Næsbernus Jørgensen
Gość
Næsbernus Jørgensen Pią 4 Lut - 6:37
GośćGość
Gość
Gość
Næsbernus Jørgensen
Zalęknieni wiarą w nieuchronność końca zrzucamy odpowiedzialność za przyszłość świata na garb niedoścignionego absolutu. Błądzimy w hipokryzji, zowiąc Ślepcami gauldrów dostrzegających alternatywę dla pokornego hołdu bogom, bo odnaleźli dorównującą im wszechmoc w arkanach magii tak potężnej, że przez widzące społeczeństwo zakazanej. Potępiamy ją, bo boimy się tego, co nieznane; bo postępujemy wedle moralności przekazywanej nam z dziada pradziada w wierzeniach i tradycjach kultywujących konformizm, nie robiąc nic, by przeciwstawić się klęsce w ostatecznej bitwie Ragnarok. Nie mamy odwagi, żeby rozbudzić świadomość i sięgnąć po należną nam władzę. Bynajmniej nie wszyscy; między nami są czarodzieje, którzy nie wkroczyli jeszcze na ścieżkę zaślepienia, choć zaczynają pojmować jej paradoks. Wbrew powszechnej antypatii dostrzegają w Ślepcach potencjał boskości - i dzieli ich tylko krok, by również jej dostąpić.
Jørgensenowie od zarania dziejów odznaczali się lojalnością wobec litery prawa, słynąc z roli wybitnych polityków, prawników, a nawet doradców na dworach jarlów, reprezentując poglądy tożsame z Przymierzem Pierwszych. Praworządni radykałowie postulowali przeciwko ideologii Ślepców, walcząc z nimi ramię w ramię z prominentnym klanem Hallström, któremu ślubowali wierność w ramach obustronnie intratnego sojuszu przed wieloma wiekami. Dobre relacje między rodzinami utrzymują się po dziś dzień, czego dowodem miał być Næsbernus, owoc małżeństwa czcigodnego prawoznawcy Erlinga Jørgensen i prominentnej damy klanu Hallström. Najstarszy syn z narodzinami przyniósł jednak zły omen: dziedziczne znamię klanowego rodowodu w postaci Klątwy Krwi. Najbliżsi ukrywali ten fakt w ścisłym gronie wtajemniczonych, chcąc uniknąć społecznego potępienia i temat ten został objęty tabu. Małżonka Erlinga prędko wydała mu na świat drugiego potomka - nieobarczonego już żadną chorobą genetyczną, który stał się oficjalnie sukcesorem i kontynuatorem rodzinnych tradycji.
Næsbernus, choć uznawany i niewydziedziczony, naznaczony był piętnem słabego ogniwa i nic nie zapowiadało, by wieść miał łatwy żywot. Już jako dziecko wiedział, że będą od niego wymagać wiele - i nawet jeśli da z siebie sto procent, zawsze będzie słyszał tylko jęki zawodu. Chcąc udowodnić swoją wartość, zatracił się w samorozwoju bez opamiętania, dając ich dwieście, za wzór upatrując sobie postać protagonisty fikcyjnej powieści fabularnej, z którą mógł się utożsamić. Szlifom podlegała etykieta, wiedza o magicznym świecie i jego prawach, a przede wszystkim zdolności interpersonalne, w których chciał być niezrównany - bo tylko dzięki ukształtowaniu charyzmatycznego charakteru mógł przekonać ludzi do swoich racji. Ambicję odziedziczył chyba po matczynej linii krwi; od najmłodszych lat snuł wielkie plany i nie poprzestał na marzeniach, konsekwentnie wdrażając je w życie. Edukację zakończył na trzecim poziomie wtajemniczenia, kończąc kierunek skandynawskiego prawa magicznego na Instytucie Tiwaz z wyróżnieniem. Był to jednak czas, w którym przelewał krew, pot i łzy. Jednocześnie mierzyć się musiał ze swoim mrocznym sekretem, który nie ułatwiał mu funkcjonowania, zsyłając nań plagę koszmarów, przemęczenia i kurację eliksirami stymulującymi, bez których jego życie mogłoby się przedwcześnie zakończyć.
