Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Ragnar Fenrisson

    Gość
    Anonymous


    Ragnar Fenrisson
    Dane postaciHúsavík, Islandia / 15 II 1965 / Guðmundsdóttir
    przeciętny / kawaler / III stopień wtajemniczenia
    klucznik i tatuażysta / puchacz śnieżny / Joel Islas

    (zawsze było ci mało.)

    p i e r w s z a k w a d r a

    Za mało uwagi.
    Zmierzcha. Szczęknięcie zamka we frontowych drzwiach za każdym razem coraz bardziej, z każdym dniem dobitniej utrwala się jako dźwięk nieodzownie zwiastujący nadejście kłopotów. Wślizgują się do przedpokoju niepostrzeżenie wraz z przeciągiem; wonieją zawsze tak samo: intensywnym zapachem rybich trucheł, który zajadle wżarł się w tkankę rodzicielskiej, spracowanej skóry, ostrym powietrzem przesiąkniętym morską solą, kawą (ostatecznie będącą jedynie rozwodnioną do granic możliwości lurą) sączoną przez ojca cały dzień, wsiąkającą w jego nigdy porządnie nie przystrzyżoną brodę, zlepiającą się, zespalającą z plątaniną ostrych, przyprószonych już wtedy pierwszą siwizną włosków. Zawsze daremne okazywały się starania ich uniknięcia – kłopoty zawsze was dosięgały, zmyślnie odnajdywały drogę ku wam chowającym się po kątach stale zbyt ciasnego, o zbyt małej powierzchni domu; zawsze przybierały tę samą formę rozcapierzonej, nieustępliwej łapy chwytającej za kark najmniejsze, najbardziej nieporadne szczenię. Niemal nigdy ciebie – tobie oberwało się zaledwie pięć razy, pięć razy, które musiałeś sobie wyszarpnąć, umyślnie, z rozmachem burząc fasadę doskonałego pierworodnego, którą cię obudowano – wcale nie dlatego, że w porę udawało ci się zejść tajfunowi złości z drogi, bo przecież zawsze hardo stawałeś mu naprzeciw, z niezdrową fascynacją i zupełnie niewłaściwym podziwem przyglądając się codziennemu spektaklowi budzącego się jak wulkan gniewu. Patrzyłeś dzień w dzień, jak frustracja sztormową falą wzbiera za każdym razem, kiedy przepełniany coraz głębszym smutkiem i coraz większą miłością wzrok matki zdradzał odpowiedzi na niewybrzmiałe pytania – co dziś na kolację? czy bogowie wreszcie pobłogosławili nas przebudzeniem magii u Safíra? czy Rada się odezwała? czemu Abigel tak płacze? dlaczego to kurewskie okno znowu się nie zamyka? czy Ragnar jest gotowy na jutrzejszy połów? Nie uchylałeś się przed jej siłą, pozwalając się jej obmywać, nasiąkać tym gniewem, który pewnego dnia otworzyłby ci szerzej furtkę do zyskania jeszcze większego poklasku, niż ten, który wzbudzał ojciec. Patrzyłeś dzień w dzień, z coraz większym znużeniem, jak szala rodzicielskiej uwagi przechyla się coraz bardziej, skupiając na młodszym rodzeństwie, by ze starannością i pieczołowitością rozdzielać między ich dwójkę swoje rozczarowania i nadzieje, tobie zostawiając ochłapy zainteresowania – obietnice będące nieznoszącymi sprzeciwu przykazaniami, że gdy tylko ukończysz podstawową edukację w Berkano, pójdziesz w ślady ojca, by, kiedy nadejdzie czas, przejąć rodzinny biznes, kultywując tradycję bycia rybakiem zgorzkniałym życiowymi wyborami wcześniej niż by wypadało. I coraz mniej podobała ci się ta wizja – nie interesowały cię ryby, nie interesowało cię nawet morze, ani to, gdzie znajdują się najlepsze łowiska, ani, ile byście zarobili, gdyby udało wam się złapać selkie – bardziej fascynowały cię narzędzia, ich krój, zastosowanie, a nade wszystko zwiększenie ich wydolności. Coraz częściej dawałeś wyraz swojemu niezadowoleniu. I patrzyłeś dzień w dzień, z jaką łatwością przychodziło ci przesuwanie coraz dalej i dalej wszelkich możliwych granic; patrzyłeś z rozbawieniem, jak bardzo potrafią być elastyczne, kiedy to ty zamierzasz je przekraczać; patrzyłeś, z jakim zaskoczeniem każdy konstatował, jak bardzo związane ma ręce, gdy kolejne podejmowane przez ciebie decyzje zaciskały się na nich systematycznie, powoli, z coraz większą siłą – byle byś mógł pozostać w centrum zainteresowania.


