:: Midgard :: Stare Miasto :: Kolegium Sprawiedliwości :: Wielka Biblioteka
Cichy zakątek
2 posters
Mistrz Gry
Cichy zakątek Wto 21 Gru - 12:35
Cichy zakątek
Ogromny, znajdujący się obok Kolegium Sprawiedliwości budynek Wielkiej Biblioteki posiada wiele bocznych alejek oraz zaułków, w których zaszywają się niekiedy co bardziej spragnieni samotności czytelnicy. Zwykle chcą oni wnikliwie zagłębić się w wybranej lekturze lub poszukać nieco spokoju, z dala od chętnie uczęszczanej czytelni, gdzie, pomimo odgórnie narzuconej ciszy, szemranie wymienianych pomiędzy sobie szeptów i spostrzeżeń może okazać się przytłaczające. Niewielki, wklęsły zakątek pomiędzy regałami to przede wszystkim mały, kwadratowy stolik oraz trzy niewysokie krzesła, które, poza panującą w tym miejscu ciasnotą, ograniczają liczbę przebywających w pobliżu osób. Na drewnianym blacie znajduje się specjalna podstawa, na której oprzeć grzbiet czytanej lektury.
Vermund Eriksen
Re: Cichy zakątek Sob 30 Gru - 0:01
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
10.05.2001
Zanurzanie się w historii stało się winną przyjemnością, odkąd sięgnął po nią po raz pierwszy dekadę temu – wspominał ten moment z sentymentalnym rozbawieniem, to bicie serca, drżenie ręki, poczucie, że robi coś złego, w końcu w domu jego ojca nie było miejsca na historię inną niż ta wyznaczana przez niego, z dumą przeinaczającą oszustwa w rozsądek, kłamstwa w podążanie za prawdą, przekupność w postęp, Eriksenów – w ród ludzi prawych; wykradał historyczną prawdę z wysokich półek biblioteki jak dziecko wykradające ciastka ukryte w spiżarni, których nie było mu wolno jeść. Od ciastek psuły się zęby, od "historycznych przekłamań", jak mówił o nich ojciec, prawe serce. Irracjonalnie w okrutnej – tak dalekiej od wszystkiego, co mu wpajano – prawdzie znalazł dziwaczny spokój: duma, której uczono go bronić ponad wszystko, w rzeczywistości niewiele miała wspólnego z godnością, była po prostu próżnością dobrze urodzonych, cienką warstwą farby nałożoną na obraz znacznie bardziej ludzki; prawda rozczarowywała i zarazem uwalniała od składanego na barkach obowiązku doścignięcia zmyślonych wzorów. Historia smakowała na początku winną, popełnianą dyskretnie zdradą, własnym odkryciem; potem stała się przyjemnością, przypomnieniem niedoskonałości człowieka, nieskończonej różnorodności jego błędności, klingą zanurzającą się w próżności ludzi jak w ciele, miękko, boleśnie, uwierająco.
Tej księgi nie widział wśród innych nigdy wcześniej – jej grzbiet, obszerny i obiecujący, szarpnął uwagą natychmiast; nie widział jej wcześniej, choć przychodził tu od lat, w dłoniach okazywała się tymczasem niewątpliwie starsza choćby od niego samego. Szczegółowe opracowanie historii rady, przemknęło mu w pierwszych zdaniach objaśniającej przedmowy; wystarczyło mu tyle, by zabrać ją – jak wybrankę – w ustronne miejsce między regałami. W ostatnich czasach nieustannie powracała do niego myśl o zbliżających się wyborach Głosiciela Prawa – i uczucie niecierpliwego oczekiwania, kiedy zastanawiał się nad zamiarami dziadka: jarl Eriksen wciąż jeszcze zdawał się oddawać słuszną cześć nad grobem przedwcześnie zmarłej idei Przymierza Odrodzenia, należało jednak wkrótce zrzucić żałobne milczenie i przyłączyć się do któregoś z pozostałych frontów; domyślał się, że równie zniecierpliwieni byli pozostali jarlowi, dla których jego decyzja miała być znaczącym awansem – albo porażką.