Jednak kiedy przyszło do kariery zawodowej, jakoś niechętnie widziano jego przyszłość w kręgach akolitów prosekutorskich, bo rodzina subtelnie dawała mu do zrozumienia, że winien znaleźć sobie mniej odpowiedzialne zajęcie. Podczas gdy jego krewni wspinali się na wyżyny karier z pozycji startowej, otwierając przed sobą wiele dróg rozwoju, jemu sugerowano zająć się praktyką w Komisji ds. Niemagicznych, tudzież staż w najmniej z istotnych departamentów Stortingu, gdzie droga jego rozwoju byłaby kontrolowana. Jørgensenowie nie chcieli jednak, by prawda o jego chorobie genetycznej wyszła na jaw, dlatego na sugestiach i nieudolnej manipulacji się skończyło. Kiedy złożył swoją aplikację, puścił wszystkie pogróżki mimo uszu i zajął się realizowaniem własnych aspiracji, by pokazać familii, że jest w błędzie - choć nikt z wtajemniczonych nie był przekonany, że to dobry pomysł. Łatka złego omenu przylgnęła do niego na kolejne lata, ale pomimo wszelkich trudności spełniał należycie swoją rolę, więc udało się ją wygasić - do czasu, aż jego śladem nie poszedł młodszy, lepszy brat, który pomknął drogą sukcesu znacznie szybciej, nieomal dorównując kuzynostwu z klanu Hallström w hierarchii Kolegium Sprawiedliwości. Wszystko za sprawą rekomendacji i braku konkretnych dokonań w zawodzie. O Næsbernusie mówiło się wówczas niewiele, krewni rozchwalali sukcesy jego brata i zapewniali mu awans przez nepotyzm. Czy ktoś wstawił się za przeklętym pierworodnym? Bynajmniej, nikt nie zamierzał bardziej nadstawiać karku, gdyby prawda wyszła na jaw. Mężczyzna był więc zdany na swoje własne talenty, tak naprawdę pozbawiony koneksji mogących przynieść mu należną pozycję. Sam musiał ją wywalczyć, to zaś wymagało czasu. I osiągnięć, takich jak wsławienie się w krucjacie przeciwko Ślepcom.
Długie lata w konsekwentnym dążeniu do celu pozwoliły mu złapać kilka grubych spraw, w których prześcignął swojego brata-rywala, przyczyniając się do skazania prominentów i celebrytów powiązanych z organizacją Ślepców. Dopiero grubo po trzydziestce mężczyzna odkrył przed światem swój potencjał, a stało się tak dlatego, że nie grał do końca czysto - efektywność pracy zwiększył dzięki zdolności Hipnozy praktykowanej przez lata na słabych mentalnie świadkach magicznych zbrodni. Czasami nie był do końca rzetelny w swojej pracy, a podejrzani mianowali się sprawcami zbrodni, pod siłą jego sugestii podkładając na tacy adekwatny materiał na swoją winę. Dążył po trupach do celu, obiecując sobie, że przestanie, kiedy tylko go osiągnie; kiedy wreszcie rodzina i społeczeństwo zobaczą w nim ambitną, zasłużoną jednostkę. Næsbernus Jørgensen wreszcie zaczął pojawiać się w gazetach, jego nazwisko wymieniano w notkach prasowych Kolegium Sprawiedliwości, nawet rodzina zaczęła odnosić się na jego temat z dumą - puszczając mimochodem dawne obawy o złą wróżbę i przypisując sobie reputację, którą samodzielnie wypracował. Jego choroba pozostawała utrapieniem, nie była jednak czynnikiem stojącym mu na drodze do kariery.
Mniej więcej w tym samym czasie ożenił się ze swoją kobietą, zawierając aranżowane małżeństwo w ramach politycznego sojuszu. Okazało się jednak, że posiadł nie tylko piękną żonę, ale i dzielił z nią więcej niż wspólne łoże. Rozkochał ją w sobie bez opamiętania i padł ofiarą uczucia, które było mu bronią obosieczną: w jednej chwili mogło dawać mu siłę do dalszego działania, w innej wzbudzić kryzys zdolny znacznie go osłabić, wręcz unicestwić. Żona nie tylko opiekowała się nim, wspierając kurację Klątwy Krwi, ale i stała się powiernikiem jego sekretów. Jako jedyna świadoma była, że wdrażał w życie zasadę ‘cel uświęca środki’, kształcąc się w zakresie magii zakazanej, by skuteczniej ją zwalczać. Była wszak podstawą talentu hipnozy, który praktykował nielegalnie w swojej pracy, by skazywać przezeń zaślepionych. Wówczas jeszcze wierzył, że to, co robił, było w słusznej sprawie. Z gorliwością oddawał się konserwatyzmowi, reprezentując sobą najświętsze rodzinne wartości, kultywując pokorę przed boską potęgą. Jednak z upływem kolejnych lat coś się zmieniło.
Jørgensen badał coraz więcej spraw Ślepców, a te niosły za sobą zawistny głos ludu. Przywoływał mu na myśl dawne dni, kiedy jego familia traktowała go jak przeklęte dziecię, pozwalając mu poczuć się wyrzutkiem. Być może to wpływ magii zakazanej na jego podświadomość, choć nie zdołał zgłębić jeszcze jej tajników zbyt uważnie; albo dystans odwiecznie dzielący go od jego rodziny, demonstrujący, jak łatwo demonizować nieznane. A może to przeklęte fatum, cholerny zły omen, przed którym wszyscy się wystrzegali. Næsbernus postanowił bliżej przyjrzeć się sprawie, z którą walczył w imię sprawiedliwości - w sposób niekonwencjonalny, bo nie okiem prosekutorskim - a okiem gauldra mającego czelność określać się Widzącym. Jørgensen wykorzystał swoje zawodowe znajomości, by dotrzeć do jednego z przedstawicieli tego ugrupowania i dogłębniej poznać manifest Magisterium. W pewnym sensie otwarcie głowy na nieznane zaburzyło jego dotychczasowy światopogląd. Mężczyzna utkwił między wpajanymi mu wartościami a poglądami Ślepców, którym był bliżej niż dalej skłonny przyznać rację.