    p e ł n i a

    Za mało wrażeń.
    Zmierzcha. Jeszcze nie wiesz, że oczy do gęstniejącego wokół zmroku z takim trudem przyzwyczajają ci się ostatni raz; instynkt samozachowawczy drzemie, głęboko uśpiony, nie niepokojony świstem wiatru przecinającego rozległą połać leśnej gęstwiny; nie niepokojony roztaczającym się wokół zapachem gnijących liści i nieustępującego od kilku dni, pierwszego tej jesieni, przymrozku; nie niepokojony pulchną, pobladłą tarczą księżyca, wysrebrzającą szpiczaste sylwetki drzew czule otoczonych leniwie snującą się nad ziemią mgłą. Niewiele cię już wtedy obchodziło – bo nie musiało. Z dala od rodziców; od powinności, które z każdym dniem przybierały wyraźniej formę wyłącznie iluzorycznego wspomnienia niknącego pod mnogością wrażeń dorosłego, akademickiego życia i obowiązków, jakie wynikały z doskonalenia się na Instytucie Ansuz w sztuce tworzenia magicznych przedmiotów; od przeszłości próbującej nieporadnie pochwycić cię i zamknąć w sztywnych, uwierających ramach zupełnie niepasującego, narzuconego ci planu, z którym, z każdym mijającym rokiem rozmijałeś się coraz bardziej. Nikt nie wisiał ci nad głową jak kat, wskazując ścieżkę, którą powinieneś podążać; teraz interesującą cię drogę wybierałeś sam, nawet jeśli wiodła przez miejsca, których młodzi widzący powinni wystrzegać się jak ogni Muspelheimu. Spuszczony ze smyczy, zachłannie sięgałeś po wszystko, co pozwoliłoby ci się sparzyć – dosłownie i w przenośni; szukałeś rozrywek wyłącznie tam, gdzie niepodzielnie związane były z ryzykiem, nieraz częściej niż na zajęciach, czas spędzając na prześlizgiwaniu się obskurnymi zaułkami Ymira Starszego, by wiedzę teoretyczną sprawdzać w praktyce. To podczas jednej z takich eskapad, gdy za plecami wibrował ci śmiech znajomych, a słońce wyciągającymi się radośnie ramionami promieni pieściło rozgrzaną z emocji skórę karku, gdy szczęk zamka otwieranego dorobionym zupełnym przypadkiem kluczem rozpostarł przed wami dużo więcej możliwości, niż pozornie mogło się wydawać, trafiłeś na jedną z tych ksiąg, które – wedle profesorskich zapewnień – zniszczone przed laty zostały przez Radę. Palce świerzbiły was od przewracania kart przesiąkniętych kompletnie nieznanym rodzajem magii, a usta bezwiednie układały się na kształt nowych inkantacji. Niewinny początek – pierwszego roku III stopnia wtajemniczenia i wtajemniczenia w pierwszy stopień arkan magii zakazanej gnającej cię przez meandry równie zakazanej, spisanej wyłącznie słowami mapy zupełnie innego Midgardu, tego, w którego zakamarki nie sięga wzrok kruczych strażników, ani zainteresowanie porządnych obywateli; tego, który sprawił, że trzy lata później, z tym