Valfrid Hellsten
Gość
Valfrid Hellsten Wto 3 Maj - 17:47
GośćGość
Gość
Gość
Valfrid Hellsten
Czy pamiętasz, siostro, cośmy mówili,
Gdy razem na łożu siedzieliśmy,
Że przyjdziesz z Helju, by mnie zabrać,
A ja ci z tego świata wyjdę na spotkanie.
Przyszedł na świat kilka minut po bliźniaczej siostrze jako ta bardziej nieszczęsna połowa jednej duszy. Choć obskurną izbę wypełniły donośne krzyki, ani jeden z nich nie należał do niego; z ledwością złapał pierwszy oddech, który z jeszcze większym wysiłkiem przemienił w ciche kwilenie. Obecne przy tych narodzinach Norny nie były sprawiedliwe, bo jeśli niosły dobro i zło, jemu ofiarowały tylko boleść. Złośliwie splotły nici, pech brata łącząc ściśle z siostrzaną fortuną. Pozostawione jej dary dla obojga stały się wpierw wybawieniem, a w ostatecznym rozrachunku najsroższą karą.
Ona była jasnym stworzeniem, do którego lgnęły wszelkie moce. On sunął za nią niczym cień, krótki i mizerny, aby nie skalać kroczącej przed nim chwały. Jej promienisty śmiech roztapiał lody, jego wymuszona uprzejmość mroziła krew w żyłach. Biła od niej kojąca aura, niebieski odcień jej oczu przewyższał błękit letniego nieba, nawet jej złociste włosy zdawały się dowodem doskonałości. Na niego patrzono jak na szpetne zwierzę, które należy odpędzić lub łaskawie zignorować. Mysi blond i mętne spojrzenie piwnych oczu nijak nie mogły wzbudzić uwielbienia. Wcale jednak nie szukał poklasku u innych, nie pchał się też w matczyne ramiona. Instynktownie wszystkie swoje nadzieje ulokował w siostrze, z racji starszeństwa zawsze poddając się jej woli. Musiał istnieć powód, dla którego urodziła się pierwsza.
We dwoje uczyli się wzajemnie rodzinnej czułości, takowej próżno było szukać u matki, kobiety niezwykle rozgoryczonej, bo swego czasu dotkliwie zhańbionej. Ponoć wiadomość o ciąży przerwała jej drogę do kapłaństwa. Taka przynajmniej krążyła na jej temat plotka, gdy pewnego dnia młoda panna – bez mężczyzny u boku, za to z brzuchem – zajęła starą chałupę pod lasem, nie pytając nikogo o zdanie. Sama nigdy nie próbowała wyjawić prawdy, uparcie trzymając się na uboczu szwedzkiej wioski. Gdyby mogła, wcale nie zajmowałaby się własnym potomstwem, chyba tylko z przyzwoitości zapewniała im wikt i opierunek. Czasem jednak, naprawdę bardzo rzadko, w chwilach głębokiej nostalgii mimowolnie brała córkę na ręce, aby śpiewać jej do ucha słodkie kołysanki. Syn mógł co najwyżej obserwować przejawy matczynej troski, które nigdy nie zostały skierowane ku niemu. Pobierał za to pierwsze nauki, gdy siadał obok siostry, a matka spokojnie opowiadała o ziołach, nordyckich bogach lub prezentowała kolejne litery alfabetu czy najprostsze runy. Szybko faktem stało się to, że jego umysł był lotniejszy wobec przyswajania nowych treści, lecz ani razu nie otrzymał za to pochwały.
Zdystansowana postać matki rozmyła się nagle w okolicy szóstych urodzin bliźniąt. Magia przebudziła się w nich pewnej nocy i wtedy też do siostrzanych uszu zaczęły docierać ledwie wyraźne szepty bezcielesnych bytów, które opiekuńczy brat próbował rozgonić poruszającymi się wokół przedmiotami. Już następnego ranka rodzicielka po raz pierwszy zaprowadziła ich do najbliższej świątyni i tam też zostawiła, niczego nie tłumacząc, pozostawiając to zadanie innym. Czy rzeczywiście podczas snu spłynęły do niej boskie słowa? A może skłamała, aby zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności? To przestało mieć znaczenie, przynajmniej dla kapłanów, gdy tylko jeden z dziecięcych głosów zaczął prawić o tym, co próbują powiedzieć żywym zmarli. Mała i nieświadoma orędowniczka zagubionych dusz zjednała sobie wszystkich, w ten sposób również swemu bratu zapewniając nowy dach nad głową. Być może liczono, że i w nim zbudzi się coś wyjątkowego, a dla świątyni coś wyjątkowo pożytecznego.
