Vil Kütt
Gość
Vil Kütt Nie 3 Wrz - 23:51
GośćGość
Gość
Gość
Vil Kütt
Miejsce urodzenia
Kohtla-Järve, Estonia
Data urodzenia
26.02.1969
Nazwisko matki
Tammjarv
Status majątkowy
zamożny
Stan cywilny
kawaler
Stopień wtajemniczenia
I
Zawód
tatuażysta, złodziei tożsamości, malarz
Totem
jaskółka
Wizerunek
Aaron Shandel
Kohtla-Järve, Estonia
Data urodzenia
26.02.1969
Nazwisko matki
Tammjarv
Status majątkowy
zamożny
Stan cywilny
kawaler
Stopień wtajemniczenia
I
Zawód
tatuażysta, złodziei tożsamości, malarz
Totem
jaskółka
Wizerunek
Aaron Shandel
Ojciec nie mówił za wiele, a gdy to robił, wyrzucał z siebie dużo słów. Niektóre nadal - pomimo upływu lat - odbijają się głośnym echem od sklepienia mojej czaszki i jestem pewny, że zostaną ze mną na zawsze, jak każda emocja, która, spływając zimnymi dreszczami wzdłuż linii kręgosłupa, wtapia się głęboko w skórę.
Lubił powtarzać, że zło siedzi w człowieku pod trzecim żebrem od dołu, zwłaszcza kiedy jego spojrzenie zachodziło mgłą, a pod skórą wiła się czarna wstęga sieci naczyń krwionośnych. Mówił też, z papierosem między zębami, że magia zakazana nie zawsze jest złem ostatecznym, czasem jest czymś, co napełnia nadzieją.
Patrzyłem i złu i, ojcu wiele razy prosto w oczy, i nie dostrzegłem różnicy między jednym, a drugim. Obaj, jak para nieszczęść, tworzyli duet idealny.
Patrzyłem i złu, i ojcu wiele razy prosto w oczy, i wiedziałem, że ja też - w końcu - przekroczę cienką granice dzielącą mnie od szaleństwa.
Czasem w swoim spojrzeniu widzę to, co widziałem w oczach matki - palące się iskry obłędu. Podobno bywają taflą zwierciadła duszy. Moja dusza jest roztrzaskana na kawałki. Zupełnie jak ten kubek, którego matka rzuciła o ścianę, gdy pierwszy raz - zupełnie nieświadomie - użyłem magii w jej obecności. Nawet po mimo upływu czasu, nawet dzisiaj, pamiętam czarną, rozbryzganą smugę, jaka została po kawie na pożółkłej ścianie.
~*~
W moich wspomnieniach - niezależnie jak bardzo wyblakłych, zagrzebanych pod gruzami czasu i zapomnienia - twarz matki zawsze wykrzywia grymas bezsilnej złości. Na tle betonu, bezlistnych kikutów drzew i starego placu zabaw, który od zawsze kojarzył mi się z klatką dla dzikich zwierząt, jest niemal niewidoczna. Wtapia się w tło otoczenia, jakby nie była istotą ludzką, jakby od dawna była martwa. Jej spojrzenie właśnie takie jest - matowe, nieruchome, pozbawione blasku życia. Tkwiąc przez chwile w bezruchu, wygląda jak manekin, jak element otoczenia. Scaliła się z tym miastem. Zakichane Kohtla-Järve przeżarte kurzem i smrodem spalin, pełne wąskich, krętych uliczek prowadzących donikąd. Właśnie tam się urodziłem - w miejscu, gdzie jednym przejawem nowoczesności, było kolorowe graffiti na szarym tynku, które do dzisiaj wywołuje u mnie ból głowy i odruch wymiotny. Estonia - małe, zimne państwo, pożarte przez obłoki sinego dymu tam, gdzie ludzkimi dłońmi wybudowano fabryki. Miejsce, którego nie może ogrzać słońce. Matka powtarzała, że urodziłem się w zupełnej ciszy. Jakby toczące się za ścianami szpitala życie zawieszone zostało w czasoprzestrzeni, albo przestało istnieć. Nie darłem się wniebogłosy - jak wcześniej mój brat, krzyk zatrzymałem w krtani i, kiedy w jej umyśle zatliła się myśl, że zabiła mnie paczkami papierów, które wypaliła w ciąży i kilkoma kieliszkami wina, które piła przed snem, eksplozja płaczu wybuchła zagłuszając jej spazmatyczny oddech. Kohtla-Järve powitało nowe życie szarugą za oknem i odgłosem nadciagającej burzy.
