Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Kaleb Ahlström

    2 posters
    Widzący
    Kaleb Ahlström
    Kaleb Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t2402-kaleb-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Kaleb Ahlström
    Miejsce urodzenia
    Malmö, Szwecja
    Data urodzenia
    23.05.1970
    Nazwisko matki
    Karlsson
    Status majątkowy
    zamożny
    Stan cywilny
    kawaler
    Stopień wtajemniczenia
    III
    Zawód
    pianista, kompozytor
    Totem
    lis
    Wizerunek
    Heath Ledger

    Okno jest otwarte. Zima wprosiła się sama do salonu i powietrze pachnie teraz tak, jak tylko kostniejący w płucach poranek potrafi; palce mam martwe, proszą jeszcze o przebudzenie, ale one i tak nie budzą się, dopóki nie dotkną klawiszy, kapryśne sukinsyny. W gardle mam kurz, a może szklany pył z kieliszków, które nie chcą się roztrzaskać, nieważne, jak gorące plotki wyszepta się tuż nad nimi, a może to wcale nie jest pył, może to jeszcze drobinki wszystkich tych rozmów zalegają mi w ustach, zmieszane ze sobą tak jak ślina miesza się ze śliną, tak jak zęby mieszają się z krwią, a język miesza się z alkoholem. I bolą mnie oczy, sam nie wiem, czy od zaciskania ich ze wszystkich sił, czy może od światła, które teraz próbuje wedrzeć się pod powieki siłą, jakby obudzenie mnie teraz miało dać cokolwiek.
    Policzkiem dotykam czegoś zimnego i twardego, gładkiego i pachnącego lakierem. Wiem, że to pianino Steinwaya, to samo, które dostałem od ojca z okazji mojego koncertu dyplomowego — czuję je tak, jak matka rozpoznaje swoje dziecko odwrócone do niej plecami. Gdy w końcu zmuszam się, by otworzyć sklejone snem i wspomnieniem nocy pijaństwa powieki, potwierdza się moje przypuszczenie; chociaż nie pamiętam nawet, jak do końca znalazłem się w domu, trafiłem w końcu tam, gdzie prowadzą mnie wszystkie instynkty, do salonu muzycznego.
    Jestem tutaj tak, jak wyglądają ofiary poświęcone bogom na ołtarzu, zawsze z desperacji, która pcha ludzi nawet do rzucania swoich przyjaciół na pożarcie mocom czarnym jak noc. Jestem tutaj — pomnik tego, że nic właściwie nie idzie dobrze; otoczony przez rozrzucone wszędzie, pokryte gorączkowymi notatkami niby wymiocinami strony nut, ja wygięty śmiesznie, z pękającą z bólu głową opartą o zamknięty fortepian. Jestem w centrum utworu, którego nie umiem usłyszeć i którego nie potrafię przestać słyszeć.
    To pewnie tylko kac. To pewnie tylko żal, bo nie umiem stwierdzić, jak wiele pieniędzy przegrałem poprzedniej nocy w kasynie.
    Kiedyś wierzyłem, że jeśli zacisnę powieki wystarczająco mocno, być może nie poczuję, jak przez palce wycieka mi wszystko, co powinienem pewnie trzymać w garści; tak jak zepsuty, przegniły owoc rozgnieść można pięścią niepostrzeżenie i zostać ze słodką, śmierdzącą miazgą między oszołomionymi palcami. Ale nauczyłem się z czasem jednego — dłonie mam pianisty, a nie robotnika, mam miękką, delikatną skórę i cienkie kości, które chętnie pękłyby pod naciskiem.
    Ja czuję wszystko. Wszystko. I nawet jeśli zamknąłem oczy, nie przestanę przecież nigdy słyszeć.
    Oszustwem staje się łatwo — w ciągu kilku chwil, jeśli tylko pozwolisz im rozciągać się w nieskończoność. To niewiele, bo przecież wystarczy patrzeć głupio i nie drgnąć. Ja jestem dobry w robieniu tego, co nic nie da, i zamieraniu w strachu, gdy wiem, że mój ruch może wywołać choćby drgnięcie w tym, jak zapisana jest moja przyszłość. Czasami myślę, że jestem mniej skuteczny od wiatru i pociesza mnie ta myśl. Ale w chwilach takich jak ta rozumiem, że jestem przede wszystkim oszustwem — i zgubiłem się już dawno temu w tym, kogo i w jaki sposób oszukuję.
    A prawda? Żeby znać prawdę, trzeba najpierw przypomnieć sobie, gdzie się skłamało.



