Luule Liv Lukkari
Gość
Luule Liv Lukkari Sro 23 Mar - 0:38
GośćGość
Gość
Gość
Luule Liv Lukkari
Już księżyc zgasł, zapadła noc. Sen zmorzył mą laleczkę. Więc oczka zmruż, i zaśnij już, opowiem Ci bajeczkę.
A miało być tak pięknie.
Za górami, za lasami, a konkretnie na obrzeżach Midgardu, mieszkało małżeństwo. Typowo, nietypowo - nie należało do najszczęśliwszych. Pan domu - okrutny egocentryk, pragnący bogactw i pochlebstw ponad miarę, oraz Pani Pana domu - represjonowana, szykowana i kontrolowana przez Pana domu. Zagubiona gdzieś między przeszłością, wyobrażeniami, a rzeczywistością. Chociaż historia ta rozpoczęła się zgodnie z jej planem, niedługo po urodzeniu syna - świat obrócił się do góry nogami. Szczęście zamieniła na słone zły, miłość przykryła płachta strachu, a marzenia o wspólnym życiu, uprościła do zwykłej potrzeby “życia”. Chociaż i to zaczęła kwestionować z biegiem lat, a w szczególności gdy odkryła, że jest w ciąży. Mówiąc na ślubnym kobiercu “tak”, wyobrażała sobie, że za 10 lat będzie szczęśliwą żoną, matką gromadki dzieci i zasłużoną widzącą w społeczności Midgardu. Zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że będzie “hodować” pod sercem przez 9 miesięcy niemowlę na rytualny ubój, wedle życzenia męża. Przez myśl by jej nie przyszła tak szaleńcza wizja. A jednak… Dlatego musiała ją oddać. Oddać Luule. Daleko od społeczności magicznej, od kogokolwiek kto mógłby rozpoznać jej córkę i przekazać to Iversenowi. Gdy nadszedł odpowiedni moment, wiedziała dokładnie co robić. Pośród mroku nocy, na zimnej, szorstkiej leśnej trawie, toczyła walkę z ciałem, aby przedwcześnie urodzić i z sercem, aby chwilę później oddać Luule w rękę dalekiej kuzynki z Estonii. Wiedziała, że jeżeli Luule miałaby jakąkolwiek szanse na życie, nigdy więcej jej już nie zobaczy. Żegnając się, wsunęła w kieszeń kuzynki naszyjnik z czarnym turmalinem. Tak, aby chociaż coś po sobie zostawić.
A więc przeżyła. Wraz z życzeniem matki, odcięta od magicznego świata jak to tylko możliwe. Zamieszkała w malutkiej niemagicznej wiosce, na północy Estonii, u boku pary utalentowanych alchemików i ich syna. Przez parę lat, wszystko szło tak jak powinno - rezolutnie i z uśmiech szła przez życie, ucząc się wszystkiego pod okiem nowej rodziny. Państwo Lukkari oficjalnie adoptowali Luule, nadając jej swoje nazwisko i biorąc pod opiekę jakby była ich własną córką. Otrzymała swój pokój, tuż obok syna Lukkariów, a żeby tego było mało - posiadłość otaczały przepiękne, rozległe pola, czarujący staw i dalekie lasy, które teraz odgrywały rolę prywatnego podwórka rodziny. Najbliżsi sąsiedzi - Warlburgowie - mieszkali 10 minut spacerkiem, czyli wystarczająco blisko by przychodzić od czasu do czasu na herbatkę, ale również wystarczająco daleko by zachować spokój i prywatność. Wieś zamieszkiwały również rodziny nie magiczne - głównie zajmujący się rolnictwem prości ludzie z tendencją do pilnowania swoich własnych interesów. Luule, od kiedy tylko pamięta, słyszała, że ma się trzymać od nich z dala, ponieważ a) rozprowadzają same choroby, b) mogą ją