Burza zawsze wzbudzała w sercach mieszkańców estońskiego miasta strach. Strach przed tym, co minęło, ale z czym rozstać się nie mogła świadomość - wojną. Matka, podobnie jak sąsiedzi, kontynuowała tę tradycję. Zasłaniała ciężkie zasłony i zamykała drzwi na cztery spusty. Parzyła kilka razy herbatę z jednej torebki, jakby nadal czuła posmak głodu pod językiem. I utwierdzała mnie w przekonaniu, że lęk żył w niej jak płochliwe stworzenie i stopniowo zaciskało niewidzialne palce na jej krtani, by w końcu pozbawić ją dostępu do powietrza. Ten sam lęk chciała zaczepić we mnie i w moim rodzeństwie. Chciała nas przekonać, że nasze życie jest na niego skazane. Urodziliśmy i umrzemy z tym samym brzmieniem. Piętnem strachu ukrytym głęboko pod zwojami skóry.
Niespełna tydzień przed datą drugich urodzin ujawniła się moja genetyka, zmiennokształtność. Szarość moich oczu została zastąpiona zielenią, zaś we włosach pojawiły się jaśniejsze pasma. Moja matka udawała, że problem zniknie, gdy tylko zamknie oczy i faktycznie jej nadzieje zostały wysłuchane - zniknął na długie lata. Widząc pogardę w jej spojrzeniu, tłumiłem swoje moce i dopiero później zrozumiałem, że to dar, a nie klątwa, która od dawna nęka moją rodzinę.
Nie wiem nic o swojej matce. Nie wiem, czy bała się tak bardzo magii, że wyparła swoje magiczne mocy, czy urodziła się śniącą. Wychowałem się wśród nich – nie znałem innego życia, poza tym, którym nam zaoferowała. Pośród blokowisk, niemagicznych rówieśników, z ich patentami na życie i przetrwanie. Z kolorowym ekranem telewizora przed oczami, z kasetami vhs i z kradzionym walkmanem pod poduszką. Całymi godzinami szwendałem się po mieście. Poznawałem jego zakamarki, studiowałem betonową topografię. Na swój pierwszy rower zapracowałem własnoręcznie, opiekując się psami bogatych snobów, zaś bezdomne, szlajające się po pustostanach kundle stały się źródłem mojego współczucia. Każdemu chciałem zapewnić dach nad głową. Matka jednak nie chciała widzieć żadnego bezpańskiego sierściucha na progu naszego mieszkania. Mówiła, że są wylęgarnią chorób, a ich utrzymanie kosztuje krocie.
Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa jest jednocześnie moją pierwszą konfrontacją ze śmiercią. Chociaż większości tamtego okresu pamiętam jak przez mgłę – pojedyncze, niepowiązane ze sobą epizody są zlepkiem barw i dźwięków, umykających z zasięgu wzroku chaotyczną mozaiką, jakby były obce, jakby nie należały do mnie – to jednak nie mogę zapomnieć zimnej stali noża przy swoim gardle i uśmiechu rozciągającego się na wargach brata. Jedno cięcie, jeden zebrany dech w piersi, jedno gwałtowne uderzenia serca, czerwień krwi zalewająca usta i jeden krok od śmierci. Odkrył przepis na pogłębienie trzepoczącego w klatce piersiowej matki strachu i metodę na odebranie mi umiejętności komunikowania się ludzką mową na okres kilku kolejnych miesięcy. Do dzisiaj mój głos – po wysiłku – brzmi jak silnik zdezelowanego traktora. Jest zachrypnięty, o chropowatej strukturze, czasem zbyt niski, swoim brzmieniem przypominający psi warkot. Matka pojawiła się tuż obok, z nienawiścią i strachem w spojrzeniu. Drżącymi rękoma próbowała zatamować krwawienie. Jej pomarszczona, pożółkła skóra przy kącikach ust napięła się, kiedy na ustach zastygł krzyk. Nigdy nie była równie piękna co wtedy. Równie prawdziwa. Ten ludzki odruch pozostawił na wysokości mojej krtani bliznę, która, kiedy opuszkami palców dotykam jej wypukłych krawędzi, przypomina mi o tamtym dniu.
Ojciec obiecywał wiele. Czasem spełniał swoje obietnice, innym razem, o wiele częściej, nie. Obiecywał, z ręką na sercu, że nagła przeprowadzka do Tampere odmieni nasze życie, choć każde z nas wiedziało, że te słowa były równie puste i chłodne, co spojrzenie matki, kiedy objęła wzrokiem fasadę budynku, gdzie przyszło nam rozpocząć nowe życie. Inny krajobraz, ale koszmar ten sam.
Jeden z nich - możliwie, że największy - wspinał się po ojcowskich szczeblach żeber. Ich puste szczeliny nie wypełniała tylko magia i lęk przed kolejnym przejawem ludzkiego beznadziei, jaki dzielił z matką. Żyło w nim coś gorszego - brzmienie choroby, która wydusić usiłowała z niego życie. Uśmiechał się przez łzy. Łapał dolną wargę w zęby, by stłumić oznaki słabości. Mawiał, że silni mężczyźni nie uciekają przed bólem, egzystując na równi z nim, witają go jak starego druha, który właśnie wrócił z zagranicy i uśmiechają się, gdy znowu puka do ich drzwi. Jeden rok w Finlandii wystarczył, by choroba zawładnęła jego jestestwem, pochłaniając każdy skrawki łagodności. Zakradała się do niego jak złodziei - nocą, ale potem nawiedzała go także za dnia – jak nieproszone promienie słońca wyślizgujące się przez okno do sypialni wczesnym rankiem. Bolączka zabrała nam nie tylko ojca, ale także nadzieje na lepsze życie.
Obrazy, które pamiętam z tamtych dni, z niewiarygodną wyrazistością zapisały się na kliszy mojej pamięci, o wiele mocniej niż budynki z czerwonych cegieł czy dwupokojowe, przesiąknięte smrodem alkoholu, choroby i papierosów mieszkanie. Pamiętam jego wykrzywioną w bólu twarz, łzy cieknące po policzkach, pot perlący się na skórze, gęstą, cuchnąca silnię gromadzącą się w kącikach ust, iskry złości w spojrzeniu. Ojciec stopniowo przekształcał się we wrak. Zawsze pod ręką miał butelkę alkoholu. Spragnionym haustami próbował przełknąć ból. Szukał na jej dnie znieczulenia, więc pił na umór, a wtedy przestawał kontrolować samego siebie - krzyk wypełniał wolną przestrzeń pomieszczeń, w dłoni pojawił się pas, albo inny przedmiot, który idealnie układał się na ciele i który akurat miał w zasięgu dłoni. Moje plecy nadal zdobią blade blizny. Przypominają mi o człowieku, który przegrał ze własnymi słabościami i o tragedii, jaka nas dotknęła.