W milczeniu znosił to, że z każdym kolejnym rokiem nauki postrzegano go jako rozczarowanie. Znów instynkt podpowiedział mu, aby się nie wychylać, dlatego szczególnie cenił sobie chwile samotności, na własną rękę poszerzając wiedzę dzięki treściom zawartym w księgach. Kapłani największy nacisk kładli na budowanie u boskich wybrańców znajomości legend i run, ale nie zaniedbali obowiązku przekazania podstawowej wiedzy z innych przedmiotów. Ciągi liczb, gwiezdne układy, masywne zielniki i grube bestiariusze – przez pierwsze sześć lat nauki nie broniono dzieciom sięgać po to, co szczerze ich ciekawi. Podczas kolejnych lat edukacji młode umysły zaczęto kształtować pod kątem wzmocnienia ich uduchowienia, po dalsze nauki posyłając do samego Midgardu. Młodym posiadaczom różnych talentów organizowano dodatkowe zajęcia. Valfrid trwał dumnie przy siostrze, z tego czerpiąc największą radość życia; przy niej zdobywał się na uśmiechy, jej zdradzał najskrytsze myśli, z nią snuł plany o wspólnej przyszłości, widząc ich dwójkę poza murami świątyni. Czasem ganiła go za takie dalekosiężne plany, jakby wierzyła, że sami bogowie ich wybrali do posługi. On nigdy tego nie czuł, tej szczególnej więzi z najwyższymi. Nie wkładał całego serca w asystowanie pełnoprawnym kapłanom przy obrzędach, paradoksalnie mętnymi oczyma dostrzegając więcej niż lazurowe spojrzenie ukochanej siostry. Choćby to, że celebracje kierowane do zamożniejszych wiernych są okazalsze, a osoby finansowo wspierające świątynię są w niej witani o każdej porze dnia i nocy.
Jeszcze kilka lat pozostało im do kapłaństwa. Ledwo co poznali czym jest świat, najczęściej z cudzych przekazów, a już oczekiwano od nich, że przyczynią się do jego ulepszenia. Mieli wynagrodzić świątyni poniesione koszty w ich rozwój. Siostra czasem szeptała mu do ucha w jaki sposób pomaga krewnym pogodzić się ze stratą, jak zbłąkane dusze kierują nią ku pokrzepieniu żałobników. Zdarzało się jednak, że przenikały ją olbrzymi żal i nieokiełznana wściekłość, widział wtedy sińce pod jej oczami i inne ślady na kruchym ciele. Mimowolnie przypominał sobie o matce, jego duszę pożerał niepokój. Najgorsza z obaw w końcu stała się rzeczywistością.
Nic nie uratowało jasnego płomienia przed zgaśnięciem. Umarła. Bezwładne ciało pozostawiono w lodowatej i ciemnej komnacie pod pretekstem zatrzymania czającego się w środku zła, które przyniosło medium zgubę. Ktoś szeptał o ingerencji Hel, jakiś głos wspomniał o rozwścieczonych duszach. Rozpacz sprawiła, że Valfrid siłą wtargnął do środka, lecz w ramionach trzymał już tylko pustą skorupę. Modłami próbował przebłagać bogów, krzykami wygrażał Nornom, wołał o ratunek, domagał się sprawiedliwości. Zamilkł po długich godzinach, kiedy tylko dziewczęce ciało zesztywniało całkowicie. Nie czuł upływu czasu, nie czuł głodu i pragnienia, tulił martwą tak długo, póki nie poczuł zapachu rozkładu. W przypływie szaleństwa osunął się w ciemność, gdzie przemówił do niego głos obiecujący zemstę za doznaną krzywdę. Tak, musiał oddać jej sprawiedliwość, lecz w pojedynkę był na to zbyt słaby.