ukraść i sprzedać, c) mogą ją zjeść żywcem. Pod okiem takich gróźb, Luule omijała tę część społeczności przez większość swojego dzieciństwa. Wraz z upływem lat i szokującym odkryciu życiowym (Brak Julbock'a), zaczęła interesować się światem śniących coraz bardziej. Obserwowała jak dzieci bawią się w lesie, rzucają w siebie patykami, śpiewają rymowanki , czy grają w nieznane jej gry. Co prawda nie doskwiera jej samotność, bo zwykle bawiła się z bratem, albo z dziećmi Warlburgów, ale brakowało jej…czegoś nowego? Tak więc na swoje 10 urodziny, poprosiła o zapisanie jej do szkoły nie magicznej, co oczywiście spotkało się z gromkim śmiechem, późniejszym szokiem i w końcu ze stanowczą dezaprobatą. Dodatkowo oberwało się jej szlabanem i zamknięto w pokoju. W dniu urodzin. Luule zupełnie nie rozumiała takiego podejścia. Przecież nauka magii w domu wychodziła jej bezbłędnie. Opanowała wiele użytkowych zaklęć, a niektóre mikstury wychodziły jej lepiej niż Greetcie (Lukkari) i nigdy nie sprawiała kłopotów magicznych. Czemu nikt jej nie ufał? Czemu nikt jej nie wierzył, że dałaby sobie radę? Stanowcza i ostra reakcja przybranych rodziców, była pierwszym krokiem do pasma kolejnych tragedii. Potem już wszystko runęło jak domino.
Czas to dziwne zjawisko. Raz płynie szybciej, raz płynie wolniej, okazyjnie zatrzymuje się w miejscu, a nawet epizodycznie przeplata przeszłość z teraźniejszością.
Marten zmarł w ciągu 4 minut. 240 sekund. To mniej czasu niż prażenie popcornu w mikrofali, więcej niż typowa popowa piosenka, czy czas oczekiwania na zaparzenie herbaty. To ani krótko, ani długo- wystarczająco dużo czasu aby podać rękę tonącemu bratu lub zawołać na ratunek. No cóż. Dla Luule te 4 minuty trwały ułamki sekund, a jednocześnie dnie i noce. Stała tuż obok, wbita w ziemię, zupełnie nie wiedząc co się dzieje. Jeszcze przed chwilą rozmawiała z bratem, jeszcze sekundkę temu śmiali się, kłócili, płakali razem - później jego ręka wystawała spod złamanej tafli lodu. Przez te 4 minuty nie ruszyła się, nie mrugnęła, nie pisnęła nawet słowem. Ocknęła się dopiero gdy ciało 11 letniego brata leżało na śniegu, a nad nim Jesper Lukkari, rozpaczliwie próbując przywrócić mu funkcje życiowe. W rozpaczy naciskał dłońmi na klatkę chłopca, niczym piniatę, a gdy pierwsza pomoc zawiodła, próbował ratować się magią zakazaną. Obraz sinych ust i pustych oczu pozostał na zawsze w pamięci. Tak samo jak kilka zapętlających się sekund drobnej, bladej ręki, przeciskające się przez odłamki tafli lodu, sięgającej ku ostatniej szansie ratunku. Nękające wizje nie były jednak najgorsze. Pojawiające się obrazy w snach, czy podczas zwykłych czynności codziennych dopełniała przerażająca rozpacz. Rwący dźwięk, chwytający za serce i przeszywający każdy nerw.
Luule pamięta, że gdzieś nad stawem mignął jej Warlburgowie. Wie, że ktoś zabrał ją ze śniegu i ułożył w łóżku. Nie pamięta natomiast, po jakim czasie z niego wyszła, oraz co właściwie stało się z ciałem brata. Nie pamięta, kiedy rozpacz i śmierć opuściła jej życie. Być może dlatego, że nigdy to nie nastąpiło.
Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Kilka miesięcy po śmierci Martena, zmarł Jesper Lukkari. Luule dowiedziała się o tym od Greety, podczas śniadania. Wiadomość ta szczególnie dotknęła dziewczynkę, ponieważ Jesper był jej ukochanym rodzicem. Wiadomo, nie powinno się mieć ulubieńców, aczkolwiek cóż poradzić? To Jesper czytał jej bajki na dobranoc, dodawał otuchy, gdy nie wychodziło jej zaklęcie, kupował zestawy farb do malowania, a przede wszystkim - uśmiechał się do niej. Oh, a był to przepiękny uśmiech, pełen miłości, zaufania i zrozumienia. Śmierć Jespera przyszła nagle, bez żadnych wcześniejszych znaków, czy tłumaczeń. Jej pytania, krzyczane przez potok łez, zostały pozostawione ciszy.
Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Oby tak było, ponieważ Luule nie mogłaby już znieść kolejnej starty. Od dwóch lat, jej egzystencję trudno było nazwać życiem. Budziła się, robiła śniadanie Greecie i sobie, podlewała kwiaty w ogrodzie, a później uczyła się zaklęć z książek. W międzyczasie Greeta, wpatrywała się w przestrzeń tracąc powoli ostatki świadomości. Przestała mówić, przestała przejmować się Luule, otoczeniem, samą sobą. Nawet przestała przejmować się zwykłym chodzeniem do toalety. Z przepełnionej miłością kobiety, zmieniła się w pustą kukiełkę. Na szczęście Tonna Welberg zaczęła odwiedzać ich dziennie, przynosząc ciepły posiłek, a z czasem przejmując edukację młodej Luule. Nauka magi z Tonną wyglądała zupełnie inaczej. Zamiast uczyć się rozpoznawania roślin, historii bogów, czy pomocnych sztuczek magicznych, Tonna rzucała ją na głęboką wodę. Jej pierwsze zajęcia polegały na zatruciu biegających po domu szczurów, a następnie kolekcje ich kości, ponieważ “przecież nie mogą się zmarnować”. Gdy magia, którą uczyła ją przyszywana ciotka, zaczęła objawiać niepożądane efekty, lekcje były wstrzymywane. Aby poradzić sobie z efektami ubocznymi, Luule spędzała dnie i noce malując farbami na płótnie.Czasami jej obrazy nie miały grama sensu, nie przybierały żadnego kształtu, poza różnokolorowymi plamami, ale w większości przedstawiały dość ciemne, barokowe motywy śmierci. W szczególności uwielbiała malować obumarłe kwiaty, których płatki nie zdążyły odczepić się i opaść na blat stołu. Dzięki malowaniu potrafiła kontrolować emocje i porządkować myśli. To ono stało się jej głównym narzędziem magicznym, pasją i sposobem na odnalezienie.
- Luule. Luule. Czas iść.
Zastanawiałeś się kiedyś nad etykietą pogrzebową? Pytam zupełnie poważnie. Wzór zachowań na tę okazję nie zostawia wiele do ekspresji twórczej. Powinnaś uronić łzę, ale tak, aby delikatnie rozmazać makijaż. Nie przesadzaj! Klaunów na pogrzeb nie zapraszają. Najgorsze co możesz zrobić to płakać na głos, aż bański wyjdą Ci nosem. Ekm. Z drugiej strony, jeżeli nie zapłaczesz, nie zamoczysz odrobinę tych rumianych policzków, to przypiszą Ci serce z kamienia. Będziesz wstawką plotkarską na każdym obiedzie rodzinnym w okolicy listopada, kończącą się długim “eehh…. w każdym razie, komu jeszcze rosołu?”. Założę się, że nie ma bardziej scenariuszowego eventu jak pogrzeb. Uśmiechasz się delikatnie, nie do przesady - nie chcesz wyjść na szaloną. Musisz uderzyć w ten odpowiedni co do centymetra wyraz, mówiący, że czujesz się fatalnie, ale dasz sobie radę bez kolejnych uścisków ciotki. Zaciskasz dłonie, kiwasz głową w geście wdzięczności, ale szczerze nienawidzisz widoku każdej osoby z udawaną trwogą na twarzy. I koniecznie - koniecznie - zakrywasz twarz białą flanelową chusteczką. Można powiedzieć, że Luule do perfekcji opanowała ten rytuał. Wraz z odejściem Greety, oficjalnie została zupełnie sama - teoretycznie, bo praktycznie “dzięki Bogom” miła Tonnę, któa przyjęła ją pod swój dach. Greeta zmarła, parę dni po 16’tych urodzinach Luule, a jej odejście było wyczekiwane od dobrych paru lat. Niczym warzywko, całe dnie spędzała patrząc się w przestrzeń, zupełnie odcięta od świata. Nie było z nią kontaktu, nie było zrozumienia. Czasami, raz na parę tygodni- Greeta uśmiechnęła się, kładła dłoń na dłoni Luule I wtedy dziewczyna chwytała za tę ostatnią cząstkę nadziei, trzymając się jej zacięcie.
