Pekka Nystrom
Gość
Pekka Nystrom Pią 10 Gru - 11:04
GośćGość
Gość
Gość
Petter Pekka Nystrom
Nieważny, groźny grymas na gębie
Mordercy mają serca gołębie.
Band, armii, gangów i czarnych sotni,
Wczoraj rycerze, dziś - bezrobotni.
Wczoraj rycerze, dziś - bezrobotni.
●●●
Nikt nie mówi mu już Petter - zbyt poważnie, twardo, tak dorośle. Petter jest imieniem jego dziadka, ojca jego ojca, człowieka, który umarł nim on zdążył zapłakać. Petter jest więc imieniem kogoś dobrego i kogoś ważnego, a on - w rytm cudzych kpin i uderzeń ojcowskiego paska - dobry i ważny nigdy nie będzie. Teraz mówią mu Pekka i do dziś nikt nie wie, skąd skrót ten się wziął. To nic. On też podobno przybył znikąd - jak gniew, śnieżyca i sztormy pożerające rybackie statki.
Króliczku - mówi mu matka, kosmyki jasnych włosów zaczesując za jego ucho. Mój książę - dodaje, a on wierzy w słowa te bezgranicznie, pewien iż tym jest właśnie, tym wszystkim - czymś pomiędzy małym zwierzęciem a dzielnym księciem. Wmówionej sobie prawdy nie umie wygryźć z myśli do dziś, choć przecież z odbić w sklepowych witrynach patrzy na niego uliczna menda ze złamanym nosem. Bez ufnych oczu, bez korony, bez matki.
Dzieciństwo spędza na szwedzkiej wsi, jednej z tych wsi, której równie dobrze może nie być, którą dorosły Pekka traktuje jak miejsce fikcyjne, zmyślone na potrzeby jednego ze swoich kwiecistych kłamstw. W każdej tej bajce wieś jest więc inna - czasem leży w górach, surowa i śmiertelna, pełna ludzi o pustych oczach; innym razem jest osadą w środku lasu, sektą hołdującą zmyślonym bogom, z której uciekł nim zdążono oddać go w ofierze którejś z planet. Do prawdy przyznaje się tylko raz, zamroczony pijaństwem, z głową na obcych kolanach. Jego wieś - ta poza granicami zmyślonych historii - jest mała i ciasna, wytłoczona na krajobrazie szwedzkiego wybrzeża jak krzywe liście na tanim, zniszczonym dywanie. Niewyraźny jest jej obrys, a jedynymi dowodami jej istnienia okazują się być kroki na oszronionych skałach i ryby znikające przy nadbrzeżu. Drogi tu są wąskie i niebezpieczne, a statki śniących niosą za sobą smród śledzi i duszące opary spalin, które porywisty nadmorski wiatr porzuca na dachach czerwono-białych domów. Wiatr jest dla mieszkańców zresztą największym z bogów - gdy wieje, zabiera drzewa i zabawki pozostawione w ogrodzie. Długie lata Petter wierzy również, iż zabiera ludzi - tak właśnie się tutaj umiera.
Wieś pochłaniana jest przez milczenie, a ojciec nazywa stan ten świętym spokojem. Jan-Erik nie zna jednak świętości, traktując ją jak formułkę, której nauczyć się można na pamięć, gdy stukająca o ławkę linijka pogania cię groźbą czerwonego śladu na palcach. Święta jest przecież jedynie matka - Marie - jej ciepły głos, jej dobre ręce. Zabiera go ze sobą na skalistą plażę i opowiada długie historie o morskich wróżkach wciągających marynarzy do wody, o wielkich stworach, które z nudów dmuchają w miniaturowe statki na miniaturowych falach. Potem wracają do domu, do drewnianych ścian i czystych podłóg, młodszej siostry bawiącej się w kojcu. Petter dopisuje do opowiadanych mu baśni kolejne zdania, gdy jego dłonie pomagają ojcu w obowiązkach, a umysł błądzi. Wtedy często plączą mu się nogi, gubią palce, więc ojciec krzyczy. Jego krzyk jest ostry, zgrzytliwy i nieśmiertelny, po dziś uwięziony w skroniach.
