Jeroen Elshof
Gość
Jeroen Elshof Nie 17 Lip - 10:49
GośćGość
Gość
Gość
Jeroen Elshof
Śnić - o pokładach obaw, snem niespokojnym, burzliwym, w gromadzie ciężkich oddechów szumiących w ogrodach płuc. Śnić; pojedynczym, zachłannym szmerem dlaczego? sterczącym niczym grot strzały, bolesnym i równie prostym. Gdzie czekał koniec? (Współrzędne na mapie życia). Czy dojrzy kres własnych badań? Czy wszystko - wszystko, rozwiąże się, spadnie węzeł, który uciska własne, żałośnie zdrętwiałe gardło? Podróż - z miasta do miasta i skrycie na zawsze w cieniach. Otwiera oczy - jedynie wtedy, w objęciach półsennych, ciemnych, dopuszcza własną wątpliwość. Szepcze zaklęcie, papieros leniwie błyska, wciśnięty w oczodół nocy.
(Odkąd pamięta, powtarzał, że jego największą zgubą nie była żadna nienawiść. Nie czerpał zaklęć z pogardy, z ogromu żalu, obsesji - czerpał, nie widząc przyczyn, by współczuć widzianym ludziom. To znacznie gorsze, dodawał wkrótce i myślał o gęstym tłumie. To znaczne gorsze, tak, gorsze - nie widzieć nigdy ich twarzy).
Utrecht pali nostalgią; szeregi wąskich kamienic, dostojne fasady świątyń, tkanka miasta pocięta siecią kanałów jakby wstęgami żył. Holenderska miejscowość, mieszanka kultur, wiara w bogów germańskich i starożytnych Rzymian. Nie jest, pomimo tego, pełnokrwistym Holendrem; matka, pochodząca ze Szwecji wpajała mu od dzieciństwa również język nordycki. Było ich czworo; wyłom różnicy wieku rozdzielał go oraz siostrę, napełniał przesadną troską i drżeniem o kruche życie. Dzieciństwo ma zapach kwiatów rosnących gęsto w naczyniach pękatych donic, splecione kaskadą barw; w przyszłości zielone pędy wydane przez rodzicielkę-ziemię będą koiły, gładząc zszargane zmysły, zwracając umysł ku matce. Opieka Louisy Elshof sięgała o wiele głębiej niż dbałość o losy krewnych i własną hodowlę roślin; pracując jako asystentka medyka pielęgnowała chorych, a po godzinach, z dobroci serca przyjmowała najbardziej ubogich spośród mieszkańców miasta. Nigdy jej nie rozumiał, wpatrzony napęczniałymi szparami chłopięcych źrenic, obserwował jej pracę (Jeroen, pomóż mi, proszę - pomagał za każdym razem), ofiarność, pozbawioną najmniejszych, spękanych śladów korozji czerpania własnych korzyści (nie wymagała zapłaty, burząc się, kiedy drżącymi dłońmi pragnęli jej wręczyć własne, wyskrobane oszczędności). Nigdy jej nie rozumiał, nie umiał pojąć, jakie światło przyczyny rzucało blask na jej ścieżkę, sprawiało, że chciała podjąć na siebie tak wielki ciężar. Zawsze, po odrobieniu lekcji, stawał tuż przy niej (Jeroen, podaj panu Wijndeltsowi eliksir, znowu, niestety, cierpi na zaostrzenie topielczych płuc), chłonął pierwsze podstawy zagadnień magii leczniczej, anatomii człowieka i różnych, trawiących chorób. Zagłębiał się w medycynie, podziwiał, z jaką łatwością pacjenci powierzają swe losy, ufając nieznanym ludziom. Podobna więź, zawiązana pomiędzy medykiem a przychodzącą w jego progi osobą, razem z naukową stroną, wzbudzała w nim od początku największą dozę fascynacji. Był pilnym uczniem, pierwsze dwa stopnie wtajemniczenia w akademii w Utrechcie kończąc razem z zastępem wysokich ocen. Louisa Elshof zmarła, nieszczęśliwie, gdy był w nastoletnim wieku; nie doczekała większych sukcesów syna (runięcia w szczęki przepaści), pomagając wciąż innym, nie pozwoliła, by inni pomogli jej. Ukrywała, przez pierwsze dni, dość subtelne objawy rosnącej dolegliwości, jej organizm, wycieńczony bezustanną pracą, nie sprostał napadom rumienicy pomimo zaklęć i mikstur.
