Margot Auclair
Gość
Margot Auclair Sro 17 Sie - 19:09
GośćGość
Gość
Gość
Margot Auclair
Od najmłodszych lat mieszkam w przepięknej dzielnicy willowej Cap d’Antibes, w jednym z najbardziej obleganych rejonów Lazurowego Wybrzeża. Maman i papa prowadzą rodzinny biznes, znaną winiarnię o wielkiej renomie i długiej tradycji. Łączy ich nie tylko słabość do wina, ale i skłonność do otaczania się pięknymi przedmiotami. W domu na każdym kroku można się natknąć na dzieła sztuki słynnych twórców, choć niektóre z nich do dziś budzą moją wątpliwość czy zaliczyć je można do artyzmu.
Nie mogę narzekać na swoje dzieciństwo, od zawsze obdarzają mnie miłością i uczą wrażliwości na to, co wyjątkowe. To oni zaszczepiają we mnie pasję do malarstwa, wręczają do ręki pierwsze pędzle i pozwalają dawać upust kreatywności, wyrażania się poprzez plamy barw. Na każdym kroku podkreślają moją wyjątkowość, nigdy nie pozwalają poczuć się gorszą czy słabszą. Na wszelkie zachcianki odpowiadają twierdząco, zapewniając upragnione zabawki, pozwalając stroić się wedle gustu - no chyba że chodzi o czerwoną sukienkę na pogrzeb babci, tu pada kategoryczny sprzeciw.
Kilka tygodni po moich szóstych urodzinach dzieje się rzecz przedziwna, ale jakże satysfakcjonująca. Wiosennym popołudniem siedzę w oranżerii otoczona stosem tubek farb i poplamionych szmatek. Dostaję wtedy trudniejsze niż zazwyczaj zadanie - odwzorować na podobraziu misę z owocami. Pomarańcza wychodzi świetnie, kiść winogron także, ale na to jabłko wybitnie nie potrafię uzyskać upragnionej barwy. Mieszam i mieszam, brudzę płótno, denerwuję się coraz bardziej, aż przychodzi papa zaalarmowany krzykami. I wtedy to, kiedy w złości mażę po pracy po raz kolejny, kolor farby zmienia się, idealnie, wręcz nad wyraz realistycznie odpowiadając temu w rzeczywistości, a tło przenika piękna, wielobarwna tęcza. Uśmiecham się wtedy triumfalnie, a on wybałusza tylko oczy i tkwi w milczeniu, nie odnajdując odpowiednich słów. Później pojawili się ci goście z Komisji do Spraw Niemagicznych. Nie bardzo wiem o co chodzi, tyle tylko że to wielki szok dla każdego z nas. Później wszystko dzieje się tak szybko - nagłe każą mi się rozstać z rodzicami i małą Édith. Trafiam do Paryża, do Feu Follet, szkoły z internatem, gdzie ściągają takich, jak ja - widzących. W szkole próbują nam wszystko wytłumaczyć, ale jakże abstrakcyjnie jawi się motyw panteonu rzymskich bogów i władania magią, kiedy dotąd w każdą niedzielę bywało się z rodzicami w kościele, gdzie na klęczkach odmawia się pacierz. Może wraz z rodziną nie jesteśmy przesadnie religijni, ale wszystkie święta odhaczamy zgodnie z kalendarzem. W późniejszych latach nadal chodzę z nimi na msze, choć już bardziej z przyzwyczajenia, nie zaś z przekonania.
Początkowy strach w szkole mija bardzo szybko, bo może i jestem z dala od domu, to nauka run, magicznych stworzeń i rzucania pierwszych zaklęć pochłania mnie od razu. Szczerze liczę na to, że już wkrótce dołączy do mnie siostra. Ileż bym dała, byśmy razem mogły w tych pięknych mundurkach uczęszczać na zajęcia! Mijają jednak jej siódme, dziesiąte i dwunaste urodziny, a Édith nie pojawia się w tutejszych murach. Pytam nawet o to jedną z nauczycielek, jak długo trzeba czekać, by ujawnił się magiczny talent, a moje marzenia o połączeniu z ukochaną siostrą zostają roztrzaskane w drobny pył. Jej dar miał się już nigdy nie przebudzić, muszę pogodzić się z rozczarowaniem.
