Vilho Ketelä
Gość
Vilho Ketelä Wto 17 Maj - 13:58
GośćGość
Gość
Gość
Vilho Ketelä
Gdyby zapytać przeciętnego, losowo wybranego z tłumu galdra, co uczyniło go tym, kim jest dzisiaj, w większości przypadków należy spodziewać się odpowiedzi doskonale pobożnej, oddającej najwyższą decyzyjność nad sobą bogom lub Nornom, lub przeznaczeniu, lub innej abstrakcyjnej sile tłumaczącej istnienie; rzadziej pytanie zbywane jest niewiedzą lub niechęcią, lub agresją; jeszcze rzadziej traktowane faktyczną próbą odpowiedzi i jeszcze rzadziej – odpowiedzią pozbawioną wahania. Pytanie to nawiedza mnie – czy raczej innych ludzi przeze mnie – ustawicznie od zbyt dawna, żebym pamiętał, kiedy zadałem je po raz pierwszy i komu; przestałem liczyć po trzysta sześćdziesiątym piątym wersie jednolinijkowej litanii – ten raz pamiętam doskonale, symboliczny, ostatni dzień pełnego roku poświęconego absurdalnej myśli. Pytałem przypadkowych ludzi spotykanych pod różnymi tożsamościami, pytałem dziesiątkami ust skradzionymi z cudzych twarzy, pytałem, nachylając się nad uchem zasypiającej obok kochanki pozbawionej imienia, pytałem mężczyzny przekonanego, że zamierzam zeskoczyć z balustrady mostu, na której usiadłem przez głupi impuls nietrzeźwości, pytałem, wielokrotnie, Ahvo, w tych rzadkich chwilach, kiedy udawało nam się faktycznie, spokojnie rozmawiać, nigdy nie przyznając mu się w zamian – nie przyznając się nikomu – do własnej przyczyny tego, kim jestem dzisiaj.
To nie przez bogów, nie przez Norny, nie przez żadne fatum, nie przez rodziców równym wtedy jeszcze wszystkim tym rzeczom – nic z tego, jak mi się wydaje, nie mogłoby mnie takim uczynić, a przynajmniej nic z tego nie obchodzi mnie na tyle, by poszukiwać w tym mrzonkowej i usprawiedliwiającej mnie praprzyczyny. Kiedy zadaję sobie to samo pytanie, nieodmiennie powracają do mnie własne słowa, miejsce w czasie, w którym określiłem siebie ostatecznie i bezpowrotnie – miałem dwanaście lat i trzymałem Ahvo w ramionach, trzęsącego się z zimna i strachu, przemoczonego na wskroś (ubranie włącznie ze skórą i wyziębionym sercem), miałem dwanaście lat i czułem wciąż w zaciśniętej ręce wyślizgujące się z niej palce Jaakko tracącego oddech pod pękającym mi pod kolanami lodem, miałem dwanaście lat i odczekałem długie minuty, zanim nie przycisnąłem do siebie młodszego brata, składając mu obietnicę, która zdefiniowała we mnie wszystko. Nikomu nie powiemy, co zrobiłeś.
Tej samej nocy w płytkim, koszmarnym śnie usłyszałem po raz pierwszy tak wyrazistą i przenikliwą obecność fylgii; syczenie brzmiało jak trzy pary łyżew na nierównym lodzie skuwającym jezioro, jak pękający złowrogo lód, jak chlupot wody, kiedy Jaakko znikał pod powierzchnią, jak łapczywy oddech wynurzającego się najpierw Ahvo i jego kaszel, kiedy wyciągałem go na śnieg; jak słabnąca dłoń wyślizgująca mi się z uchwytu. Jak kłamstwo rozdwajające jej język i pokrywające jej ciało żmijową łuską.
