Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ínisaq Jespersen

    Gość
    Anonymous


    Ínisaq Jespersen
    Dane postaciSisimiut, Grenlandia / 16.06.1969 / Nygaard
    Przeciętny / Kawaler / IV
    Wykładowca i badacz magii rytualnej, instytut Eihwaz / Niedźwiedź polarny / Nathaniel Curtis



    inunnguutsiminit
    [od urodzenia]

    Zanim zapytasz – nie, nie mieszkam w igloo. I w żadnym momencie życia nie mieszkałem, chyba że liczymy te parę nocy, które kiedyś spędziliśmy razem z tatą w ogródku. Taki wypad pod namioty wersja grenlandzkie podwórko. Jak stwierdziła przy tej okazji moja babcia, papa to jak na duńskiego mieszczucha całkiem porządny człowiek – choć wciąż twierdzi, że co złego to on. Nie dziwię się jej w sumie, mało kto pałałby wybitną sympatią do człowieka, którego twoja córka przyciągnęła ze sobą z Kopenhagi, obwieszczając, że to jej narzeczony i ojciec dziecka, które urodzi za jakieś pół roku. Podejrzewam jednak, że oboje z dziadkiem tak naprawdę go lubią i na swój sposób cieszą się, że ich córka trafiła na uczciwego człowieka. Mało kto zdecydowałby się porzucić przytulną kawalerkę w stolicy i mieszkać na zapomnianym przez świat kawałku lodu.
    Historia moich rodziców jest, moim zdaniem, naprawdę ładna – jedna z tych, które można by napotkać w filmie, albo ckliwym romansie dla gospodyń domowych. Poznali się w instytucie Kaunan. Moja mama zdobywała edukację, żeby zostać nauczycielką pierwszych dwóch etapów nauczania. Tata miał plany zostać profesorem, ale poznał moją mamę i…cóż, wyszło na to, że do Sisimiut wróciła dwójka belfrów. Niedługo po przyjeździe wzięli ślub i zamieszkali w domku, który dla mojej mamy dziadkowie wybudowali na drugiej połowie swojej własnej działki.

    Jak już zdążyliście się pewnie domyślić, tym dzieckiem-niespodzianką byłem właśnie ja. Chciałbym móc powiedzieć, że jak do tej pory życie upłynęło mi całkowicie zwyczajnie i bez jakichś większych chryi, ale niestety nie byłoby to prawdą. Zacząłem z przytupem, serwując rodzicom i przyjmującej poród pielęgniarce prawdziwy cliffhanger. Jak opisała to poznana wiele lat później przyjazna dusza, już w dniu narodzin stwierdziłem, że oddychanie jest passe. Urodziłem się na bezdechu, siniejący i starający się odejść z tego świata jeszcze zanim udało mi się w nim rozgościć. W takich momentach, kiedy najbardziej oczywiste rozwiązania zawodzą, a każda sekunda jest na wagę złota, ludzie potrafią dokonać rzeczy naprawdę niesamowitych. Tak jak tamta zdesperowana pielęgniarka, która w napędzanym adrenaliną przebłysku przypomniała sobie bardzo starą i prawie już zapomnianą ludową klechdę zamkniętą w jednym, magicznym słowie: Ínisaĸ. Grenlandzcy śniący wierzą, że imię to, wypowiedziane przez potężnego szamana, przywołuje istoty ognia – dobre duchy, które potrafią zawrócić nieboszczyka na ziemski padół. Kimże są jednak dawni szamani, jak nie galdrami krążącymi wśród nieprzebudzonych? Scenariusz moich narodzin, w którym widząca poprzez wyszeptanie magicznego imienia do ucha noworodka uratowała go od śmierci nie jest jednym z najbardziej prawdopodobnych. Z jakiegoś powodu zacząłem jednak drzeć się w niebogłosy, a haczyk z sięgnięciem po takie środki polegał na tym, że aby nie urazić duchów muszę nosić imię Ínisaĸ. Trochę lat później do tej teorii doklejono kolejny argument, że po spotkaniu z zaświatami jakaś część mnie na zawsze zachowała łączność z krainą umarłych. Jeżeli pomogło to moim najbliższym pogodzić się z faktem, że nigdy nie będę całkowicie normalny – nie mnie jest mieć o to pretensje.