    Jestem środkowym dzieckiem — takim jak ja umyka wszystko, o czym tylko zamarzymy. Nauczyłem się wystarczająco wcześnie, jak znikać wtedy, gdy nie chciałem, by mnie widziano i jak nigdy nie być winnym. Nie przewidziałem może tylko, jak dorośli chętnie się przyzwyczajają do twojej nieobecności, jak radośnie zapominają o tobie, gdy tylko zejdziesz im z oczu — czasem nawet myślę sobie, że ich bolało bardziej niż mnie, gdy w końcu wracałem, zawsze owiany jakąś wątpliwą chwałą, zawsze przynosząc im wstyd albo chociaż ból głowy. Kaleb, nie, on jest cichym dzieckiem, mówił ojciec całe moje dzieciństwo, a potem nauczył się odpowiadać po prostu: Kaleb? Co miałoby dziać się z Kalebem?, jakby dziwiło go jeszcze, że komuś chce się o mnie przypomnieć. Dlatego odkryłem, że muszę zacząć krzyczeć; nie wołać, nie prosić, nie płakać, po prostu krzyczeć tak jak krzyczą wariaci i umierający w agonii.
    Nikt nie chce mieć dzikiego zwierzęcia na salonach. Odkryli więc, że mogą mnie ugłaskać, oswoić nawet — wystarczy dać mi wszystko, czego będę chciał. Najpierw chciałem przede wszystkim niszczyć to, na czym im zależało, chciałem patrzeć, jak bledną ich twarze i pojawiają się te smutne, zawstydzone uśmiechy. Kaleb musi wyrzucić z siebie emocje. On taki jest, bardzo energiczne z niego dziecko, gdy ja gryzłem, kopałem, ryczałem, psułem, brudziłem, ciąłem nożyczkami i rzucałem zaklęcia na chybił-trafił. Potem chciałem, żeby się o mnie martwili, żeby mnie nienawidzili, żeby bali się mnie i o mnie, więc znikałem zawsze tak, żeby pojawić się i stanąć z zadufanym uśmieszkiem nad tymi żyłami wypruwanymi sobie z powodu mojej sytuacji, nad tymi szarymi jak papier twarzami albo polikami czerwonymi z gniewu i żebym mógł powiedzieć: Wróciłem, tęskniliście?. Aż w końcu nic już nie chciałem, może poza głuchą pustką i ciszą od ich głosów, bo męczyło mnie moje życie, będące wieczną walką nie z nimi, ale też nie ze sobą, zawsze o coś, zawsze na przekór czemuś. Ponieważ wtedy jeszcze uczyłem się w Malmö, w Akademii Isaz, koszmar mojej obecności wisiał nad nimi o wiele częściej, niż mogli tego chcieć.
    W końcu stwierdziłem, że chcę grać. Nie tak jak wtedy, gdy męczyłem kolejnych nauczycieli swoim niedbalstwem, arogancją i głupotą, nie tak jak wtedy, gdy udawałem, że mogę być dobry jak mój brat, siostra albo ojciec. Chciałem grać tak, by oni wszyscy w końcu mnie usłyszeli, by ta cała złość, która powoli wyżerała mnie od środka jak jątrząca się rana, by ona chociaż dzwoniła im w uszach godzinami po moich koncertach. Nikt nie spodziewał się, że to będzie ostateczne dzieło tego zniszczenia, które spowodowałem; może nadal podchodzą do tego z rezerwą, jakbym nawet po dziesięciu latach miał w końcu się znudzić i wrócić do uprzykrzania im życia. Ojciec postanowił dać mi wszystko raz jeszcze, tym razem obiecując mi najlepsze szkoły na świecie, najlepszych nauczycieli i tyle ciszy, spokoju i inspiracji, ile tylko zapragnąłem. Wysłali mnie jak tykającą bombę w pozłacanym papierku do Midgardu, do Instytutu Ansuz, żebym studiował tam muzykę i żył bez zmartwienia w swojej blond główce — żebym tylko nie przypomniał sobie o domu. A ja to wszystko brałem, bo bogowie, nie obchodziło mnie wcale, czy jestem dobry, czy jestem coś warty w oczach tych wszystkich biednych, śmiesznych ludzi czy nawet największych wirtuozów znanych galdrom.
    Chciałem tylko grać. Chciałem, żeby muzyka zagłuszała wszystko, czego nie umiałem czuć, a jednocześnie — by krzyczała głośniej, niż ja kiedykolwiek potrafiłem. Z każdą kolejną kompozycją czułem się tak, jakbym stawiał własne życie na szali, jakbym obiecywał sobie jeśli to nie będzie dobre, to niech Odyn zabierze mnie tu i teraz”, ale koniec nigdy nie nadchodził. Więc grałem dalej. I były takie dni, gdy byłem dobry, byłem naprawdę dobry.