W kłamstwach dorosłego Pekki ojciec nie istnieje - w nich płodzą go fale i pomniejsi bogowie, a gdy ktoś dopytuje, on wpada w szał, tak jak w szał wpadał kiedyś Jan-Erik. Jest do niego podobny, zawsze był - jego pierwszy i jedyny męski potomek, skóra z jego skóry, wielka nadzieja, którą tracić zaczyna szybko, bo Petter jest dzieckiem roztargnionym i płaczliwym, o zbyt drobnych kościach. Cały taki krzywy - krzywe zęby, krzywe nogi, krzywe spojrzenie, gdy po raz kolejny słyszy, że nie ma zachowywać się jak baba. Piąstki trzymające się maminej spódnicy bieleją w knykciach, ale twarde ramię ojca zawsze jest silniejsze. Bądź mężczyzną warczy, a zza wzbierających w oczach łez Petter z wyrzutem przygląda się małej siostrze. Rośnie w nim nienawiść, bo oto wolałby być nią - ukochaną księżniczką, skarbem ojcowskiego serca. Jej nigdy pewnie nie uderzy, jej nie przełoży przez kolano, nie każe klęczeć w kącie twarzą do ściany; jej drobne dłonie jasne jak mleko nie będą gardeł podcinać cielakom ni rąbać drewna w kolejną tej zimy śnieżycę, bo organizm trzeba hartować.
Petter lat ma dziesięć, kiedy nocą zakrada się do pokoju sześcioletniej siostry i przez minuty ciągnące się całymi wiekami trzyma poduszkę nad jej głową. Wyobraża sobie jej śmierć, ich miłość, ojca który pierwszy raz go przytula, płacz matki. Siostra porusza się we śnie, skomle coś pod nosem, on poduszkę upuszcza na włochaty dywan i ucieka. Od tamtej pory myśli o niej jak o kimś, kto uciekł śmierci i przerażony zdaje sobie sprawę z jej kruchości. Ojciec ma rację, siostrę trzeba chronić - przed zimnem, złem, światem, przed takimi jak on.
Wiatr dudni w okna jego pokoju, pies wyje na podwórzu, a on nie śpi, duszony przez własną wyobraźnię. Pod zamkniętymi powiekami snuje kolejne historie i w każdej z nich jest kimś innym - królem, rycerzem, olbrzymem; wielkim odkrywcą, naukowcem, dzielnym wojownikiem. Tylko w tych snach na jawie znajduje spokój, poza nimi jest bowiem wciąż zmęczony, zagubiony, pełen myśli, których nie kończy, bo wszystko co rodzi się w jego głowie porozrzucane jest i poszarpane. Uczy się w Göteborgu, w Raido, ale nauka idzie mu kiepsko - miną lata nim czytać będzie w miarę płynnie, a bezbłędnego pisania nie nauczy się nigdy, zawsze będzie już przekręcał słowa i gubił litery. Ojciec mówi, że to z lenistwa, nie chce słuchać nauczycieli, nie chce słuchać Marie, która powtarza, że syn się stara, wiedzę gubi jednak tak szybko jak zwykł gubić wszystko, co dostaje się w jego ręce. Magia choć trzyma się go blisko i ciasno, wydaje się być chaotyczna taka, dzika zupełnie. Jan-Erik stoi przy nim wieczorami, gdy on nachyla się nad książkami przy kuchennym stole, a gdy słowa znów nie chcą układać się w sensowne ciągi, surowy krzyk poprzedza ostrzegawcze uderzenie w potylice. Ojciec chce dobrze - tak mówią. Jego syn nie rozumie jednak, ręce drżą i w końcu każdy stres - ten w domu i poza nim - sprawia, iż zaczyna się jąkać. P-p-p-p-petter przedrzeźniają go rówieśnicy, szczerbate zęby szczerząc w kpiących uśmiechach. Bądź twardy, walcz o siebie - słyszy ojca i w napadzie szału podbija tamtemu chłopakowi oko. Łatka problematycznego dziecka zostaje z nim na długie lata, niezgrabnym ściegiem przyszyta do czoła. Zawsze już gwałtowny, agresywny i głupi. Powtarzać mu to będą w twarz tak wiele razy, iż Pekka każde z tych słów wytatuuje sobie własnoręcznie na przedramionach, wygryzie w cudzych szyjach i wykrzyczy ku ciemności nocnego miasta.
