Liv Børresen
Gość
Liv Børresen Pon 31 Sty - 22:02
GośćGość
Gość
Gość
LIV BØRRESEN
w głuchym pogłosie słyszę odpowiedź
i spalam gniew, gdy pragnienie staje się nieznośne
i spalam gniew, gdy pragnienie staje się nieznośne
Była jedynie dzieckiem, gdy znalazła rannego ptaka tuż za domem. Kwilenie, pisk i nieudany trzepot złamanych skrzydeł — a potem surowy głos i najstarszy brat łapie za kamień, zabijając małe, niewinne ptaszątko. Zdeformowane truchło leżałoby w błocie i trawie, gdyby nie jej dziecięce dłonie, którymi zaczęła kopać dół, łamiąc paznokcie. Prowizoryczny pogrzeb, cichy i brudny – i w ustach modły do samej Hel. Od zawsze ciągnęło ją do poznania tajemnicy śmierci, czego nie udało jej się ukryć przed ojcem, który cicho przyglądał się jej poczynaniom – temu pogrzebowi, kiedy to łapiąc truchło, obejrzała prawe i lewe skrzydło, otworzyła paznokciami dziób i przyjrzała się mętnym oczyskom, zafascynowana tym, co martwe. I być może właśnie to zobaczył w niej ojciec – tę psychopatyczną naturę ukrytą pod dziewczęcą buźką.
Bystre spojrzenie i uroczy uśmiech, wysoko uniesiony podbródek i przekonanie o tym, że jest wyjątkowa – matczyne ręce zaplatające czarne włosy w mocny warkocz, biegające wokół rodzeństwo, ojciec palący fajkę. Obrazy z dzieciństwa smakują słodko, mając w sobie jednak coś kwaśnego; coś, co każe jej się buntować, a ciekawość pcha ją w stronę tego, co nieznane i groźne – i chyba właśnie wtedy zaczynała rozumieć, co ukrywał ojciec, który ostrożnie obcował ze swoimi nikczemnymi praktykami. Wtedy Liv jeszcze nie dostrzegała tak wiele, nie potrafiła objąć rozumiem tego, co robił, ale zawsze powtarzał, że kiedyś jej powie; że kiedyś da jej szansę, aby i ona posmakowała każdego rodzaju magii bez ograniczeń. Pytając o to matkę, odpowiedziała jej cisza – być może matka doskonale zdawała sobie sprawę z jego natury; być może była tak zaślepiona miłością do niego, że pragnęła wierzyć w to, że nie może jej skrzywdzić. Liv nigdy więcej nie podjęła się tego tematu. Rodzeństwo natomiast nie rozumiało, zawsze gdzieś w tych trywialnych zabawach, śmiechach, cieszące się dzieciństwem – cieszące się życiem również za nią.
Ojcowskie ręce wyciągają się do jej twarzy i łapią za rumiane policzki, kiedy głos chrypliwie wydaje rozkaz – dostrzega w niej potencjał, choć nie przyznaje tego głośno, a potem całuje czubek głowy i pozwala jej wrócić do sielankowych zabaw, mimo że zainteresowanie tym, co powszechnie zakazane, wrze pod żyłami i drapie w czaszkę. W akademii Laguz staje się jedną z najlepszych uczennic; pilna, nie sprawiająca kłopotów, inteligentna i żądna wiedzy – zamknięta w sobie, uciekająca od przyjacielskich relacji, niezależna i wiecznie z wyniosłym spojrzeniem, jakby czuła się lepsza; jakby już wtedy miała wszystkich za nic nie znaczące mięso.
byłam prawie pewna, że nic nie może mnie złamać
a w nowych uczuciach szukałam czegoś, co znane – mimo że ja nie byłam już dawną sobą
a w nowych uczuciach szukałam czegoś, co znane – mimo że ja nie byłam już dawną sobą
Ambicja była czymś toksycznym, zdradliwym, wymagającym coraz większej ofiary; odrzucając głupotę i naiwność, wystarczyło wspiąć się i zerwać zakazany owoc. Ona, ambicja, szepcze, rozkazuje i stawia w rogu ciemnego pokoju, wrzeszcząc o beznadziejności słów, gestów — o beznadziejności życia.
Wierząc zawsze rozumowi, wycinając sobie serce, rozumiejąc, że ludzie są jedynie szczególnie zaawansowaną w rozwoju odmianą małp, dostrzega błąd. Ona, rozwinięta małpa, czuje się lepsza od innych — to szaleństwo, grzech, bluźnierstwo. Świat jest dla niej mniej złożony; a bardziej prymitywny i lekki, życie pozostaje czymś, co przeminie, a ona wierzy jedynie w to, że kiedyś będzie w stanie zadowolić samą siebie. Obraca się w towarzystwie pięknych i bogatych; w błyszczącej inteligencji, zgniłych pragnieniach i szeptanych zachciankach, zabarwionych fałszywymi obietnicami. Manipuluje, ciągnie za nerwy i uśmiecha się niewinnie, szepcząc, że nie pamięta; nie pamięta o przysięgach, słowach, spotkaniach ani wadze bezgłośnych kłamstw.