    Dom, który zbyt długo zostawiasz pusty, szybko zamienia się w świątynię. Nieważne, kogo zostawisz na ołtarzu, czy będą to cienie tych, którzy powinni w nim być, czy jedynie wspomnienia tych, którzy już nie wrócą. Prawda jest jedna jedna — w świątyniach wszyscy grają o swoje życie. Modlą się, żeby kolejna moneta była właśnie tą, która ocali ich od śmierci, żeby była domknięciem długu, tego wielkiego, smutnego długu, który muszą zapłacić, by ich życie w końcu przestało być gówniane.
    I ja też grałem sam ze sobą w moim nowym domu — wielkim, zimnym i głuchym jak świątynie, w których zapomniano już o bogach. Moment, w którym wyprowadziłem się w końcu z domu, prawdopodobnie był też najlepszym dniem życia całej mojej rodziny. Czy mogę ich winić za to, że ulżyło im, gdy się mnie pozbyli? Nie wiem, ale za to przypilnowałem przynajmniej, by słono za to zapłacili — i mam to na myśli dosłownie, oczywiście, bo to ojciec kupił mi dziurę, do której potem wypędził mnie jak zapomnianego psa. Sprawiłem, by chociaż jego portfel pamiętał — chcę dwupiętrowy dom z widokiem na miasto, mówiłem, chcę prywatną służbę i żeby specjalnie dla mnie dwa razy wschodziło słońce.
    Okazuje się, że rozpieszczone bachory pozostają nimi nawet wtedy, gdy znikają ci, którzy do tej pory byli nie tylko świadkami, ale także celem organizowanego przedstawienia. Co może zrobić dwudziestotrzyletnie dziecko, które zasypano pieniędzmi i pozostawiono samemu sobie? Kupić pełen wór słodyczy. Albo narkotyków. Albo organizować gry w karty, w których co tydzień będzie grał o własny dom, o bogactwo, czasem też o swoje życie.
    Przez wiele miesięcy mój dom nie znał ciszy. Był wypełniony po brzegi ludźmi, których nie znałem, a lęk przed nimi topiłem w powodziach alkoholu, które miały wypełnić mnie od środka. Na tych przyjęciach ktoś zawsze wołał mnie z drugiego końca pokoju, a ja zawsze odkrywałem tylko twarze, których nie rozpoznawałem. Wszyscy mnie znali, a ja nie znałem nikogo — czy to znaczy, że miałem przyjaciół? A może to oni mieli mnie? Gdy już musiałem, stawiałem się w domowej posiadłości z uśmiechem na twarzy, w garniturze, z upiętymi włosami; nikt nie wiedział, nikt.
    Odkryłem więc, że nie przystoi mi już robienie wokół siebie hałasu. Nie, ukrywanie tego, co robiłem za plecami innych, było o wiele ciekawsze, było wręcz porażająco ekscytujące i zanim się zorientowałem, zakochałem się po raz pierwszy — w kłamstwach. Patrzyłem w oczy ludziom, którzy nic o mnie nie wiedzieli, którzy myśleli o jakimś zupełnie innym Kalebie. I było w tym coś niesamowicie pięknego; opowiadałem żart, wiedząc, że inni nie zrozumieliby riposty.


