Eir Ohnstad
Gość
Eir Ohnstad Sro 3 Sie - 11:09
GośćGość
Gość
Gość
Eir Ohnstad
Śmierć ma swój zapach.
Niewiele osób o tym wie. Przeciętny człowiek styka się ze śmiercią tylko kilka razy w swoim życiu. Nawet jeśli myśl o niej przeraża nieustannie.
Można by pomyśleć, że im więcej kontaktu, tym mniej lęku. Nic bardziej mylnego.
Śmierć ma swój zapach. Lekko słodki. Z początku, nieomal niezauważalny. Delikatnie drażni nozdrza, można go zignorować.
Szybko nabiera na intensywności. Oblepia każdy kawałek ciała. Siłą wdziera się w nozdrza. Penetruje wnętrze wzbudzając mdłości. Jest słodki. Duszący. Nieomal lepki. I nie daje o sobie zapomnieć.
Potrafi przejąć wszystko inne.
Pamięta kiedy po raz pierwszy go poczuła. Była małą dziewczynką. Fajerwerki za oknem obwieszczały, że właśnie skończyła pięć lat (jeszcze przez kolejne dwa była przekonana, że puszczane są właśnie na jej cześć), w salonie w najlepsze trwała prywatka. Wszyscy dorośli zajęci byli śmiechem, tańcem i drinkami w fikuśnych kieliszkach. Nikt nie zaważył, że się obudziła i zeszła na dół ze swojego pokoju. Schodząc powoli schodami, zaczęła czuć ten dziwny, nieznany dotąd zapach. Zamiast do gości, poszła jego śladem w kierunku piwnicy.
Jak u każdego dziecka, ciemna piwnica wzbudzała w niej lęk. Zakaz wstępu tylko go potęgował. Drzwi były zawsze zamknięte. Tata znikał za nimi o różnych porach dnia i nocy. Pracuje, słyszała w odpowiedzi na każde pytanie dlaczego i po co, kiedyś zrozumiesz.
Nie wie dlaczego tej akurat nocy drzwi były otwarte. Czy to tata, poruszony pierwszym atakiem szaleństwa mamy, zapomniał o ich zamknięciu. Czy któryś z gości chciał przeżyć lekki dreszczyk emocji i zakraść się tam gdzie mu nie wolno… Nie wie. Zza uchylonej szczeliny wylewało się zimne światło… i ten ciężki. Słodki. Duszący. Hipnotyzujący zapach.
Aż skurczyła małe, niewinne paluszki, stawiając kroki na zimnej, kamiennej posadzce. I właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyła ciało.
Przerażenie aż odebrało jej dech. Pamięć bywa zawodna, szczególnie skażona strachem - kiedy sama mogłaby przysiąc, że zobaczyła powykrzywiane, zdeformowane i wpatrujące się w nią ciało, rodzice wciąż przekonują, to była tylko niewinna, zmarła kilkanaście godzin wcześniej staruszka. Sąsiadka. Której rodzinie tata robił przysługę, przygotowując ją do ostatniej drogi. Jedna rzecz jest niezmienna w każdej z perspektyw.
Słodki. Duszący. Obezwładniający zapach, którego nie powstrzyma nawet chłód.
Przez długi czas miała wrażenie, że czuje go wszędzie. Że przesiąkła nim do samych kości. Była przekonana, że wszystkie pluszowe zabawki, każda sukienka, jej włosy, rodzice, poduszki, każdy koc. Wszystko pachnie jak śmierć.
Jedynie czubeczek główki małego Askra pachniał inaczej. Jak życie.
Była ich łącznie piątka. Ona, najstarsza. Każde kolejne dziecko pojawiało się nieomal jak w zegarku, półtorej roku później. Hulda. Tyr. Askr. Urd.
Dzisiaj zostały ich tylko dwie. Najstarsza. Najmłodsza. Pomiędzy nimi czarna dziura.
Eir i Askr. Byli nierozłączni. Hulda zawsze narzekała, że pomijają ją we wszystkich zabawach, ale mieli swój mały, prywatny świat. Otaczała go wręcz rodzicielska czułością, znacząco przewyższającą możliwości kilkulatki, on uwielbiał ją nieomal nabożnie. Jego małe nóżki przebierały radośnie za każdym razem gdy ją widział, piąstki zaciskały i otwierały, z szeroko otwartych usteczek bryzgała ślina, tak głośno się śmiał. Jej imię brzmiało w jego wydaniu słodko i radośnie. Było jego pierwszym słowem.
Nauczył się ich dokładnie dziewięciu (liczyła wszystkie) zanim cudowny zapach życia i małej, dziecięcej główki musiał ustąpić temu słodkiemu, duszącemu, lepkiemu odorowi śmierci.