    angajullersaq
    [najstarszy z rodzeństwa]

    Po tym jakże emocjonującym początku historii nastało parę lat spokoju wypełnionych śniegiem, uganianiem się za psami i byciem w centrum uwagi na właściwie każdym kaffemiku. To ostatnie zmieniło się po narodzinach mojej młodszej siostry, ale w sumie to nie miałem z tym jakiegokolwiek problemu – zarówno ona, jak i jeszcze parę lat później bliźnięta, uczynili nasz dom weselszym, głośniejszym i… większym, bo trzeba go było nieco rozbudować. Nawet brak przebudzenia się magii u starszej z moich sióstr nie był w stanie zmienić tego, że w ogólnym ujęciu byliśmy po prostu szczęśliwi. W pewnym momencie bowiem, kiedy już nawet bliźniaki przejawiały zdolności magiczne stało się jasnym, że moja siostra nie dołączy do mnie w Fehu, tylko będzie uczyć się w szkole imienia Olafa Kristiansena w Midgardzie. Z początku nie było to łatwe do zaakceptowania: trzeba było rozstać się z pewną wizją świata, która do tej pory wydawała mi się jedyną słuszną i zaakceptować inną, w której przyjdzie nam być zawieszonymi pomiędzy dwoma (w sumie u mnie to trzema) światami. Byliśmy rodziną, przynależeliśmy do siebie i zawsze mogliśmy na siebie liczyć – nie zamierzałem tego zmieniać poprzez własne lenistwo i zaniedbanie.

    Poprosiłem rodziców o zmianę szkoły, żeby zamiast w Kopenhadze uczyć się w Midgardzie i kolejny rok mojej edukacji rozpocząłem już w Mannaz. W ten sposób mogłem być bliżej siostry i towarzyszyć jej we wkraczaniu w nową codzienność. Początki odkrywania niemagicznego świata i nauki o nim nie były co prawda najłatwiejsze, bo poza nakładającymi się na siebie sferami mistyki, śniący prowadzili dość… odmienny tryb życia. Były różnice drobne i większe, wciąż wymagające jednak poznania i przyswojenia. Po dziś dzień jestem wdzięczny mojej rodzinie, że nie pozwolili na to, abyśmy jako rodzeństwo tak po prostu poszli całkowicie rozdzielnymi ścieżkami. Pilnowano tego, abym był dobrze zaznajomiony z funkcjonowaniem świata śniących, a także żeby moja siostra nie została wykluczona z naszego magicznego życia. Lekcje odrabialiśmy razem, przy jednym stole. Czasem zamienialiśmy się na chwilę książkami, bo zawsze bardziej interesuje to, czego nie ma przymusu w danej chwili robić – nawet jeśli alternatywą do unikanej pracy domowej jest inna praca domowa). Weekendy spędzaliśmy na zmianę w świecie galdrów i śniących: raz na wycieczce do Midgardu, gdzie mogliśmy przejść się po magicznym starym mieście, innym zaś razem by pospacerować po centrum Kopenhagi i pójść do kina na nowy film Disneya – co zresztą kultywujemy po dziś dzień. Wszyscy musieliśmy się wiele nauczyć i zrozumieć, ale jestem zdania, że było warto.
    Bliźniaki, ze względu na większą różnicę wieku, nie miały ze mną w dzieciństwie tak obustronnie zrównoważonej więzi. Zawsze poczuwałem się do tego, żeby być dla nich przede wszystkim starszym bratem: tym, do którego w pierwszej kolejności udawali się, kiedy coś zmajstrowali i potrzebowali pomocy – cichaczem, żeby tylko rodzice się nie dowiedzieli przed opanowaniem sytuacji. Dziś coraz częściej przyłapuję się na tym, że mentalnie wchodzę w rolę ich trzeciego rodzica.


