Kjall Forsberg
Gość
Kjall Forsberg Czw 12 Maj - 22:04
GośćGość
Gość
Gość
KJALL FORSBERG
Czasem sen nie chce przyjść... Nie taki sen, jak sny z ruchomymi obrazkami, kolorami i dźwiękiem. Moje sny są czarno-białe. Klatkowane jak na starym filmie, gdzie kilkukrotnie pękała taśma, a montażysta musiał wycinać sceny, by to w ogóle dało się skleić. Biegam po śniegu boso. Nie czuję wiatru, zimna. Nie czuję nic. Jest cicho, a ludzie rozmywają się w dali. Dźwięk rozbija się o przeszkody, tłumi w przestrzeni i docierają do mnie już tylko wspomnienia dawno wybrzmiałych słów.. raczej niknące głoski niż dające się zrozumieć słowa. Czasem jednak sen nie chce przyjść w ogóle. Zmęczenie przyciska do łóżka tonami stali i otwiera oczy „Patrz, no patrz do cholery, co zrobiłeś ze swoim życiem.”
Stoję na dogasających zgliszczach. Tlących się węglach, pogorzeliskach. Otacza mnie skalista pustynia i nawet jakiś przeklęty nocny zwierz nie rozdziawił swojej gardzieli w przerażającym krzyku, który otworzyłby mi nagle oczy wyrywając z tego marazmu, dobijającym się do świadomości krótkim i stanowczym: „uciekaj”. Nie mogę! Nie rozpoznaję już siebie. Patrzę na swoje ręce. Czy one jeszcze są moje? Nie mogę się ruszyć – ogień stopił moje nogi z podłożem. Jestem już martwy niczym skała. Kamienny odlew. Dlatego nie czuję już nic. Lodowatego śniegu… wszystko we mnie zamarzło. Deszczy smagających swoim ostrzem. Ostrzem, prowadzonym sprawną ręką północnych wiatrów.
Cały jestem deszczem wypłakanych łez. A przecież płakać nie przystoi.. Dlatego nie płakałem. One wszystkie we mnie zamarzły. I teraz się rozpadam do środka.
Twardy jak skała i kruchy jak lód. Lód, który zabija.
Bredzę.
Budzę się.
Już nawet nie pamiętam jej twarzy. Obraz zaciera się jak pamięć o moich snach. Gdy ją straciłem – uleciało życie. Tak mało czasu, żeby się pożegnać. Tak mało czasu, żeby się pozbierać.
Świat patrzy.
Dlatego już nic nie zostało w moich snach.
Nic.
Zupełnie nic.
Bezbarwne wspomnienia.
I strach.
Strach, że wszystko odeszło na zawsze.
Urodzić się z tak znanym nazwiskiem to przekleństwo i błogosławieństwo zarazem. Naznaczony tym dziedzictwem noszę je z dumą. Niektórzy mówią, że z nadętą arogancją. Nie moja wina, że wszyscy przywykli do tego, że Forsbergowie pociągali za sznureczki polityki stojąc w cieniu, a od jakiegoś czasu po prostu jesteśmy lepiej widoczni na politycznej scenie Rady. Sam nie mam aspiracji sięgania po tego typu wątpliwe zaszczyty, ale szkarłat, który przelewa się w moich żyłach głośno krzyczy o należne mi miejsce w panteonie rodowych sław. Domaga się swoich pięciu minut chwały. Brzmienia mojego imienia w gardłach potomnych. Imienia wymawianego z zachwytem. Tak, jestem próżny i kocham te cudowne doznania przyjemnego mrowienia, gdy mój urok sprawia, że nie pragniesz niczego ponad to, by spędzać ze mną każdą chwilę. Gdy rozłąka jest udręką, a każda chwila spędzona w moim towarzystwie nadaje sens twoim dniom.To przypomina mi na co dzień, że wszystko ma swoją cenę i wartość, a przed sobą nie da się uciec ani schować. Zupełnie jak przed przeznaczeniem