W szkole jestem pilną uczennicą, zwłaszcza gdy na drugim stopniu wtajemniczenia pozwalają wybrać ulubione przedmioty. Nie jest niczym dziwnym, że sięgam po magię twórczą oraz przemiany. Trochę od niechcenia dobieram też magię natury i użytkową, bo coś trzeba było wziąć do obowiązkowego minimum. W swych ulubionych dziedzinach wiodę prym i zbieram same najlepsze oceny, odznaczając się także na zajęciach dodatkowych. Moje prace zdobią każdą wystawę i zbierają liczne pochwały. Wróżą mi świetlaną przyszłość, a ja nie mam powodów, by w to wątpić. Oczami wyobraźni widzę już siebie w galeriach, gdzie z naręczem kwiatów przed szeroką publicznością dziękuję rodzicom i Akademii. Szkoła wysyła mnie do Midgardu na konkurs połączony ze szkolną wycieczką. Dlaczego tam, skoro widzący rozsiani są po całym świecie? Bo to jedyne miejsce do cna przesiąknięte magią, zamieszkałe przez samych widzących, gdzie dwa światy się już nie przenikają. Poza tym mieszka i tworzy tam Wilmer Sjöholm, wielki malarz, którego twórczość poznajemy na zajęciach. Poruszają mnie jego dzieła, w jakich odrzuca to, co niemagiczne, sięgając do typowego galdrom realizmu, więc robię wszystko, by móc zobaczyć to, co dostrzega on. Mobilizuję się do nauki języka nordyckiego, którego wymowa przychodzi mi z niemałym trudem, ale zapału mam w sobie tyle, że kilka lat później mogę biegle się nim posługiwać. Maman i papa podchodzą do tego dość niechętnie, nie widząc mnie w norweskim klimacie, ale finalnie przekonuje ich możliwość pokazania moich obrazów na szeroką skalę.
Midgard, poza tym, że jest w nim wręcz niewyobrażalnie zimno, robi na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Wszechobecna magia, świątynie nordyckiego panteonu, galdrowie niekryjący się ze swoją mocą - czy istnieć może większy raj?! Ignoruję to, że stale się telepię, nawet w grubym swetrze i idealnie skrojonym futrze (rodzina nie wysłałaby mnie na obczyznę bez odpowiedniego przygotowania i szlachetnej reprezentacji), poznaję wielu interesujących galdrów, z którymi w ciągu tygodnia zawiązuję bliskie znajomości. To oni pokazują mi jak szeroko może być rozumiane piękno oraz wolność. Wieczorami snujemy się po wąskich uliczkach stolicy magii i bunkrujemy w miejscach dla tutejszej snobistycznej młodzieży. W oparach purpurowej mgły dyskutujemy o różnicach i podobieństwach światów galdrów i śniących, robię furorę, wyróżniając się ciekawostkami, o których nikt nie ma tu pojęcia. Nie bez żalu opuszczam to miejsce, obiecując sobie, że chcę tu szybko wrócić, najlepiej już za dwa lata, po ukończeniu Akademii. Do Francji wracam pełna zapału, z pierwszą nagrodą z konkursu i zapasem narkotyków w kieszeni.