Od zawsze ciągnęło ją do tego, co nieznane i tego, co mogło przerażać, odtrącać, wzbudzać pierwotny strach, dlatego naturalnym wyborem było klątwołamactwo. Instytut Eihwaz daje jej możliwość, aby pielęgnować w sobie ciekawość i obracać się wśród mądrych głów, przepełnionych ideałami, wielkoduchowymi ideami, od których Liv raczej stroniła – wciąż jednak pilnowała swoich wyników, konkurując i wymagając od siebie więcej. Jednocześnie dążąc jedynie do spełnienia własnych potrzeb, nie oglądając się za siebie, nawet jeśli idąc, paliły się za nią mosty. I wydaje jej się to teraz okrutnie zabawne, gdy myśląc o przewodniej nauce, aby zrozumieć równowagę między światem żywych i umarłych, zdaje sobie sprawę z tego, jakim wynaturzeniem jest; że zaburzyła naturalny porządek i zaśmiała się z panujących praw, nie chcąc umierać. Zaklinaczką stała się później – wtedy gdy przyszło jej niemal naturalnie spijać wiedzę z ust kogoś, kto zbliżył się do niej i pozwolił dostrzec niedostrzegalne, a kto potem zostawił po sobie gorycz i pustkę.
Zrezygnowała z dalszych badań, odrzucając wewnętrzne monstrum i oddalając się od krwiożerczej ambicji, gdy matka zaczyna chorować, a ojciec coraz bardziej pogrąża się w tym, co ukrywał. Wraca do rodzinnego domu z licencją łamacza klątw, strzępionym sercem, niedosytem, gniewem i poczuciem niemocy.
Ojciec nie jest rozmowny i nie patrzy w jej stronę, choć kiedy pyta go o jego najcichszy sekret, ten każe jej usiąść. Być może to był pierwszy krok, aby zdobyć władzę; aby złapać potęgę i napełnić pusty kielich, z którego pozwoliła pić komuś, kto nigdy nie powinien zbliżać do niej ust. W matce brak życia, bardziej przypomina pustą skorupę, a rodzeństwo wydaje się obce, oddalone, ukryte za mgłą. Krok za krokiem, w stronę tego, co zakazane i kuszące – nie da się zapomnieć tego, co towarzyszyło jej przy przekroczeniu własnych granic; nie był to strach, osamotnienie czy wątpliwość, raczej głuchy pogłos zakazanej magii, słodko zatruwającej żyły. I to był ten moment, w którym zdecydowała się zaufać ojcowskim obietnicom – nie pragnęła w końcu nic innego jak pełnego samozadowolenia i poczucia władzy nad wszystkim wokół. Z zimną logiką przytaknęła, chcąc wejść za ojcem w mrok i spełniać swoje cele oraz zachcianki, nie cofając się przed wiszącą nad głową karą i ostracyzmem. Zafascynowana ojcowskimi opowieściami i tym, co jej obiecywał; że szeptał o potędze i wiedzy – szeptał o tym, że nic nie będzie jej ograniczać; że jeśli tylko zaufa jego naukom, świat służalczo odda jej pokłon, właśnie tym zafascynowana, skuszona, złapana w sieć, poddaje się dźwiękom. I może od zawsze wiedziała, kim był i co ukrywał; być może, widząc, próbowała zaprzeczać, a w końcu dostrzegając, zaczęła rozumieć.
chciałabym śnić, wiedząc, co kryje przeznaczenie
i co widzisz, gdy świat w oczach zmienia się z ciszą
i co widzisz, gdy świat w oczach zmienia się z ciszą
Zaczęło się od łez, bo łzy zawsze prowadziły przez zmienioną przez słoną wodę rzeczywistość; wszystko zaczęło się od pewnej idei – pewnych kroków, cichych, najcichszych i szaleństwa, jakie wypielęgnował w sobie ojciec, kiedy pochował żonę i dwóch synów po pożarze. Ogień połknął wschodnie skrzydło, zajmując dworek, spopielając fundamenty i zostawiając po sobie żałobę oraz niesprawiedliwość; ten nieopisany żal, który jątrzył się pod żebrami, odbierając głos. Ogień dosięgnął również jej – liznął biodro, zatruł żyły i obdarzył gorączką. Leżąc, trzęsąc się, oblewając potem i zwilżając suche usta językiem, pragnęła, aby jej starszy martwy brat sięgnął po kamień i rozłupał jej czaszkę, aby ukrócić ból, zamknąć jej egzystencję w martwych oczach i złamanym ciele. Być może wtedy obudziło się w niej człowieczeństwo – być może ból pozwolił jej zrozumieć więcej i przyjąć postawę mocno samolubną, bo jeśli w Liv zakiełkował strach, pojawiły się również inne emocje. Złość, strach, gorycz i… tęsknota. Wciąż za czymś tęskniła, pragnęła to złapać i zatrzymać przy sobie, a wtedy też dostrzega w sobie brzydotę – zaczyna rozumieć, kim jest i do czego jest zdolna, a to, rozumienie własnego ja, przeraża bardziej od wszystkiego, czego do tej pory doświadczyła.