Zimy mijają zbyt wolno, a nastoletni Petter przesiaduje na skalistej plaży wtulając twarz w futro wielkiego, rodzinnego psa. W domu nadal czysto, nadal pachnie zupą z gęsiej krwi i wełną grubych swetrów. Proste, zdobione boazerią ściany wraz z kolejnymi latami i ojcowskimi awansami stają się coraz porządniej urządzone, przypominając w końcu domostwa ludzi, którzy na wsiach takich jak ta uchodzą za zamożnych. Pekka lata te zapamięta tak jak pamięta się osobliwą, duszną cisze przed burzą, nagle ciemniejące niebo i groźbę sztormu w nadciągających pagórkach kłębiastych chmur. Siedzi czasem w kącie pokoju - dorosły już, nietrzeźwy jeszcze - śledząc wzrokiem cień sunący po podłodze i próbuje wspomnienia te wyrzucić z siebie jakby wymusić próbował wymioty. Ojciec zrywający go z łóżka przed świtem, poranna musztra, bieg wzdłuż wybrzeża, potem kolejne godziny stresu w szkole, język plączący się między słowami i ze wstydem opuszczony wzrok. Jan-Erik coraz mniej mówi, coraz częściej wzdycha aż w końcu Petter pojmuje, że stał się ciężarem, a ojcowskie rozczarowanie utyka gulą w gardle, wielkie i ciężkie, z uporem zbierane całymi latami. Nie ma nadziei już na to, że pójdzie w ślady mężczyzn z rodziny i wstąpi do Kruczej Straży, wiadomym jest też, iż nie czekają na niego studia, daleko mu do dobrej pracy za biurkiem i garniturów. Ojciec liczy, że syn zdoła sprawdzić się tutaj - przy domu, w mgle ukochanej, szwedzkiej wioski. Petter widzi więc siebie starszego i rosłego, zawiniętego w sztormiak, przechylającego się przez poręcz rybackiej łodzi. Fale uderzają o kadłub, w powietrzu skrapla się słona woda, a gdy z rozdartego nagle w wirze Morza Bałtyckiego wysuwają się potwory o ciałach tysięcy węży, Pekka budzi się z krzykiem w przepoconej pościeli nieswojego łóżka.
Choroba matki przychodzi cicho niczym zjawa - Petter przygląda się jej koszmarnej sylwetce, gdy ta sunie korytarzem aż do matczynej sypialni. Ma długie palce, czarne jak smoła, przypominające odmrożenia, których nabawić się można w niedalekich górach. Jej zęby są ostre i powyszczerbiane, przy ich nasadzie ciemnieje krew cieknąca z gnijących dziąseł. Nie ma oczu, ślepa jest zupełnie, a jednak wie gdzie dotknąć, by odbierać Marie kolejne oddechy. Ojciec nazywa ją Klątwą Marsjasza. Jest podła i bolesna, gorsza niż jakakolwiek mara.