samym, wyświechtanym już, niedozwolonym podręcznikiem, ze znajomymi u boku, przedzierałeś się przez wilczą knieję, by ukończyć rytuał spaczenia. Jeszcze nie wiesz, że to ostatnie miejsce, w którym powinniście się znaleźć; że praktykowane zbyt nieuważnie zaklęcia nie będą stanowiły wystarczającej ochrony przed ostrzem kłów rozrywających nie tylko skostniałe powietrze, ale przede wszystkim wasze spętane głupotą ciała, z których jedynie dwa – twoje i Kristofera – zdołały przetrwać głód, a później przekleństwo księżyca. Nikt nie rozumiał dlaczego – dlaczego nie plułeś sobie w brodę, dlaczego nie miałeś pretensji, dlaczego potrafiłeś z tej sytuacji żartować. Chyba nawet sam nie bardzo potrafiłeś to wtedy pojąć, zbyt otępiały lekami i wciąż trzymającą cię w mocnym uścisku adrenaliną. Dopiero, kiedy miesiąc później sam mogłeś ochoczo odpowiedzieć na wezwanie księżyca, wznoszącego się coraz wyżej, nabrzmiałego jak brzoskwinia od nadmiaru zebranego pod napiętą do ostateczności skórką soku. Dopiero, kiedy sam stałeś się częścią tego niesamowitego misterium – jednoosobowego spektaklu, w którym byłeś sobie aktorem i widownią. Dopiero wtedy. Z nową skórą na zmianę, z nowymi umiejętnościami, z jeszcze większą ilością nowych kłopotów, które witałeś z pieśnią na ustach. Z comiesięcznym niemal pożądliwym oczekiwaniem na chwile, kiedy po podniebieniu zaczną chodzić mróweczki zwiastujące czający się w gardle warkot. Gdy proces przemiany ustępował, gdy wracały zmysły przytępione bólem i żądzą, pojawiała się nikła, prędko rozrywana świadomością codzienności nitka nadziei, że kiedy ponad głową wysrebrzy ci się kolejna tarcza księżyca, następna przemiana będzie łagodniejsza. I tak co miesiąc odprawiałeś rytuał oszukiwania siebie samego, do chwili, kiedy przeraźliwą ciszę pustych, wyszukiwanych zawsze na ostatni moment pomieszczeń przerywały pierwsze trzaski rozrywanej skóry i łamanej kości. Ból zawsze był tak przeszywający, że natychmiast zwalał cię z nóg. Kolana głucho uderzały o posadzkę – o brudne betony, przetarte drewno, wykładzinę – z dłoni wyrastały pazury, rozorując powierzchnię, jakakolwiek by nie była. Licha membrana opinająca ciasno twarz pękała z plaskiem opadającego płata skóry, który zrywałeś gwałtownie, odrzucając w kąt. Z kolejnym trzaskiem kręgosłup wyginał ci się w koślawy łuk, przybierając niezgrabne, zwierzęce kształty. Miesiąc w miesiąc, rok w rok – najpierw w znajomych, choć coraz niebezpieczniejszych okolicach Midgardu, dopóki nie postawiłeś ostatniej kropki na ostatnim egzaminie ostatniego roku dającego ci wyczekiwany, trzeci stopień magicznego wtajemniczenia; później tam, gdzie nie sięgały zachłanne łapy magicznej władzy.