Nie dostrzega w bliźnie niczego pięknego; jest zezłoszczona, skóra nie wygląda już tak samo, a ona coraz bardziej zatraca się w ojcowskich naukach, a ten stoi gdzieś za jej plecami i szepcze, syczy niczym wąż, że powinna wejść w to głębiej – że jeśli mu zaufa, stanie się równa bogom; że będzie z niej dumny i że da jej szansę, aby doświadczyła wszystkiego, czego tylko pragnęła, więc Liv całkowicie poświęca się zakazanej magii. Ojciec szybko się jednak zatraca, niemal tak szybko jak popadł w alkoholizm, a ból maskuje pod uśmiechem i coraz bardziej kurczącą się sylwetką. I to właśnie wtedy dzieje się nieoczekiwane – ten oczekiwany moment przemiany; ten wyczekiwany i wyszeptany gdzieś w ciemnościach, gdy namawiał, kusił i obiecywał. Oddaje w mrok chude, blade ciało niczym Odyn swe oko, aby doświadczać, zdobywać i zwyciężać. Szkielet ugina się, formuje i przyjmuje pod skórę tysiące czarnych węży. Ojciec jest gdzieś obok, wyciera spocone czoło, próbuje karmić i przytrzymuje, gdy ból potęguje zatracenie, a ona wrzeszczy i wyrywa się, czując we krwi każdą sekundę swojego życia, nie żałując niczego – nie potrafiąc nazwać tego, co widziały oczy.
Posługiwanie się zakazaną magią jest dla niej pewnym szarpnięciem za struny – najpierw delikatnym, stonowanym, a później głośnym, mocnym, pierwotnym, ale wszystko to tworzy pewien dźwięk; dźwięk, który wprawia serce w szybsze bicie, a opory stają się coraz mniejsze i mniejsze, aż nikną po jakimś czasie zupełnie, zmieniając swój kształt i dając jej spokój. To właśnie dzięki tej magii udaje jej się zachować kontrolę, jakby nie obawiając się już tego, że ktoś zniszczy jej ład – tę beznamiętność i bezruch. Bo świat w jakiś sposób należał już do niej.
zapisywałam te minuty, jakbym nie pragnęła już żyć
a w klepsydrze bezlitośnie tonęłam w wydmach – zupełnie jak Ty
a w klepsydrze bezlitośnie tonęłam w wydmach – zupełnie jak Ty
Pakt z demonem wydawał się tak naturalny i piękny; tak niemożliwie pociągający i smakujący słodyczą. Smakujący miodem i mlekiem. Zgodziła się, przyjęła warunek za warunkiem, osamotniona i zziębnięta; wyciągnęła ręce, być może jeszcze wierząc, a być może rezygnując ze wszystkiego, byleby nie pozwolić, aby świat o niej zapomniał; byleby wypełnić swoim słodkim zapachem przestrzeń wokół.
Śmierć nie miała rumianych policzków, nie przypominała też pięknej damy z jasnym uśmiechem – była okrutna, zła i pochylała się, cuchnąc zgnilizną i wilgocią. Podcięte gardło krwawiło, struny zostały uszkodzone, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się w martwy punkt, chłonąc to, co działo się wokół – każdą sekundę życia, które się kończyło; które nie należało już do niej i tak naprawdę nigdy jej nie było. Słyszy szelest, zapięcie rozporka, przekleństwo i ucieczkę.
Wokół zaczyna robić się zimno, ciemno i przerażająco; i wyciąga ręce, godząc się – przytakuje warunkom, bierze to, co jej dano i traktuje za świętość, prawie jak złote jabłko z ogrodu Idun, zachowując życie i zdrowie. Zachowując to wszystko, nawet zapach mężczyzny przy swoim ciele; mężczyzny, który ją zgwałcił i zabił; który ośmielił się zabrać jej nadchodzący świt.