Mówiono, że jego ojciec był inny, zanim stracił posadę; mówiono, szukając w tym natarczywie wygody wytłumaczenia, które jak chłonny bandaż miało zakryć kratery wstrętnych odleżyn czynów i wyrzuconych zdań. Zamknięty w szponach nałogu, po śmierci matki chwytał się drobnych zleceń, większość oszczędności trwoniąc na korzyść bożka swej egzystencji, sprawiając, że ich mieszkanie popadało w ruinę. Wytykał mu, wielokrotnie, chęć podjęcia się studiów zamiast pracy natychmiast na pełen etat, popadał z łatwością w furię, plując brudami wyzwisk na szereg najbliższych ludzi. Nie chciał, by młodsza siostra miała dorastać w domu o równie nędznych warunkach, cierpliwie knuł swoją zemstę; czarę goryczy przelała obraza matki leżącej już wówczas w grobie. Zakupił nielegalnie eliksir, który miał spotęgować działanie spożytych trunków i doprowadzić do śmierci; ojciec wyzionął ducha niedługo po osiągnięciu przez syna pełnoletności. Plan, który wówczas obmyślił, nie budził żadnych zastrzeżeń; używki, który więziły ciało, miażdżyły resztki rozsądku, a także charakter życia był znany wybitnie wszystkim, z którymi żyli w dzielnicy. Ich sprawę przytaczano z wyraźnym, cierpkim echem współczucia; krewni zdecydowali się adoptować siostrę, sprawiając, że otaczała się znacznie szerszym zastępem przychylności i ciepłem rodzinnego ogniska.
Wyjechał do Amsterdamu, przyjęty bez żadnych przeszkód na kierunek medyczny; zmuszony, równocześnie, by oprócz środków stypendium, zatrudnić się jako kelner w jednej z licznych kawiarni. Kurz, osadzony patyną w wijących się meandrami alejkach antykwariatu, wnikał mu w nozdrza swoją zadziorną wonią, w chwili, gdy jego palce, wiedzione przez krótki przypływ zaciekawienia, osaczyły oprawę naukowego woluminu. Dokładnie wtedy, niespodziewanie, podszedł do niego mężczyzna; nieznajomy ocenił, że jego wybór nie wlicza się do najlepszych, okraszając stwierdzenie lekkim łukiem uśmiechu, rekompensując zamaszystą uwagę wskazaniem innych, w jego odczuciu, bardziej zasługujących na wertowanie tytułów. Ich przyjaźń, niecodzienna, zesłana kapryśnym losem (jak początkowo wierzył; później zrozumiał, że musiał zostać wybrany, skoro mężczyzna poświęcał mu cenny czas), zaczęła się podczas przedostatniego roku studiów. Ostrożnie, krok po kroku, wnikała rozwidleniem korzeni w miękki azyl umysłu; pomimo chętnych dyskusji na temat magii leczniczej, starzec nie odpowiadał z początku na dociekania, czy trudni się taką samą profesją. Przywiązanie i wiara, jakimi miał go obdarzyć, musiały wymagać czasu, tygodni niepozornych dyskusji; nieznajomy okazał się być medykiem zwolnionym niegdyś przez szpital. Decyzję, która zapadła, uważał za chęć do zmuszenia go, aby milczał na temat technik, jakie mogą przyczynić się do rozwoju galdryjskiej magii leczniczej; był w stanie zachować funkcje różnych narządów i kończyn w specjalnie przyrządzonych, odżywczych eliksirach, co więcej, był autorem zaklęcia wzbudzającego nowe, inwazyjne naczynia tworzące pomost pomiędzy biorcą a przyłączanym przeszczepem. W miarę kolejnych spotkań widział w nim coraz bardziej rys swojego następcy, oszczędnie i powściągliwie odkrywając kolejne, trzymane w zanadrzu zagadnienia. Całość trwała w przeciągu wielu miesięcy; był jak naczynie niezdolne do zapełnienia, starzec odnalazł każdą z cech i słabości i nadał im nowy kształt, podsuwał, z niezwykłym sprytem, oprócz treści medycznych coraz więcej ksiąg wypełnionych wzgardzonym gatunkiem magii wyjętej spod pieczy prawa, zapoznał z gromadą innych, jak twierdził drogich mu osób o wspólnym rdzeniu poglądów. Pierwsze, wspólne spotkania, wspólne wędrówki, zaklęcia plamiące krwią i spazmami bólu w karcerach wąskich uliczek - pierwsza, słodka euforia wiążąca się w własną siłą, nadaniem barw płachcie życia; odczucie, że jest istotny, że może osiągnąć więcej niż osiągneli inni, wyższość która jak trunek spływa do krańców