tkanym nicią, mojego totemu. Objawił mi się dość wcześnie. Tak samo jak moje magiczne dziedzictwo. I tak niespodziewanie jak wiadomość, że jestem selkie. To było bardzo wczesne doświadczenie. Tak niezwykłe i zarazem naturalne. W jednej chwili zmieniło mój cały prosty, dziecięcy świat w fortecę tajemnic wymagającą skomplikowanych szyfrów, zapadek i zamków. Poczułem się jak strażnik skarbu. Miałem swój sekret, który miałem strzec pilnie. Coś tak cennego, że nie wolno mi było o tym wspomnieć nikomu innemu. Dzieliłem go tylko z matką i babką. Nigdy nawet nie zasugerowałem innej osobie ze swojego otoczenia kim w istocie jestem. To było bardzo przyjemne uczucie. Uzależniające. Zwłaszcza, gdy zauważyłem, że bycie selkie ma swoje niewątpliwe korzyści ułatwiające życie. Bardzo chciałem, żeby moja młodsza siostra też potrafiła zmieniać się w foczkę. A, gdy te powierniczki naszego wspólnego sekretu wprowadziły jeszcze jedną istotkę do grona wtajemniczonych - właśnie ją, moją młodszą siostrzyczkę - niezależnie od wszystkiego co mogło się między nami wydarzyć, zyskałem pewność, że zawsze będziemy połączeni tą tajemnicą. Cokolwiek się między nami wydarzy ani ja, ani ona nie wydamy tego sekretu nikomu. Nigdy nie potrafiłem być na nią zły tak naprawdę. Nawet wtedy, gdy zaczęła się ode mnie oddalać. Myślę, że to właśnie przez tą wyjątkową, demoniczną więź, którą przekazała nam matka. Pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy, gdy byłem nieco starszy. To była jedna z tych takich ważnych rozmów. Ważniejsza nawet niż ta o motylkach i kwiatkach. O tym, jak ważne jest dla selkie, by nikt nie poznał prawdy o tej części mnie, nie zabrał mi skóry i sobie nie podporządkował. Być może przez te opowieści jestem takim zimnym i wyrachowanym draniem. Nigdy też nie musiałem się wysilać, by mieć koło siebie kogoś. Urok krwi przyciągał do mnie wiele kobiet, które oddałyby wiele, by móc ze mną być.
Znane nazwisko to nie tylko oczywiste przywileje, ale również, a może przede wszystkim, obowiązki. Ich ciemna strona powinności dla innych jest niedostrzegalna, gdy zawistne spojrzenia śledzą każdy krok, by uchwycić najdrobniejsze potknięcie. Nauczyłem się, że jeśli robię coś niezgodnego z ogólnodostępnymi normami, muszę być dyskretny. Nie zawsze jest mi z tym po drodze, bo to się kłóci z ekscentryczną stroną osobowości. Jednak silna wewnętrzna potrzeba pozostania w klanowej ramie dystyngowania i dobrego smaku jest jak skuteczny strażnik, który nie pozwala przekraczać pewnym granic.
Do moich obowiązków od dziecka należała nauka. Nie był to przykry obowiązek, bo lubiłem się uczyć. Zdobywać nowe informacje, zgłębiać wiedzę nie tylko magiczną, ale również użytkową. Wiedzę o otaczającym mnie świecie. Śniący nie interesowali mnie aż tak bardzo jak galdrowie, ale nie lekceważyłem i tego rodzaju wiedzy. Niewiele się w tym temacie zmieniło. Nadal do jednego z moich obowiązków należy zgłębianie wiedzy. Bardziej ukierunkowanej na ważenie eliksirów i tworzenie nowych receptur. Lubię eksperymentować, nie tylko trzymać się ściśle odmierzonych składników.
