Casper Stangland
Gość
Casper Stangland Sro 26 Sty - 22:20
GośćGość
Gość
Gość
Casper Stangland
Na początku przedstawię wam moją krótką historię.
Zacznę może od tego, że miałem naprawdę szczęśliwe dzieciństwo – rodzice są finansistami. Ojciec nawet włada trzema językami, a matka potrafiła idealnie połączyć pracę z życiem rodzinnym. Tak więc mimo tego, że do wieczora zajmowali się mną głównie dziadkowie to w objęcia Morfeusza oddawałem się już przy słodkim głosie Inez Stangland. Weekendy rodzice zawsze próbowali mi wynagrodzić swoją pięciodniową nieobecność. Jeździliśmy wówczas na jednodniowe lub dwudniowe wycieczki, co przerodziło się w małą tradycję kultywowaną także po tym jak jak zacząłem kształcić się w Akademii Laguz (podczas edukacji udawaliśmy się na weekendowe wypady jedynie w wakacje). Właśnie podczas jednej z nich nabawiłem się rumienicy – zakaźnej choroby przez którą niemal umarłem w wieku trzynastu lat. Na początku zacząłem po prostu czuć się niezbyt dobrze, ale jako twardy samiec alfa ignorowałem problem złego samopoczucia oraz bólu kostno-stawowego. Poskarżyłem się babce dopiero, gdy moje ciało z każdym nowym odcieniem czerwieni stawało się coraz bardziej ciepłe, osiągając temperaturę, która zdecydowanie wskazywała sporo poza przyjętą normę prawidłową. Z perspektywy czasu nie jestem wstanie udzielić informacji, co było gorsze – gorączka czy omamy doświadczone przeze mnie w szpitalu im. Alberta Lindgrena. Co wówczas przeżywałem, że było to dla mnie tak tragiczne doświadczenie? Otóż pocałunków z dziewczyną, której szczerze nie cierpiałem. W głowie wiele razy wcześniej nazywałem ją zmorą – moim widmem nieszczęścia. Gdy tylko pojawiała się przy mnie coś wypadało mi z rąk, coś się tłukło, a coś jeszcze innego sprawiało, że źrenice powiększały mi się (przez chęć ataku oczywiście). W omamach bywała też czasem przy moim łóżku, mówiąc do mnie rzeczy, których nie chciałem słyszeć podczas, gdy moje ciało tworzyło szron rumieńczy. Chorobę i cały pobyt w szpitalu pamiętam zatem przez pryzmat zimna, gorąca i zmory. Wyszedłem po kilku tygodniach, a we wrześniu po powrocie do szkoły nie byłem wstanie spojrzeć jej w oczy trochę nie do końca rozumiejąc czy omamy były faktycznie omamami czy może rzeczywistością. Nie zmieniło to jednak naszej rutyny – wciąż rywalizowaliśmy między sobą na zajęciach, pociągałem ją za warkocze podczas lekcji, a ona w obiedzie znajdywała wykopanego przeze mnie robaka z ziemi.
Szpital również zmienił moje podejście do edukacji. Wcześniej moim celem było pójście w ślady rodziców – bycie ich dumą i kontynuacją. Wszystko zmieniły substancje, które uratowały mi życie. Tak więc od tamtej pory postanowiłem, że zostanę alchemikiem, aby dać komuś kolejną szansę na zobaczenie uśmiechów bliskich. Pobudki miałam naprawdę czyste, ale z upływem lat zacząłem interesować się także różnymi innymi niecnymi informacjami – jak silne trucizny czy eliksiry, które mogą mi pomóc zdobyć to czego chcę lub nabywca dla którego sporządzę daną substancję. Aktualnie jednak zajmuję się pracą alchemika w szpitalu im. Alberta Lindgrena. Edukowałem się w Instytucie Kenaz na kierunku alchemia, gdzie poznałem swoją miłość życia.
Na środku opowiem wam trochę o moich porywach serca.
