po godzinach pracy niemalże przypłacił oddanie Kruczej Straży własnym życiem, poświęcając wróżoną karierę dla uratowania drugiego człowieka — mnie; tamtego chłodnego poranka obydwoje coś utraciliśmy i nigdy potem tego nie odzyskaliśmy.
Ja, przyjaciela i kruczego partnera.
On, własny głos i mundur.
Wciąż śnię po nocach krew wypływającą z jego poderżniętego gardła, krew zalewającą me ręce, kiedy ze wszystkich sił usiłowałam zatamować krwotok oraz utrzymać przy życiu człowieka, bez którego nie wyobrażałam sobie prowadzenia jakiegokolwiek śledztwa.
— Loke.
Wyszeptałam w przestrzeń, poruszona.
Chociaż skrywał własne oblicze pod cudzą twarzą, to doskonale wiedziałam, do kogo należą te oczy — rozpoznałabym go nawet w śmierci, na krańcu świata, w królestwie umarłych, każdą cząstką siebie
c z u ł a m,
jak wzburzona krew przepływająca żyłami ciągnie mnie to niego wraz z przyspieszonymi oddechami nawiedzającymi płuca, jak kieruje pozbawionym samokontroli ciałem, wnika pod strukturę mięśni, zakorzenia się w nerwach, zmusza do szybkiego kroku wprost do człowieka zrodzonego przez Sarajärvi, której imię, twarz, a nawet śmiech gwałtownie rozbłyska pod sklepieniem czaszki. Jednak pokonanie dzielącej odległości wydaje się niemożliwe, jesteśmy przecież obcymi ludźmi, pozbawionymi więzi; świadomie odcięłam się od rodziny, od przeszłości, przeklęłam wszystkich we własnych myślach i obiecałam, by schwytać każdego za praktykowanie zakazanej magii.
Więc
d l a c z e g o ?
Pytanie, które zadaję sobie zbyt często, dotykając przeróżnych miejsc na rozgwieżdżonej mapie okaleczonego serca wciąż pochwyconego sentymentami, dawnymi uczuciami, dzisiaj przecież wygasłymi, rozkruszonymi w dłoniach, roztrzaskanych o ściany i posadzki. Przywołuję jego imię ostatni raz, smakuję znajomego dźwięku krańcem języka, by ostatecznie przystanąć gwałtownie na środku zatłoczonego chodnika; sekundę później dłoń Kruczego Strażnika przydzielonego do patrolu opada na me ramię, a ja pozwalam sobie na delikatny uśmiech, fałszywie beztroski, rzucając coś o przewidzeniu, o niegroźnej pomyłce, po której powracamy do obowiązków, do przeczesywania ulicy w poszukiwaniu wskazanego adresu.
Później, jakieś czterdzieści minut od zderzenia z własną przeszłością, już nie na środku ulicy, a w niewielkim, zagraconym mieszkaniu, pierwszy raz zostaję poważnie ranna i krztusząc się krwią, chwytając złamanych żeber, nawołując imieniem partnera będącego o wiele bliżej eksplozji, kreślę pod firmamentem czaszki bezgłośne pytanie, którego nigdy nie odważę się zadać.
Czy to przypadek, że spotkaliśmy się właśnie dzisiaj, Loke?
Rozkładam kruczoczarne skrzydła i wnoszę się w powietrze, pode mną majaczą niezliczone kształty budynków podziwianych przeważnie jedynie z poziomu własnych nóg, obserwuję wielokolorowe dachówki zdobiące wszystkie dachy, gdzieś tam migocą pojedyncze światła latarni zawieszonych pomiędzy dniem a nocą, ktoś wyprowadza na spacer kudłatego psa, na rozdrożu dwóch dzielnic dochodzą dźwięki zażartej kłótni, jednak wszystkie słowa wyrzucane naprędce przez ludzi zlewają się w jedno.
Nie jestem ani Harpą, ani Sigyn, ani nawet Kruczą Strażniczką.
Nocą niespętaną kajdanami oficerskich obowiązków, niespędzaną we własnym łóżku w towarzystwie Gurry, którego ciepły oddech łaskocze skórę, a silne ramiona zamykają w namiastce bezpieczeństwa, niepoświęconą butelce wina będącego najskuteczniejszym orężem w walce ze wspomnieniami, nocą wolną od wszystkiego i każdego,
u c i e k a m.
