Mauris Roinestad
Gość
Mauris Roinestad Pią 18 Mar - 21:56
GośćGość
Gość
Gość
Mauris Roinestad
Pisano o nim w gazetach: tłustą czcionką na piątej stronie wydania z czerwca dziewięćdziesiątego siódmego, na drugiej oraz ósmej w maju dziewięćdziesiątego ósmego. Potem przestał liczyć. Czasem zrównywano go z wirtuozami wyrytymi w pamięci samozwańczych ekspertów, czasami zarzucano konszachty z demonami, które bez wyjątku wywoływały na twarzy pobłażliwy uśmiech. Skrzypce w jego dłoniach mówiły, śpiewały, lamentowały głosem przejrzystym, dźwięcznym, niekiedy ostrym jak stal i rwanym w lawinie nagłego buntu; niewidzialne baletnice podskakiwały wesoło, wybuchały gromkim śmiechem, żartobliwie unosząc rąbki spódnic w kierunku widowni. Był gawędziarzem przekładającym opowieści zawarte w nutach, zabierał widownię na środek burzliwego morza w czasie sztormu, na mgliste pagórki, do strojnych sal balowych lawirując pomiędzy roztańczonymi parami. Podobno znalazł się w prasie i wczoraj, w mętnej zapowiedzi koncertu, który miał go wynieść na piedestał, stać się swoistym punktem zwrotnym w skostniałej karierze.
Podobno.
Jutro będzie na ustach całej Norwegii.
Światła reflektorów osiadły na wyprostowanej sylwetce odgradzając go od publiczności. Nie dostrzegał tłumu po drugiej stronie, nie potrafił wyłapać dokładnych zarysów twarzy - i dobrze, ich poczerwieniałe od szampana policzki, poważne miny próbujące narzucić wrażenie biegłych opiniodawców zawsze wzbudzały w nim nieokreślone obrzydzenie. Nie chciał uwielbienia tłumu laików, pragnął zawstydzić samych bogów. Od najmłodszych lat słuchał o własnej wyjątkowości, talencie, licznych perspektywach i nadciągającej sławie, aż przeświadczenie o wielkości wyryło się bezwstydnie w najgłębsze zakamarki umysłu Maurisa. Wiedział, że jest lepszy. Już za czasów akademii Algiz nauczyciele pochlebnie kiwali głowami, gdy jego smyczek rozstawał się z powierzchnią strun, w Durisaz zachwyty jedynie przybrały na sile. Czuł się wybrany, nawet pomimo przewrotnie zaklętej w ciele choroby - zdawała się pozbawiona umiejętności powstrzymania go w szaleńczym pędzie po chwałę.
Bogowie nie pozwalają, by z nich szydzono.
Świeżo ogolona skóra dotknęła podgłówka, palce zacisnęły się na gryfie zbyt subtelnie, by móc w pełni zamaskować ich drżenie. Poczuł falę nieokreślonego źródła niepokoju, wydawałoby się dotychczas niemal obcego mu pojęcia tremy. Przecież nigdy się nie bał. Duszności nadeszły wystarczająco szybko, żeby pozostawić go bez złudzeń, ciało odmawiało mu współpracy w newralgicznym punkcie życia. Akurat tego dnia. Akurat na tej scenie. Choroba nawiedzała go bezsennymi nocami, męczyła w bezchmurne południa i spokojne wieczory, ale nie pozwalała sobie na swawole w momentach, gdy trzymał skrzypce, a melodia wypływała z każdej jego komórki. Żył z nią od najmłodszych lat, od pierwszej diagnozy, pierwszego eliksiru tłamszącego uciążliwe objawy; był pewny, że w jakiś irracjonalny sposób sprawuje nad nią kontrolę. Medycy ostrzegali niezliczoną ilość razy, rozwijali przed nim ponure prognozy, kazali się oszczędzać. Oszczędzał się więc, sięgając po kieliszek i czarny miód, komponując pierwsze kaprysy na skrzypce, przekonany, że to jedyna warta jego czasu oraz uwagi forma relaksu. Lekceważył ją, poniżał, sprowadzał do miana chwilowej przeszkody tak długo, aż wreszcie go pokonała.