Peter nie wie czasem czy widzi prawdziwego potwora czy to jego umysł płata mu figle z rozpaczy. Nigdy nie wrósł ze swojej wyobraźni, z uwielbienia do snów na jawie i zszywania w całość historii całkowicie nierealnych. Teraz jest zmęczony i zły, boi się o matkę, o siostrę i tęskni za ojcem, którego obecność niewiele głośniejsza się stała od śniegu opadającego na ulicę. Jan-Erik wciąż znika, pożarty przez swoją pracę i pragnienie czegoś co on być może nazywałby sprawiedliwością. Pewnej nocy nadchodzi wyczekiwana burza - pioruny przecinają niebo jak pęknięcia porcelanowe talerze, matka cierpi, cichy płacz siostry utyka za drzwiami jej sypialni. Petter uświadamia sobie, iż ojciec ich porzucił - jego istnienie przypomina krótkie urywki wpadającego przez wejściowe drzwi mrozu. Płaszcza Jana-Erika nie ma w korytarzu, ale jego surowy głos nadal dźwięczy w jego uszach. Bądź mężczyzną.
Wyrasta, po drodze tracąc całą swoją długą, powykrzywianą niezgrabność na rzecz kalejdoskopów cech, które czynić mają z niego własnego ojca - szerokie ramiona, mocne dłonie, ostry zarys szczęki. Gdy ojciec znika, zatracony w pracy i niezrozumiałej obsesji, Petter przejmuje rolę prowizorycznej głowy rodziny - zajmuje się gospodarstwem, domem, siostrą, większość dni poświęca chorej matce. Cierpi - jest przecież nadal dzieckiem choć przed faktem tym stara się uciekać. Nie umie pogodzić się z zapadającymi się policzkami Marie, z rozpaczą w oczach młodszej siostry, z tym smutnym życiem, które przypominać zaczyna koszmar wciśnięty w równe ściany ich rodzinnego domu. Coraz mniej sypia, przesiadując u szczytu schodów i nasłuchując niczym łowiecki pies - najpierw powrotu ojca, ten szybko przestaje go interesować, potem krzyku matki, bo ten jest dowodem na to, że wciąż żyje. Gdy siły na krzyk zaczyna brakować, Petter czeka już tylko na oddech. Kocha ją i boi się jej śmierci, a z czasem - wraz z kolejnymi tygodniami przepełnionymi opieką, krzykiem i zimną nieobecnością - lękać się zaczyna tego, iż śmierć ta nigdy nie nadejdzie. Pragnąc uciec od wyrzutów sumienia kręci się w kółko, poszukując kolejnych zajęć i chodzi po pokojach, nerwowo zamykając za sobą drzwi. Pewnej nocy trafia do gabinetu ojca, a wścibskie palce wbijają się w szuflady i półki jakby znaleźć chciały tam dowód, powód lub wyjaśnienie. Otwarta teczka pada przy jego stopach, papiery rozsypują się po drewnianej podłodze, a on długie godziny spędza na czytaniu ojcowskich notatek i przeglądaniu zebranych materiałów o Ślepcach i magii zakazanej. Pismo Jana-Erika krzyczy nienawiścią, oczy jego syna otwierają się z zafascynowaniem, a słońce nad ich domem nie wschodzi tamtego poranka. Gdy oddech matki się urywa, nadal jest ciemno.
I. Pekka
Petter nie zapamiętuje ostatnich słów Marie, dlatego Pekka wymyśla własne i zapisuje nimi całe zeszyty. Wszystko wymyślone, kręcące się po jego głowie - najczęściej matka mówi o miłości, prosi go by zajął się siostrą, był dobrym człowiekiem (dwa ostatnie poprzekreślane są wściekłe grubymi liniami). Nie płacze na pogrzebie, więc otaczające go spojrzenia bezgłośnie nazywają go dziwnym i niewdzięcznym. Ojciec jest w domu coraz częściej, a w jego ponurej twarzy Petter nie potrafi doszukać się skruchy. Zostawiłeś nas krzyczy w samotności - nigdy nie w jego stronę, nigdy nie przy nim. Ledwo kończy szkołę, a gdy wychodzi, mądre języki nad jego głową zwiastują mu szarą przyszłość, przerywaną co jakiś czas zbędną uwagą na temat tego jak to społeczeństwo potrzebuje ludzi prostych. Myślą, że jest zbyt głupi, zbyt porywczy, z głową w chmurach, a on musi w końcu słowa te przyjąć za prawdę, jeden z kilku świętych dogmatów, które Pekka powtarzać będzie kiedyś, cedząc ich słowa przez zachlapane krwią zęby. Praca, honor, bogowie, niezachwiana miłość do ojczyzny, szacunek do nazwiska, do prawa i świętości rodziny. Słuchać ojca, kochać matkę, nigdy nie liczyć na wiele, bo nic wielkiego na ciebie nie czeka.