    t r z e c i a k w a d r a

    Za mało czasu.
    Świta. Przez delikatny, koronkowy materiał firanek przesącza się złota smuga światła, znacząc ażurowym cieniem zmiętą, owiniętą ciasno wokół twojego, równie pogniecionego po zeszłodniowych, zeszłotygodniowych, zeszłomiesięcznych perypetiach, ciała pościel. Gdzieś obok, na zdezelowanej szafce nocnej budzik – diabelny wymysł śniących, jeden z tych, którego idei nigdy nie potrafiłeś zrozumieć, a który uparcie, jak cień i kat, podąża za tobą przez kolejne miasta i mieszkania – wygrywa monotonną melodię, wywołując skutek odwrotny do zamierzonego: zamiast wyrwać cię z wątpliwie przyjemnych objęć łóżka, sprawia że głowę chowasz między stertę poduszek przesiąkniętych zapachem kremu Nivea, zupełnie nierozważnie uciekając od cierpliwie czekających na ciebie obowiązków, tak jak przez ostatnie lata, równie lekkomyślnie uciekałeś przed odpowiedzialnością za własne działania i nigdy nawet nie myśląc, by wyjść im naprzeciw. Przez cały ten czas zmieniała się tylko sceneria, zmieniały się powody, zmieniały się twarze, zmieniały nazwy miast – Sodankylä, Oulu, Skellefteå, Östersund, Røros, Oslo, Bergen – kalejdoskop wrażeń i nowych idei napędzany dudniącym w skroniach coraz szybciej i szybciej tętnem, gnającym coraz dalej przed siebie, coraz dalej od pozostającego hen w przeszłości Midgardu, coraz dalej ku niepokojom serca i umysłu rezonującym w tobie jak dźwięki odległych, zamierzchłych pragnień, których nie chcesz zostawić w spokoju, w które z rozmachem i niefrasobliwością wplątujesz innych, którym zostawiasz szeroko otwartą furtkę na witanie wszelkiego rodzaju kłopotów. Przez ten czas wcale nie dorosłeś; nie nabrałeś wiele więcej doświadczenia, szczególnie tego życiowego; przede wszystkim nie stałeś się mądrzejszy, mimo poszerzenia, i wciąż rozwijania, zdobytej na studiach wiedzy – zyskałeś tylko trochę więcej wysrebrzających się na smagniętej słońcem skórze blizn: każdej z nich jesteś w stanie przypisać konkretną historię, zakotwiczyć na osi czasu i wracać, wracać, wciąż wracać, by uczyć się na starych błędach i bez nigdy gryzących cię wyrzutów sumienia móc popełniać nowe; trochę więcej ludzi wpisało cię na swoją czarną listę; na trochę więcej wyjętych spod prawa ksiąg i mord się natknąłeś, któregoś razu zwyczajnie zbyt hojnie wlewając w samego siebie zakazaną wiedzę. Wtedy już dawno w zapomnienie poszły wszystkie wybrzmiewające ostrym sygnałem alarmowym słowa profesorów, medyków i oficerów Kruczej Straży dotyczące nadużywania magii zakazanej – a zacząłeś nie widzieć bez niej świata; każde mrowienie w ciele, każdą niepokojącą zmianę brałeś za następstwo rezonującego w tobie księżycowego piętna, nie przypuszczając, nie dopuszczając do siebie choćby lichej myśli, że cienka lina ryzyka, po której z taką niefrasobliwością balansowałeś, może wreszcie zerwać się pod ciężarem wchłanianej przez ciebie wiedzy i pielęgnowania zwyrodniałych zdolności. A kiedy pękła, było już za późno na cokolwiek – zresztą, nie miałeś w sobie nic innego poza potrzebą przetrwania: nie miałeś skruchy, nie miałeś wątpliwości. Pojawił się tylko strach. Pierwszy raz naprawdę zacząłeś się bać – że może jednak nie dasz rady, że nie wytrzyma twoje ciało nadżarte już wystarczająco przekleństwem Fenrira; że ogień wypalający twoje żyły od środka, przedostanie się poza ich arterie, by strawić po kolei każdą komórkę; że nie zdążysz ze wszystkim tym, co tak nagle stanęło w miejscu, bo wszechobecny ból, wyrywający z twojej krtani gwałtem skowyt za skowytem, na zbyt długo przykuł cię do łóżka, zaplątał w fałdy niemal codziennie, z niepojętą dla ciebie czułością, zmienianej pościeli. Bałeś się, że nie zdążysz poznać tajników pozbawionego krztyny magii ślusarstwa; że nigdy nie nauczysz się prawidłowo trzymać igły do tatuażu; że rozminiesz się z szansą obejrzenia trzeciej, i dwóch poprzednich, części Ojca Chrzestnego. Bałeś się, że wkurwiający jazgot budzika już nigdy nie zerwie cię o świcie na równe nogi. Teraz, siłując się z zepsutym przełącznikiem, barbarzyńsko wyrywając z trzewi zegarka baterię, czasem żartujesz, że może byłoby lepiej, gdybyś wtedy, przed czterema laty, rzeczywiście wyzionął ducha.