Jak nie trudno zgadnąć z dziewczyną od ciągania za warkocze coś mnie połączyło. Jednak nie nazwałbym to pięknym uczuciem rodem z romansów Anji Frandsen. Naszą relację można zakwalifikować jako toksyczną. Nie jestem łatwy w relacjach międzyludzkich – nie rozmawiam o swoich uczuciach, skupiam się mocno na wewnętrznych przeżyciach, a kobiece piękno po prostu lubię smakować nawet w liczbie większej niż jedna na raz (co zostało mi zresztą do dzisiaj). W naszej wspólnej historii niestety było wiele słów, które nie powinny zostać nigdy wypowiedziane i na odwrót – piękne rzeczy nie chciały przejść nam przez gardło. Mimo wszystko nawet dziś, z perspektywy czasu, uważam, że bardzo ją kochałem. Po naszym rozstaniu na koniec szkoły popadłem w marazm z którego długo nie mogłem się wybudzić. Skupiłem się przede wszystkim na nauce w Instytucie Kenaz. Moje negatywne cechy jednak coraz bardziej wychodziły na wierzch, dlatego pod koniec edukacji stałem się samotnikiem, skupiającym się na jednym celu: staniem się szanowanym alchemikiem. Z czeluści książek oraz notatek przerywanymi licznymi romansami wyrwała mnie piękna kobieta na widok której po prostu uśmiechnąłem się. Wyglądała i zachowywała się w taki sposób, że chciałem ją po prostu przytulić i do końca świata chronić ją przed całym złem. Miałem i mam do teraz nadzieję, że uczyni mnie lepszym człowiekiem niż jestem. Minęło trzy lata od naszego pierwszego spotkania. W tym czasie odbyłem już swój dwuletni staż, stałem się alchemikiem w szpitalu im. Alberta Lindgrena i wciąż myślę, że moja przyszła żona jest kimś, kogo potrzebuję by być lepszą osobą.
Na końcu opowiem wam trochę o swoim usposobieniu.
Jedną z ulubionych we mnie rzeczy jest ambicja, która zawsze mnie pchała do przodu. Połączona z chęcią rywalizacji doprowadziła mnie do otrzymania wyższego wykształcenia z bardzo dobrymi wynikami. Chociaż jeśli sprawa dotyczyła Instytucie Kenaz to nie porównywałem już swoich ocen z nikim tak jak to miało miejsce w Akademii Laguz. Wychowałem się w zamożnej rodzinie, która od kilku pokoleń była powiązania z szeroko pojętymi finansami, ale nie wyrosłem w poczuciu braku szacunku do pieniądza. Jako dziecko uczono mnie, że jedynie ciężką pracą mogę osiągnąć sukces i dobra materialne, którymi mogłem się otaczać dzięki moim dziadkom i pradziadkom (chociaż lata później uważam, że po prostu dobrze zainwestowali i mieli więcej szczęścia niż rozumu). Przywykłem do drogich tkanin na mojej skórze, picia wina wartego więcej niż pensja hotelowej sprzątaczki oraz zasypywania mojej narzeczonej drogą biżuterią. Pieniądze zawsze były i będą ważną częścią tego kim jestem i o ile nauczono mnie o jego wartości to niestety życie pokazało mi, że wiele osób po prostu da się za nie kupić. Otaczałem się tak wieloma kobietami dla których było ważniejsze, co dostaną w prezencie niż to, jakim człowiekiem jestem. A stawałem się coraz gorszy, niejednokrotnie przekraczając granice – mało która odchodziła.
W wolnych chwilach słucham jazzu. Nazywam go balsamem dla swojej strapionej duszy już od czasów nauki w akademii. Jeśli poznasz mnie bliżej dowiesz się również, że interesuję się łucznictwem, a każdy swój poranek zaczynam od jogi, następnie kawy i czytania gazety z aktualnymi newsami.
Teraz już wiesz, że byłem tylko smutnym mężczyzną zanim ona mnie uratowała ze szponów marazmu.