Przynajmniej częściowo, na kilka godzin.
Pozwalam sobie na zanurkowanie pod powierzchnię własnej natury, o której nikomu nie opowiadam, potrzebując pełnej kontroli nad tą cząstką siebie będącą tylko moją, wreszcie zaakceptowaną oraz, czego zdążyłam się nauczyć, wcale nie tak okrutną czy krwiożerczą, jak niegdyś myślałam. Płynę wraz z wiatrem przez przestrzeń, zachłystuję prawdziwą wolnością, pozostawiam daleko stąd problemy, wątpliwości, widmowe sylwetki zgromadzonych tłumnie konsekwencji, ignorowanych świadomie, z rozmysłem, odpychanych na bezpieczną odległość od życia wybudowanego na fundamentach kłamstw — prawda zarysowana zostaje jedynie w smugach uczuć pielęgnowanych w sercu, które właśnie teraz, w chwilach bezwarunkowej autonomii, bezkresnej swobody, zostaje natchnione spokojem.
Nie jestem kobietą definiowaną imieniem.
Nie jestem cudzym wyobrażeniem.
Nie jestem…
Nie kończę myśli, urywa się w połowie; wznoszę się jeszcze wyżej, wiatr niesie rozpostarte, krucze skrzydła zlewające się z ciemnością nocy wymalowanej bezgwiezdnym pejzażem.
Niksa — tym byłam.
I miałam być zawsze.
Nawet po ponownym zstąpieniu na ziemię, demoniczna natura ofiarowana przez matkę, wciąż należała do mnie i była kolejnym, przemilczanym filarem życia, o którym coraz częściej myślałam, jako prawdziwym, chociaż w rzeczywistości skonstruowanym przez kłamstwa.
Przyzwyczaiłam się.
Do zimnych poduszek, do milczących ścian, do niesmacznych papierosów. Do przesłuchiwania świadków, do małomównych podejrzanych, do martwych ciał. Do pracy po godzinach, do samotnie pisanych raportów, do patrolowania po zmroku ulic, na które nikt inny się nie zapuszczał. Do wszystkiego się przyzwyczaiłam — nawet do tracenia ludzi oraz bezgłośnego opłakiwania poległych, których imiona wraz z twarzami niespiesznie zacierał upływający czas. Niekiedy wszystko zlewało się w jedno i nawiedzało bolesnym koszmarem śnionym na jawie, jakby życie nie było wystarczającym piekłem.
Nie spoglądam za siebie
Naturalna jest
t ę s k n o t a
wyryta we mnie niczym bruzdy zmarszczek w zimnych, marmurowych twarzach rzeźb, które podziwiam o świcie przez ulotność sekund dziwnie wydłużonych do wieczności im dłużej patrzę w martwe oczy. Zlodowaciałe oraz milczące, skrywające wszystkie tajemnice minionych wieków i bezdusznie nieme, chociaż tak wiele pytań zawisło w przestrzeni dzielącej mnie od spowiedników, za jakich uważam posągi. Wszystko wciąż wydaje się podejrzliwie kruche, podatne każdemu złamaniu, jednak ani razu nie pozwalam stopom wycofać się ze świata, którego kontury własnoręcznie rozrysowałam dekadę wcześniej — wciąż nazywam siebie Harpą Tveter, jedyną córką zubożałych galdrów zamieszkujących Göteborg i brutalnie zamordowanych ręką ślepców.
W s z y s t k o, całe to żałosne przedstawienie pozostaje zasłoną dymną, sposobem na uniknięcie niepotrzebnych dociekań, bowiem nikomu nie wypada pytać mnie o przeszłość, nie wypada rozdrapywać zabliźnionych znamion wydarzeń, które pchnęły w objęcia Kruczej Straży; nie wypada wątpić zarówno w lojalność wobec oficerów, jak i szczerość przekonań wyrażanych zawsze na głos.
