majvor eikemo
Gość
majvor eikemo Sro 29 Gru - 5:41
GośćGość
Gość
Gość
majvor eikemo
tak się urodzić w niedzielę wieczór
nie chcieć, nie poczuć, nie przeczuć
być jak przesyłka, jak paczka mała
nie chcieć, nie poczuć, nie przeczuć
być jak przesyłka, jak paczka mała
Niosła za sobą pasmo rozczarowań, choć nigdy nie mówiono o tym wprost.
Pojedynczy krzyk, rozcinający ciszę, nie przyniósł za sobą ulgi, radości po długim, skomplikowanym porodzie. Płacz drugiego dziecka nigdy nie wybrzmiał, kiedy trząsano jego sztywniejącym ciałkiem; miast niego, z owładniętego nocą lasu, rozbrzmiał wilczy skowyt, wywołując na plecach wyczerpanej matki dreszcze. W jej gestach nie było ciepła ani czułości, kiedy drżącymi dłońmi ujęła jedyne żywe niemowlę, sztywnym ruchem przykładając je do własnej skóry. Mała Majvor trwała, podczas gdy Magnar nigdy nie otworzył swoich oczu, nie zaistniał, odchodząc w objęcia Hel. Ostatnie dni Valborgsnatten przebiegły pod znakiem żalu i żałoby, płaczu jednego dziecka, miast dwóch. Kłótnie, apatia, poszukiwania przyczyn niespodziewanej śmierci. Nie było tam szczęścia ani radości.
Dorośli nie rozmawiali o Magnarze. Pytania córki zbywali rozgoryczeni, a w jej - ich - urodziny matka oddawała się rozpaczy i modlitwom, znikając we własnej sypialni. Dziewczynka nie rozumiała jej żalu, nie rozumiała bólu, jaki ogarniał w tym czasie rodzicielkę, a tym bardziej nie pojmowała krzywych spojrzeń w jej własnym kierunku. Dopiero z czasem zaczęła rozmyślać, zaczęła analizować; dziecięcy umysł szybko skojarzył, że była niczym chodzące wspomnienie tragedii. Ciągnął się za nią cień śmierci. Odpływała. Pozwalała samej sobie topić się w myślach i wyobrażeniach tego, jakim byłby świat, gdyby to on, nie ona, stąpał po ziemi. Przestała się zastanawiać nad tym, jak mogło wyglądać ich wspólne życie; stał się cierniem w jej oku, przeszkodą stojącą na drodze do ciepła i aprobaty rodziców. Nie żył, nie istniał, a ona czuła, jak mimo to odbiera jej wszystko, czego pragnęła. Czy gdyby Magnar przeżył, nie ona, to matka, ojciec wciąż pozostawaliby tak chłodni? Odpowiedź na to pytanie boleśnie wybrzmiewała w jej głowie.
Niszczyła wszystko - każdy plan, jaki mieli na jej życie; każdą rzecz, na jakiej jej zależało. Była chwiejna, chaotyczna. Była pusta. Była przerażona.
Żyli odizolowani od społeczeństwa. Jej światem był jedynie dom usadowiony na skraju lasu. Były nim też opowieści o bogach, modlitwy i święta. Ciągłe poczucie kontroli, gdy każdy jej krok poddawany był ocenie i natychmiastowej poprawie. Żyła niczym na smyczy; podporządkowana i posłuszna, spełniająca ich życzenia, dostosowująca się do planów, jakie snuła jej matka. Ale przecież, myślała, tak miało być. Nie znała innego życia i nie dostrzegała wtedy toksyczności ich wymagań, tego, że nie ważne, co robiła, zawsze było źle. Że poczucie bycia ciężarem i rozczarowaniem nie znikało.