    angakkussarpoq
    [uczący się, by zostać szamanem]

    Jak wspomniałem już wcześniej, nie wpisuję się w coś, co uznaje się za normę w społeczeństwie galdrów. Jestem dziwny tak ogólnie, ale w wykształceniu się mojej kuriozalnej osobowości na pewno pomógł fakt, że jestem w stanie komunikować się z duchami. Trwa to, tak samo jak przejawianie się mojej magii, odkąd sięgam pamięcią. Obecność niematerialnych istot jest dla mnie czymś tak oczywistym, jak istnienie wokół mnie innych ludzi. Oni po prostu są wśród nas, najczęściej trwając w swojej martwej egzystencji i nie niepokojąc żywych w żaden sposób. Pamiętam jednak jak zwłaszcza zanim poszedłem do szkoły czasem zdarzał się jakiś śmieszek co lubił zrzucić pół foki z lodówki na dachu albo kubek ze stołu, za co obrywało się mnie, ale umówmy się, w ogólnym rozrachunku szkodliwość takich czynów jest szalenie niska.

    Na tej podstawie można stwierdzić, że miałem niesamowitego farta we wczesnych latach: dostałem możliwość eksplorowania mojego daru w przyjaznych, pozbawionych traum warunkach. Mniej ludzi żyjących w miejscu gdzie się wychowywałem przełożyło się na mniej duchów i względny spokój. A później zacząłem naukę w Kopenhadze i sprawy zaczęły nieco się komplikować. Drastyczność grenlandzkiej rzeczywistości była mi dobrze znana, lecz wielkomiejskie życie niosło ze sobą wiele nowych odcieni tragizmu i śmierci. Duchy coraz bardziej stawały się drażliwymi marami, czasem agresywnymi, lgnącymi do mnie coraz łapczywiej, otaczającymi mnie z każdej strony. Zacząłem czuć lęk, który przeradzał się w marazm, ostatecznie niechęć do codziennych wypraw do szkoły. Apogeum nastało kiedy nie chciałem wrócić na drugi rok i w typowej dla dziecięcej genialności wpadłem na pomysł, że skoro wszystkie grenlandzkie dzieci zakładają na pierwszy dzień roku szkolnego anoraka, to jeśli nie będę miał anoraka to w ogóle nie pójdę do szkoły. Powiedzmy, że to nie było moje najmądrzejsze posunięcie w życiu. Babcia, która natrudziła się przy szyciu była wściekła, gdy zobaczyła rozerwane szwy. Oczywiście w przeciągu jednego popołudnia wszyscy sąsiedzi wiedzieli o zamieszaniu i prędko zrobiło mi się wstyd. I wtedy do akcji wkroczył tata, najmniej rozgniewany całym zdarzeniem i najbardziej skory do tego, by dotrzeć do źródła całego zamieszania. Był tak uparty, że w końcu powiedziałem mu o wszystkim. Dostałem wtedy jedną z najcenniejszych rad w całym życiu, by zamiast próbować uciekać od problemów, po prostu poszukać pomocy i powiedzieć o nich komuś zaufanemu. Właśnie wtedy moi rodzice zaczęli wywiadywać tu i tam czy jest coś, co może mi realnie pomóc i sami zaczęli hobbystycznie interesować się magią rytualną. Zaczęliśmy testować różne amulety i ziołowe kadzidła. Pierwsze runiczne kombinacje. Tu i tam przemycali mi wskazówki co do tego, jak w przyszłości mogę sprawić, że to ja będę kontrolował nachodzące mnie dusze bardziej, niż one mnie. Krok po kroku i rok po roku rozwijałem w sobie zainteresowanie wszystkim, co dotyczyło starej i nowej wiedzy o rytuałach ze wszelkich zakątków globu – zwłaszcza zaś tych, które wpływały na duchy. Kiedy przeniosłem się do akademii Mannaz w Midgardzie to naturalną koleją rzeczy zacząłem żywiej interesować się instytutem Eihwaz, który był teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki. Do przodu popychała mnie nieposkromiona ciekawość.
    Ile mógłbym zrobić, gdybym tylko miał odpowiednie narzędzia?
    Jak wiele czekało na mnie po drugiej stronie?
    Czy w tym poszukiwaniu odpowiedzi na jeszcze niepostawione pytania miałem szansę nie zagubić tego, co już posiadałem?