Duży wpływ na to kim teraz jestem i co udało mi się osiągnąć zawdzięczam dziadkowi. Był dla mnie niedoścignionym wzorem. Chłonąłem całym sobą jego opowieści. Interesowało mnie wszystko. Wszystko to, co sprawiało, że Forsbergowie wyróżniali się na tle innych Klanów zasiadających w Radzie.To wtedy stałem się dumnym Forsbergiem. Najbardziej jednak z całego dziedzictwa Klanu pociągała mnie alchemia. Spędziłem wiele godzin na sporządzaniu i udoskonalaniu eliksirów. Oddziaływania jakie miały substancje osobno, a jakie zyskiwały po ich odpowiednim zmieszaniu, od zawsze wydawały mi się fascynujące. Tym bardziej, gdy miały magiczne właściwości. Przejawiałem do tego predyspozycje już od dziecka. Lubiłem się bawić w tworzenie “magicznych eliksirów” podbierając mniej lub bardziej wartościowe ingredienty i sprzęt potrzebny do ich ważenia. Niekiedy niszcząc albo gubiąc jego elementy. Odtwarzając receptury z ksiąg, rodzinnych zapisków, a czasem po prostu mieszając je według własnego uznania i przeczucia. W ten sam sposób - wnikliwie studiując zgromadzoną w rodzinnych zbiorach bibliografię, a także eksperymentując niechcący i przez przypadek odkrywałem faunę i florę, co doprowadziło mnie na skróty do zamiłowania w wyścigach zaprzęgów, w których rok rocznie biorę udział. Uczestniczę w nich odkąd dziadek odkrył we mnie talent do tego sportu i pokazał mi, że jestem w tym dobry. Wywierał na mnie tak duży wpływ, że teraz jestem dumnym przedstawicielem klanu Forsbergów i dokładam wszelkich starań, by rodzina była ze mnie dumna. Rodzina zawsze była dla mnie ważna. Przesiąkałem Forsbergami od najmłodszych lat. Nie odstępowałem ani na krok mojego dziadka. Duże wrażenie zawsze na mnie robił fakt, że był osobą rozpoznawalną. Też chciałem być rozpoznawalny. Znajdując się często w jego pobliżu zaczynałem być kojarzony z klanem. To jeszcze bardziej czyniło mnie dumnym z tej przynależności, nakręcało do jeszcze większego zainteresowania sprawami, które dotyczyły nas jako rodziny, a to z kolei prowadziło do przebywania w miejscach i w środowiskach związanych z Forsbergami, więc sprawiało, że byłem coraz bardziej nierozłączny z własnym nazwiskiem i rozpoznawalny.
Pasje i zainteresowania szybko stały się pomysłem na życie, a zamiłowanie do nauki zaprowadziło mnie do Instytutu Kenaz, gdzie spędziłem solidną liczbę lat poświęconych na zgłębianiu alchemii. Zawsze było mi mało. Za mało wiedzy. Uczęszczałem nie tylko na zajęcia obowiązkowe, ale mój nieodparty urok selkie, który czasem bezczelnie wykorzystywałem, by wkręcić się na dodatkowe albo fakultatywne zajęcia na których nie powinienem być, otwierał mi drzwi, które potrafiły być dla innych zamknięte. Nauka była dla mnie bardzo ważna. Na tyle, by po skończeniu kursu pozostać w Instytucie i dalej poszerzać swoją wiedzę, umiejętności i naukowe zainteresowania. Tematyka pracy na zakończenie III stopnia wtajemniczenia “Eliksiry użytkowe: działania zamierzone i skutki uboczne” nie wyczerpała w pełni mojej ciekawości. Dlatego, chcąc kontynuować studia nad tym zagadnieniem postanowiłem pozostać w Instytucie podejmując się bardziej zaawansowanych badań, które prowadziłem w związku z wybraną dziedziną - alchemią. Ledwie draśnięty temat pracy na zakończenie poprzedniego stopnia specjalizacji, okazał się zaledwie czubkiem góry lodowej, której cała konstrukcja sięgała głębiej i szerzej. Poboczne gałęzie wydawały się gwarantować zajęcie na resztę życia. Pomysł pozostania w Instytucie wydawał mi się wtedy dobry. Tam też poznałem ją. Związałem się z dziewczyną, która została towarzyszką mojego życia. Piękna i ambitna. Zbyt ambitna. Za inteligentna. Zbyt uzależniająca i niebezpieczna. Nie opuszczała mnie na krok, więc dość szybko zalegalizowaliśmy nasz związek. Wciągała mnie w swój świat. Zasysała weń. Nie byłem zdolny jej odmówić. Dlatego po uzyskaniu tytułu doktora pożegnałem się z Instytutem i zająłem opieką nad ormami, by mieć więcej czasu dla nas i naszych spraw.Praktykowaliśmy zakazane zaklęcia. "Od tego się nie umiera." - jej słodki głos sączył się do mych uszu, a ja chciałem jej słuchać. Zanim się zdołałem zorientować, było już za późno. A może to nie ona kusiła mnie tylko było całkiem odwrotnie? Ulegała moim mrocznym pragnieniom i nie potrafiła się mi oprzeć, by nie stracić możliwości przebywania w moim otoczeniu. Niezależnie od tego jak było, właśnie tak wolę to pamiętać, że to przez nią stało się to, co prześladuje mnie w snach i nie ma w tym mojej winy..
