Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ahvo Ketelä

    Gość
    Anonymous


    Ahvo Ketelä
    Dane postaciVasaraperä, Finlandia / 16.VIII.1975 / Kivi / zamożny / zaręczony / II stopień wtajemniczenia / hokeista, młoda gwiazda Ormów z Midgardu / rosomak / Lorenzo Zurzolo

    Późną wiosną, kiedy ziemia powoli zaczynała rozmarzać, a śnieg usuwał się w grząskie rowy na obrzeżach szerokich, polnych dróg, często bawili się w wojnę – roztrzaskiwali o siebie grube, wyschnięte na słońcu patyki, aż palce mieli czerwone i spuchnięte od drzazg, biegali pośród połamanych pniaków pobliskiego lasu, ukrywając się i przeczołgując po brudnym, zwilgotniałym mchu, z krzykiem przewracali się na ziemię, wciskając sobie boleśnie łokcie w miękkie zgłębienia karku i przymuszając się nawzajem do łez, pośpiesznie i wstydliwie ukrywanych pod obłokami wzbijającego się w górę pyłu, którego ziemiste drobiny osiadały na rzęsach i nakrywały popielatym plastrem rozjątrzoną czerwień świeżych zadrapań i karminowe siniaki na wiecznie zdartych kolanach. Odgrywali pomiędzy sobą największe starcia Ragnaröku, udając Widara, mszczącego się za śmierć swego ojca, wielkiego Thora, miażdżącego kości obuchem swego legendarnego młota, Lokiego, występującego naprzeciw walecznego Hajmdala, aż nie stawali się zbyt zmęczeni lub dopóki znad horyzontu nie wyłaniał się zmierzch, stroskanym głosem matki wołając ich z powrotem do domu. Zazwyczaj przegrywał w walkach ze starszymi braćmi, za niski i zbyt wolny, pochopnie popadający w gniew, który przysłaniał mu jasność myślenia – ulegał pod siłą ramion Jaakko, który podduszał go w ciasnym uchwycie, dopóki spojrzenie, wbrew woli, nie napływało upokarzającą wilgocią i nie potrafił dźwignąć się z ziemi, gdy Vilho przygniatał go swoim ciężarem, siadając mu okrakiem na plecach i dociskając twarz do ziemi, by zagłuszyć jego kaszel triumfalnym okrzykiem: „zabiłem cię, nie żyjesz, nie żyjesz, Ahvo, wygrałem!”. Zginął w dzieciństwie wiele razy – w wieku pięciu, siedmiu i dziesięciu lat, zawsze zagryzając zęby ze złości, obrażając się i klnąc, dopóki matka nie położyła kresu brutalnej, chłopięcej zabawie, bez której siedzieli na podwórzu nadąsani i znudzeni, w oczekiwaniu na nagłe wybawienie.
    Odkąd skończył siedem lat, opiekę sprawowała nad nimi tylko matka – pamiętał dobrze jej spracowane dłonie, szorstkie pęcherze rosnące po wewnętrznych stronach palców, które w pewnym momencie zaczęły go brzydzić, których wstydził się przed kolegami równie mocno, co swoich sparciałych ubrań, odziedziczonych po starszych braciach i zawsze zbyt luźnych w biodrach, z nogawkami, które podwijał po kilka razy, by nie potykać się o nie podczas biegu. Wyzwolony spod apodyktycznego rygoru nieobecnego ojca, coraz łatwiej zrywał się z lonży matczynej opiekuńczości, coraz częściej przychodził nad staw, który zimą pokrywał się grubą warstwą lodu, coraz więcej satysfakcji odkrywał w naginaniu własnego bezpieczeństwa, uciskaniu palcami siniaków kwitnącego na ciele ryzyka, ilekroć płoza łyżew kreśliła płytkie rany w skórze zamarzniętej wody. Na korytarzach akademii Odala burzył się i krzyczał, rzucał podręcznikami o ścianę, gdy zdania rozmazywały mu się w grząskie bagno nachodzących na siebie liter, tresował własne dłonie do zaciskania się w pięści, wprawnie wymierzonych we wrażliwą przegrodę cudzego nosa, uczył się bić, lecz przede wszystkim uczył się wygrywać. Stąpał twardo po ziemi, tupał podeszwami w grunt i kruszył podłoże pod własnymi stopami – naginał je długo i uporczywie, dopóki wreszcie nie załamało się pod jego ciężarem.