Nikt nie rozumiał dlaczego nie chce się pożegnać. Dlaczego tak się zapiera, dlaczego tak histerycznie ucieka przed małym ciałem. Ale ona wiedziała. Doskonale wiedziała. To nie jest już jej brat. To tylko powłoka, nic więcej poza okrutnym przypomnieniem, że śmierć zawsze wygra. A jej odrażający zapach potrafi pokonać wszystko inne.
Huldę porwała głęboka, ciemna woda gdy wciąż były dziećmi. Wakacje miały brzmieć jak śmiech i beztroska. Oderwanie od żmudnych zajęć w Akademii Lagun, do których posłał ich Papa chcąc dla nich to co najlepsze. To co najlepsze, zawsze powtarzał, z tym bladym, zmęczonym uśmiechem. Jakby sam musiał dźwigać cały ciężar tego świata.
Wakacje miały brzmieć jak śmiech i beztroska. Został tylko krzyk. Próbowała jej pomóc. Wyciągnąć. Podać tę wielką gałęź, dobrze wiedząc, że nie powinna pływać tuż po obiedzie. Miała poczekać. Jeszcze piętnaście minut, tak jej nakazała. Ale Hulda nigdy nie chciała jej słuchać.
Tyr próbował wezwać pomoc, Urd zalewała się łzami. Nawet nie zauważyła, kiedy rozcięła sobie brodę, aż do samej szyi. Krew zalewała i tak mokrą sukienkę, siostrzane palce były jednak zbyt słabe by się utrzymać. Mogła tylko patrzeć jak pochłania ją ciemność.
Serce Tyra skamieniało kiedy miał siedemnaście lat. Od zawsze był bledszy i mniejszy niż rówieśnicy, szybko się męczył. W szkole nosiła za niego torbę, broniła przed starszymi złośliwcami. Kiedy skończył piętnaście lat wszystko stało się jasne. Dwa razy udało się oczyścić serce. Za trzecim razem było już za późno.
Sen pachnie zupełnie inaczej.
Równie mocno nienawidzi tego zapachu. Choć nigdy nie nabiera na sile, od pierwszej chwili opanowuje całe nozdrza, nie można się go pozbyć. Mieszanka potu osądzającego się na skórze, latającego w powietrzu kurzu i upływającego czasu.
Odkąd pamięta, mama spała. Często spędzała przy niej całe godziny, pilnując równoległego oddechu i budząc na zawołanie. Ułożona przy łóżku klepsydra odliczała czas do kolejnej pobudki. W tym pachnącym snem pokoju, przy niewielkim biureczku, babcia wyciągała z kieszeni woreczek z runami. Szeptem opowiadała o wszystkich, przesuwała je po białej serwetce, obracała w poskręcanych starością palcach.
Czasem ściszała głos jeszcze bardziej. Gdy była małą dziewczynką myślała, że to by nie obudzić mamy.
Dzisiaj wie, że opowiadała rzeczy, o których nie powinna była wspominać.
Im częściej i dłużej mamie towarzyszył zapach snu, tym mocniej i bardziej sama przed nim uciekała.
W długie, białe noce. Taniec. Śpiew. Śmiech. Dotyk.
Taniec.
Śpiew.
Krzyk.
Dotyk.
Pogubione zmysły.
Szczęk butelek, szklane lufki w kieszeniach.
Mdłości, wymioty, ból głowy. A potem znowu taniec, śpiew, dotyk. Bruzdy na ramionach. Białe noce już nie są białe. Dni są równie czarne. Głowa ciąży. Na biurku rośnie zbiór nieprzeczytanych listów, wstyd ściska jej gardło. Wie co mogłaby w nich znaleźć. Niepokój matki. Prośby ojca. By wróciła do domu. To już czas.
Czas by nauczyć się jak najlepiej służyć śmierci.
Ucieka przed zapachem snu. I zapachem śmierci.
Aż łapie się na tym, że nie poznaje osoby po drugiej stronie lustra. Bladej i cienkiej jak papier skóry, opadniętych policzków. Pustych oczu, które już nawet nie są zielone, a szare. Ciało wychudzone, zwiotczałe piersi, szklanka pełna igieł cisu. Wpatruje się w tego obcego człowieka. I czuje obrzydzenie.
Wychodzi ze zniszczonego mieszkania, wraca w rodzinne strony. Mama śpi coraz dłużej. Włosy papy posiwiały już całkowicie. Przygarbiony ciężarem całego świata, mówi niewiele. Patrzy z dezaprobatą. Na początku jeszcze stara się ukryć rozczarowanie. Okazać troskę. Przecież jest dobrym ojcem.
Ale kiedy każda próba przekonania jej do zejścia do piwnicy kończy się stanowczym sprzeciwem, zostaje mu tylko rozczarowanie.