Powietrze zdawało się umykać z płuc, wyimaginowane szpony zaciskać się boleśnie na szyi Maurisa, ale mimo wszystko uniósł smyczek. Dyrygent dał znak, orkiestra zaczęła allegro ma non troppo, jednak z pierwszych skrzypiec nie wydobył się żaden dźwięk.
Może wielkość nigdy nie była mu pisana.
Nie mógł oddychać. Orkiestra urwała melodię potęgując dźwięk skrzypiec roztrzaskujących się o posadzkę - prezentu od matki z okazji ukończenia studiów, zbyt drogiego jak na ich dotychczasową sytuację finansową. Obiecał jej wtedy, że gdy tylko zacznie koncertować po świecie, wybuduje im wielki dom z pokaźnym gankiem, biblioteką i pracownią wypełnioną po brzegi najlepszego sortu płótnami i farbami. Przysiągł, że zapewni jej byt, na który zawsze zasługiwała, a napływ talarów zmyje z niej piętno samotnej matki. Wpatrując się w beznadziejnie martwe skrzypce leżące pod nogami, przypomniał sobie, że po jego gorączkowych zapewnieniach matka uśmiechnęła się lekko, niemal pobłażliwie, jakby nie wierzyła w te naiwne marzenia.
Upadł na kolana w ślad za instrumentem, trzęsącą się dłonią próbując poluzować kołnierz wykrochmalonej koszuli. Świetnie wiedział, że to złudzenie wolności nie przyniesie mu ukojenia, mimo wszystko walczył z guzikami i zaciskającą się pętlą krawata. Wkrótce nawiedził go spodziewany kaszel, płuca zaczęły go piec, każdy wdech wydawał się błyskawiczną podróżą w objęcia samej Hel. Ktoś coś krzyczał, ktoś chwytał go za ramię, ale on opadał bezsilnie, lądując w objęciach poczerniałego świata. Światła reflektorów przygasły, głosy ucichły, słyszał jedynie słodkie jak miód vibrato swojego największego koszmaru.
Mógłby poprzysiąc, że umarł na tamtej scenie.
Pisano o nim w gazetach: tłustą czcionką na pierwszych stronach.
Przeżył, budząc się w szpitalnym łóżku następnego ranka. Przeżył, choć w głębi duszy wolałby już nigdy się nie obudzić. Przeżył, wkraczając do nowej rzeczywistości, pełnej współczujących spojrzeń i pogardliwych uśmiechów. Kariera wyśliznęła mu się z rąk, przesypała przez palce, jakby nigdy jej nie miał. Rany zadane przez upokorzenie tamtego felernego koncertu jątrzyły się przez następne miesiące, żal rósł w nim do niebotycznych rozmiarów.
Znienawidził scenę.
Umarł złoty chłopak norweskiej filharmonii, zginął rzekomy wirtuoz, któremu niegdyś wróżono świetlaną przyszłość. Snuł historie jedynie w ramach ścian swojego mieszkania, stał się narratorem słyszalnym tylko samemu sobie. Nie opowiadał już innym. Bał się śpiewu własnych skrzypiec, zarażony przeświadczeniem, że zaraz znów wymykał mu się z rąk, zanosząc się upiornymi bluzgami.
Mówiono, że bogowie ukarali go za brak pokory.
Znów uwierzył w cudze opinie.
Któregoś ranka odwiedził matkę, ubrany w jeden z garniturów dotychczas zarezerwowanych jedynie na koncerty. Gdy pojawił się w progu, wycierała podkurczoną dłoń o przybrudzony farbą fartuch, uśmiechając się promiennie, jakby ukończyła właśnie dzieło na miarę Ingebretsona; obraz był szkaradny, ale Mauris kurtuazyjnie pozostawił to spostrzeżenie dla siebie. Ważne, że znów potrafiła utrzymać pędzel w dłoni - rehabilitacja najwyraźniej przyniosła owoce. Nie siląc się na kłamstwo, nie próbując pociągać za sznury wyobraźni, aby podsunęły mu jakieś mętne skojarzenie, bez słowa podszedł do okna otwierając je na oścież chcąc - choć połowicznie - wyplenić z pomieszczenia duszący smród terpentyny. Wiosenna bryza smagnęła koronkowe firany, kilka ciemnych kosmyków matki niesfornie opadło kobiecie na oczy, a ta z dziecięcym rozbawieniem rozpoczęła próby pozbycia się ich w paru dmuchnięciach. Wyglądała na szczęśliwą; w ścianach pracowni wiek zdawał się ją opuszczać, młodniała, odżywała z każdym zetknięciem farby z płótnem. Wyglądała na zdrową, jakby sztywnienie wcale jej nie dopadło.