Okrucieństwo zostało jej zesłane wraz z demonem, który czule pogłaskał policzek i dał jej szansę; dał jej szansę, aby ponownie podniosła mały podbródek i dumnie się wyprostowała.
Wraz z okrucieństwem spłynęło do niej doświadczenie tego, czym się stała – zmorą. Niezależenie od tego, czy przyszło jej obcować z demonem czy z samą Hel, wykorzystuje swoje dary i nie odwraca się, gdy mrok staje się gęsty i cuchnący. Wędruje, zagląda, całuje obce usta, oddaje się w zimne, ciepłe, miękkie lub twarde dłonie, zostawiając po sobie koszmary – trując umysł, obiecując szeptem, że samobójstwo jest czymś pięknym; czymś ostatecznym. Wciąż zajmuje się zaklinaniem przedmiotów, czule dotykając, badając strukturę – nadaje magii, groźnych sentencji, rzadko poświęcając się usuwaniu negatywnych klątw, chyba że jest to dla niej wyzwaniem, zmierzeniem się z własnymi umiejętnościami i palącą dumą.
Wymaga od siebie i od innych; pragnie być rozpieszczana, ale nie oczekuje niczego, co trwałe — ucieka wraz ze świtem, niby koszmar, który przyodział ciemne włosy i wypolerował różnobarwne oczy. I tylko czarna, jedwabna tasiemka zawieszona przy szyi, zakrywająca paskudną bliznę po przeciętym gardle, wie o niej najwięcej – i nikt, naprawdę nikt nie zna jej lepiej od koronek, które nosi, bo jest w niej tyle gracji, fałszu i zimna; tego ukrytego ciepła, milczących słów i niewypowiedzialnych pragnień, że nie da się jej zdefiniować. Jest, nie istniejąc, i nie istnieje, będąc.
Mistrz Gry
Re: Liv Børresen Sob 5 Lut - 19:14
Karta zaakceptowana
Czujesz dumę, Liv? Z tego, co zrobiłaś; kim się stałaś; co osiągnęłaś i co bez wątpienia jeszcze pokażesz światu? Bo przecież Twój potencjał – zarówno osobowościowy, jak i magiczny – dopiero się przebudza. Ledwie co zdobyłaś III stopień wtajemniczenia; ledwie co wkroczyłaś na zasnute czernią ścieżki, jakimi podążają ślepcy; ledwie co wymknęłaś się z zimnych objęć śmierci, by karmić koszmarami nie tylko wewnętrzne demony. Wciąż wiele możesz osiągnąć, mimo że Twoje dokonania, jakiekolwiek by nie były, zapiszą się już wyłącznie na tych najciemniejszych z kart galdryjskiej historii.
Zaklinanie przedmiotów to niełatwe zajęcie; wystarczy wprawny łamacz klątw, by poświęcony przez Ciebie czas i praca nie doczekały się jakiegokolwiek satysfakcjonującego Cię rezultatu. Dlatego, by choć odrobinę przedłużyć żywotność nakładanych przez Ciebie klątw, w prezencie otrzymujesz srebrną bransoletkę w kształcie węża – pozornie niegroźna ozdoba stanowi jednak dla Ciebie wyjątkowe zabezpieczenie, bowiem z każdym rzuconym przez Ciebie zaklęciem z zakresu magii zakazanej, wąż syci się wytwarzaną wówczas energią, a ostatecznie raz w miesiącu fabularnym pozwala Ci skumulowaną w ten sposób moc przelać na zaklinany przedmiot. Dzięki temu każdy, kto spróbuje zdjąć klątwę z takiego przedmiotu, z miejsca ponosi porażkę przy pierwszej próbie. Dodatkowo noszenie przy sobie bransoletki gwarantuje Ci stały bonus +2 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Zaklinanie przedmiotów to niełatwe zajęcie; wystarczy wprawny łamacz klątw, by poświęcony przez Ciebie czas i praca nie doczekały się jakiegokolwiek satysfakcjonującego Cię rezultatu. Dlatego, by choć odrobinę przedłużyć żywotność nakładanych przez Ciebie klątw, w prezencie otrzymujesz srebrną bransoletkę w kształcie węża – pozornie niegroźna ozdoba stanowi jednak dla Ciebie wyjątkowe zabezpieczenie, bowiem z każdym rzuconym przez Ciebie zaklęciem z zakresu magii zakazanej, wąż syci się wytwarzaną wówczas energią, a ostatecznie raz w miesiącu fabularnym pozwala Ci skumulowaną w ten sposób moc przelać na zaklinany przedmiot. Dzięki temu każdy, kto spróbuje zdjąć klątwę z takiego przedmiotu, z miejsca ponosi porażkę przy pierwszej próbie. Dodatkowo noszenie przy sobie bransoletki gwarantuje Ci stały bonus +2 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!