Wydawało mi się, że tym drobnym oszustwem oddałem mu swoją winę – czułem ulgę, kiedy je wypowiedziałem, dziecinnie naiwnym odruchem wypierając się błędu w strachu przed konsekwencjami i długo wydawało mi się, że była to prawda, że im dłużej i im bardziej stanowczo utrwalałem w Ahvo świadomość popełnienia przez niego przypadkowej zbrodni, tym bardziej sam stawałem się niewinny. Powtarzałem mu, że nikomu nie powiemy; zabrałem go do domu, wysuszyłem nam ubrania, zrobiłem mu słodką herbatę, zatarłem ślady w śniegu, przyniosłem z podwórka zgubioną przez niego rękawiczkę (wziętą w istocie z kieszeni jego kurtki wiszącej w holu) i powiedziałem, że aresztowaliby go za jego głupotę, gdyby nie ja. Kiedy płakał w nocy, przerażony swoją winą i rozpaczą matki wystraszonej zaginięciem najstarszego syna, wpuszczałem go pod swoją kołdrę i powtarzałem mu, że jeśli piśnie słowem o tym, co się wydarzyło, wysłannicy zabiorą go do Nordkinn i nigdy więcej nie wróci do domu, nigdy więcej nie zobaczy nieba, nigdy więcej nie wejdzie na lód. Czy Jaakko by tego chciał? Jaakko, który zapełnił ściany naszej wspólnej sypialni plakatami, który był liderem szkolnej drużyny hokejowej i który uczył nas brutalnych zasad hokeja na jeziorze za domem, obiecując nam, że kiedy wespnie się już na wyżyny sławy jako lider Ormów z Midgardu, kupi naszej przemęczonej życiem matce pałac, w którym każdy z nas będzie miał swoją sypialnię, a szafy będą przepełnione diamentami i jedwabiem. Jaakko, który wyznaczył nam marzenie i Jaakko, który swoją śmiercią uczynił z niego jedyny sposób odkupienia.
Wydawało mi się, że oddałem mu swoją winę, tymczasem, w rzeczywistości, pozwoliłem, by oplotła mnie grubym, gryzącym powrozem i ukształtowała całego, nadając mi formę z uporczywością, z jaką sznurek przymusza pędy roślin do sztywnego czoła wbitej w ziemię deski – stała się pionem, do którego łamał się mój kręgosłup, w obsesji utrzymania kłamstwa. Wydawało mi się, że mam nad wszystkim kontrolę, podczas gdy Ahvo przez cały czas był tym, który trzymał mnie za gardło. Nawet teraz, lata później, kiedy siadamy z matką przy stole do obiadu, a ona uporczywie zastawia dodatkowe miejsce dla swojego zmarłego syna, jak gdyby miał zaraz zapukać i wejść do jadalni, patrzę na niego i zastanawiam się, czy to będzie ten dzień, kiedy jednym słowem odbierze nam wszystko. Myśl o tym niezmiennie przepełnia mnie wściekłą obawą; kiedyś, przez całe dzieciństwo spędzone w rozpadającym się domu i znoszonych przez Jaakko ubraniach, które po mnie nosił jeszcze Ahvo, dopóki nie zniszczył ich zupełnie, obiecywałem sobie codziennie, że wydostanę się stamtąd, nieważne jakim kosztem – i teraz codziennie obiecuję sobie, że nigdy więcej tam nie wrócę, nieważne jakim kosztem.