Ojciec wysyła go do rybackiego miasteczka, godzinę drogi od wioski, tam bowiem jego syn nauczyć się ma zawodu i w końcu do czegoś się przydać. Petter nie protestuje, pakuje się i wyjeżdża, a na rybackim kutrze dusi się wilgocią, solą i mgłą. Jego wełniany sweter śmierdzi śledziem i tytoniem z fajki starego Johana, nazywają go młodym, śmieją się z jego jąkania. Wszystko trwa zaledwie miesiąc - dziewiętnastoletni Petter ucieka, kradnąc po drodze trochę pieniędzy, gruby płaszcz i butelkę rosyjskiej wódki.
Zjawia się w Midgardzie z jedną torbą, zakochany w wizji miasta i swojej bezimienności - z daleka od wsi, z daleka od rybackiego kutra. Kradzione pieniądze kończą się szybko, więc Petter kradnie kolejne, powoli ucząc się sięgania do cudzych kieszeni. Upity wolnością, gubi się w barach i podziemiach, wrastając w murowane ściany Przesmyku Lokiego, tracąc kolejne oddechy, gdy własny nierozsądek pcha go ku kłopotom. Miasto pragnie przeżuć go i wypluć, ale on nie odpuszcza i brnie w nie dalej- głupi, porywczy, z głową w chmurach - nadal z młodzieńczą naiwnością szukając wielkości, której nie umie sobie nawet wyobrazić. Uparcie wypatruje czegoś, co dać może mu spełnienie, podążając za coraz to bardziej parszywymi mordami, zatrudniając się dorywczo w byle jakich spelunach i sprzedając siebie byle jakim rękom, nie czując wstydu ni tęsknoty. Spędza noce w obcych łóżkach, na ulicach i bijąc się za pieniądze w kurzu śmierdzących alkoholem piwnic, ku uciesze wielbicieli hazardu i gruchotu rozbijanych głów. Jest wysoki, silny i szybki dzięki ojcowskim treningom i latom spędzonym na morderczych ćwiczeniach w imię zdrowia i męstwa. Jan-Erik znienawidziłby tego, kim stał się jego syn przez te kilka miesięcy. Czasem pisze do niego listy - jest dobrze, pracuję, nie piję, pozdrów siostrę.
Tamtego człowieka spotyka letniej nocy, gdy w pijackiej potrzebie rozrywki wszczyna nierozsądną bójkę z parą osiłków. Mężczyzna wydaje się być zafascynowany, nieco rozbawiony, kupuje mu alkohol i długie godziny wypytuje o życie, o którym Nystrom opowiada seriami kolejnych kłamstw. Spędzają razem coraz więcej czasu, a kolejne tygodnie czynią z nich przyjaciół. Petter nigdy przyjaciół nie miał i choć ze swoim nowym kompanem czuje się niepewnie, jakaś część jego serca przeczepią się do niego jak rzep. Mężczyzna jest ślepcem, na dodatek tym rodzajem ciemnego istnienia, od którego ludzie odwracają wzrok w cichym lęku i czają się za jego plecami ostrząc noże. Ulice nazywają go Skygge, a on nosi przydomek ten z gracją, zakochany w niego brzmieniu. Jak mnie nazwali? Powtórz, mój drogi - nakazuje swojemu młodszemu przyjacielowi, gdy z pijackim rozleniwieniem rozsiada się w swoim ulubionym fotelu. Powiedzieli, że Skygge odciąłby łeb własnej matce za zgrzewkę whisky odpowiada więc Petter, a mężczyzna śmieje się perliście, zbliżając do warg zapalonego papierosa. Żar pali mu usta, a on nie reaguje, rozkoszując się rytmem tych paskudnych słów.