To boli. Jednak. Nie potrafi się zmusić by dobrowolnie zatopić się w tym zapachu. Próbuje rozmawiać z tatą. Wytłumaczyć. Że ona kocha życie. Nie może się poddać śmierci.
Unika jej wzroku.
Ona unika wzroku babci i jej woreczka z runami. Ucieka. Do lasu. Dni spędza na wędrówkach. I właśnie pośród roślin znajduje ukojenie.
Jedynie rośliny pachną jak życie.
Trzyma się wyznaczonego szlaku.
Pasek skórzanej torby wbija się boleśnie w ramię, zdaje się tego nie zauważać. Gdy biegnie. Od szklarni, do instytutu Kenaz, do tej kawiarni gdzie podają gęstą jak smoła kawę, do biblioteki, z powrotem do szklarni. W ciągłym ruchu. Tak czuje się najbezpieczniej. Kiedy nawet w zagraconym książkami i roślinami mieszkaniu nie ma czasu.
Nie ma czasu skupiać się na bliznach. Tych świeżych, pozostawionych przez torbę pełną książek, na tych powoli blednących, usilnie przypominających Gorsze Czasy. Na tej nieomal zlanej ze skórą, tuż pod brodą. Nie ma czasu myśleć o rosnącej każdego dnia kupce listów do rodziny. Pisze je w chwilach słabości. Wie, że nigdy nie wyślę żadnego z nich.
Wie, że żaden nie przyjdzie. Jest dla nich zbyt wielkim rozczarowaniem. Odwróciła się od nich plecami.
Każdego ranka szybko zerka na siebie w lustrze by sprawdzić czy wygląda wystarczająco schludnie, każdego wieczoru by upewnić się, że nie zostały żadne ślady pracy na skórze czy ubraniach. Każdego dnia pielęgnuje swoje rośliny, bo jedynie ich zapach trzyma pozwala jej się utrzymać na wyznaczonym szlaku. Bo jedynie ich zapach odgania sen. Odgania śmierć.
Studiuje go zacięcie. Zapach roślin. Jego właściwości. Sposoby na zachowanie go dłużej. Nie ujętego we flakonach, w perfumach, eliksirach. Bada sposoby na przedłużenie życia.
I stara się usilnie nie pamiętać. Wizji i uniesień. Oraz słów babci, obiecujących, że choć nie da się od niej uciec. Śmierć da się ujarzmić.
Gość
Re: Eir Ohnstad Sro 3 Sie - 11:14
GośćGość
Gość
Gość
KARTA ROZWOJU
Mistrz Gry
Re: Eir Ohnstad Pią 5 Sie - 16:47
Karta zaakceptowana
Znalazłaś dla siebie ścieżkę, pośród śmierci i życia, na przekór oczekiwaniom żywionym przez twoją babcię. Twoją pasją stały się rośliny; pędy, których doglądasz oraz których własności budzą w tobie ciekawość. Rozwijaj się dalej, droga Eir; liczę, że odszukasz odpowiedź choćby na część wirujących po twoim umyśle pytań, że spełnisz się w swych badaniach i przede wszystkim w życiu, którego stronę wybrałaś. Ponad Midgardem krąży niebezpieczeństwo, dlatego uważaj; śmierć może być znacznie bliżej, niż początkowo sądzisz.
W prezencie na początek rozgrywki chcę podarować ci srebrną broszkę w kształcie liścia, kupioną przez ciebie od jednego ze sprzedawców na kramach sukiennych. Dopiero później odkryłaś magiczną cechę, jaką skrywa ten niepozorny dodatek; podczas zagrożenia przywołuje z ziemi pnącza unieruchamiające na II tury twoich przeciwników, dzięki czemu zyskujesz niezbędny czas na ucieczkę. Z powyższej zdolności możesz skorzystać raz w fabularnym miesiącu, a oprócz tego, broszka gwarantuje ci stały bonus +2 punktów do magii użytkowej, tak długo, jak ją nosisz przy sobie.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie na początek rozgrywki chcę podarować ci srebrną broszkę w kształcie liścia, kupioną przez ciebie od jednego ze sprzedawców na kramach sukiennych. Dopiero później odkryłaś magiczną cechę, jaką skrywa ten niepozorny dodatek; podczas zagrożenia przywołuje z ziemi pnącza unieruchamiające na II tury twoich przeciwników, dzięki czemu zyskujesz niezbędny czas na ucieczkę. Z powyższej zdolności możesz skorzystać raz w fabularnym miesiącu, a oprócz tego, broszka gwarantuje ci stały bonus +2 punktów do magii użytkowej, tak długo, jak ją nosisz przy sobie.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!