Ojca pochwyciły szpony wybrakowanej sprawiedliwości, gdy miałem piętnaście lat. Matka płakała i klęczała, kuląc się w kącie. Bezlitośnie gasiła żar papierosa na nadgarstku Ilji, a ja stałem w drzwiach, oparty o ich framugę, i z uśmiechem układającym się na wargach, przypatrywałem się w kolejne oznaki sadyzmu, które przemocą zakorzeniły się w jej umyśle. Przypatrywałem się im jak dzikim zwierzętom zamkniętym w klatce. Nie pamiętam, jakie emocje mi wtedy towarzyszy i czy w ogóle jakieś były. Obserwowałem, jak, z gniewem gnieżdżącym się na krawędzi źrenic, brat próbuje wlać sobie do gardła alkohol. Obracałem papierosa między palcami, aż w końcu wylądował między moim zębami.
Zarzuty, który postawiano ojcu, miały zamknąć go w zimnej, więziennej celi na długie lata, może nawet na zawsze - zakazana magia, kradzież, morderstwo. Matka zapadła się w sobie, często płakała, tuląc policzek do ściany, a na powierzchni skóry Ilji pojawiało się coraz więcej śladów przemocy. Ucieczką była szkoła, do której chodziłem wraz z rodzeństwem - Gebo.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Nie wiem, kiedy zacząłem uciekać od życia, które prowadziło mnie ku ścieżce zatracenia. Nie wiem, kiedy ukradłem pierwszą twarz i pierwsze imię. Pamiętam natomiast jego posmak na ustach. Był słodko-gorzki. Jak czekolada, którą czułem pod językiem w Jul. Spoglądałem na siebie w lustrze. Stałem się kimś obcym. Kimś do siebie niepodobnym. Kimś, kim nie mogłem być, ani w cuchnącym ciężkim zapachem smoły Kohtla-Järve, ani tym bardziej w przesiąkniętym smrodem zepsucia Tampere. Z dziecka, który, by skleić w słowa myśl, swój głos musiał zniżać do szeptu, stałem się przypadkowym przechodniem mijanym na ulicy. Nie panowałem nad tym zupełnie. Pamiętam oparty na sobie ciężar spojrzenia matki. Zarzuty sączące się z jej ust, które nie znalazły drogi do mojego sumienia. Patrzyła na mnie, jak na brata – ze strachem tańczącym na krawędzi źrenic, z ustami wykrzywionym w grymasie złości.
Podszywałem się pod innych. Kradłem ich tożsamość, życie, pieniądze, a nawet niekiedy i wolę życia. Jak pasożyt żerowałem na ich słabościach. Czasem tak długo żyłem w skórze kogoś innego, że bałem się, że zapomnę, jak wyglądam i jak mam na imię. Bałem się, że moje życie przestanie być moim życiem. Stanę się kimś innym. Kimś, kogo łatwo zapomnieć. Zgnieść pod podeszwą buta. Mój lęk był równie nieuzasadniony, co ten, który zaglądał w oczy mieszkańców Kohtla-Järve. Niezależnie, jak oddaliłem się od miejsca, w którym dorastałem, nigdy nie zapomniałem. Te życie, cuchnące odorem śmierci, wsiąkło zbyt głęboko pod skórę, oblepiło mnie jak dym papierosowy oblepia każdą przeszkodę, jaka pojawi się na jego drodze. Zawsze wracałem do miejsce, gdzie narodził się ból, smutek i żal. Do miejsca, gdzie mieszkała matka i reszta rodzeństwa. Miejsca, gdzie Ilja próbował wiązać koniec z końcem, zatapiając noże w obcych gardłach.