Sny objawiły matce przeznaczenie. Miała stać się posłanką Eir, opiekunką jej świątyni. Wtedy dostrzegła szczery uśmiech i zadowolenie pani Eikemo. Była zachwycona, szczęśliwa, iż to właśnie jej córka mogła poświęcić swoje życie bogom, nawet jeśli za cenę jej pragnień, wolności. Zbyt mała Majvor nie rozumiała wtedy odpowiedzialności, jaka na nią spłynęła. Prowadzona do świątyni czuła jedynie radość, że wreszcie - nawet jeśli nie poprzez jej bezpośrednie czyny - nie była już tylko rozczarowaniem dla opiekunki. Ojciec wciąż pozostawał przede wszystkim chłodny, niezainteresowany, choć nawet z jego strony wreszcie uświadczyła krótkiej pochwały.
Szkołę rozpoczęła ze strachem, przestrogami matki, które ciągnęły się za nią niby to sznur. Nie tylko szybko stała się źródłem rozchodzących się na bokach szeptów, odbijanych od ścian akademii Ihwaz, lecz równie prędko zorientowała się, że życie, jakie wiodła, nie było normą. Nie było czymś, przez co przechodził każdy. Nie miała wielu przyjaciół, każda przyjaźń, jaką nawiązywała, szybko zostawała poddana ocenie rodzicielki. Sprowadzą cię na złą drogę, sączyła do jej głowy niczym jad, dzień za dniem, znajomość za znajomością. Zazdrościła innym - ich żyć, ich wolności, tego, że mogli spełniać się w wybranych przez siebie kierunkach. Nie podążały za nimi czujne spojrzenia rodziców, gotowe interweniować, zmieniać rzeczywistość podług własnych idei. Że nie czuli piekącego bólu na polikach, kiedy robili coś wbrew woli starszym. Miała się uczyć, zdobywać jak najlepsze oceny, skupiać się na zdobywaniu wiedzy, by móc czynić jak najlepszą posługę Eir. Nie była jednak dobrym uczniem. Nie miała głowy do historii, algebry czy astronomii, nie rzucała spektakularnych zaklęć. Spełniała się za to przede wszystkim w alchemii; słuchanie o legendach sprawiało jej przyjemność, podobnie jak obcowanie z naturą, które jako jedyne przynosiło ukojenie chaotycznym, uporczywym myślom. Stawała się niestabilna, choć z całych sił odpychała od siebie tę cząstkę siebie. Modliła się niekiedy do swojej bogini, błagała o pomoc, lecz nigdy takowej nie otrzymała.
tak się niemądrze w niemądrych kochać
nie trwać, nie czekać, nie szlochać
potem zazdrościć tej co płakała
nie trwać, nie czekać, nie szlochać
potem zazdrościć tej co płakała
Widzieli w niej tylko to, co najgorsze. Kiedy skończyła szkołę z wybitnymi wynikami w alchemii, oni dostrzegali tylko przeciętne oceny z reszty przedmiotów. Pragnęła skrycie kontynuować naukę alchemii, lecz przed nią pozostawała tylko jedna droga, z góry ustalona przez innych - przez Norny, rodziców, a nawet samą boginię Eir. Przerastało ją jej własne przeznaczenie. Nie potrafiła walczyć z pokusami, ciągnęło ją do wszystkiego, co matka określała jako złe, nieodpowiednie.
Kiedy zjawił się on, poczuła pierwszy raz, jak jej serce drga pod wpływem ciepła zalewającego całe ciało. Dostrzegała jego spojrzenia; patrzył się tak, jak nie patrzył na nią nikt inny. Tak, jakby widział w niej coś więcej, coś, czego nie widzieli inni. Była naiwna i głupia. Była słaba, a rosnąca w sercu pustka i potrzeba jej zapełnienia popychały ją do najgorszego. Najpierw do krótkich, potajemnych spotkań, niewybaczalnych, bo przecież z mężczyzną. Myślała o nim wieczorami, by wreszcie zorientować się, że nie potrafiła przestać. Pchało ją do niego, a on nie oponował, świadomy jej przeznaczenia, roli, jaką miała odegrać w społeczeństwie. Może bawiło go niszczenie jej życia pod przykryciem płomiennego uczucia, obietnic. Może był w tym wszystkim szczery, także wtedy, gdy proponował jej wspólne życie. Wspólną ucieczkę, zniknięcie. Nie znali się długo.