Wtedy zacząłem dojrzewać i rozumieć
I rosnąć i mężnieć,
Sny mi z snów sny stwarzały –
Czyny mi z czynów czyny stwarzały.
I rosnąć i mężnieć,
Sny mi z snów sny stwarzały –
Czyny mi z czynów czyny stwarzały.
Podpisał pakt z demonem, w ten sposób zyskując siłę i cel. Tylko w imię zemsty uniknął śmierci, aby w pierwszej kolejności godnie spalić ciało siostry. Dokonały się w nim przemiany, jakich zażądał od niego niespodziewany sojusznik. Zdawało się wszystkim, że to ogrom doznanej tragedii sprawia, iż na jego widok po plecach przebiega człowieka chłodny dreszcz. Korzystał z narzuconej mu izolacji i w rzekomo błogosławionych murach świątyni uczył się samodzielnie o zakazanej magii, docierając do zapisków ze starych ksiąg. Nieporadnie pożerał cudze sny i płynącą z nich energię, a w pogrążonych we śnie umysłach szukał wskazówek dotyczących tragicznego końca jego siostry. I kiedy w koszmarze jeden z kapłanów wyjawił prawdę, przypieczętował tym samym swój los. Kilka tygodni później mężczyzna został znaleziony we własnym łóżku z podciętymi żyłami, potem pogrążony w żałobie wychowanek raz na zawsze opuścił świątynię, nie zważając na przestrogi głoszone przez innych. Nie jego posługi pragnęli bogowie.
Długo nie wiedział, co ma z sobą począć. Pakt wiązał go z demonem, lecz ten łaknął jedynie energii zawartej w ludzkich snach. Valfrid wędrówkę po Skandynawii rozpoczął po to, aby wypełnić swoje zobowiązanie względem mrocznej istoty – nigdzie nie zostawał zbyt długo, nie ściągał na siebie zbyt wiele uwagi, na własną rękę uczył się o różnorodności magii, zachowując równowagę pomiędzy stosowaniem jej odnóg. Zdarzało się, że spał po lasach i opuszczonych budynkach, czasem do domostw przygarniali go dobrzy ludzie. Wczesna młodość przeminęła mu na podróży i tylko pod jednym dachem zagościł na dłużej, kiedy pewna znachorka od razu dostrzegła czym się stał. Jej jednej opowiedział swoją historię, z nią toczył dysputy o zachowaniu równości w magii, choć czuł jakiś bunt, gdy granice stawiali na teoretycznych rozważaniach. Kiedy jednak poczuł się zbyt pewnie i sięgnął po wnuczkę swej dobrodziejki, ta szybko przegnała go z chłodnej Finlandii.
Bezwiednie ruszył do miejsca, z którym wiązały się pierwsze wspomnienia. Znalazł małą wioskę, dom pod lasem i siedzącą przy palenisku matkę. Nie przegnała go, całkiem zignorowała jego obecność, jakby znaczył dla niej nic. Opowiedział jej o wielkiej stracie jaka dotknęła ich rodzinę, lecz rodzicielka pozostała niewzruszona wobec złej nowiny. Rozwścieczyła go swym chłodem, zmusiła do agresji. Nie pamięta kiedy chwycił za nóż i ile ciosów zadał tej nieczułej kobiecie. Czasem słyszy w głowie jej agonalny charkot, a pod powiekami gości obraz jej rozwartych ust i gasnących oczu, w których nie dostrzegł cienia skruchy.
Śmierć jego siostry była wynikiem ludzkich działań. Winna była matka, która nie potrafiła się nią zająć. Winny był kapłan, co zmusił ją do odprawienia rytuału. Na liście odpowiedzialnych znajdowała się jeszcze jedna osoba – ktoś, kto także nalegał na to, aby skontaktować go z konkretną duszą, więc zapłacił sowicie, zyskiem przysłaniając zdrowy rozsądek u kapłana. Valfrid znał nazwisko, na którego brzmienie wszyscy wokół czuli respekt. Musiał zderzyć się z brutalną rzeczywistością, gdy dotarło do niego, że nie ma możliwości dotrzeć do tak wpływowego człowieka. Bez wykształcenia, znajomości i pieniędzy był tylko żałosnym młodzikiem. Za posiadaczem szanowanego nazwiska powrócił do Midgardu, gdzie narastające poczucie bezsilności wyzwalało w nim coraz większą agresję. Wciąż pożerał sny, ćwicząc się w magii rytualnej i zakazanej. Musiał zdobyć jeszcze inne umiejętności, jeśli chciał przetrwać na najbardziej obskurnych ulicach miasta pełnego magii.