    Dopiero po rozpoczęciu studiów magii rytualnej w instytucie Eihwaz tak naprawdę zrozumiałem, co ludzie mieli na myśli gdy mówili, że przypominam im mojego tatę. To były drobne rzeczy, migawki. Nie wahałem się, by zabrać głos. Szybko zaangażowałem się w życie instytutu, koła, imprezy. Lgnąłem do ludzi, a ludzie lgnęli do mnie, jednocześnie zagłuszając głosy gdy te stawały się zbyt uporczywe. I choć zawsze dobrze radziłem sobie w szkole, to dopiero na studiach w pełni rozwinąłem skrzydła, jakbym w końcu odnalazł swoje naturalne środowisko życia. Tak samo jak mój tato zanim nie zmienił swoich planów. Zanim się nie zakochał.
    W drugiej połowie nauki, kiedy prace nad moim dyplomem – oczywiście związanym z magią skupiającą się wokół tych, którzy nie odeszli, choć powinni – weszły w zaawansowane stadium, coraz mniej czasu zacząłem spędzać wśród żywych. W końcu przeważająca większość moich doświadczeń z duchami była całkiem miła, a ludzie choć czasem dziwnie się patrzyli gdy mówiłem do kogoś, kogo oni nie byli w stanie dojrzeć, to nie sprawiali mi większych przykrości z powodu mojego lekkiego odchyłu od normy. Ani tego, ani innych. Ale to pewnie dlatego, że trzymałem się raczej z tolerancyjnymi osobami, które w wielu przypadkach przejawiały podobne do moich tendencje.


    nuannaarneq
    [szczęście; radość]

    Ukończony z wyróżnieniem trzeci stopień edukacji otworzył mi drzwi do doktoratu. Zacząłem myśleć o tym, czy by nie przeprowadzić się do Midgardu na stałe, ale ostatecznie wylądowałem w Kopenhadze. A właściwie to wylądowaliśmy. Po ukończeniu szkoły moja siostra chciała podjąć studia archeologiczne w duńskiej stolicy, a wspólne wynajmowanie naszego pierwszego mieszkania poza rodzinnym domem w Sisimiut wydawało się najlepszym pomysłem na świecie. Wciąż musiałem wykonywać codzienne skoki przez portal, ale przynajmniej nie mieszkałem sam. Osiedliśmy w dzielnicy śniących, całkowicie zanurzając się w ich świecie i zwyczajach, czasem zapominając na kilka chwil, skąd tak naprawdę pochodzimy. Odkryłem w tym nową, fascynującą formę wolności, którą wręcz się zachłysnąłem – ostatni moment przed finalnym wejściem w nieodwoływalną dorosłość.