Skygge kręci się nocami w okolicach Przesmyku Lokiego, kontrolując swoje udziały w szarych biznesach ciemnych ulic nocnego miasta. Jego małe kasyno - obskurne, oblegane ludźmi o okrutnych oczach i brudnych rękach - prosperuje coraz lepiej, a on pozwala Petterowi grać i płaci niewielkie pieniądze za pracę pięściarza straszącego potencjalnych oszustów. Nystrom mu ufa, choć ufać nie powinien i broni go, stając się dla niego ochroną niemal prywatną - zawsze nieco narwany, gotowy do skoku, z zabandażowanymi, zabliźnionymi knykciami. Spędza coraz więcej wieczorów w jego mieszkaniu, ku swojemu zdziwieniu szukając choćby namiastki domu, a gdy jego przyjaciel pyta go o zakazaną magię, oczy Pettera mienią się świeżą żywicą. Kiwa głową - chce tego przecież od tamtej nocy, gdy umarła jego matka. Jego kompan uśmiecha się z uroczą lekkością, jak zwykle cały taki spokojny, taki gładki w obyciu, cudownie utwierdzony w swoich wielkich prawdach. Klepie młodego przyjaciela po policzku, pozwala zapalić papierosa, a potem odkrywa przed nim tajemnice pozamykane w wielkich, zużytych księgach.
Skąd je masz? Ukradłeś?
A jakiż to pożytek miałby z nich nieboszczyk?
Kilka tygodni później pewna śliczna dziewczyna opowiada Petterowi historię o Skygge, który w młodości napadał na domy i o tym jak udusił starego mężczyznę, którego bibliotekę sprzedawał potem na ulicy. Wszystkie książki poza tymi kilkoma, tymi które naznaczyły go Pieczęcią. Nosił ją z dumą.
Uczy się więc z nim, nieprzejęty konsekwencjami, zbyt zakochany w wizji własnej siły, bo oto i w końcu coś zdaje się mieć sens, leżeć dobrze w jego dłoniach i odpowiednio układać się na języku. Chętnie słucha o tej pięknej, potężnej magii, o krwawych rytuałach i igraniu ze śmiercią, Jego przyjaciel jest wdzięcznym nauczycielem, a jego słowa są cieple, pełne podziwu i wsparcia. Jesteś zdolny, mój drogi, mówił ci to ktoś kiedyś? Petter kręci głową, Skygge całuje go w czoło. Zawsze był głupim nieukiem, zawsze beztalenciem, rozczarowaniem i gniewem swojego ojca, a teraz - nad przetartymi stronami zakazanych ksiąg, czytając i ćwicząc całe dnie i noce - jest zdolny. Nigdy przedtem nie czuł się na swoim miejscu - wolność drzemiąca w magii zakazanej powoli zaczyna oblepiać go jak smoła, a on cieszy się tym faktem. Jest mu ciepło, jest z siebie dumny, a każdy krok zbliża go do potęgi, o której tak marzył. Już nie jąkający się chłopiec, już nie wściekły nastolatek, coraz dalej mu też do tego naiwnego młodego mężczyzny, którym był, gdy oddał się w ramiona miasta. Będziemy ostrożni, nic ci nie będzie - mówi przyjaciel, a Petter już nie wierzy, mimo to nie przerywa. Zakazana magia wsiąka w jego żyły, uzależnia jak eliksir - brudny, mocny i pobudzający. W końcu przeżera go na wskroś, przegryza się przez skórę, mięsnie, aż do kości, tam kreśląc runiczne kształty. Przeżywa przemianę w mieszkaniu swojego nauczyciela, a Skygge przez cały ten czas siedzi w swoim ulubionym fotelu, odpalając papierosa z powolną elegancją. Jest spokojny i milczący, niewzruszony krzykiem, niedotknięty błaganiami. Petter lat ma dwadzieścia dwa i pierwszy raz płacze z tęsknoty za ojcem. Nie wie jeszcze, że kilka miesięcy później on sam - starszy już, dziwnie obcy - wypali Pieczęć Lokiego na jego dłoni. Syn będzie krzyczał z rozpaczy, ale spojrzenie ojca pozostanie równie zimne co każdy dzień spędzony w ich rodzinnej wsi. Potem nie będzie już nic, tylko wiatr i twarz wykreślona z rodzinnych zdjęć.