Trafił do Przesmyku Lokiego, gdzie można było najłatwiej odnaleźć okazje do szybkiego zarobku. W tej części miasta nikt nie pyta o przeszłość, nie ma też znaczenia czy w ogóle posiadasz odpowiednie kwalifikacje, musisz mieć po prostu łeb na karku i w razie czego szybko uciekać. Był pewien swojej wiedzy w zakresie zapisów runicznych, dlatego znalazł posadę w starym antykwariacie, gdzie pozbywał się klątw z jednych przedmiotów, na drugie je nakładał. Wcale nie przeszkadzał mu fakt, że właściciel małego lokalu zajmował się głównie paserstwem i zachęcał go do poszerzania horyzontów w rozumieniu magii. Z czasem zatarła się granica pomiędzy klątwami dopuszczalnymi a niebezpiecznymi, smak magii zakazanej wręcz mu spowszechniał, gdy za dnia korzystał z niej w pracy, a nocami z jej pomocą dostarczał demonowi koszmary. Nieodwracalnie przekroczył granicę i zaczął się tym rozkoszować, swe oczy przeistaczając w dwie bezdenne otchłanie ciemności.
Ściany antykwariatu nie mogły go dłużej utrzymać, a przypadek sprawił, że znalazł inne miejsce, gdzie mógł pozwolić sobie na więcej. W kasynie z pomocą tortur zaczął przypominać niektórym o długach, bardziej niechętnym do spłaty dłużnikom urządzał domowe wizyty. Cudze cierpienie nie znaczyło dla niego nic. Akceptowalne stały się przemyty, kradzieże, pobicia, nawet morderstwa. Bez żalu wybierał kolejne ofiary do męczenia ich długimi seriami najgorszych koszmarów, doprowadzając nawet do samobójstw. Na przestrzeni lat stał się kimś innym, niewiele miał wspólnego z wiecznie niegdyś milczącym chłopcem, chowającym się za okładkami grubych ksiąg i stosem pożółkłych pergaminów. Nauczył się przekuwać pierwsze wrażenie odrazy w aurę tajemniczości, czym zaczął wabić do siebie naiwne dusze. Rozrastająca się w jego sercu wewnętrzna pustka pomogła mu zapomnieć o zemście, łatwiej było rzucić się w wir przemocy przeplatany hedonistycznymi zapędami. Trunki, używki, nietrwałe ciepło cudzych ciał. Ostatecznie wszystko mu spowszechniało. Jego zła sława rosła, zaczęto o nim szeptać, aż w końcu każdemu zabrakło odwagi, aby otwarcie przypisywać mu jakiekolwiek zbrodnie. Nigdy nie został rozliczony przez stróżów prawa za zakazaną wiedzę i niegodziwe czyny.
Słońce ciemnieje, ziemia osuwa się w morze,
Spadają z nieba jasne gwiazdy,
Szaleją dymy i ogień, co życie ożywiał,
Płomieni żar wysoko strzela pod niebo.
Spadają z nieba jasne gwiazdy,
Szaleją dymy i ogień, co życie ożywiał,
Płomieni żar wysoko strzela pod niebo.
Moment przebudzenia nadszedł wtedy, gdy wszyscy wokół zaczęli popadać w trwogę. Głośniejsze stały się plotki o mroku i zbliżającym się końcu. Coś zaczęło się zmieniać, a on dziwnym trafem zapragnął być w centrum tych zmian. Powrócił do antykwariatu pomiędzy tajemnicze księgi, szukając w nich sensu dla siebie i całego świata. Odkupił cały interes - lokal i położoną nad nim ciasną klitkę, poświęcając na to oszczędności zdobyte na cudzej krzywdzie. Kolejny raz z pełną gorliwością oddał całego siebie magii zakazanej. Miał dość bycia cieniem, zapragnął stać się kimś.