    Ukrywanie się wśród śniących było łatwiejsze w dużym mieście takim jak Kopenhaga. W domu nie mieliśmy zbyt wielkich szans na to, by wykraczać poza niewielką społeczność grenlandzkich galdrów – wszyscy śniący w Sisimuit po prostu się znali i pytań byłoby zbyt wiele. Tutaj – ach, tutaj byłem tylko kolejną anonimową twarzą na ulicy pełnej anonimowych twarzy. Na początku byliśmy bardzo ostrożni, moja siostra wywiadywała się wśród nowych znajomych z uniwersytetu kto jest skąd, gdzie pracują, gdzie najczęściej bywają, a później wymyśliliśmy wiarygodną wymówkę na to, czym się zajmuję – tak, żebym bez większych zgrzytów mógł uczestniczyć w życiu mojej siostry. A co to było za życie... rany. Razem z  paczką znajomych mojej siostry, innych studentów archeologii, zaczęliśmy chadzać do pubów. Z początku tylko przysłuchiwałem się rozmowom, starając się wyłapać i zrozumieć z nich jak najwięcej. Z czasem, jak zacząłem czytać gazety i zasypywać siostrę pytaniami coraz bardziej orientowałem się, dlaczego to dobrze, że Schlüter zrezygnował, o co chodzi z oburzeniem na wysokość podatków, no i czemu zaczyna się w mediach robić szum o tej całej strefie Schengen.
    Chodziliśmy też klubów – nigdy nie wyleczę się z miłości do śniącej kultury clubbingu – a tam poznałem lepiej muzykę śniących. To było jakby ktoś rzucił na mnie urok, łomem wyważył drzwi, przez które bezpardonowo się wcisnąłem, rozsiadłem i nie zamierzałem wyjść. Nagle potrzebowałem wiedzieć wszystko, a hamowanie własnej ciekawości by nie zdradzić się z moją prawdziwą naturą było naprawdę okropnie trudnym zadaniem. Tommy, jeden chłopak z naszej paczki – szybko stałem się integralną częścią wypadów – uczestniczył w uniwersyteckim kole dziennikarskim, które miało także program radiowy. Zabrał mnie do ich studia nagrań i wtedy po raz pierwszy w takiej skali zobaczyłem, jak niesamowicie magiczna jest technologia śniących. Byłem trochę jak takie dwumetrowe dziecko skaczące od kąta w kąt i pytające, co do czego służy, co robi który guzik, co się stanie jak zrobię tak, a co teraz, a co jest tu, a do czego to służy? Prawdopodobnie zbyt wiele razy zagrałem wtedy kartę grenlandzkiego zacofańca, ale nie mam z tego powodu najmniejszych nawet wyrzutów sumienia.

    Do naszego mieszkania telefon wdarł się praktycznie od razu i nie miałem innego wyjścia niż się z nim zaznajomić, jeżeli nie chciałem zdradzić się z całym misternym planem, a tym samym narazić się na anihilację przez Kruczą Straż. Odbieranie telefonu nie było za trudne, wykonywanie telefonów... no, po chwili też się z tym obcykałem, wiedziałem też, że jak nie słychać sygnału to trzeba sprawdzić kabelki, no i że każdy tak naprawdę ma inną funkcję. I dobrze, bo niedługo później siostra skombinowała nam z wyprzedaży sąsiedzkiej nieco zdezelowany telewizor, VHS i parę kaset. Cholera, musiałem wyglądać przekomicznie w moim zagubieniu, kiedy rozłożyła instrukcję i zażądała mojej asysty przy podpinaniu sprzętu. Za moje cierpienie i wytrwałość czekała mnie jednak nagroda, którą była możliwość oglądania Disneya (i nie tylko) kiedy tylko miałem na to ochotę. Po opłaceniu paru koniecznych rzeczy mogliśmy też podpiąć się do telewizji kablowej. Im dłużej o tym myślę tym bardziej jestem przekonany, że kable to najważniejszy wynalazek ludzkości od czasu koła. Nie policzę ile razy zasnąłem na kanapie nad moimi notatkami o kręgach runicznych trzeciego stopnia z telewizorem odpalonym w tle, albo ile razy musiałem w pośpiechu zbierać wszystkie swoje podejrzanie manatki, bo siostra zadzwoniła z budki pod wydziałem, że za kwadrans wpadają do nas z ekipą i mam posprzątać. Wszyscy pozostali myśleli, że chodzi o zwykły bałagan, my byliśmy świadomi, że podejrzane ślady z kredy na podłodze i lewitujące świece były zdecydowanie gorsze niż trochę syfu tu i tam.
    Jak na pierwszym roku doktoratu miałem dość rozważnie rozdzielony czas między znajomych z Eihwaz i Kopenhagi, tak na drugim roku zdecydowanie częściej można było mnie znaleźć wśród śniących – do tego stopnia, że czasem nawet sam zapominałem, że nie jestem jednym z nich.