    Gdy kochałem coś jeszcze poza kłamstwami, to zawsze bolało odrobinę za bardzo. Bezpiecznie było myśleć o miłości wyłącznie jak o czymś, co można było kupić. Tak zresztą się czułem, władca mojego małego pałacu rozpusty, król, którego odwiedzano zawsze w połowie tylko przytomnego na fotelu. Nie brakowało mi nigdy niczego tak bardzo, jakby wszystkie te wspaniałości miały wylać się ze mnie i w końcu i tak zostawić mnie pustym — jedynie z tym głodem i wspomnieniem czegoś, co jeszcze przed chwilą wydawało się moje. Ale to nic złego, mówiłem sobie, budząc się zawsze sam w głuchej ciszy, tak właśnie powinno być. Bo ja tak naprawdę nic nie miałem na własność, nieważne, jak bardzo się do tego przyzwyczaiłem. Nauczyłem się więc, by o najważniejsze sprawy zawsze grać w karty i może czasem nawet je przegrywać — żeby nie zapomnieć, kim jestem. Żeby nie zapomnieć, że nic nie mam.
    I nawet Jorid nie była moja, mimo że o nią nigdy się nie zakładałem. Były takie dni, a potem miesiące (mijające zawsze za szybko, zbyt krótkie i zbyt nieprawdziwe, bym chciał uświadomić sobie, ile trwały), gdy myślałem, że ją akurat mógłbym złapać; złapać i już nigdy nie wypuścić. Zamykałem oczy i prosiłem każdą kolejną sekundę, żeby jeszcze nie nadchodziła, żeby dała nam chociaż chwilę ciszy, zanim uderzy burza albo Jorid wyślizgnie mi się spomiędzy palców jak ryba, którą naiwnie zdjąłem już z haka.
    Jorid nie była rzeczą, którą mogłem wziąć i potem wyrzucić jak rozkapryszone dziecko, gdy tylko mi się znudzi. Ona była dla mnie tym, czym fortepian — moim partnerem w zbrodni, moją całą pewnością, że jeszcze właściwie żyję i nie zniknąłem tak jak kostka cukru rozpuszcza się w kubku gorącej herbaty. Gdy z nią byłem, pytałem samego siebie, jak wiele jeszcze warstw bólu może ukrywać się pod wszystkimi maskami, które zakładałem jedna na drugą całe życie; zastanawiałem się, czy w ogóle siebie jeszcze znałem, czy może tylko ona mogłaby mnie poznać. Bo ona mnie rozumiała. Ona wiedziała, jak to jest być mną, nawet jeśli nigdy nie odważyłem się zdradzić jej tego sekretu. Byliśmy piękni, naprawdę piękni, tak jak piękna potrafi być fala, która zmywa z brzegu pozostałości po wichurze albo tak jak piękna potrafi być wichura, która niszczy wszystko, co długo budowałeś na brzegu.
    Nie wiem, czy spodziewałem się, że ona w końcu zniknie, czy może jedynie teraz w to wierzę, gdy te wspomnienia całe są już gorzkie i chujowe. Ale myślę, że w całym swoim zniszczeniu jakoś tak się stało, że Jorid zapomniała wziąć mnie ze sobą; zostałem więc znowu w zniszczonym domu, w głuchej ciszy, zasypany śmieciami i smutny. Ona miała swoją zabawę  — ja miałem teraz posprzątać. I rzeczywiście miałem dużo do zrobienia; ponieważ Jorid uciekła, zabierając pieniądze, a także ważne dokumenty, weksle, oszczędności, które nie były do końca moje. Matka postawiła mi wtedy ultimatum, odcinając mnie zupełnie od pieniędzy, otaczając zaufaną, śledzącą każdy mój krok służbą i cóż, zamieniła mnie znowu w to dziecko, które mogło krzyczeć bardzo głośno, ale wszyscy tylko zasłaniali uszy z irytacją. Przestałem grać w karty, bo nie miałem za co (i może nie miałem już o co), zacząłem pomagać w interesach, przypomniałem sobie: mam na nazwisko Ahlström.
    Ale to była przeszłość. Teraz jestem już grzeczny — jestem synem, którego sobie wymarzyli. I twórcą, którym można się zachwycać. Gwiazdą przyjęć, którą sam siebie ustanowiłem, wielkim artystą, ale głównie dla samego siebie, sensacją, która musi sama się podsycać, ciekawostką, którą każdy słyszał już trzy razy. Czy to jest moja prawda? A czy cokolwiek z tego, co powiedziałem, było prawdą?
    Ciekawe. Czasem sam chciałbym wiedzieć.
    Ale jeśli Ragnarök ma mnie pożreć, dajcie mi skończyć jedną jeszcze tylko melodię. Chciałbym ją zagrać, gdy świat będzie się walił. W końcu nawet nie wiem, gdzie miałbym uciec.
    Widzący
    Kaleb Ahlström
    Kaleb Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t2402-kaleb-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    174 cm
    Waga
    70 kg
    Kolor oczu
    zielone
    Kolor włosów
    blond
    Znaki szczególne
    uśmiech, który zwala z nóg, a potem przypomina, że masz przed sobą prawdziwego dupka; długie, blond włosy skręcające się w lokach (czy on je układa każdego dnia rano? czy on je farbuje?); atmosfera wielkości, którą ze wszystkich sił on sam próbuje powstrzymać; roziskrzone oczy, zawsze uśmiechnięte, nawet jeśli twarz ma poważną; ubrania dobierane tak, by wyglądały na lekko niechlujne, a jednocześnie szczegółowo przemyślane
    Genetyka
    brak
    Umiejętność
    brak
    Stan zdrowia
    zdrów jak ryba