Nie mogę powiedzieć, że wspominam tamten czas źle, szczególnie beztroski okres między dniem, w którym zniknął nasz ojciec a dniem, w którym zniknął nasz brat – te krótkie cztery lata pomiędzy były chyba najszczęśliwszym czasem w tamtejszym życiu, w Vasaraperä; bez widma uniesionej ojcowskiej dłoni nawet bieda wydawała się znośniejsza i łagodniejsza. Schorzenie genetyczne, które upokarzało mnie od najmłodszych lat, szczególnie nieokiełznane pod jego gniewem i niekończącą się litanią obelg, uspokoiło się, jak gdyby zabrał ze sobą całą wściekłość przekleństwa, jakie mieszkało w moich żyłach. Kiedy był rozdrażniony, a jego krzyk przepełniał dom pozbawiony bezpiecznych szczelin, w które możnaby się wcisnąć, nie mogłem patrzeć w lustro – bałem się obcych twarzy, które wyszarpywały się z moich rysów, jak gdyby przywoływane jego gniewem; tymczasem, kiedy zabrał ze sobą krzyk, zabrał ze sobą również je wszystkie – moje ciało zaczęło wreszcie należeć wyłącznie do mnie, jeszcze niezdarne, ale posłuszne, gdy ćwiczyłem je do świadomej przemiany w ukryciu przed matką. Obawiałem się, że gdyby dowiedziała się, że próbuję przymusić mieszkające we mnie paskudne diabelstwo do posłuchu, wyrzuciłaby mnie z domu. Śniło mi się to w tamtym okresie często, w odruchu poczucia winy; śniło mi się, że przerażona przystaje w prostokącie otwartych drzwi, półprzezroczysta jak lód pod płozami, że rozchyla sine, oszronione usta i obrzuca mnie obelgami wyciągniętymi z ust ojca, przepędza mnie z obrzydzeniem jak złego ducha, który odebrał jej syna – zawsze przy tym płakała, ale skostniały palec wskazujący mi skrzypiące drzwi nigdy nie drżał w zawahaniu. Byłem jednak zawsze człowiekiem zdeterminowanym i praktycznym: nie mogłem zmienić swojej natury, nieważne jak bardzo bym się jej wypierał, ale mogłem ją obłaskawić, czyniąc ją użyteczną. Dla rozpuszczonego dzieciaka, jakim się stawałem pod nieobecność ojca, użyteczność określała przede wszystkim złośliwą rozrywkę i sposób na wykradanie prawidłowych odpowiedzi z pokoju nauczycielskiego; z upływem lat odkrywałem w niej jednak nowe możliwości, przepustkę do lepszego życia, przysłowiowego asa chowanego w rękawie, wyciąganego w razie potrzeby, gdy sprawy szły nie po mojej myśli. Miałem dziewięć lat, kiedy Jaakko rozbił nasze skarbonki i, z pomocą matki, kupił nam na święta trzy pary łyżew. Miałem siedemnaście lat, kiedy po raz pierwszy świadomie przybrałem cudzą twarz, żeby otworzyć przed sobą nową furtkę: kapitan szkolnej drużyny hokejowej był podobno widziany w szatni, upychając w plecaku narkotyki, głucho powtarzały szepty w korytarzach akademii Odala. Zbieżność tego drobnego oszustwa z faktycznymi przewinami wykrytymi w jego organizmie była jedynie szczęśliwym przypadkiem.
Z czasem nauczyłem się swoją przypadłość nie tylko akceptować, ale zwyczajnie w sobie uwielbiać, wbrew ogólnej nienawiści, jaką wzbudza w społeczeństwie – zupełnie sprawiedliwej i słusznej, bo oszustwo i nadużywanie ludzkiej ufności, kiedy można dowolnie zmienić swoją tożsamość i nie ponieść nigdy konsekwencji za wypowiedziane słowa czy popełnione czyny, przestaje być w pewnym momencie pokusą i przewiną, a staje się wygodną, arogancką zabawą i prostym rozwiązaniem nieprostych spraw, możliwością zniknięcia, ilekroć sytuacja staje się nieporęczna. Nikt nie przyłapał mnie nigdy na wychodzeniu z czyjegoś mieszkania nad ranem, nikt nie widział mnie nigdy w miejscu, w którym nie powinno mnie być, nikt nie zauważył mnie podczas rozmowy, której nie powinienem słyszeć, a jednak w jakiś sposób wiedziałem więcej niż powinienem i czasem to więcej zyskiwało mi więcej, niż mi się w istocie należało. Zdarzało mi się, szczególnie w ostatnim czasie, przywdziewać śmiałe spojrzenie i krzywy uśmiech Ahvo, byle uspokoić czekających na niego daremnie ludzi – fanów, fotografów, jego wierną publiczność, której miłości nie może rozczarować, jeżeli chce jeszcze cieszyć się luksusami sławy; jeśli chcemy się nimi cieszyć. Moja determinacja, punktualność i charyzma podczas konferencji, wywiadów czy spotkań z oddanymi fanami Ormów jest bez niego wprawdzie tylko połową duetu – potrzebuję jego uwielbianej twarzy tak, jak on potrzebuje mnie; wciąż niezmiennie trzymamy się wzajemnie za gardła jak rozwścieczone łby jednego monstrum wystawianego w cyrku dla uciechy wymagającej widowni.