W rzeczywistości jednak świat niezauważalnie drży w posadach wraz ze słowami o awansie, który niezapowiedzianie wpycha w gardziel Wysłanników i chociaż wcześniej desperacko pragnęłam przynależeć właśnie do oddziałów Forsetiego, po trzech miesiącach wciąż czuję się tu boleśnie obca. Chwieję się przy każdym wyzwaniu w obawie, iż nie podołam lub, co gorsza, zostanę niefortunnie zdemaskowana jako córka zdradzieckiej, splugawionej krwi toczącej żyły każdego Sarajärvi bardziej od trucizny.
I wówczas na powrót stanę się Sigyn Sjöström — znienawidzoną przez siebie i wyklętą przez własną rodzinę oraz skazaną na śmierć z ręki porzuconego męża.
Harpa Tveter
Re: Harpa Tveter (Sigyn Hammarström née Sjöström) Nie 19 Lis - 1:44
Harpa TveterWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Uppsala, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : Młoda oficer w Wysłannikach Forsetiego. Uciekinierka. Zaginiona żona. Rozczarowanie matki. Gorzki zawód ojca.
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : Kruk
Atuty : akrobata (I), miłośnik pojedynków (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 14 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 20 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Karta rozwoju
Informacje ogólne
Wzrost
178 cm
Waga
60 kg
Kolor oczu
Spojrzenie barwy na wpół uśpionych, na wpół wzburzonych wód Morza Norweskiego — tęczówki mieniące się opiłkami atramentu na nieco pobladłej tafli modrego odcieniu.
Kolor włosów
Złote nicie poprzetykane gdzieniegdzie srebrnymi refleksami tańczącymi w promieniach słońca.
Znaki szczególne
Wzbudzające zaciekawienie i odziedziczone po matce naturalnie kręcone, jasne włosy, w czasie pracy przeważnie upięte trochę niedbale w kok bądź związane jedwabną wstążką. Trzy pieprzyki na twarzy — ułożone łukiem na prawej skroni — wraz z bladą konstelacją blizn zdobiących ciało. Złoty pierścionek wysadzany kamieniem o barwie łudząco zbliżonej do oczu Harpy; pierścionek niedający się zdjąć, ofiarowany przez męża w dniu zaręczyn.
Genetyka
Niksa
Umiejętność
—
Stan zdrowia
Bezsenność. Pracoholizm. Fizycznie zdrowa.
178 cm
Waga
60 kg
Kolor oczu
Spojrzenie barwy na wpół uśpionych, na wpół wzburzonych wód Morza Norweskiego — tęczówki mieniące się opiłkami atramentu na nieco pobladłej tafli modrego odcieniu.
Kolor włosów
Złote nicie poprzetykane gdzieniegdzie srebrnymi refleksami tańczącymi w promieniach słońca.
Znaki szczególne
Wzbudzające zaciekawienie i odziedziczone po matce naturalnie kręcone, jasne włosy, w czasie pracy przeważnie upięte trochę niedbale w kok bądź związane jedwabną wstążką. Trzy pieprzyki na twarzy — ułożone łukiem na prawej skroni — wraz z bladą konstelacją blizn zdobiących ciało. Złoty pierścionek wysadzany kamieniem o barwie łudząco zbliżonej do oczu Harpy; pierścionek niedający się zdjąć, ofiarowany przez męża w dniu zaręczyn.
Genetyka
Niksa
Umiejętność
—
Stan zdrowia
Bezsenność. Pracoholizm. Fizycznie zdrowa.
Statystyki
Wiedza o śniących
I
Reputacja
10
Rozpoznawalność
25
Stronnictwo
0
Alchemia
5
Magia użytkowa
20
Magia lecznicza
5
Magia natury
14
Magia runiczna
5
Magia zakazana
1
Magia przemiany
20
Magia twórcza
5
Sprawność fizyczna
10
Charyzma
10
Wiedza ogólna
5
I
Reputacja
10
Rozpoznawalność
25
Stronnictwo
0
Alchemia
5
Magia użytkowa
20
Magia lecznicza
5
Magia natury
14
Magia runiczna
5
Magia zakazana
1
Magia przemiany
20
Magia twórcza
5
Sprawność fizyczna
10
Charyzma
10
Wiedza ogólna
5
Atuty
Akrobata (I)
+5 do rzutu kością na dowolne czynności wykorzystujące zwinność postaci (np. unikanie ciosów, taniec, wspinaczka).