Luule tego dnia nie płakała. Przywykła do otaczającej jej śmierci. Przychodziła, kiedy jej było wygodnie, nie pytała o pozwolenie, siała smutek i zniszczenie. Cóż zrobić? Po tylu latach nauki magii zakazanej, śmierci całej znanej jej rodziny, po prostu… miała dość. Oficjalnie została ostatnią Lukkari, nie licząc wpół umarłego/żywego/ schowanego w piwnicy brata, którego sekta Warlburgów próbowała utrzymać na tym świecie od lat. Oczywiście Luule odkryła to dopiero parę lat po incydencie nad stawem. Można powiedzieć, że nie przyjęła tej wiadomości z łatwością. Aczkolwiek, sytuacja ta popchnęła ją jeszcze bardziej w ręce magii zakazanej, do tego stopnia, że w dniu swoich 17 urodzin doznał ją niesamowity zaszczyt - przemiana w ślepca. Warlburgowie to nie była pierwsza lepsza sekta ślepców ukrywająca się przed prawem. Część z nich nosiła pieczęć Lokiego, ale większość stanowiła grupa pokroju Luule - osamotnione, pozostawione losowi na pożarcie dzieci (lub już dorosłe dzieci). Mimo wszystko byli to utalentowani, ambitni magicy, w których gronie występowały przypadki medium, zmiennokształtnych, wyroczni a nawet licz. Niektórzy przemieszczali się co chwila, aby uniknąć Straży, inni jak Tonna - osiedli się w małych miejscowościach, z dala od cywilizacji i wścibskich oczu. Co jakiś czas, Warlburgowie zbierali się, aby nauczać, świętować i przyjmować do grona nowych członków. Podczas pobytu u rodziny w Szwecji, Luule natknęła się na postać licza, który tylko podsycił jeszcze bardziej jej fascynację tematem śmierci. Magia przywoływania nie była jej obca, dzięki wymianie informacji w rodzinie Warlburgów, jednak dopiero kontakt z liczem otworzył jej oczy na ten rodzaj magii.
A więc mijały - godziny, dnie, tygodnie.
Pogrążona w lekturach, dyskusjach, nieprzerwanie ćwiczyła magię przywoływania na małych, lub trochę większych stworzeniach. Szepty licza, niczym mantra powtarzała dniami i nocami, aż w końcu… magia zakazana przejęła ją zupełnie. Nie pamięta za wiele, jedynie ból, potworny ból - jeżeli koncept piekła istniał, zdecydowanie przez nie przeszła. W ciągu jednej sekundy, błagała w myślach o śmierć przynajmniej z tysiąc razy. Przez jej żyły musiał przepływać piasek albo jakaś piekąca trucizna, ponieważ każdy milimetr, każda komórka ciała sprawiała jej niemiłosierny ból. Nie wiedziała jak to przeżyła. Właściwie, nie jest pewna czy może nazwać to co się stało przeżyciem… Pozostawiła rozdział swojego życia, do którego nigdy więcej nie będzie w stanie wrócić. Czy warto było? Zdecydowanie. Teraz wszystko było jasne, jak nigdy - dążyła do ostatecznej władzy, do jedynej możliwej opcji przetrwania. Dość patrzenia na śmierć jak wchodzi, zbiera żniwa, pozostawiając Luule zupełnie bezsilną. Nie. Teraz jest jej kolej i ona będzie pociągać za sznurki.