Kolejne dwa lata zdecydowanie częściej sobie pozwalam na zachłyśnięcie wolnością. Od dawna jestem najpopularniejszą dziewcząt w szkole, a wygrana w konkursie tylko podkreśla moją wyjątkowość. Wykładowcy też traktują mnie bardziej ulgowo, przymykają oko na pojedyncze ucieczki z zajęć czy palenie fajek w toalecie. Pewnie straciliby cierpliwość, gdyby nie pokaźne sumy, jakie wpływają na konto szkoły na rozwój placówki. W domu zdaje się być jakby chłodniej, rodzice niekoniecznie są zachwyceni moją nową miłością do Midgardu, sceptycznie podchodzą do planów o wyjeździe na dłużej. Przebąkują coś o wystawie tu, na Lazurowym Wybrzeżu, może nawet w muzeum Picassa na zamku w Antibes, usilnie próbują zatrzymać mnie we Francji. Tylko Édith chłonie każde moje słowo. Zafascynowana opowieściami, wspiera mnie we wszystkim, czego chcę od życia, powtarza, by się nie przejmować, a walczyć o swoje i dążyć do spełnienia marzeń. Obiecuję jej, że kiedy już tam zamieszkam, zaproszę ją do siebie w odwiedziny - a może i na dłużej.
Ostatnie egzaminy zdaję na poziomie dobrym, oczywiście z wyróżnieniem z magii twórczej i przemiany. Z pewnym żalem żegnam się z Paryżem, by następny rok spędzić w starych czterech ścianach pokoju na piętrze willi w dzielnicy Cap d’Antibes. Męczą mnie ci wszyscy turyści, od których roi się w całym mieście. Wakacje przesiaduję z Édith na jachcie papy, wygrzewając się w upalnym słońcu z drinkiem w dłoni. To ona zdradza mi, że rodzice tak na poważnie z przywiązaniem mnie do siebie. Nie - nie do siebie, a do świata śniących. Ponoć duma z utalentowanej, obdarzonej magią córki wcale im już nie leży, a ten cały Midgard, to wręcz fatalny pomysł na przyszłość. Od razu wdaję się z nimi w kłótnię, której pożar udaje nam się tylko chwilowo ugasić. Budzi się we mnie wstyd za nich i niezrozumienie, jak mogą zachowywać się w tak beznadziejny sposób - czy nie oni wspierają mnie na każdym kroku, łożą na szkołę, powtarzają, że jestem wyjątkowa, a każdą wyjątkowość należy pielęgnować?
Myśleliśmy, że ci przejdzie, pada z ich ust pewnego dnia, gdy temat ten wraca jak bumerang. Nie widzę więc innego rozwiązania, jak spakować się i wyjechać z Francji.
Uciekam, choć wtedy tak tego nie postrzegam. Zabieram ze sobą walizkę wyłącznie niezbędnych rzeczy - o ile niezbędnymi nazwać można kolekcję butów Louboutin, dziesiątki zestawów ubrań i liczną biżuterię - i jakieś “drobne” na przetrwanie. Żegnam się tylko z Édith, obiecuję stały kontakt, ma do mnie przyjechać kiedy tylko się zadomowię.
Midgard wita mnie swym zwyczajowym chłodem, wynajmuję najpierw hotel, a później mieszkanie w dobrej dzielnicy. Zwiniętych pieniędzy starcza mi na kilka miesięcy, więc nie muszę się o nie obawiać. Od razu chcę odświeżyć dawne kontakty, wpadam znów w klimat tej bananowej młodzieży, wśród której czuję się jak ryba w wodzie. Niejeden stwierdziłby, że mnie psują, wzmagając moją szczerość i bezczelność, skłonność do otwartego zgłaszania sprzeciwu i wyrażania swojego zdania. Wzmacniają moją pewność siebie, pozwalają wierzyć, że to tu zaczyna się prawdziwe życie, prawdziwa wolność, a ja nie mam powodu, by im nie wierzyć. Nie zapominam jednak po co tak naprawdę tu jestem; zabieram się za malowanie i poszukiwanie tych, którzy mogliby moje prace wystawić. Trafiam na młodego Holzinger, popularnego w ekipie chłopaka, zadufanego w sobie dupka, za którym wielu się ogląda. Oglądam się i ja, lecz nie dlatego, że chcę go dla siebie, a potrzebuję jego kontaktów. On podchodzi do tego z entuzjazmem, wykorzystuje mój zapał i naiwność, mami nadzieją na własną wystawę, na upragnioną sławę. Wtedy tego nie widzę - o, ja głupia! - ślepo wierzę we wszelkie zapewnienia, skaczę obok niego, jak ta ostatnia kretynka, by wreszcie wystawił mnie pośmiewisko. Tracę na tym pieniądze i część popularności. Wielu śmieje się, pewnie z politowaniem, że daję mu się wykiwać. Jeszcze się nauczysz, powtarzają, a ja nie zamierzam teraz rezygnować.