    Z dzieciństwa pamiętał przede wszystkim paraliżujący chłód, który zacisnął się wokół jego ciała jak żelazne wnyki, gwałtowny ucisk w płucach, które paliły go od środka, jakby na przekór bezwzględnej, chłodnej toni jeziora, obejmującej go z każdej strony, za szyję, za nadgarstki, za kostki, nieustannie ściągane w dół, ku grząskiemu mułowi odległego dna – wspominał później to uczucie wiele razy, ciężar rozpalający gorejącą bólem pierś, wodę wbrew woli wlewającą się do ust, przeraźliwe zimno, które sprawiało, że kończyny mu drętwiały, niezdolne wypchnąć ciała na powierzchnię. Odtwarzał je w głowie jak modlitwę, budząc się z krzykiem, prędko stłumionym ciepłem własnej bądź cudzej dłoni, napierającej na jego rozchylone usta lub wżynając paznokcie w miękkie śródręcze, odparzone śladami, które czerwieniały aż do krwi. Nawet z tych koszmarów coś zawsze go wyrywało, szarpnięcie za ramiona, głuchy, dziecięcy krzyk i łapczywy haust powietrza, gdy upadł na twardą ziemię, dygocąc i wymiotując wodą, wciąż nieświadomy jeszcze wymiany, której dokonały za niego Norny – jego oddech w zamian za oddech Jaakko, przypieczętowane węzłem słów, które Vilho powtarzał mu później z gniewnym uporem: nikomu nie powiemy, co zrobiłeś wypowiedziane jak obietnica, z którą nigdy nie mogli się zdradzić, nikomu nie powiemy, co zrobiłeś wypowiedziane jak groźba, której konsekwencje zacisnęły dziecięce serce w obuch gniewnej pięści. Wcześniej zza okna ciasnej, dzielonej sypialni obserwował smukłe łanie, stąpające ostrożnie po polnej drodze – od tej pory twarze zwierząt zatrzymywały się na tafli lasu, łyskając białkiem oczu z głuchą obawą, aż przestały pojawiać się zupełnie i noc przebrzmiewała jedynie zduszonym, żałobnym odgłosem matczynego płaczu.
    Jaakko zawsze był tym rozsądnym, a kiedy zmarł – ostatki rozsądku przepadły razem z nim. Proste, dziecinne marzenie przerodziło się w pustoszącą umysł obsesję, tajemnica śmierci brata dojrzewała na żyznym poletku jego sumienia, pleniąc się w nim jak chwast, gdy płozy łyżew cięły lód z coraz większym zacięciem. Pozwalał tym myślom zagłuszać wszystko, co kłębiło się pod nim, całą dziecięcą naiwność, matczyną rozpacz i głuchy żal, który nocami nakazywał powtarzać przez sen wszystkie popełnione przewinienia; niekiedy wydawało mu się, że tracił własny umysł, innym razem trzymał go w rękach tak mocno, że pod palcami rozkwitały bolesne sińce jego uporczywej determinacji – reakcje, dotąd znajome, wciąż jeszcze skażone sztubacką mentalnością, stawały się tymczasem coraz trudniejsze do przewidzenia, przezwyciężone przez niepokorną naturę i choleryczny temperament człowieka, którego emocje płonęły silniej, niż ogniste pochodnie. Najgłupsza rzecz potrafiła wyprowadzić go z równowagi, a dłonie coraz łatwiej zaciskały się w pięści, podżegane bezpodstawną wściekłością, tak długo kłębioną w rachityczności chłopięcego ciała, tego samego, którego szloch cichł pod ciężarem dłoni Vilho, tego samego, który tracił oddech pod nagłym szarpnięciem paniki, tego samego, który wymiotował, ilekroć oczy Jaakko spoglądały na niego z gładkiej tafli lustra, stopniowo oddalając się tak, jak gdyby w nim tonęły – wszystko to, co było w nim słabe, zmorzyło się ciężkim soporem, złudnie podobnym do śmierci. Lokalna, fińska drużyna, do której mieli dołączyć