W domu nie musiała się ukrywać. Nikt nie zwracał uwagi na efekty uboczne używania czarów przez ślepców. Wystające żyły, przerażające oczy - wszystko to było do przeżycia. 3 lata spędzone w gronie Warlburgów, zaraz po przemianie w ślepca skutkowały zdobyciem sporej wiedzy i doświadczenia w dziedzinie magii. Luule spędzała dnie i noce, zupełnie pochłonięta doskonaleniem zaklęć, rytuałów i run. W pewnym momencie zapomniała również o malarstwie, które zastąpiła pasja do tworzenia tatuaży. Sztukę tą rozbudziła w niej jedyna w swoim rodzaju kobieta - lekko starsza od Luule, ciemnoskóra o przepięknych błękitnych oczach i oczywiście pokryta tatuażami. Część z nich stanowiła zaklęcia obronne, ale większość stanowiła sztuka. Kobieta należała do ślepców z sekty, którzy nie zostają w tym samym miejscu dłużej niż dwa tygodnie, dlatego 14 dnia zniknęła, pozostawiając Luule z maszynką do tatuażu i złamanym sercem. Od tego czasu zapełniła większość swojego ciała tatuażami, wpierw ćwicząc na zwierzętach, innych domownikach i oczywiście - na swoim ciele.
Wraz z odejściem swojej wielkiej miłości, Luule ocknęła się z omoku zakazanej magii. Oczywiście, nadal stanowiła ona priorytet, aczkolwiek dziewczyna dostrzegła, że w życiu jest coś więcej niż tylko ćwiczenie zaklęć i rytuały. Tak jak jej ukochana, postanowiła odkryć świat, ten magiczny i niemagiczny. Podążając za dziecięcym marzeniem, przyjechała do Wielkiej Brytanii, używając pieniędzy ze sprzedaży domu Lukkari - wynajęła pokój na przedmieściach, podjęła pracę jako tatuażystka, a w ramach upragnionej edukacji - zapisała się na kursy edukacyjnie dla dorosłych w Uniwersytecie Edinburgh. Początki zdecydowanie nie były łatwe. Nagle otaczał ją nowy świat, pełen pułapek i nieznanych kultur. Nie odbyło się bez wpadek i nieporozumień, które nie zawsze kończyły się pomyślnie. Na szczęście, Luule otoczyła się pomocnymi ludźmi, którzy pomimo jej dziwnych zachowań pomagali jej odnaleźć się w tym świecie. Tyle zachodu, aby nabrać innej perspektywy, odetchnąć od estońskiej wioski, pod oficjalnym pretekstem wyszukiwania naiwnych, ale utalentowanych galdów, którzy chcą dołączyć do sekty. O ile pod koniec roku znajdzie chodź jedną osobę godną dołączenia do Warlburgów, jej alibi będzie nienaruszone. Prosty, łatwy plan, prawda? Na tym etapie życia potrafiła kontrolować swoją magię bez problemu i bez konieczności nadzoru. Poza domem, ukrywała efekty użycia magii zakazanej poprzez odpowiedni ubiór, liczne tatuaże i też dostępne w świecie niemagicznym- soczewki. Jednak najlepszym sposobem na ukrywanie było po prostu używanie magi z daleka od oczu wścibskich śniących.
A więc jak znalazła się w Midgardzie?
Wróciła do Warlburgów, tak jak obiecała. Dodatkowo przyprowadziła ze sobą dwie zagubione, zbuntowane dusze. Jeżeli nadadzą się na przyszłych ślepców - super. Jeżeli nie - najwyżej wylądują na stole do rytuałów. No cóż. Te 3 lata w UK były zdecydowanie niezapomniane i pełne wrażeń, ale tęskniła za swoją egoistyczną, pokręconą rodziną. A przynajmniej tak jej się zdawało. Wystarczyło parę tygodni, aby Luule każdy najmniejszy szczegół zaczął doprowadzać do szału. Zaczynając od wścibskości Tonny, jej ciągłych rozkazów, zahaczając o zupełny brak pizzy w domu, aż w końcu do przerażającej nudy. Jaki jest sens dążenia do bycia nieśmiertelnym, skoro perspektywa takiego życia to siedzenie w piwnicy i wskrzeszanie garści kości? Co prawda magia przywoływania dawała jej ogromną satysfakcję, ale jednak chciała cały czas więcej - więcej sposobów na praktykowanie tej magii, więcej poznawania świata, więcej odkrywania sztuki, więcej…wrażeń.