    sinnatuavoq
    [sen na jawie]

    Tamten grudniowy wieczór w trzecim roku naszego pobytu w Kopenhadze pamiętam zatrważająco dobrze. Wracałem do mieszkania okrężną drogą. Widziałem się z dalszym kolegą z roku mojej siostry, we dwóch spędziliśmy razem przemiłe popołudnie na jarmarku świątecznym – rozumieliśmy się całkiem dobrze, rozmawiało się miło, zaczynałem nawet zastanawiać się, czy nie będzie z tego coś więcej niż przelotna znajomość, może równie miło spędzone kilka miesięcy w obopólnym zauroczeniu...
    Mogłem przeciąć Kastellet, ale naszło mnie by przejść się zaśnieżoną Rosengade i wspomnienia z tonących w różach pergoli przyprószyć skrzącym się w świetle księżyca śniegiem. Nie zorientowałem, w którą stronę zmierzam, nim nie zatrzymałem się w otwartej na oścież bramie osadzonej w niskim płocie. Czułem, jak otula mnie spokojny chłód, jak zwalnia mi serce, a płuca przestają krzyczeć o tlen, pozwalając mi na moment zwolnić. Minąłem kaplicę i drzewa śpiące nad ociosanymi skałami, minąłem świetliste sylwetki, które patrzyły na mnie z ciekawością, w końcu minąłem granicę, zza której nie mogłem już powrócić.
    To był bezwietrzny wieczór, lecz otaczające ją witki płaczącej wierzby kołysały się w rytm jej kroków. Wszystko inne ucichło: był tylko jej głos, raz śpiewny, nucący, zaraz znów wybuchający perlistym śmiechem. Nie wiem ile tak stałem, wpatrując się w jej jasną sylwetkę, ile rozbawionych spojrzeń mi rzuciła, wcale się z tym nie kryjąc. I choć chciałbym powiedzieć, że to ona mnie tam przywiodła, musiałbym skłamać. Złączone przeznaczeniem dusze zawsze były sobie pisane, potrzeba im było tylko trochę szczęścia, by się spotkać.
    Byłem nieodrodnym synem mego ojca.

    Nieważne jak niedorzeczne zdałoby się to komukolwiek, komu zdecydowałbym się o tym powiedzieć, ja nie widziałem w tym czegokolwiek złego. Dzieląca nas granica życia i śmierci była zatarta, dla mnie przecież od zawsze. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę, trochę zaniedbałem własną pracę badawczą, ale miałem na to przecież jeszcze ponad trzy lata. Na pokochanie kogoś w taki sposób miałem tylko moment, którego nie mogłem przegapić. Upływały dni, tygodnie, miesiące. Nadeszło lato, a ja po raz pierwszy nie wróciłem na wakacje do Sisimiut. Nawet siostra wyjechała na jakiś czas, na odchodnym posyłając mi zmartwione spojrzenie – tylko po to, by po powrocie na początku sierpnia wyrwać mnie z letargu brutalną prawdą. Pogubiłem się. Zapominałem o podstawowych rzeczach, które powinni robić żywi ludzie. Nawet nie zauważyłem jak zmarniałem w oczach, jak schowany w zaciszu własnego serca popadałem w niedożywienie, jak zaniedbywałem studia i tylko z przychylności profesorów nie zostałem wyrzucony po praktycznie zawalonym drugim semestrze, jak odcinałem się od wszystkich bliskich, jak nagle stałem się bladym niczym sama Hel cieniem samego siebie.
    Płakałem. Ona też płakała, choć z czułym uśmiechem pilnowała, by moja drżąca dłoń nie pomyliła się przy kreśleniu run.
    Zniknęła.
    Myślę o niej za każdym razem, gdy na niebie tańczą zorze. Wierzę, że jest tam wśród innych, którzy odeszli z naszego świata na dobre. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
    Nigdy tak nie pokochałem.
    I teraz nigdy nie wypowiadam jej imienia.