Do końca życia nie zapomnę widoku miliona węży wijących się pod jej skórą. Tego odrażającego oblicza, które napawa mnie wstrętem oraz obrzydzeniem. I tego jej przepraszającego spojrzenia. Odtrąciłem ją. Kazałem się wynosić zanim wezwę Kruczą Straż. Patrzyła zdezorientowana, z lękiem i niedowierzaniem. Byłem nieugięty. Zniknęła na miesiąc albo dwa. To były ciężkie dla mnie czasy. Na pytania o to, co się z nią stało odpowiadałem, że potrzebuje czasu, by sobie pewne rzeczy przemyśleć.Nie wydałem jej jednak. Niepokoiło to najbliższych, że żona mnie zostawiła, a ja nic w tym temacie nie robię. Znali mnie na tyle, że wiedzieli, że coś jest nie tak, skoro nie ścigam jej i nie każę wracać, ale nikt nie odezwał się słowem, a ja robiłem dobrą minę. Odwlekałem w czasie ten moment, by wyznać prawdę. Przyszła do mnie po tym czasie. Długich niczym lata, miesiącach. Pocałowała mnie. Jej usta dotknęły mojej lewej powieki. Poczułem ciepły dotyk jej ust, po czym powiedziała: "już wiem jak to odwrócić, wyniosły Forsbergu". I odwróciła. Siłą tworzenia - zadając sobie śmierć. Sprawiła mnie tym w zdumienie. Zostawiła po sobie pamiątkę.I pytanie, na które po dziś dzień nie potrafię sobie odpowiedzieć. Lepiej być wdowcem czy rozwodnikiem?
To mnie wyniszcza. Poczucie winy, które spycham na dalszy plan. Poczucie winy wzmagane, przez ten widoczny znak toczącej mnie choroby. Widoczny znak jej zaniedbania z mojej strony i ostrzeżenie, że objawy mogą pojawić się niespodziewanie i razić nieokiełznaną magią. Kryję to wszystko za maską obojętności czy wręcz wzgardy dla Ślepców. Nikomu nie miałem odwagi przyznać się do tego, że to jakaś paskudna klątwa a nie choroba dotykająca członków mego rodu. O tym wiedzą te, które mnie nie wydadzą. Mogą mi tylko współczuć widząc, jak jeszcze bardziej arogancki się przez to staję.