we troje, pomieściła tylko ich dwóch, a mimo to zaczynała zacieśniać się wokół jak karcer, klatka zbyt mała, by uwięzić za jej prętami dzikie zwierzę, kajdany, które roztrzaskał o skalisty brzeg własnych ambicji, wzrosłych do rozmiarów zbyt wielkich, by zburzył je morski huragan – dziecięca pasja, z jaką po raz pierwszy wstąpili na lód, błyskając uśmiechami ambicji przed starszym trenerem, który dostrzegł w nich coś więcej, jak tylko burzliwość kaprysu, nabierała twardości spiżu i kładła się cieniem na niedaleką przyszłość; hokej nie był już tylko chłopięcą dążnością do pokazania swojej siły, ale czymś, za co gotów był się poświęcić; jeżeli miał grać, zamierzał być najlepszy, jeżeli miał rywalizować, zamierzał wygrywać. Zmarnował zbyt wiele żyć na błahe śmierci, dopadające go, gdy twarz miał burą od pyłu, a gardło zeschnięte od przekleństw, szarpiących się w jego wnętrzu niby rozgniewane osy, uwięzione w ciasnym słoiku krtani. Przed oczami, jak panorama otaczającego go świata, rozpościerały się barwne klisze nowego życiorysu: zacięty błysk w oczach przymrużonych ślepą determinacją, pewność uścisku, gdy trzymał dłonie owinięte ciasno wokół hokejowego kija, świst z jakim przecinał powietrze i krew, która zalała lód, gdy twarde drewno zderzyło się z cudzą twarzą, rozbijając szkliwo zębów, których kanciaste odłamki łyskały bielą w karminie lepkiej kałuży. Uśmiechnął się w końcu groźnie, kiedy spod naciskającej na skórę płozy wydarł się wrzask rwącego bólu. Zawsze sądził, że lód boiska przypominał fajansowe płytki w rzeźni, chłodne i aseptyczne – po robocie wymyte na błysk.
    Kiedy był młodszy i stawał naprzeciwko Vilho, widział w jego oczach odbicie własnej porażki. Teraz, gdy stawali razem na boisku, nosząc symbol Ormów z Midgardu, przypominali rywalizujące ze sobą zwierzęta – tylko chwile dzieliły ich od wyrwania sobie nawzajem kończyn i wygryzienia skrwawionego miąższu wnętrzności. Szybko zaczęto nazywać ich Złotym Duetem – media chwaliły drapieżne uśmiechy, lśniące bielą odsłoniętych zębów, ostre zagrywki, strugające lód pod płozą jak drewniane polano i ludzi, którzy z biedy wspięli się swym talentem na szczyt zasłużonego bogactwa, Ahvo, w rytm ich oklasków, błysków fleszu i okrzyków rozradowanej widowni, uwielbiał natomiast spijać cudzą uwagę i pławił się w świetle reflektorów, jakby zalewał go nimb sakralnego światła. Robił wszystko, byle błyszczeć jaśniej – grał coraz odważniej i bardziej ryzykownie, dekorując ścianę kolejnymi pucharami, a ciało odznaczeniami fioletowych siniaków, zbierał pocałunki kobiet, które z minoderyjnym oddaniem wieszały się na jego ramionach, ujadał i gryzł na komendę, śmiał się, kiedy śmiech zawłaszczał sobie zainteresowanie, kochał, jeśli miłość wydawała się zyskowna. Kiedy po wygranym meczu klęknął przed Ingrid na oczach kamer, tłum uniósł się głośnym okrzykiem na widok diamentowego pierścionka, a on przez krótką chwilę, zanim zdążyła odpowiedzieć „tak”, miał nadzieję, że odmówi; ale ona go kochała – nawet jak ją obrażał i zdradzał. Byli razem piękni, być może zbyt piękni, by mogli być prawdziwi, młodzi bogowie o oczach jasnych jak szlachetne kamienie i sylwetkach wykrojonych z granitu, zapewniali świat o swojej miłości – on wyprostowany, z dumnie uniesioną brodą i ręką owiniętą wokół jej kibici jak wąż, ona z karminowym uśmiechem, sperlonymi radością oczami i eleganckim manieryzmem; spoglądała na niego ukradkiem w lustrzanym odbiciu szklanego przedpokoju, próbując sprawdzić czy jest tylko zły, czy może już całkiem wściekły na jej kobiecą nieporadność, by chwilę później błyskać do kamer wybielonymi zębami i wspierać skroń na jego ramieniu. Było jednak coś osobliwego w sposobie, w jaki się całowali – jak wilki porównujące rozmiar swoich szczęk.