Labirynty jego kłamstw są kręte i barwne. W ich korytarzach ożywają wyśnione przez niego historie, oddychają mityczne potwory, którym imiona nadaje w nietrzeźwym półśnie. Czasem przychodzą mary - wychylają się zza rogów, z ich czarnymi palcami i gnijącymi dziąsłami, a wtedy powietrze pachnie zupą z gęsiej krwi. W końcu kłamstwa przestają być kłamstwami - stają się wspomnieniami, jedynymi jakie ma. Nie jest już Petterem, bo Petter umarł, gdy własny ojciec wypalił pieczęć na jego dłoni, a potem wszystkie pamiątki po synu zakopał w ogrodzie przy domu.
Teraz jest Pekką - mężczyzną o tysiącu nazwisk i setkach żyć, nadal oddanym zakazanej magii i drzemiącej w niej wolności. W ciemnych zaułkach jego imię przypomina ujadanie bezpańskiego psa, czasem ciągnie się za wyszczerbionym ostrzem i sunie wzdłuż ceglanych ścian. On wciąż ćwiczy zakazane inkantacje za zamkniętymi drzwiami, nie pozwoliłby sobie bowiem nigdy na utracenie swojego daru. Minęło kilka lat, jest za późno by przerwać - gdy tylko próbuje, zapada się i kruszeje. Nie boi się tego kim jest, pieczęć traktując jak dowód potęgi i wyjątkowości; dowód na to, że on, pośród naiwnej i słabej gawiedzi, jest w stanie zrozumieć głupotę podziałów i dostrzec możliwości ukryte w podsuwanych mu niegdyś, kradzionych księgach. Mówią, że gdy oślepł, za jego oczy wkradło się maniakalne szaleństwo, a Pekka miano ekscentryka nosi z uniesionym podbródkiem.
Mija sześć lat od przemiany, a on sześć tych lat patrzy jak ciało biednego Pettera Nystroma gnije pod jego stopami. Choć na nowo ćwiczy osłabione ciało, niewiele zostaje po tamtym chłopaku - jedynie głośna łajza z ulicy gotowa zrobić wszystko za pieniądze, mitoman błyszczący kradzioną biżuterią i zniszczonymi knykciami kościstych dłoni; z daleka od rodziny, od prawa, od Magisterium. Ma śliczny, niewinny uśmiech, który wymusza zaufanie i z jego pomocą lgnie do ludzi jak pijawka - opowiada im kłamstwa, a w nietrzeźwych żartach twierdzi, iż nadal czeka własną celę w Forcie Nordkinn. Mieszka tam, gdzie go zechcą i pracuje tam, gdzie go potrzebują; snuje się po ulicach grożąc pięściami i widmem zbielałych oczu, załatwiając za ludzi sprawy, którymi oni nie chcą brudzić sobie rąk: od wyciągania zaległych długów okolicznych oszustów, po straszenie nieuczciwych mężów. Od pięciu lat nie widział Skygge - mówią, że zaginął po tym jak upadło jego kasyno. Zostały mu po nim książki, trochę pieniędzy i jeden złoty sygnet noszony na wskazującym palcu prawej dłoni. Uszczerbek dziedzictwa, które on kiedyś odbuduje - w imię człowieka, który podarował mu siłę i nowe życie. Nadal zdarza mu się jąkać, nosi wciąż ten sam płaszcz, który ukradł z rybackiego kutra, a długie włosy zaczesuje za uszy - Jan-Erik zawsze kazał ścinać je krótko przy skórze głowy.