Splótłszy ręce za plecami, oznajmił, że wyjeżdża do Midgardu. Drogą korespondencji znalazł tam pracę w jednym z szanowanych domostw, potrzebował pieniędzy i zmiany otoczenia, nie śmiał odrzucić oferty. Obserwował, jak kobieta poważnieje, a jej czoło pogrywa się zmarszczkami zamyślenia. Matka podeszła do szafki nocnej, uchylając szufladę wyciągnęła z niej stertę listów obwiązanych jutowym sznurkiem. Wręczyła mu pakunek zdrową dłonią.
Jedź, w Midgardzie czekają cię nowe perspektywy.
Mistrz Gry
Re: Mauris Roinestad Sob 7 Maj - 15:01
Karta zaakceptowana
Uważaj, Mauris, bo w Midagrdzie czekają na Ciebie nie tylko nowe perspektywy, ale również nowe problemy, niekoniecznie związane z życiem prywatnym. Czekają wyzwania, których podjęcie się może kosztować Cię więcej niż kolejny napad choroby — więcej nawet, niż ochłapy sławy, która wciąż wiernie do Ciebie przylega. Uważaj, Mauris, bo obecnie Midgard nie jest już tak pożądanym punktem na mapie galdryjskiego świata. Uważaj, Mauris, żebyś nie zachłysnął się swoimi oczekiwaniami.
Norny bywają okrutne ze swoimi wyrokami nakładanymi na przypadkowych ludzi — aby więc chociaż trochę żyło Ci się lepiej i bez ciągłej trwogi, w prezencie pragnę podarować Ci Topielczy Proch. Za tą tajemniczą nazwą kryje się bardzo rzadki specyfik, którego właściwości ciągle podważane są przez medyków. Stworzony jest z kilku wątpliwych składników — sproszkowanego lulka czarnego oraz wawrzynka wilczełko, a także soli morskiej. Wystarczy, że w trakcie ataku choroby skosztujesz odrobinę proszku, by po kilku chwilach duszności ustąpiły. Uważaj jednak, by nie stosować Topielczego Prochu zbyt często i bez potrzeby — jego większa ilość gromadząca się w organizmie może powodować odwrotny do zamierzonego skutek. Raz w miesiącu fabularnym możesz skorzystać z tych nieprzewidzianych właściwości, dzięki czemu po skosztowaniu proszku będziesz mógł przez trzy tury bez problemu oddychać pod wodą. Dodatkowo posiadanie pudełeczka ze specyfikiem przy sobie gwarantuje Ci stały bonus +2 do magii natury.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Norny bywają okrutne ze swoimi wyrokami nakładanymi na przypadkowych ludzi — aby więc chociaż trochę żyło Ci się lepiej i bez ciągłej trwogi, w prezencie pragnę podarować Ci Topielczy Proch. Za tą tajemniczą nazwą kryje się bardzo rzadki specyfik, którego właściwości ciągle podważane są przez medyków. Stworzony jest z kilku wątpliwych składników — sproszkowanego lulka czarnego oraz wawrzynka wilczełko, a także soli morskiej. Wystarczy, że w trakcie ataku choroby skosztujesz odrobinę proszku, by po kilku chwilach duszności ustąpiły. Uważaj jednak, by nie stosować Topielczego Prochu zbyt często i bez potrzeby — jego większa ilość gromadząca się w organizmie może powodować odwrotny do zamierzonego skutek. Raz w miesiącu fabularnym możesz skorzystać z tych nieprzewidzianych właściwości, dzięki czemu po skosztowaniu proszku będziesz mógł przez trzy tury bez problemu oddychać pod wodą. Dodatkowo posiadanie pudełeczka ze specyfikiem przy sobie gwarantuje Ci stały bonus +2 do magii natury.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!