    Ze snów budził go ryk podrywającej się z trybun widowni, wiwat głośnych okrzyków, skandowany rytm jego imienia, którego powtarzająca się rytmiczność sprawiała, że na śliskiej tafli jeziora czuł się jak dzikie stworzenie wpuszczone na arenę, by bawić publiczność bielą odsłoniętych zębów i rozlewem krwi – wydawało mu się, że przez życie parł w pięciolinii charakterystycznego świstu, z jakim płozy łyżew rozrywały lód, pozostawiając na nim płytkie wgłębienia. Kiedy grał, jego umysł oddalał się i zacieśniał, wzrok wyostrzał, a zęby zaciskały na gumowej wkładce, kiedy grał, nie pamiętał o oczach Jaakko, spoglądających na niego z zachmurzonej tafli lustra w dusznej, śmierdzącej potem szatni, nie pamiętał o drżeniu własnych dłoni i mdłych szarpnięciach paniki, nawracającej jak wspomnienia, które ściągały go na kolana, nie pamiętał, że był tylko ciałem, jednako słabym, nietrwałym i upokarzającym, co wszystkie inne – być może dlatego kiedy piszczel przełamał się z trzaskiem pod uderzeniem cudzego kija, na początku nie czuł nic, a dopiero później, kiedy kolana ugięły się mimowolnie, uderzając o twardą nawierzchnię, poczuł rwący ból, rozciągający się aż po wgłębienie lędźwi. Od bólu gorsza była jedynie ponura, dłużąca się inercja, która przyszła po wypadku, mrowienie płytko pod mostkiem, nuda spowijająca umysł, który lawirował ku odległym, zarośniętym pastwiskom pamięci, rozcierając w nim głuchą, zdziecinniałą frustrację – zapijał złamania eliksirem Heidrun, a potem zapijał nim także wszystko inne, każdą, rozchylającą się rysę w jego jaźni, każde pęknięcie sumienia, każdą, niepokojącą sztywność, w jaką stopniowo wpadały jego dłonie, przykurczając się na uścisku hokejowego kija, wypuszczając szklaną butelkę, która rozbiła się z hukiem o podłogę, odbierając mu precyzję, a wraz z nią resztki zdrowego rozsądku.
    Sztywnienie postępujące było jak obuch przekleństwa, który uderzył go gniewem odruchowo zaciskających się pięści, gwałtownym sprzeciwem podniesionego głosu – mógł szarpać się i burzyć, rozbijać szklanki o kuchenną ścianę i łamać talerze na brzegu blatu, mógł zaciskać palce za mocno na przegubie Ingrid i pozostawiać kiełkujące ślady fioletu na cudzej skórze, ale żadna z tych rzeczy nie wyjęłaby diagnozy z ust medyka, nie odwróciłaby spazmów, które uginały jego palce i zatrzymywały dłoń w bolesnej konwulsji. Napady wciąż przychodziły stosunkowo rzadko, doraźnie zaleczane kolejnymi haustami eliksiru, którego wznoszące się pod próg ilości dziurawiły klarowną dotąd koncentrację, wyginały żołądek w torsjach za przymkniętymi drzwiami łazienki i podjudzały umysł do obezwładniającego gniewu, jak rekina do głodu na zapach pierwszej kropli krwi – powrócił na boisko ze zdwojoną determinacją i jeszcze większym zacięciem, tym razem za każdym razem czuł jednak, że musiał coś ukrywać i obawiał się, że nie będzie potrafił robić tego w nieskończoność. Jestem mężczyzną, jestem mężczyzną, jestem mężczyzną, powtarzał w myślach, zaciskając palce na hokejowym kiju, aż knykcie nie nabrały bolesnego, zbielałego odcienia, nic nigdy nie mogłoby mnie zranić.
    Gość
    Anonymous