Dlatego przyszedł czas na Midgard. Czas na to, aby dowiedzieć się skąd pochodzi jej dalsza rodzina i jak wygląda otaczająca ją magiczna kultura. Dzięki oszczędnością i pozostałością po sprzedaży domu Lukkarich, Luule mogła wynająć mieszkanie w Midgardzie i zakupić mały lokal w Tromsø, pośród społeczności niemagicznej. Otworzyła w nim studio tatuażu, gotowe do obslugi każdego - śpiącego, widzącego, a nawet ślepca.
Niech rozpacz się obudzi
na ściętych bólem wargach,
niech idzie między ludzi
żebracza, licha skarga.
na ściętych bólem wargach,
niech idzie między ludzi
żebracza, licha skarga.
Mistrz Gry
Re: Luule Liv Lukkari Sro 6 Kwi - 6:52
Karta zaakceptowana
Zastanawiałaś się kiedykolwiek, jak mogłoby potoczyć się Twoje życie, Luule, gdybyś nie została wychowana przez Warlburgów? Gdyby Twoje doświadczenia z magią zakazaną były takie same, jak widzących? Zastanawiałaś się, czy — gdyby Norny nie sprawiły, że ścieżka, jaką podążasz, nie byłaby usłana tragediami — tak czy inaczej znalazłabyś się w tym samym punkcie, co obecnie: z czerniejącymi żyłami w chwili, kiedy sięgasz po magię; z bielejącymi oczami, kiedy wydaje się, że otwierasz wzrok na świat; ze świadomością, że jeden nieostrożny ruch może przysporzyć Ci na dłoni piętno wyróżniające Cię w tłumie galdrów? Może warto — spojrzeć na życie z innej perspektywy.
Niemal nic nie zostało Ci po Twojej prawdziwej rodzinie — żadnych wspomnień, żadnych informacji; prawdopodobnie nie wiesz nawet, że otrzymany od Greety naszyjnik z czarnym turmalinem to jedyna pamiątka po Twojej matce, na jaką mogłaś kiedykolwiek liczyć. Dość szybko udało Ci się jednak poznać jego niezwykłe, dość nieoczywiste właściwości ochronne, bowiem raz w miesiącu fabularnym w chwili zagrożenia, w trakcie pojedynku, kiedy zostaje przeciw Tobie użyte zaklęcie, Twój przeciwnik musi przyłożyć się bardziej, by Cię zranić — próg powodzenia inkantacji agresora wzrasta bowiem w pierwszej turze o 15, w drugiej zaś o 10 względem pierwotnego limitu. Dodatkowo noszenie przy sobie naszyjnika gwarantuje stały bonus +2 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Niemal nic nie zostało Ci po Twojej prawdziwej rodzinie — żadnych wspomnień, żadnych informacji; prawdopodobnie nie wiesz nawet, że otrzymany od Greety naszyjnik z czarnym turmalinem to jedyna pamiątka po Twojej matce, na jaką mogłaś kiedykolwiek liczyć. Dość szybko udało Ci się jednak poznać jego niezwykłe, dość nieoczywiste właściwości ochronne, bowiem raz w miesiącu fabularnym w chwili zagrożenia, w trakcie pojedynku, kiedy zostaje przeciw Tobie użyte zaklęcie, Twój przeciwnik musi przyłożyć się bardziej, by Cię zranić — próg powodzenia inkantacji agresora wzrasta bowiem w pierwszej turze o 15, w drugiej zaś o 10 względem pierwotnego limitu. Dodatkowo noszenie przy sobie naszyjnika gwarantuje stały bonus +2 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!