Miłośnik pojedynków (II)
+5 do rzutu kością na zaklęcia ofensywne i defensywne.
Śpiew jezior (specjalny)
postać emanuje aurą, przez którą jest uznawana za niezwykle atrakcyjną; może za pomocą niej wpływać na mężczyzn. Potrafi ulec przemianie w zwierzę. Otrzymuje +10 do rzutu na charyzmę oraz +3 do rzutu przy dowolnym zaklęciu związanym z magią przemiany (atut otrzymywany wraz z genetyką: niksa).
+5 do rzutu kością na dowolne czynności wykorzystujące zwinność postaci (np. unikanie ciosów, taniec, wspinaczka).
Miłośnik pojedynków (II)
+5 do rzutu kością na zaklęcia ofensywne i defensywne.
Śpiew jezior (specjalny)
postać emanuje aurą, przez którą jest uznawana za niezwykle atrakcyjną; może za pomocą niej wpływać na mężczyzn. Potrafi ulec przemianie w zwierzę. Otrzymuje +10 do rzutu na charyzmę oraz +3 do rzutu przy dowolnym zaklęciu związanym z magią przemiany (atut otrzymywany wraz z genetyką: niksa).
Ekwipunek
talizman z runą Durisaz
raz na fabularny miesiąc, w przypadku niepowodzenia podczas rzutu obronnego na dowolne zaklęcie z I i II poziomu, pozwala wykonać przerzut, tym samym korzystając z drugiej szansy na skuteczną obronę; dodatkowo zapewnia Ci stały bonus +2 do magii runicznej.
Przedmiot
opis przedmiotu
raz na fabularny miesiąc, w przypadku niepowodzenia podczas rzutu obronnego na dowolne zaklęcie z I i II poziomu, pozwala wykonać przerzut, tym samym korzystając z drugiej szansy na skuteczną obronę; dodatkowo zapewnia Ci stały bonus +2 do magii runicznej.
Przedmiot
opis przedmiotu
Aktualizacje
Data
aktualizacja
Data
aktualizacja
aktualizacja
Data
aktualizacja
Mistrz Gry
Re: Harpa Tveter (Sigyn Hammarström née Sjöström) Pon 12 Sie - 20:27
Karta zaakceptowana
Twoje życie nigdy nie miało wyglądać w ten sposób – masz w swoich żyłach krew pradawnych istot, w genach ich wdzięk, a w sercu pragnienie wytęsknionej wolności. Zasługujesz na to, aby nie musieć dłużej oglądać się przez ramię, Harpa – zasługujesz na swobodę, której nigdy nie otrzymałaś.
Choć udało Ci się uciec, nigdy nie zaznałaś prawdziwego bezpieczeństwa – z tego powodu, na początek rozgrywki, otrzymujesz od Mistrza Gry talizman Durisaz, która symbolizuje ochronę i spokój. Wyglądem przypomina zwykły naszyjnik, srebrny i grawerowany, kiedy masz go na sobie, raz na fabularny miesiąc, w przypadku niepowodzenia podczas rzutu obronnego na dowolne zaklęcie z I i II poziomu, możesz wykonać przerzut, tym samym korzystając z drugiej szansy na skuteczną obronę. Dodatkowo, talizman zapewnia Ci stały bonus +2 do magii runicznej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!
Prezent
Choć udało Ci się uciec, nigdy nie zaznałaś prawdziwego bezpieczeństwa – z tego powodu, na początek rozgrywki, otrzymujesz od Mistrza Gry talizman Durisaz, która symbolizuje ochronę i spokój. Wyglądem przypomina zwykły naszyjnik, srebrny i grawerowany, kiedy masz go na sobie, raz na fabularny miesiąc, w przypadku niepowodzenia podczas rzutu obronnego na dowolne zaklęcie z I i II poziomu, możesz wykonać przerzut, tym samym korzystając z drugiej szansy na skuteczną obronę. Dodatkowo, talizman zapewnia Ci stały bonus +2 do magii runicznej.
Podsumowanie
Punkty doświadczenia na start
700 PD (karta postaci)
Osoba sprawdzająca
Jāzeps Ešenvalds
700 PD (karta postaci)
Osoba sprawdzająca
Jāzeps Ešenvalds
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!