raakel forsberg (w budowie)
Gość
raakel forsberg (w budowie) Pon 30 Sty - 0:10
GośćGość
Gość
Gość
raakel forsberg
Mówili, że zawsze prosiłam o zbyt wiele. Nowy kałamarz i pióro z wygrawerowanymi inicjałami, oprawiony w skórę notes z matowego papieru, a kiedy byłam naprawdę mała — korona.
— Nie jesteś prawdziwą księżniczką. — Tłumaczyła mi łagodnym fińskim matka, wodząc wzrokiem na drugi koniec stołu, do zacienionej postaci ojca pochylonego nad zupą i nieznanym mi tomiszczem naukowym. Marszczyłam tylko gęste, nieokiełznane brwi na czole, niestrudzenie idąc w zaparte. Nasz wielki przodek, Sigurd Wężowe Oko został przecież wybrany przez samego Odyna, za pałac brałam naszą posiadłość, a wyglądając za dwuskrzydłowe okna ozdobione witrażami widziałam słaniającą się w odbiciu tafli jeziora Vänern Zatopioną Wieżę, perfekcyjną dla księżniczki. Już wtedy byłam pragmatykiem, nazywałam rzeczy tak, jak je widziałam, a gołe fakty świadczyły przecież o tym, że musimy być potomkami królów. Moja piękna blondwłosa matka wzdychała tylko lekko, zapewne żałując, że nie przypominam bardziej jej drugiej córki, ANIELSKIEJ Irmy, która zawsze po wstaniu zza stołu mówiła cicho “proszę” i “dziękuję”, a przed wyjściem całowała mojego ojca w rękę.
— Przeczytasz tę książkę i opowiesz mi, o czym jest. — Powiedział ojciec, przytrzymując mnie za skrawek sukienki, gdy przyszła kolej na moje pożegnanie. — Zrozumiesz, że skarby, które ukrywa przed nami ten świat, są warte dużo więcej niż całe złoto jakie mamy w skarbcu i wszystkie twoje bajki razem wzięte. — Jego zazwyczaj obojętna twarz, napięła się w zawadiackim uśmiechu, przypominającym mi jedno z nielicznych zdjęć, na których wydawał się prawdziwie szczęśliwy. Swój ślub, śmierć swojego ojca i ukończenie IV stopnia wtajemniczenia. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja pokiwałam tylko głową, prawie uginając się pod ciężarem księgi i próbując odwzajemnić ten sam gest. To było poważne wyzwanie, dla poważnej osoby. Mieliśmy przecież dużo złota w skarbcu, zatem ta nieporęczna książka musiała być warta niebotyczną sumę w przeliczeniu na porcelanowe domki dla lalek, jedyną walutę, jaką wtedy znałam. Mimo usilnych starań moje lewe oko pozostawało w suchym bezruchu.
Do trzynastego roku życia pokój dzieliłam z moją bajeczną starszą siostrą Irmą. Rodzice tłumaczyli to nauką pokory, ale z biegiem czasu doszłam do wniosku, że nawet od najwcześniejszych chwil próbowali nas stawiać przeciwko sobie. Mój ojciec był wydajnym człowiekiem i nie bez powodu zapracował sobie na szacunek i życie w stale powiększającym się dostatku. W domu wypełnionym stosami raportów naukowych nawet wychowywanie dzieci stanowiło doskonałą okazję do drobnych eksperymentów naukowych. Dość szybko okazało się, że trzy lata różnicy, jakie dzieliły mnie od Irmy, stanowiły dla mnie jedynie rysę czasu, w porównaniu do tego, co w Akademii Laguz mozolnie pokonywała moja siostra.
Chociaż na równi kochałyśmy przyrodę, pobliski rezerwat ormów traktując niczym drugi dom, znany nam jak własna kieszeń, to podchodziłyśmy do pozyskiwania wiedzy w zgoła zupełnie przeciwny sposób. Zanim skończyłam książkę daną mi przez ojca, wiedziałam już, że chociaż moja motywacja do rozwoju nawet wtedy była słuszna, patrzyłam na nią z zupełnie innej strony. Ojciec miał rację. Przekraczając po raz pierwszy mury Laguz dojrzałam do myśli, że być może zamiast bycia księżniczką, dużo bardziej odpowiadałaby mi rola króla.
Irma, podobnie jak nasza matka, komfortowo czuła się w mniej praktycznym świecie. Kochała odwiedzać biuro Lilji w Departamencie Dziedzictwa Narodowego, a najlepiej czuła się nie w naszym rodzinnym domu, a domostwie Järvelów zepchniętym w daleką północ Laponii. Teraz wiem, że była zbyt dobra na ten świat. Wtedy myślałam o jej delikatności i artystycznym powołaniu jako błahostce.
Od chwili, gdy przebudziła się we mnie starożytna magia galdrów, wiedziałam już, że nic nie powstrzyma mnie od jej zgłębiania. Z zaczerwienionym nosem w książkach, wypiekami na twarzy i niezgrabnie spiętą klamrą burzą kruczoczarnych włosów, uchodziłam za najbardziej nieznośną kategorię pupili nauczyciela. Takich, którzy pod żadnym pozorem nie tylko nie zamierzali w milczeniu przybierać obelgi, ale też w pełni gotowi byli na własną odpowiedź. Rozsiewałam więc dookoła swojej osoby aurę nie tylko niedostępności, ale też z góry przenoszonej pocztą pantoflową ostrożności przed “tą z Forsbergów, która nie umie rozmawiać z ludźmi”.
Akurat w tym przypadku, gotowa byłam im przyznać częściową rację, nie potrzebowałam bowiem kontaktu z nimi, bardziej niż było to konieczne. Za towarzyszy obrałam innego rodzaju stworzenia.