Złośliwe głosy nazywają mnie pokątnie tym drugim ze złotego duetu, ale to ja przetarłem nam ścieżkę do sławy – kiedy Jaakko przestał budzić nas rano, stukając o siebie płozami łyżew, zacząłem budzić się sam o tej samej porze, wytresowany wspomnieniem jego determinacji, ściągałem kołdrę z Ahvo i nacierałem go zebranym z parapetu śniegiem, kiedy uporczywie chował twarz w poduszce. Dostałem się do szkolnej drużyny hokeja pierwszy, wyprzedzając go o dzielący nas wiekowo rok i przygotowałem pod niego śliski lód, a jego pod śliskie zasady hokeja. Pierwszy mecz, w którym znaleźliśmy się oboje na lodowisku, musiał zostać przerwany – pierwszy wynik: krew wypluta pod płozy. Chyba już wtedy podskórnie rozumiałem, że był naszym biletem na szczyt. Jego zaciekłość i moja determinacja rozsypywały na lodzie drzazgi ze złamanych kijów i – zdarzyło się – cudze zęby; gazety nazywały nas wściekłymi i obiecującymi, bezwzględnymi i skazanymi na zwycięstwo, złotym duetem i postrachem, orzeźwiającym odkryciem dekady, wreszcie sercem Ormów z Midgardu, z trudem trzymanym w ryzach przez kapitana drużyny. Nie obawiam się przed sobą przyznać, że Ahvo zawsze był ode mnie lepszy, zawsze o krok dalej, jedno miejsce wyżej, faworyzowany przez obiektywy i publiczność, ale cierpka prawda zawsze bezwiednie przeistacza się w moich ustach w znośniejsze – beze mnie byłby nikim.
Mistrz Gry
Re: Vilho Ketelä Nie 3 Lip - 13:57
Karta zaakceptowana
Bez Ciebie złoty duet nigdy nie osiągnąłby sukcesu, którym może szczycić się dzisiaj, uwielbiany przez światła reflektorów i pełne zachwytu spojrzenia widowni – Twoja wyższość tkwi w tym, że potrafisz wykorzystywać dane Ci atuty, wytworzyć z nich coś więcej, niż to, czym były na początku. Nawet Ty musisz jednak wiedzieć, że nie sposób utrzymać za zębami ciężaru cudzych tajemnic, a poczucie kontroli nadzwyczaj łatwo wyślizguje się z rąk, które nigdy w pełni do Ciebie nie należały.
Wielu nazwałoby płynące w Twych żyłach zdolności przekleństwem, Ty widzisz w nim jednak przede wszystkim okazję, by wykorzystać swoje życie pełniej i lepiej, niż wszyscy Ci, którzy muszą martwić się każdą skazą jedynej tożsamości, jaką kiedykolwiek będą posiadać. W prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na początek rozgrywki magiczny długopis, którego czarny tusz wykonany został z wydzieliny krakena – pozwala Ci on podrobić pismo każdego człowieka, którego skórę postanowisz przyjąć, zapewniając niewykrywalność Twojej tajemnicy. Przy fabularnym podrabianiu podpisu konieczny jest rzut kością k6 – sukces gwarantują wszystkie liczby parzyste. Dodatkowo, kiedy masz przedmiot przy sobie, zapewnia Ci on stały bonus +3 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Wielu nazwałoby płynące w Twych żyłach zdolności przekleństwem, Ty widzisz w nim jednak przede wszystkim okazję, by wykorzystać swoje życie pełniej i lepiej, niż wszyscy Ci, którzy muszą martwić się każdą skazą jedynej tożsamości, jaką kiedykolwiek będą posiadać. W prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na początek rozgrywki magiczny długopis, którego czarny tusz wykonany został z wydzieliny krakena – pozwala Ci on podrobić pismo każdego człowieka, którego skórę postanowisz przyjąć, zapewniając niewykrywalność Twojej tajemnicy. Przy fabularnym podrabianiu podpisu konieczny jest rzut kością k6 – sukces gwarantują wszystkie liczby parzyste. Dodatkowo, kiedy masz przedmiot przy sobie, zapewnia Ci on stały bonus +3 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!