Odkąd zobaczyłem na własne oczy do czego prowadzi praktykowanie magii zakazanej zaprzestałem tych praktyk, chociaż skłamałbym, gdybym przyznał, że mnie do nich nie ciągnie. Ciągnie mnie coraz bardziej i coraz ciężej mi się temu opierać. Świadomość, że ją zawiodłem i popchnąłem do samobójstwa nie daje mi spokoju. Nawiedza w snach i dryluje od środka. Pustka, której nie potrafię zapełnić kruszy poczucie bezpieczeństwa, które zbudowałem sobie za murami Instytutu i fasadą wymagającego nauczyciela. Poczucie winy, które przyszło po jej śmierci pali piętnem charakterystycznym Forsbergów - wężowym okiem. Dokładnie w tym miejscu, gdzie mnie pocałowała. To był jej prezent pożegnalny nim zrozpaczona pożegnała się z tym światem. Klątwa, którą na mnie nałożyła. Silna i nieugięta jak jej miłość do mnie. Inkantacja, której słów nie potrafię sobie przypomnieć. Znak jej wzgardy. Piętno, które napawa mnie dumą przynależności do własnego rodu i przez to, nie pozwala nawet pomyśleć o tym, by spróbować tą klątwę zdjąć. To piękna iluzja. Tylko iluzja. Klątwa, której nie chcę, a wręcz obawiam się zdjąć.
Nie zerwałem kontaktów z tym jakże prestiżowym Instytutem przez wzgląd na zasoby jakimi dysponuje Kenaz. Zwłaszcza w czasie, gdy zrezygnowałem z magii zakazanej, potrzebowałem czegoś, co przyciągnie moją uwagę. Wypełni czas. Przez nadmiar czasu, który stał się przekleństwem odkąd nie mam z kim dzielić pasji tworzenia na poważnie wziąłem się za wzbogacanie własnego dorobku naukowego dwa lata temu. Po to, żeby się czymś zająć. Żeby nie myśleć, nie zadręczać się. Wypełnić sobie lukę wolnego czasu i zupełnie nie zdziczeć wśród zwierząt, z dala od ludzi. Często można mnie spotkać w murach Instytutu, gdyż przez kilka godzin tygodniowo dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem ze studentami. Lubię poświęcać czas, tym dociekliwym i zdolnym do włażenia oknem, gdy zamykam drzwi. Wziąłem godziny po śmierci żony. Wtedy też zacząłem publikować drobne artykuły naukowe, głównie na temat eliksirów medycznych, nad którymi pracuję wraz ze specjalistami w dziedzinie medycyny. Nawet w pracy potrzebuję towarzystwa. Nie jestem typem introwertyka, który dobrze czuje się sam ze sobą. Potrzebuję interakcji.
Na co dzień mam trochę zajęć na rodzinnej farmie ormów. Jestem Forsbergiem i to jedyne, co teraz mam. Co mnie obecnie definiuje. Fasada, na którą patrzysz i którą widzisz na pierwszy rzut oka. To tylko część tego kim jestem, ale czy jeszcze komuś uda się ją minąć i dotrzeć głębiej?
Alchemik. Koneser muzyki poważnej, miłośnik Teatru, fascynat Opery. Mecenas sztuki. Snobistyczny ekscentryk. W tych słowach mógłbym się opisać. Lubię się pokazywać na premierach i szykownych eventach o snobistycznym wydźwięku. Głośne wystawy, ale też małe galerie z niszową sztuką młodych artystów mogą się spodziewać mojej obecności w ich skromnych progach na większych i mniejszych uroczystościach. Mała wzmianka w gazecie, informacja o patronacie nad eventem. Czasem wystarczy niewielki wkład finansowy, by zrobić wokół siebie hałas. Lubię rozgłos. Kąpię się w nim niemal z taką samą gracją jak w swojej foczej formie zażywam kąpieli w morzu.To moje naturalne środowisko.
Nieliczni wiedzą, że nie opuściłem chyba żadnego koncertu Furii, bo to jedno z moich guilty pleasures. Mam ich nieco więcej. Większość z nich to tajemnica. Lubię mieć ich wiele, chociaż ekscentryczne ekscesy sprawiają wrażenie, że jestem jak otwarta księga. Nie jestem. To dobrze przemyślana strategia, by odwrócić uwagę od rzeczy ważniejszych i głębszych.