    ornigaq
    [cel; przeznaczenie]

    Moja siostra pewnymi ruchami obcinała skołtunione, zmatowiałe włosy, snując plan.
    Myślałam o tym, że dawno nie próbowaliśmy czegoś nowego. Lærke-Ide wspominała coś o tym nowym studio tańca. Ile razy myśleliśmy o tym, żeby spróbować się na coś zapisać.
    Widziałam ogłoszenie o kursie cukierniczym dla początkujących. Idę o zakład, że żaden z przepisów nie zawierałby sadła wieloryba.
    Twoi znajomi z roku zostawili wiadomość, w przyszły weekend ma być impreza inaugurująca nowy rok akademicki. Stęskniłam się za nimi, zabierz mnie.
    Babcia pytała, czy w ogóle planujesz odwiedzić ją i dziadka zanim umrą.
    Śmiech. Jakby doskonale nie wiedziała, że ma spore szanse przeżyć nas oboje.
    Ostatecznie ani kurs tańca, ani impreza nie wypaliły. Dałem jednak zaciągnąć się na kurs cukierniczy. I niech mnie jemioła bije, moja siostra trafiła z tym w dziesiątkę. Jak już zacząłem nałogowo piec i robić desery trzeba było zacząć je wciskać znajomym i przyjaciołom, którzy ponownie zaczęli nas odwiedzać wieczorami. Kaffemik po kaffemiku wracałem do siebie. Nabierałem siły. Z nowym zapałem wziąłem się za pisanie rozprawy doktorskiej, wróciłem do pubów i klubów, do ludzi, za którymi nawet nie wiedziałem, że tęsknię. Miałem życie do przeżycia i nie zamierzałem go zmarnować.

    Skończyłem studia doktoranckie, udało mi się dostać posadę wykładowcy w instytucie Eihwaz, przeprowadziłem się do Midgardu – bo bliżej, bo nie muszę codziennie patrzeć na Kopenhagę. Kopenhascy znajomi też się rozjechali na stacje archeologiczne w różnych częściach globu i nasze spotkania stały się trochę bardziej sporadyczne.

    Zacząłem od uczenia pierwszorocznych na trzecim stopniu wtajemniczenia, prowadząc im zajęcia z wprowadzenia do magii rytualnej. Szybko złapałem z nimi wspólny język i zrozumiałem, czego niekiedy mi brakowało na studiach: prawdziwej, obustronnej relacji z wykładowcą polegającą na czymś więcej niż tylko widzeniu się na zajęciach. Dlatego prędko stało się wiadomym, że zawsze można przyjść do mojego gabinetu i porozmawiać, nawet poza wyznaczonymi godzinami konsultacji. Nie patrzyłem na moich studentów z góry, traktowałem ich fair, a w zamian oni postanowili mi zaufać. Prędko przyniosło to owoce: otrzymywane od nich wiadomości zwrotne pomagały mi poprawiać moje zajęcia tak, żeby były dla nich jak najciekawsze i jak najbardziej angażujące. Inni wykładowcy zaczęli zwracać uwagę na to, że cieszę się popularnością wśród pierwszorocznych, mentalnie dopisano kolejnego plusa pod moim nazwiskiem. Może miało to wpływ na to, że niedługo później trafiło mi się pod opiekę koło naukowe, fakultet, zastępstwa tu i tam, w końcu grupa ćwiczeniowa na zajęciach praktycznych i ostatnio seminarium dyplomowe na trzecim stopniu. Wysłano mnie na konferencję naukową i musiałem zrobić dobre wrażenie, bo po ostatnim podsumowaniu rocznym działalności akademickiej na radzie wspomniał mnie nawet sam rektor. Może przelotnie, ale usłyszenie, że dobrze rokuję dodało mi skrzydeł.
    Kocham uczyć i uwielbiam moich studentów. Muszę jednak przyznać, że mimo tego doceniam przydarzające mi się czasem współprace z Komisją do Spraw Niemagicznych – polecił mnie tam dziekan zaraz po doktoracie (!) – kiedy śniący archeologowie dokopią się do czegoś, do czego nie powinni i obudzą kogoś, kto powinien był nigdy nie wrócić pomiędzy żywych.