No dobra, trochę zbija mnie to z tropu, wkurzam się niesamowicie, pluję sobie w brodę, ale nie poprzestaję w malowaniu. Całą swoją złość przelewam na kolejne płótna, zaczynam z wolna zastanawiać się czy nie wynająć pracowni, bo w mieszkaniu zaczyna brakować mi już miejsca. Nie mam kasy na takie wydatki - są priorytety, bardziej potrzebuję nowych kolczyków, niż kwadratu w dzielnicy obok - więc rozglądam się za jakąś pracą i prędko przyznaję, że ta cała robota jest przereklamowana. Kto normalny przychodzi do zakładu na dziesięć godzin ciągłego wyzysku? Polewanie kawy jest ciekawe, kupujący zachwyceni moimi wzorami z mlecznej pianki, za to pracodawcy nie mogą zrozumieć, że przerwa co godzinę na fajkę, to u mnie warunek nienegocjowalny. Podoba mi się praca w recepcji na siłowni, dzięki darmowemu karnetowi dbam o figurę i rozglądam się za co bogatszymi klientami, ale smród jest momentami nie do wytrzymania, więc i tam długo nie grzeję miejsca. W międzyczasie kręcę się oczywiście we wszystkich znanych w liczącym się towarzystwie miejscach. Zagaduję do twórców i wielbicieli sztuki, zaprzyjaźniam się z nimi, komplementuję, opowiadam o sobie z pewnością i lekką nonszalancją. Co starsi bardzo cieszą się z pochlebstw, zapraszają mnie do restauracji czy na zakupy, chcąc słuchać zarówno o moich wielkich planach na następną wystawę, jak i o zaletach życia w szerokim świecie, pozwalam im zakochać się we Francji, zapraszam na Lazurowe Wybrzeże. Wcale przecież nie kłamię i nikogo nie wykorzystuję, pomagają mi z czystej sympatii, bo tak się w tym towarzystwie robi. Wiodę bardzo swobodne i całkiem spełnione życie, gdzieniegdzie się tylko potykając, bo ułożony na biurku stos nieotwartych listów stale rośnie - tu czynsz za mieszkanie, tam nieopłacony rachunek z domu mody, a tu na krechę zamówiona (i spalona już) purpurowa mgła. Nie przejmuję się tym, żyję i bawię się z dnia na dzień, to znaczy do momentu.
Odzywa się do mnie zrozpaczona siostra. Tym razem to na nią uwzięli się starsi, niezadowoleni z podejmowanych przez nią wyborów. Kocham ją nad wszystko i nie mogę pozwolić, by cierpiała. Od razu każę jej siebie odwiedzić - zgarnąć, co potrzebne i zamieszkać ze mną tu, w Midgardzie. Wreszcie znów jesteśmy razem - wolne, w mieście nieograniczonych możliwości! Prawie nieograniczonych, bo zaczyna do mnie docierać, że sama jeszcze dam sobie radę, stołując się gdzie popadnie i żyjąc z doskoku, ale czuję się odpowiedzialna Édith, podejmuję decyzję, by bardziej aktywnie zająć się szukaniem galerii na wystawę, by zyskać popularność, sprzedawać obrazy, żyć tak, jak zawsze chciałam.