ciała. Ukończył studia; nie podjął się jednak stażu, wyciągając łapczywe i niecierpliwe dłonie w kierunku pożółkłych stronic, zanurzając się, już bez granic w mętnych, wzburzonych wodach magii zakazanej. Przemiana, szatkująca płat skóry smołą splątanych żył, wschodząca rażącym bielmem na zwierciadle spojrzenia, była nieunikniona; odnalazł schronienie u zaufanych ludzi wskazanych mu przez mężczyznę. Dopiero później, po ustąpieniu objawów, mentor ujawnił mu już ostatnią z tajemnic; magia krwi była wprost wspaniałym zwieńczeniem posiadanych zdolności, znacznie trudniejsza i bardziej nagradzająca niż inne, opanowane czary. Krew była dla mnie impulsem do poszukiwań, wyjaśnił cierpliwie starzec; skoro mogła przepływać między dwoma ciałami, nasilać biorcę swą mocą, cel, jaki obrał, miał również szansę się spełnić. Ograniczenia, wiążące się z magią krwi, kazały utrzymać czujność; został pouczony, że korzystanie z jej niewątpliwych atutów częściej niż raz w tygodniu może przynieść mu zgubę, przyspieszyć proces starzenia i spętać ciało w kajdanach śmiertelnych chorób. Był wobec tego ostrożny, walcząc zaciekle z własnym uzależnieniem i utrzymując je w ryzach.
Zachłysnął się nowym życiem; w spojrzeniach wielu postronnych był wędrującym medykiem, niosącym doraźną pomoc i poradę dla galdrów mieszkających poza głównymi skupiskami społeczności. Zajmował się przede wszystkim ślepcami i osobami z marginesu, wyklętymi przez prawo; świadczył również usługi zamożniejszym rodzinom skrywającym sekrety wiążące się z zakazaną magią, leczył zatrucia magiczne i łagodził choroby, które nie mogły ujrzeć dziennego światła. Przechodził z miejsca na miejsce, z jednej miejscowości do drugiej, nie przykuwając nigdzie dłużej uwagi. Poznawał inne kultury, nie stroniąc od świata śniących, świadomy, że sztuka przeszczepiania narządów cieszy się u nich wielką popularnością. Zaczynał, bez wahania, rozmowy z ludźmi wywodzącymi się z rodzin galdrów, którzy sami, niemniej, nie przebudzili iskry wyjątkowych zdolności; dopiero później, gdy nabrał właściwych podstaw, udawał się do bibliotek, przeglądając z zaciekawieniem dorobek niemagicznych. Wyruszył do Skandynawii, znajdując innych sojuszników, najemników, złodziei i nekromantów, każdego ze swoim celem i wzorem własnej przeszłości. Nie ustał w swoich badaniach, które prowadził na najbiedniejszych pacjentach, których śmierć nie wzniecała powszechnych krzyków rozpaczy; odkrył, że zaklęcie sporządzone przez starca niesie ze sobą wiele skutków ubocznych. Tkanki tworzące przeszczep zwracały się przeciw ciału, zaczynały naciekać z zaciekłością agresji żarłocznego zwierzęcia, niszczyć ostatecznie od środka; formuła opracowana przez jego mentora wymagała usprawnień. Ufał, że razem z upływem lat pozna zasoby magii skrywane przez ciało ludzkie, o wiele większe niż tylko zawarte w krwi, że zdoła, za pomocą przeszczepów leczyć różne choroby, na które dotąd medycy patrzyli bezradnym wzrokiem. Czerpał, wydłużał życie stosując swoje zdolności przede wszystkim na samych bliskich śmierci pacjentach, miał łatwy dostęp do ofiar, których wciąż potrzebował. Przekroczył próg lat trzydziestu zachowując wciąż świeżą, młodzieńczą twarz, przez którą był odbierany niekiedy z przypływem kpiny; nie wychylał się, mimo tego, oddany zaciszu pracy i swoich eksperymentów, z nieporuszeniem przyjmując oceny innych, ciskane przez bramy ust. Zniszczył resztki kontaktu łączące go z własną siostrą; listy, które wysyłał, ucichły niemal na dobre; odsunął się od rodziny, świadomy, że jego wybór nie ma w sobie odwrotu. W połowie grudnia zawitał w progach Midgardu, nęcony falami morderstw o tajemniczych sprawcach oraz kwitnącym bujnie życiem w Przesmyku; uznał, że zostanie na dłużej, próbując rozgryźć naturę zagadkowych zaginięć, chwytając garściami plotki i równocześnie spełniając się w swojej pasji; wciąż oferował usługi za odpowiednią opłatą.