Wiedziony ciekawością przewertował niespokojnie przedmowę, nie poświęcając jej należnej uwagi; chciał dowiedzieć się więcej o samej Radzie, od jej najwcześniejszych początków – od tej pierwszej idei, która spadła na właściwy grunt i zawiązała, po raz pierwszy, zrzeszenie tak trwałe i absolutne, związane na wieki przez widmo przepowiedni. Nazwiska pojawiające się na początku były mu zupełnie dotąd nieznane; lub znane jedynie połowicznie, spotkanie wcześniej we wzmiankach, nic więcej. Rody wymarłe – tak wiele rodów wymarłych, rodów zbankrutowanych, rodów odsuniętych od władzy, rodów rodzących zdrajców, których ukarano wieczną ekskomuniką. Najczęstszą przyczyną zaniknięcia klanu był jednak brak męskich potomków – dziedzictwo umierało wraz z ostatnim oddechem jedynego przedstawiciela, na którego imieniu miała odtąd wisieć ta uwłaczająca klątwa: ostatni stawiane przed dumnym nazwiskiem. Ostatni; ten, który zawiódł. Syn, który nie zdołał wydać syna, przekazać nazwiska, pozwolić szlachetnej krwi na przyszłość – może krążyła jeszcze, rozrzedzona, w żyłach potomków kuzynów trzeciego stopnia, tak zmarniała, że valravn nie odróżniłby jej smaku od smaku osoby urodzonej pospolicie. Historie samozwańczych bękartów próbujących odzyskać stracony majątek rodu przeplatały się przez dzieje powracającym motywem; tacy byli przecież ludzie – rozkradali nawet groby; przebijali toporem dębowe wieka, byle z kości paliczka ściągnąć złoty sygnet.
Historia Rady przepełniona była konfliktami – nierzadko przelewaną w złości krwią, jeszcze częściej intrygami odkrytymi za późno, coraz to nowszymi truciznami, trudniejszymi do wykrycia w organizmie przez dawniejszą medycynę; jedynie boska wola zdawała się trzymać jarlów w ryzach przez długie wieki, jedynie boska groźba zagłady trzymała ich za gorące karki. Rody zmieniały strony, zmieniały poglądy, zmieniały sojusze i wrogów, przewroty wewnątrz samych klanów doprowadzały do wstrząsów, rozłamywały rodziny, Rada pozostawała jednak niezachwiana, nawet kiedy między decydującymi zasiadł – nieoskarżony oficjalnie – bratobójca. Idea wspólnoty i zgodności zmieniała się, często i ostentacyjnie, w polityczną grę, w której mierzono swoją chciwość z sąsiadem; ostatecznie, zazwyczaj, wygrywał ten, który gotów był posunąć się dalej. Sprawiedliwość przeplatała się z nieprawością udającą sprawiedliwość, jednomyślność z nożami wbijanymi w plecy, uczciwość ze spiskami – powoli w stronę cywilizacji bardziej dyskretnej, bardziej grzecznej, bardziej powściągliwej, podczas gdy aparaty koniecznej kontroli nabierały sposobności, by uważniej patrzeć im na ręce (choć większość pozostawała skorumpowana na wskroś), a społeczeństwo zyskiwało głos.
Śledził uważnie, w tym wszystkim, splątaną ścieżkę polityczną Eriksenów. Jak światopoglądowi nomadzi nieustannie wędrowali po horyzontach możliwości, podążając uporczywie za prawdą jedyną, znajdując po drodze ich dziesiątki – raz pijąc wino z konserwatystami, raz hołdując prawom do wolności z drugą stroną, raz – jedno i drugie, w tym samym czasie, raz nic – jak teraz – obserwując nastroje i perspektywy na przewagę. Nie wiedział, czego spodziewać się po dziadku; według ojca powinien zapewne przechylić do Przymierza Pierwszych (tym samym pozwalając w końcu matce pogodzić się ze swoim klanem), jednak nawet on, wypowiadając się w temacie, nie potrafił mówić w stwierdzeniach pewnych.
Pozostawiając te rozważania – nie zauważając upływu czasu – zapadł się znów, głębiej, w historię, między powoli tworzące się struktury, między powstające i rozpadające się Przymierza (dziadek nie był jedynym o wielkich ambicjach i trudnej publiczności), między decyzje i dekrety zmieniające znany im świat, nim Rada w końcu dosięgła kształtu, jaki posiadała dzisiaj.
Vermund z tematu