Pojawiałem się - zawsze z zastrzykiem gotówki i znikałem - bez niczego - z ich życia. Podczas tych krótkich, sporadycznych odwiedzin, poczułem na własnej skórze działanie magii, o której głośno się nie mówi - szeptana cicho pod nosem brzmiała jak słodkie obietnice. Uwierzyłem w nie. Zbiegiem czasu, za namową brata, poznawałam coraz więcej czarów zwodniczej natury. Wydawało mi się, że zgłębiając jej tajnik, zrozumiem bardziej ojca. I ciągle, bezustannie szukałem miejsca, którego mogłem w końcu nazwać swoim domem. Jak bezdomny pies bez dachu nad głową, przemieszczałem się z kąta w kąt. W trakcie swojej tułaczki, w zatłoczonym pociągu, wydawało mi się, że w końcu znalazłem to, czego szukałem. Zakochałem się. Zdradliwe uczucia zamieszkało w mojej piersi i próbowało rozerwać ją na pół. Był jak zimny, orzeźwiający powiew wiatru w upalny dzień. Poza pogrążonymi w letargu uczuciem, rozpalił we mnie pasję – malarstwo, bo chociaż talent artystyczny przejawiałem już w dzieciństwie, ojciec powtarzał, że moje ręce stworzone są do ciężkiej pracy, a nie „tych dyrdymałów, które mieszają mi w głowie”.
Wyjechałem z nim do Midgardu. Stolica magicznej Skandynawii przywitała mnie srogą zimą, ale jej nie odczułem – pomógł mi zachować namiastkę ciepła. Zamieszkaliśmy w małej kawalerce na Starym Mieście. Nasze życie przypominało sen, a każdy sen kiedyś się kończy. Ten nie był wyjątkowy pod żadnym względem.
„Namaluj mnie”, powiedział po trzech kieliszka brandy. I namalowałem - martwego. Nie wiem, kiedy to się stało. Byłem równie pijany co on. Zaklęcie samo ułożyło się na moim języku. Smakowało jak te wszystkie niespełnione obietnice ojca. Zastałem go w łazience. W ręce trzymał garść tabletek. Przy umywalce leżał pusty kieliszek.
Wtedy zrozumiałem, że zostawił mnie bez niczego, nawet bez pożegnania, a ja odpłaciłem się mu - jego rodzinie - z nawiązką. Ukradłem mu tożsamość. Poszedłem na studia w jego imieniu. Uniwersyteckie życie jednak nie było moim życiem. Narzucone formy nie pokrywały się z moim wizjami, wzbudzały we mnie pogardę w najczystszej postaci, a to co malowałem - bezwzględne, brutalne szczerze oblicze turpizmu – wywoływało obrzydzenie i napady torsji zarówno u studentów, jak i wykładowców. Mój plan został zgnieciony pod ich nieprzychylnymi spojrzeniami, a tymczasem jego ciało gniło, rozkładało się głęboko pod ziemią. Wcieliłem w życie inny. Splagiatowałem obraz, podpisałem go jego imieniem i nazwiskiem. Wystawiłem je na pośmiewisku. Pokryłem hańbą jego imię, nazwisko. Nigdy nie odchodź bez pożegnania, skarbie, mruknąłem cicho nad jego grobem, zlizując z warg posmak półsłodkiego wina.
Dołączyłem do brata. Zarzucił mi zdradę, tchórzostwo i blagierstwo. Musiałem więc udowodnić mu swoją wartość i przydatność, przypomnieć kim jestem i jaki jestem. Przypomnieć, co może zyskać, mając mnie u swojego boku. Coraz więcej zaklęć czarnomagicznych układało mi się na wargach. Coraz więcej krwi zastygło na moich rękach. Coraz więcej twarzy zakładałem na swoją własną; były jak maski - obce, ale jednocześnie osobliwie znajome. I w końcu przyszło do mnie to, co już dawno czule objęło mojego brata - zło.
Jedna część kamienicy, należącą do Ilji, przykułem w swoją ambicję - zagospodarowałem ją na studio tatuażu, które stało się całkiem popularne wśród midgardczyków. Mimo iż długo ukrywałem się w cieniu brata, "Vil" coraz częściej tańczyło na ustach zamieszkałych dzielnice Ymira Starszego gardów i sięgało coraz głębiej tego otulonego marazmem miasta. W końcu, krok po kroku, spłaciwszy swój dług, otworzyłem działalność na własną rękę, która – z miesiąca na miesiąc – zyskuje na rozgłosie.