Papieros leniwie błyska, wciśnięty w oczodół nocy.
Czym innym będą ambicje - jeśli nie snem
niecierpliwym i -
szukającym spełnienia?
Mistrz Gry
Re: Jeroen Elshof Sro 20 Lip - 19:43
Karta zaakceptowana
Od samego początku było Ci przeznaczone coś więcej, jak tylko spokojne życie w niewielkim, holenderskim mieście, coś więcej, jak tylko doglądanie ziół pod czujnym okiem matki i coś więcej, jak tylko medycyna, posiadająca swoje bariery i ograniczenia. Pragniesz wiedzy i doświadczenia, a co najważniejsze – dobrze wiesz, jak je zdobyć. W Midgardzie oczy patrzą jednak znacznie czujniej, a tajemnice zbyt łatwo wypływają na powierzchnię. Uważaj, by nie zdradzić się z nimi przed nieodpowiednimi ludźmi.
Zawsze wiedziałeś z czym wiązała się magia, którą się posługiwałeś, jak ogromną moc miała krew – zwłaszcza ta, która do Ciebie nie należała. Na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz balsam z krasnokwiatu, rośliny sprowadzanej z Afryki i charakterystycznej ze względu na swój czerwony sok, który wypływa w miejscu zranienia łodygi na podobieństwo posoki – poza tajemniczym wyglądem posiada ona jednak również ogromny potencjał magiczny i po odpowiednim spreparowaniu umożliwia stworzenie preparatu o unikalnych właściwościach. Jeśli poczujesz potrzebę zażycia krwi w okolicznościach, które stwarzałyby dla Ciebie zbyt duże ryzyko, raz na fabularny miesiąc możesz zaaplikować sobie balsam po wewnętrznej stronie nadgarstka, a apetyt ten zostanie natychmiast złagodzony, jednorazowo dodając Ci bonus +3 do charyzmy. Poza tym posiadanie preparatu gwarantuje Ci również stały bonus +2 do magii natury.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Zawsze wiedziałeś z czym wiązała się magia, którą się posługiwałeś, jak ogromną moc miała krew – zwłaszcza ta, która do Ciebie nie należała. Na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz balsam z krasnokwiatu, rośliny sprowadzanej z Afryki i charakterystycznej ze względu na swój czerwony sok, który wypływa w miejscu zranienia łodygi na podobieństwo posoki – poza tajemniczym wyglądem posiada ona jednak również ogromny potencjał magiczny i po odpowiednim spreparowaniu umożliwia stworzenie preparatu o unikalnych właściwościach. Jeśli poczujesz potrzebę zażycia krwi w okolicznościach, które stwarzałyby dla Ciebie zbyt duże ryzyko, raz na fabularny miesiąc możesz zaaplikować sobie balsam po wewnętrznej stronie nadgarstka, a apetyt ten zostanie natychmiast złagodzony, jednorazowo dodając Ci bonus +3 do charyzmy. Poza tym posiadanie preparatu gwarantuje Ci również stały bonus +2 do magii natury.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!