W połowie grudnia w gazecie pojawia się informacja o wernisażu w Besettelse wraz ze wzmianką o utalentowanej debiutantce. Widzę w tym swoją szansę, no bo w czym ona jest lepsza ode mnie, czy ja nie zasługuję na dźwignię ku sławie? Zbieram się więc w sobie i biorę kilka prac, ruszając do pana Wahlberga. Onieśmiela mnie, a jakże, po raz pierwszy tak bardzo zżerają mnie nerwy. Układam dłonie jak do modlitwy, bo wciąż zapominam, że rdzennie skandynawscy galdrowie nie znają katolickich przesądów, i opowiadam mu historię połowy swojego życia, łudząc się, że ta brutalna szczerość w jakikolwiek sposób go przekona. Mówię o Francji, o beznadziejnych rodzicach, ucieczce z domu i zaciągniętych długach. Mówię o marzeniach, wielkich planach na kolejne dzieła, o tym co mnie inspiruje i co zachwyca. Mówię, że gotowa jestem zrobić wszystko, byleby dał mi szansę. Nie padam tylko na kolana, by nie pomyślał sobie, że nazbyt dramatyzuję, mężczyźni tacy jak on rzadko kiedy odczuwają współczucie, ale tak nisko jeszcze nie upadłam, by pragnąć politowania. Kręci trochę nosem, niewiele mówi, ewidentnie się nad czymś zastanawiając, a ja błagam tylko w duchu, by nie odesłał mnie z kwitkiem. Złożona przez niego propozycja daleka jest od ideału, ale może rozwiązać wszystkie moje problemy, więc waham się tylko krótką chwilę.
I tak oto z początkiem stycznia zaczynam przygotowania, intensywne szkolenia. Tu aktorstwo, tam taniec i gimnastyka. Już wkrótce mam dołączyć do bogatego wachlarza możliwości Domu Uciech Olafa Wahlberga. Stanę się rozkwitającym kwieciem, dziką panterą, a może rajskim ptakiem? To płótno jest jeszcze puste, pora zacząć mieszać farby.
Mistrz Gry
Re: Margot Auclair Nie 21 Sie - 20:33
Karta zaakceptowana
Udało ci się spełnić twoje marzenie. Przeprowadziłaś się do Midgardu, by spróbować nowego życia, choć w niczym nie przypomina ono tego we Francji. Przed tobą wyjątkowo gorący okres i nowe wyzwania: czy dasz radę im podołać? Czy jesteś gotowa na poświęcenia i pewna tego, co cię czeka? Uważaj na siebie.
W prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na start czarną, niepozorną tubkę z uniwersalną, samonapełniającą się farbką, która bez wątpienia przydaje ci się przy tworzeniu twoich dzieł. Nie tylko dostosowuje ona kolor do twoich potrzeb, ale ma także inne właściwości, o których tylko ty zdajesz sobie sprawę. Wystarczy, że wypowiesz proste zaklęcie Acidum, by ciecz stała się żrąca – raz w miesiącu fabularnym może wówczas posłużyć ci nie tylko do obrony, ale także przeżreć zamek czy inne materiały. Dodatkowo, gdy nosisz tubkę przy sobie, na co dzień gwarantuje ci +2 do alchemii.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 600 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na start czarną, niepozorną tubkę z uniwersalną, samonapełniającą się farbką, która bez wątpienia przydaje ci się przy tworzeniu twoich dzieł. Nie tylko dostosowuje ona kolor do twoich potrzeb, ale ma także inne właściwości, o których tylko ty zdajesz sobie sprawę. Wystarczy, że wypowiesz proste zaklęcie Acidum, by ciecz stała się żrąca – raz w miesiącu fabularnym może wówczas posłużyć ci nie tylko do obrony, ale także przeżreć zamek czy inne materiały. Dodatkowo, gdy nosisz tubkę przy sobie, na co dzień gwarantuje ci +2 do alchemii.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 600 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!