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    I
    Reputacja
    25
    Rozpoznawalność
    45
    Stronnictwo
    0
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    10
    Magia lecznicza
    5
    Magia natury
    5
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    0
    Magia przemiany
    5
    Magia twórcza
    19
    Sprawność fizyczna
    13
    Charyzma
    23
    Wiedza ogólna
    10


    Atuty

    Atut (I)
    Artysta: muzyka (I) – +5 do rzutu na czynności związane z dziedziną sztuki wybraną przez postać
    Atut (II)
    Intrygant (II) – +7 do rzutu kością na kłamstwo
    Atut (specjalny)
    brak


    Ekwipunek

    srebrny amulet z ukrytym w środku skrzydłem motyla
    raz na fabularny miesiąc pozwala okłamać NPC ze stuprocentowym sukcesem, niezależnie od wyniku rzutu kością na charyzmę, dodatkowo zapewnia stały bonus +2 do magii natury
    Przedmiot
    opis przedmiotu


    Aktualizacje

    Data
    aktualizacja
    Data
    aktualizacja

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Nie musisz już krzyczeć, aby wszyscy Cię usłyszeli – wystarczy, że oddajesz się muzyce, instrumentowi znacznie bardziej wytrzymałemu niż dziecięce gardło, stworzonemu, aby zjednywać sobie ludzi. Jesteś w końcu Ahlströmem, nawet jeśli ludzie często o tym zapominają, należy Ci się życie, w którym ktoś nareszcie patrzy Ci prosto w oczy, nie tylko zwiesza wzrok ponad Twoim ramieniem. Pamiętaj o tym, Kaleb – nie pozwól, aby ten świat Cię stłamsił.


    Prezent

    Potrafisz się zaprezentować, a ludzie chcą Ci wierzyć, nawet jeśli spojrzenie wciąż masz dziecięce i roziskrzone – w prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry srebrny amulet, który, choć z pozoru wygląda jak zwykła biżuteria, kryje w sobie wyjątkową magię. Pod lśniącym wieczkiem znajduje się skrzydło rzadkiego motyla z rodzaju mendacium – kiedy położysz je na języku, raz na fabularny miesiąc będziesz w stanie ze stuprocentową skutecznością okłamać każdego NPC, niezależnie do wyniku rzutu kości na charyzmę. Skrzydło nie rozpuści się pod wpływem śliny, dzięki czemu możesz używać go wielokrotnie, uważaj jednak, aby trzymać amulet blisko przy piersi, kiedy skrzydło wyschnie, staje się bowiem bardzo kruche. Ilekroć nosisz przedmiot przy sobie, zapewnia Ci on dodatkowo stały bonus +2 do magii natury.


    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Björn Guildenstern

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.