Uległa pod wpływem impulsu.
Zniknęła razem z nim w swoje dwudzieste urodziny, a krótki, przepełniony goryczą list został jedynym wspomnieniem. Wspomnieniem córki państwa Eikemo, niedoszłej kapłanki, uciekinierki. Tej, która zawiodła. Ale Majvor nie myślała o tym, zaślepiona uczuciem, poczuciem bliskości, ciepła, którego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Jednocześnie nie opuszczała jej wizja samotności. Bała się, że koniec końców pozostanie sama.
A potem zniknął jedynie on, z dnia na dzień. Obudziła się sama w łóżku wynajętego pokoju. Cały świat zwalił się dziewczynie na głowę i chociaż w jej wnętrzu rozrastała się panika, ogromna złość i rozpacz, na zewnątrz pozostawała nijaka. Jej dłonie odrobinę drżały, gdy pakowała swoje rzeczy. Nie słyszała, jak ludzie zwracali się do niej. W jej głowie odbijało się jedynie pytanie - co teraz? Budowali razem coś pięknego, tak czuła, tak dotąd myślała, spędzili razem tyle czasu, ona poświęciła dla niego swoje własne istnienie, a on zniknął, wyparował, nie zostawiając dla niej nawet słowa, listu. Nie mogła wrócić do domu; szczerze bała się własnych rodziców, ich reakcji. Nie przyjęliby jej. Musiała radzić sobie sama, z garstką pieniędzy, które uzyskała, gdy, uciekając z domu, sprzedała część swoich rzeczy.
Zaczęła wpadać w ramiona mężczyzn gotowych zapłacić jej za wspólne chwile. Zaczęło się od jednego, proponującego jej pomoc w zamian za seks. Potem pojawiali się kolejni, a ona nie oponowała; oddawała się chwili, nie myśląc, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. To pozwalało jej przeżyć, przynajmniej do czasu, gdy nie spotkała Jørgena. Nie wiedziała wtedy, że była dla niego łatwą ofiarą, tak samo, jak nie wiedziała, że był ślepcem. Mamił ją dłuższy czas słowami o schronieniu osób takich, jak ona - porzuconych, samotnych, niemających się gdzie podziać. Byli rodziną, grupą, która pomagała sobie wzajemnie. Byli wszystkim, czego potrzebowała - dlaczego miałaby się nie zgodzić? Czuła wątpliwości, jednak wiedziała, że musiała unormować swoje życie, nie mogła dłużej żyć tak, jak żyła, nawet jeśli starała się z tej codzienności czerpać przyjemność. Nie miała też nic do stracenia. W końcu zgodziła się, a on zabrał ją do swojej kryjówki. Starego, podniszczonego domostwa, umiejscowionego z dala od reszty cywilizacji. Tak jak mówił, żyła w nim niewielka grupa osób, wyrzutków. Ślepcy. Najpierw dusiła się strachem, jednak szybko zauważyła, że opowieści matki nie pokrywały się z rzeczywistością. Nie byli potworami, nie zarażali - początkowo - swoją zgnilizną, nie byli szaleńcami. Mówili o sobie, że byli Powiernikami Hel. Czuła gorzki posmak wspomnień, kiedy z posługi Eir wpadła w posługę bogini śmierci, szybko jednak przywykła do codziennych rytuałów, poczuła się tak, jakby była na swoim miejscu. Jørgen zajął się jej nauką, powoli wprowadzając ją w zakazane arkana magii. Początkowo oponowała, chcąc zająć się jedynie alchemią, jednak ciekawość szybko zwyciężyła nad szczątkową samokontrolą. Szybko zadurzyła się w najczarniejszych zaklęciach, rytuałach, a także truciznach. Za wszystko to przyszło jej płacić po niespełna miesiącu. Była przemęczona, oddychała z trudem; bała się, jednak Jørgen uspokajał ją, że tak miało być. Ufała mu, co zadziwiło ją samą, ufała mu bardziej, niż komukolwiek innemu - chociaż tak bardzo bała się zdrady. Kiedy czarne wstęgi spowiły jej ciało, trawiąc je bólem, a oczy całkowicie zniknęły za ciemnością, ocierał pot z jej czoła, przytrzymywał, kiedy szarpała się. Niekiedy wtórowała wrzaskom, jakie się z niej wydobywały, będąc pewną, że umrze, zniknie, że właśnie tak zakończy się jej żywot.