●●●
Nikt nie mówi mu już Petter - zbyt słodko, miękko, tak dziecięco. Petter jest imieniem pewnego chłopca, tego który umarł na ulicy, nim on zdążył się przez nią przedrzeć. Petter jest więc imieniem kogoś słabego i kogoś małego, a on - w rytm zakazanych inkantacji i uderzeń cudzych pięści - mały i słaby nie ma już prawa być. Teraz mówią mu Pekka i nikt nie musi wiedzieć, skąd skrót ten się wziął. Tak jest dobrze. O nim też nie muszą znać prawdy - jest tylko postacią swoich zmyślonych historii.
Ty gnoju - mówi mu znajomy barman, nachylając się ku niemu zbyt blisko. Kłamliwa łajzo - dodaje, a on wierzy w słowa te bezgranicznie, pewien iż tym jest właśnie, tym wszystkim - gnojem, łajzą i wszystkim co brudzi i wyniszcza. Wmówionej sobie prawdy nie chce wygryzać z myśli, choć przecież z odbić w sklepowych witrynach patrzy na niego wciąż ten sam roześmiany mężczyzna z łagodnymi rysami anioła. Bez gniewnych oczu, bez korony, bez ojca.
Mistrz Gry
Re: Pekka Nystrom Wto 4 Sty - 17:05
Karta zaakceptowana
Nie jesteś już Pettarem, lecz Pekką – niewiele zostało po tamtym chłopaku. Zacząłeś zupełnie nowe życie, gdy przybyłeś do Midgardu. Nie możesz się cofnąć, przesiąknąłeś do cna magią zakazaną, która pożera cię od środka. Cieszysz się wolnością – i nikt nie może ci jej zebrać, ale czy właśnie w taki sposób chcesz żyć? Czy tylko na tyle cię stać? Czy to nie pora, by wreszcie odbudować dziedzictwo tego, który podarował ci nowe życie?
W prezencie chciałbym podarować ci magiczne, metalowe pudełko z niekończącymi się zapałkami, lecz wcale nie spełniają swojej klasycznej funkcji, jak mogłoby się początkowo wydawać. Dodatkowo prezentuje się niezwykle elegancko, gdyż znajdują się na nim złote grawery. Po potarciu o specjalną draskę wcale nie wytwarzają ognia, lecz niezwykle gęsty dym, który jest w stanie raz w miesiącu fabularnym na dwie tury zapewnić ci ochronę lub możliwość ucieczki z nieciekawej sytuacji, odejmując przeciwnikowi -10 od rzutu na wykonywaną przez niego czynność, jak zaklęcie czy atak. Poza tym, jeśli nosisz zawsze ze sobą pudełko w kieszeni, otrzymujesz jeszcze na co dzień bonus +2 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie chciałbym podarować ci magiczne, metalowe pudełko z niekończącymi się zapałkami, lecz wcale nie spełniają swojej klasycznej funkcji, jak mogłoby się początkowo wydawać. Dodatkowo prezentuje się niezwykle elegancko, gdyż znajdują się na nim złote grawery. Po potarciu o specjalną draskę wcale nie wytwarzają ognia, lecz niezwykle gęsty dym, który jest w stanie raz w miesiącu fabularnym na dwie tury zapewnić ci ochronę lub możliwość ucieczki z nieciekawej sytuacji, odejmując przeciwnikowi -10 od rzutu na wykonywaną przez niego czynność, jak zaklęcie czy atak. Poza tym, jeśli nosisz zawsze ze sobą pudełko w kieszeni, otrzymujesz jeszcze na co dzień bonus +2 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!