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 182 cm

    WAGA: 70 kg

    KOLOR OCZU: piwne

    KOLOR WŁOSÓW: jasnobrązowy

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: drogie, skrojone na miarę ubrania; szerokie dłonie, niezdrowo podatne na zaciskanie się w pięści; ułamany prawy kieł; blizna na czole, tuż pod linią włosów; siniaki na skórze po intensywnych treningach; tendencja do podziwiania swojego odbicia w każdej lustrzanej powierzchni; kpiące spojrzenie i broda rezolutnie podniesiona do góry

    GENETYKA: brak

    UMIEJĘTNOŚĆ: brak

    STAN ZDROWIA: sztywnienie postępujące (wczesne stadium), dysleksja


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: I

    REPUTACJA: 35

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 50

    STRONNICTWO: 0

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 25

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 5

    MAGIA ZAKAZANA: 0

    MAGIA PRZEMIANY: 5

    MAGIA TWÓRCZA: 5

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 30

    CHARYZMA: 10

    WIEDZA OGÓLNA: 5


    ATUTY
    Pięściarz (II) – +7 do rzutu kością na atak bez używania magii i broni.

    Lider (I) – +5 do rzutu kością na próby zjednania tłumu, wzbudzania zaufania, przekonywania inną metodą niż kłamstwo (próg sukcesu zależy od drugiej postaci lub wyznaczany jest przez Proroka).


    EKWIPUNEK
    - rękawice z sierści gulona (sprawiają, że raz w miesiącu fabularnym, na jedną rozgrywkę objawy choroby całkowicie zanikają. Używanie rękawic częściej może spowodować natomiast, że rękę, która akurat dotknięta jest objawami choroby, przeszywa tak silny skurcz mięśni, że możliwe jest ryzyko złamania kości. Dodatkowo gwarantują stały bonus +2 do magii leczniczej)
    - zaklęta strzelba


    AKTUALIZACJE
    - zakup zaklętej strzelby (25.08.2022)

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Jesteś mężczyzną, Ahvo, ale jesteś też człowiekiem. I chociaż mógłbyś uważać się za boga — jakiego zapewne część Twoich wielbicieli w Tobie widzi — nie zapominaj, że bogowie nie są niezniszczalni; że wiele jest rzeczy, które również ich ranią; które sprawiają, że dzięki temu są bliżsi ludziom. Nie zapominaj, że to, co Tobie wydawać może się słabością, przy odrobinie determinacji, jakiej Ci przecież nie brakuje, możesz przekuć w atut; w coś, co sprawi, że będziesz jeszcze bardziej wyjątkowy.


    Prezent

    Niczego nie da rady ukrywać w nieskończoność, lecz moment poznania przez ogół prawdy, jaką starasz się zachować dla siebie, można odwlekać. Aby ułatwić Ci to zadanie, w drobnym prezencie otrzymujesz rękawice z sierści gulona. Są wyjątkowe z kilku względów — dzięki wplecionym w tkaninę fragmentom sierści gulona są niezwykle wytrzymałe, ale gdy masz je założone na ręce, dopasowują się tak dobrze do ciała, że na pierwszy rzut oka są niemal nie do zauważenia. Jednak to, co powinno Cię najbardziej zainteresować to ich medyczna właściwość: dzięki idealnemu przyleganiu do ciała, rękawice sprawiają, że raz w miesiącu fabularnym, na jedną rozgrywkę objawy choroby całkowicie zanikają. Używanie rękawic częściej może spowodować natomiast, że rękę, która akurat dotknięta jest objawami choroby, przeszywa tak silny skurcz mięśni, że możliwe jest ryzyko złamania kości. Dodatkowo posiadanie rękawic gwarantuje stały bonus +2 do magii leczniczej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.