    Życie jest pełne piękna i szczęścia – czy to ukrytego w ludziach, czy po prostu w świecie, w którym żyjemy. I choć wszyscy kiedyś umrzemy to szkoda byłoby tak po prostu odpuścić i nigdy nawet nie spróbować go tak naprawdę doznać zanim przejdziemy na tamtą stronę.
    Gość
    Anonymous


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 196 cm

    WAGA: 85 kg

    KOLOR OCZU: czarne

    KOLOR WŁOSÓW: czarne

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: bardzo wysoki pół-grenlandczyk z kolczykami w uszach

    GENETYKA: medium

    UMIEJĘTNOŚĆ: -

    STAN ZDROWIA: zdrowy


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: III

    REPUTACJA: 30

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 25

    STRONNICTWO: 0

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 5

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 30

    MAGIA ZAKAZANA: 0

    MAGIA PRZEMIANY: 5

    MAGIA TWÓRCZA: 5

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 10

    CHARYZMA: 15

    WIEDZA OGÓLNA: 15


    ATUTY
    Mistrz rytuałów (II) – +7 do rzutu kością na dowolny rytuał.

    Polityk (I) – +2 do rzutu na charyzmę i +2 do rzutu na czynności związane z wiedzą ogólną.

    Między światami – postać jest obdarzona zdolnością wpływania na istoty nadprzyrodzone, potrafi wyczuć ich obecność; otrzymuje +5 do rzutu kością podczas wykonywania rytuałów: poświęcenia domu, więzi, wypędzenia, opętania oraz +3 do przywoływania duchów (atut otrzymywany wraz z genetyką: medium).


    EKWIPUNEK
    - magiczny, drewniany gwizdek (na okres dwóch tur pozwala trzymać na odległość złe duchy, na co dzień gwarantuje bonus +2 do magii użytkowej)


    AKTUALIZACJE

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Byłeś wyjątkowym dzieckiem i wyrosłeś na wyjątkowego dorosłego – tego nie mogliby odmówić Ci ani rodzice, ani dorastające rodzeństwo, ani nawet Norny, które obdarzyły się darem spoglądania w głąb świata, do jakiego nikt żywy nie powinien posiadać dostępu. Znajomość run pozwoliła Ci wykształcić niesamowite zdolności – pamiętaj, by zawsze używać ich w dobrej wierze.


    Prezent

    Od samego początku wyróżniałeś się spośród pozostałych galdrów – nawet kiedy nie wiedział o tym jeszcze świat, wiedziała o tym najwyraźniej pielęgniarka, która, nakładając na Ciebie grenlandzką klechdę, podarowała Ci także drewniany gwizdek na rzemyku. Przedmiot ten miałeś przy sobie od wczesnego dzieciństwa, nie od razu byłeś jednak świadomy jego magicznego działania, poza skrupulatnie wygrawerowanym kształtem zwierzęcej sylwetki, prezent pozwala Ci bowiem trzymać na odległość złe duchy, chcące skorzystać z Twoich medialnych zdolności – wystarczy, że zagwiżdżesz trzy razy, a zmarli posiadający złowrogie zamiary, przez okres dwóch tur, nie mogą zbliżyć się do Ciebie bliżej niż na odległość pięciu metrów, nie słyszysz także ich głosów. Działanie to możesz wykorzystać tylko raz na fabularny miesiąc, na co dzień gwiazdek zapewnia Ci natomiast stały bonus +2 do magii użytkowej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.