Jedną część swoich aspiracji rozlewam sprayem na murach w formie graffiti. Układają się w krzykliwie hasła propagandowe wychodzącą spod ramienia stowarzyszenia JAWNI. Ich poglądy, choć wydają się naiwne i aż nazbyt idealistyczne, od pięciu lat przykuwają moją uwagę. Przemawiają do mnie w ten sam sposób, co magia zakazana.
Coraz bardziej zbliżam się do granicy uzależniania. Tego samego, który sprawia, że oczy mojego brata zachodzą mgłą, a pod warstwę skóry przebija się plątanina czarnych żył.
Jeden fragment mojej duszy brat ściskał w swoich dłoniach, gdy podpisałem pakt, wydawało mi się, z diabłem. Teraz wiem, że był zaledwie jednym z jego ucieleśnień. Chociaż coraz więcej osób jest świadoma istnienia drugiego posiadacza nazwiska Kütt, niewiele z nich wie, jak naprawdę wyglądam. Ukrywam się pod wieloma twarzami i imionami. Mogę być każdym i mogę być nikim. Mogę mieć wszystko i nie zawaham się sięgnąć po to, czego pragnę.
Kolejne odłamki kaleczą inną skórę.
Bo zawsze miałem słabość do pokus, bezdomnych psów i ukrytego pod powierzchownością piękna.
Śmierć była jedynie dodatkiem przełamującym rutynę codzienności
Gość
Re: Vil Kütt Pon 4 Wrz - 0:16
GośćGość
Gość
Gość
Karta rozwoju
Informacje ogólne
Wzrost
190 cm
Waga
83 kg
Kolor oczu
szary
Kolor włosów
ciemny brąz
Znaki szczególne
blizna na wysokości krtani, zabarwienia na opuszkach placów; zachrypnięty głos i wyraźnie słyszalny, twardy akcent
Genetyka
zmiennokształtny
Umiejętność
-
Stan zdrowia
doskonały
190 cm
Waga
83 kg
Kolor oczu
szary
Kolor włosów
ciemny brąz
Znaki szczególne
blizna na wysokości krtani, zabarwienia na opuszkach placów; zachrypnięty głos i wyraźnie słyszalny, twardy akcent
Genetyka
zmiennokształtny
Umiejętność
-
Stan zdrowia
doskonały
Statystyki
Wiedza o śniących
II
Reputacja
-15
Rozpoznawalność
5
Stronnictwo
0
Alchemia
5
Magia użytkowa
10
Magia lecznicza
5
Magia natury
5
Magia runiczna
5
Magia zakazana
9
Magia przemiany
16
Magia twórcza
17
Sprawność fizyczna
5
Charyzma
25
Wiedza ogólna
5
II
Reputacja
-15
Rozpoznawalność
5
Stronnictwo
0
Alchemia
5
Magia użytkowa
10
Magia lecznicza
5
Magia natury
5
Magia runiczna
5
Magia zakazana
9
Magia przemiany
16
Magia twórcza
17
Sprawność fizyczna
5
Charyzma
25
Wiedza ogólna
5
Atuty
Atut (I)
Złotousty (II): +5 do rzutu kością na dowolne czynności związane z charyzmą.
Atut (II)
Obcy (I): +5 do rzutu kością na zaklęcia związane ze zmianą wyglądu.
Atut (specjalny)
Dziecko Lokiego (zmiennokształtny) – postać posiada zdolność dowolnej zmiany swojego ludzkiego wyglądu i ma naturalną zdolność do kłamania. Otrzymuje +7 do rzutu kością przy dowolnym zaklęciu z dziedziny magii przemiany i +3 do czynności związanych z kłamstwem.