Nie umarła. Po miesiącu męk jej oczy zaszły bielą, a ona powróciła do magii, przechodząc przez fazę głodu szybko, niemal niezauważalnie, zgodnie ze wskazówkami Jørgena. Nie zwracała uwagi na zmiany, jakie trzymały się jej ciała, już nie. Zniknęły równie niezauważalnie, jak się pojawiły, a ona na powrót wyglądała jak poprzednia Majvor, nawet jeśli już nią nie była. Stała się pewniejsza, ale i bardziej niestabilna, gotowa działać z miejsca, bez przemyślenia, w pełni oddając się własnym impulsom.
Oddała się Jørgenowi w dzień, który miał być jej ostatnim. Patrzył jej prosto w oczy, obserwując, jak popijała słodkie wino z dodatkiem trucizny. Szeptał do jej ucha obietnice, a kiedy zasnęła, zostawił ją samą. Obudziła się w tuż przed świtem, czując palący ból przebiegający przez całe jej ciało; wyginał ją, kiedy szarpała się łóżku, wrzeszcząc w niebogłosy. Ale nikt nie przychodził, ani Jørgen, ani reszta Powierników. Była sama, nieświadoma, że jej mistrz, ten, któremu zaufała i do którego zaczynała czuć coś więcej, otruł resztę rodziny. Została sama, trucizna wykręcała ją, powoli odbierając jej życie. Oddychała coraz ciężej, pociła się. Świat ciemniał przed oczami kobiety, kiedy usłyszała głos. Chrapliwy, przyprawiający o dreszcze. Wizja przyniosła chwilowe ukojenie, zapomnienie o rychło nadchodzącej śmierci, wszakże wiedziała, że już nie było dla niej ratunku - trucizna przez noc zajęła jej ciało, a ona nie byłaby w stanie wytworzyć odtrutki, nawet gdyby wiedziała jakiej potrzebowała. Demon. Ironia nie uderzyła w nią od razu - dezerter z krainy Hel przychodzący do jej służki (a może, myślała później, zesłała go sama bogini?). Mówił o pakcie, o obowiązkach, ale nie interesowało jej to. Nie chciała umierać, a najważniejszym było, że oferował dalsze życie, o ile nie był jedynie przedśmiertnym majakiem. Zgodziła się, a on spełnił swoją obietnicę.