Noszę ubrania szyte na miarę, biżuterię projektowaną specjalnie dla mnie i małą gałązkę przypiętą w klapie marynarki albo w rogu kołnierzyka koszuli. Mimo tego, że stać mnie na luksusy nadal lubię tą formę magicznego transportu. Jestem przywiązanym do stylu retro tradycjonalistą. Zwykle wybieram formalne stroje w ciemnych barwach. Wszystko to, co przywołuje skojarzenia z bogactwem i luksusem. Z dumą noszę też ten iluzoryczny obraz na lewym oku, markujący rodową przypadłość. Traktuję go jak część ubrania. Tą, której nie da się co prawda zdjąć, jak obrączki wrzynającej się w palec, gdy przeżyłeś z kimś 70 lat życia nie zdejmując jej ani na moment...
Samotność doskwiera mi coraz dobitniej. Z roku na rok tracę coraz więcej. Oddalam się. Pozostaje mi już tylko rozpoznawalność i reputacja. I potrzeba, by część z tego dawno utraconego świata odzyskać. Najbardziej brakuje mi rozmów z siostrą i tego, co nas łączyło od najmłodszych lat. Zanim stała się ulubienicą babci. Zanim moim idolem został wszystko wierzący dziadek. Zanim.. Moje życie przybrało tak niespodziewany obrót. Ciężko jest skrywać ten sekret i nie móc się nim z nikim cieszyć. Brakuje mi naszych morskich eskapad i poczucia zupełnej wolności bez obaw, że ktoś mnie sobie podporządkuje i usidli. I wiem, że chcę i muszę naprawić tą relację, bo Krista była mi zawsze najbliższa. Nawet jeśli nasze drogi rozeszły się dawno temu liczę na to, że odwilż jest możliwa.
Tymczasem zamykam się w kręgu mojej rutyny. Tak boleśnie znanej i bezpiecznej. I czekam, aż nagle coś się zmieni, jak na głowę runie mi niebo. Jakby po upadku nieba mogło być już tylko lepiej.
Wiem, że z nieba nie spada nic pięknego. Nie będzie kryształowo dobrych aniołów, tylko
Mistrz Gry
Re: Kjall Forsberg Sro 18 Maj - 21:44
Karta zaakceptowana
Nie jest łatwo być Forsbergiem, a ty o tym doskonale wiesz. Pomimo drobnych potknięć, które mogłyby cię słono kosztować, w dalszym ciągu udaje ci się odnosić sukcesy – zwłaszcza na polu zawodowym. Chociaż lubisz być na ustach wszystkich galdrów, to uważaj, drogi Kjallu, by przypadkiem nie stać się uczestnikiem kolejnego skandalu, który mógłby mocno zaważyć na twojej reputacji.
W prezencie otrzymujesz ode mnie pięknie zdobioną broszkę w kształcie twojego totemu – pająka, którą możesz przyczepić do swojej koszuli. Dostałeś ją na urodziny od dziadka, nic więc dziwnego, że ma dla ciebie ogromną wartość. Co więcej, posiada ona magiczne właściwości – odwłok pająka to w rzeczywistości spreparowany, kryształowy flakon, w którym raz w miesiącu fabularnym pojawia się wybrany przez ciebie składnik specjalny (bezoar, dymiący marmur, ektoplazma, język orma, lament niksy, pancerz walecznika, rozbite zwierciadło, zwierzęca łapa, żywe złoto). Dodatkowo na co dzień broszka dodaje ci +2 do magii natury.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie otrzymujesz ode mnie pięknie zdobioną broszkę w kształcie twojego totemu – pająka, którą możesz przyczepić do swojej koszuli. Dostałeś ją na urodziny od dziadka, nic więc dziwnego, że ma dla ciebie ogromną wartość. Co więcej, posiada ona magiczne właściwości – odwłok pająka to w rzeczywistości spreparowany, kryształowy flakon, w którym raz w miesiącu fabularnym pojawia się wybrany przez ciebie składnik specjalny (bezoar, dymiący marmur, ektoplazma, język orma, lament niksy, pancerz walecznika, rozbite zwierciadło, zwierzęca łapa, żywe złoto). Dodatkowo na co dzień broszka dodaje ci +2 do magii natury.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!