Złotousty (II): +5 do rzutu kością na dowolne czynności związane z charyzmą.
Atut (II)
Obcy (I): +5 do rzutu kością na zaklęcia związane ze zmianą wyglądu.
Atut (specjalny)
Dziecko Lokiego (zmiennokształtny) – postać posiada zdolność dowolnej zmiany swojego ludzkiego wyglądu i ma naturalną zdolność do kłamania. Otrzymuje +7 do rzutu kością przy dowolnym zaklęciu z dziedziny magii przemiany i +3 do czynności związanych z kłamstwem.
Ekwipunek
tusz wyroczni
- raz na fabularny miesiąc pozwala zebrać podstawowe informacje o osobie tatuowanej, dodatkowo zapewnia stały bonus +2 do alchemii;
Przedmiot
opis przedmiotu
- raz na fabularny miesiąc pozwala zebrać podstawowe informacje o osobie tatuowanej, dodatkowo zapewnia stały bonus +2 do alchemii;
Przedmiot
opis przedmiotu
Aktualizacje
Mistrz Gry
Re: Vil Kütt Wto 12 Gru - 21:16
Karta zaakceptowana
Patrzę na Ciebie i nie pamiętam – kim jesteś, Vil? Jak wygląda Twoja prawdziwa twarz? Potrafisz jeszcze rozpoznać ją, kiedy patrzysz w lustro? Miałeś trudne życie – jedno z tych, w których nie pomieściłaby się większość ludzi, genetyka obdarzyła Cię jednak skórą, spod której mogłeś uciec, twarzą, w której nie musiałeś rozpoznawać śladów po własnej przeszłości. Jak długo zamierzasz jeszcze biec, Vil? Jak długo zanim świat i tak zaciśnie na Tobie szczęki?
Galdrowie cenią sobie Twoje zręczne dłonie, nie zawsze zdają sobie jednak sprawę ze wszystkiego, co wtłaczasz im pod skórę – na początek rozgrywki, w prezencie od Mistrza Gry, otrzymujesz tusz wyroczni, wytworzony z rzadkiej, ołowianej bieli. Możesz używać go do wykonywania magicznych tatuaży – wystarczy, że zmieszasz pigment z normalnym tuszem, a wzór nie ujawni żadnej różnicy. Oczywiście poza tą, która objawi się w Twoim umyśle – raz na fabularny miesiąc możesz zebrać dzięki niemu podstawowe informacje o dowolnym człowieku, którego będziesz tatuować, zatem poznać jego dane osobowe, status czy miejsce zamieszkania. Na co dzień przedmiot, przelany do niewielkiego flakonu, który możesz nosić w formie naszyjnika, zapewnia Ci natomiast bonus +2 do alchemii.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!
Prezent
Galdrowie cenią sobie Twoje zręczne dłonie, nie zawsze zdają sobie jednak sprawę ze wszystkiego, co wtłaczasz im pod skórę – na początek rozgrywki, w prezencie od Mistrza Gry, otrzymujesz tusz wyroczni, wytworzony z rzadkiej, ołowianej bieli. Możesz używać go do wykonywania magicznych tatuaży – wystarczy, że zmieszasz pigment z normalnym tuszem, a wzór nie ujawni żadnej różnicy. Oczywiście poza tą, która objawi się w Twoim umyśle – raz na fabularny miesiąc możesz zebrać dzięki niemu podstawowe informacje o dowolnym człowieku, którego będziesz tatuować, zatem poznać jego dane osobowe, status czy miejsce zamieszkania. Na co dzień przedmiot, przelany do niewielkiego flakonu, który możesz nosić w formie naszyjnika, zapewnia Ci natomiast bonus +2 do alchemii.
Podsumowanie
Punkty doświadczenia na start
700 PD (karta postaci)
Osoba sprawdzająca
Björn Guildenstern
700 PD (karta postaci)
Osoba sprawdzająca
Björn Guildenstern
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!