tak nagle ustać w niedzielę wieczór
nie czuć nie poczuć nie przeczuć
wśród jasnych buków zasnąć jak skała
nie czuć nie poczuć nie przeczuć
wśród jasnych buków zasnąć jak skała
Stała się zmorą. Najwyraźniej jej przeznaczeniem była służba komuś - najpierw Eir, później Hel, a na sam koniec demonowi. W jej głowie pozostawał obraz martwych sióstr i braci, bo tym dla niej stali się Powiernicy. Żądza zemsty była silna, jednak nie silniejsza, niż dalsze przetrwanie. Ograbiła martwą rodzinę z ich pieniędzy - i czuła się okropnie - by odejść z dotychczasowego domu. Jej życie stało się wieczną wędrówką od miasta do miasta, trzymając się społeczności galdrowskich w całej Norwegii. Mieszkała wśród nich, żerowała na snach nieświadomych i niewinnych, zaspokajając Pana. Nie zostawała nigdzie na dłużej; szybko zorientowała się, że nie mogła, bowiem spływająca na galdrów plaga koszmarów zaczynała ściągać na nią niechcianą uwagę. Z pierwszego miejsca pobytu uciekła, kiedy tylko zaczęła słyszeć szepty sąsiadów o prawdopodobnej obecności zmory - i chociaż nie stała się obiektem domniemywań, wiedziała, że nie mogła dopuszczać do takiej sytuacji. Dlatego z kolejnych miejsc uciekała szybciej, po maksymalnie kilku miesiącach. Zaczęła zarabiać jako alchemiczka, jako że w trakcie życia z Jørgenem udoskonaliła swoje umiejętności, szczególnie w zakresie trucizn. Przyjmowała zlecenia od tych, którzy działali na granicy prawa; od osób mściwych czy po prostu określanych jako złe. Ale nie interesowało jej to, co działo się dalej z jej eliksirami - liczyło się już tylko to, by przeżyć.
Nic więcej. Z takimi myślami trafiła do Midgardu, kryjąc się w zniesławionej części miasta, mając nadzieję, że chociaż tam zazna spokoju na dłużej - w końcu mało kto chciał, by władze znalazły się takim miejscu.
Mistrz Gry
Re: majvor eikemo Sro 12 Sty - 22:04
Karta zaakceptowana
Los miał dla Ciebie niewiele wyrozumiałości, choć zdawałoby się, że bogowie pragnęli spoglądać na Ciebie przychylnie – wymknęłaś się spod egidy czułego spojrzenia bogini Eir, wpadając prosto w zakrzywiony szponami uścisk władczyni Helheimu, zbaczając ze ścieżki, którą wytyczono Ci w dzieciństwie. Życie – jeżeli wciąż można je tak nazwać – nigdy nie będzie już wprawdzie takie samo jak zawsze, Twoje przekleństwo może jednak okazać się darem, jeżeli tylko nauczysz się, jak odpowiednio je wykorzystać.
Nie miałaś szczęścia, Majvor – ani za życia, ani po śmierci, teraz uczysz się jednak funkcjonować w nowej rzeczywistości, tak odmiennej od wszystkiego, co dotąd znałaś. W prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na początek rozgrywki naszyjnik koszmarów – przedmiot ten na pierwszy rzut oka przypomina korale, drobne, pozłacane perełki zawieszone na cienkim łańcuszku, w rzeczywistości jego działanie wykracza jednak daleko poza samą elegancję. Okrągłe elementy naszyjnika ciemnieją, gdy pochłaniają sny osób przebywających w Twoim pobliżu – raz na fabularny miesiąc możesz zerwać pojedynczą perełkę, co umożliwi Ci przeprowadzenie rytuału koszmaru bez potrzeby rzucania kością. Dodatkowo, kiedy masz na sobie naszyjnik, zapewnia Ci on stały bonus +2 do charyzmy.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Nie miałaś szczęścia, Majvor – ani za życia, ani po śmierci, teraz uczysz się jednak funkcjonować w nowej rzeczywistości, tak odmiennej od wszystkiego, co dotąd znałaś. W prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na początek rozgrywki naszyjnik koszmarów – przedmiot ten na pierwszy rzut oka przypomina korale, drobne, pozłacane perełki zawieszone na cienkim łańcuszku, w rzeczywistości jego działanie wykracza jednak daleko poza samą elegancję. Okrągłe elementy naszyjnika ciemnieją, gdy pochłaniają sny osób przebywających w Twoim pobliżu – raz na fabularny miesiąc możesz zerwać pojedynczą perełkę, co umożliwi Ci przeprowadzenie rytuału koszmaru bez potrzeby rzucania kością. Dodatkowo, kiedy masz na sobie naszyjnik, zapewnia Ci on stały bonus +2 do charyzmy.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!