    n ó w

    Za mało przestrzeni.
    Świta. Budzi cię ponownie ten sam obraz, to samo wrażenie, jak przed kilkoma laty, permanentnie wypalone w podświadomości, niczym znamię niechlubnie zdobiące wnętrze prawej dłoni: znajomy, metaliczny posmak zalepiający usta. Sklejone krwią wargi rozchylają się z głuchym mlaśnięciem, jak tamtego poranka, gdy poza płatami zakrzepłej juchy, usta i brodę upstrzoną miałeś wspaniałościami leśnego runa, a pod powiekami, jak w groteskowym śnie, odbite prześwietlone sceny dościgłej cię przeszłości – którą tak wiele razy zostawiałeś za sobą; której sam widok wzbudzał w tobie, zupełnie jak w przypadku ojca, drzemiące wulkany gniewu; której, mimo ryzykownej decyzji o powrocie na stare śmieci, miałeś nadzieję wcale nie spotkać – z którą wreszcie miałeś możliwość, mogłeś i rozprawiłeś się na własnych warunkach, niemal dobrodusznie (dopiero później uświadamiając sobie, jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak) fundując Safírowi bilet w jedną stronę wagonikiem pędzącym po lunarnych rubieżach. Drżącą dłonią przecierasz wilgotne od krwi usta. Cuci cię obcy łokieć wbijany w policzek, prześlizgujący się zdradziecko po twarzy w stronę oka – niewygoda, której nie jesteś w stanie zignorować. Deski skrzypią, gdy z niechęcią, niepewnie podnosisz się z łóżka i chwiejnie, po omacku, już na pamięć przemierzasz niewielką odległość dzielącą cię od okna. Kurwa. W sennym roztargnieniu zapominasz w porę uchylić się pod belką, rozcinając sobie czoło pierwszy raz w tym roku (i, wedle statystyk z ostatnich pięciu lat, ostatni). Skóra pulsuje bólem wokół świeżej rany; silniej, kiedy chłodny powiew uderza cię w twarz, po tym jak mocniejszym szarpnięciem udaje ci się wreszcie otworzyć okno. Barwny order umiejscowiony w strategicznym miejscu jedynie do rana, do wydostania się nieznanego, bezimiennego ciała z twojego łóżka, a potem z mieszkania i w końcu z życia, będzie jedynym świadectwem twoich drobnych, nocnych słabości. Może nawet pozwolisz tym obcym dłoniom na zaleczenie rozcięcia, choć już teraz wzbiera w tobie pragnienie, by wiązki magii splątały się między twoimi palcami, przywierając do nieustannie głodnego jej ciała krzepiącym opatrunkiem. Ostrożność i powściągliwość w używaniu każdego, choćby najbłahszego zaklęcia tu, w mieście, w którym ani przed piętnastoma laty, ani teraz nie umiesz znaleźć sobie wystarczająco dużo miejsca, mimo zakotwiczenia się z niewielkim zakładem dorabiania kluczy i wrastania coraz głębiej w podatną na stagnację ziemię, paradoksalnie stanowi większe wyzwanie niż trzymanie za zbyt chętnymi do przesadnego ujadania zębami tajemnic opieczętowanych stygmatem wargrzych kłów. Ostrożność i powściągliwość jest ci obca w takim samym stopniu, jak umiar i rozsądek – to dlatego udało ci się ściągnąć sobie na głowę Magisterium i Kruczą Straż; to dlatego czerń Pieczęci Lokiego za każdym razem, kiedy słodycz zakazanych inkantacji sączy się spomiędzy twoich warg, splata się z nabrzmiewającymi czernią żyłami; to dlatego każdy z przewijających się przez twoje dłonie kluczy posiada więcej niż jeden duplikat; to dlatego co miesiąc czujesz na karku coraz wyraźniejszy oddech Gleipniru. To dlatego, mimo że każdy kolejny rok w tym mieście sprawia, że dusisz się bardziej, coraz mniej starając się panować nad własnymi instynktami, nic nie jest w stanie powstrzymać cię od wsadzania kija w mrowisko systematycznie, coraz głębiej, dopóki ostatecznie nie rozjuszysz wszystkich mrówek.

    (za mało dostałeś miłości.)
    Gość
    Anonymous


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 189 centymetrów

    WAGA: 86 kilogramów

    KOLOR OCZU: niebieskie

    KOLOR WŁOSÓW: brązowo-złote

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: kurwiki w oczach, pieczęć Lokiego

    GENETYKA: warg

    UMIEJĘTNOŚĆ: brak

    STAN ZDROWIA: zdrowy


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: II

    REPUTACJA: -30

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 20

    STRONNICTWO: 10

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 10

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 5

    MAGIA ZAKAZANA: 15

    MAGIA PRZEMIANY: 10

    MAGIA TWÓRCZA: 10

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 20

    CHARYZMA: 10

    WIEDZA OGÓLNA: 5


    ATUTY
    Rzemieślnik (I): +5 do rzutu na czynności związane z wytwórstwem przedmiotów.

    Zaklęty (II): +3 do rzutu podczas nakładania klątwy i +3 na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej.

    Wilczy instynkt: postać ma wyostrzone zmysły i otrzymuje +3 do rzutów na spostrzegawczość oraz +3 do rzutu przy dowolnych czynnościach wykorzystujących sprawność fizyczną. Ulega przymusowej transformacji podczas pełni księżyca. Podczas przemiany premia zwiększa się i wynosi +10 do rzutu przy dowolnych czynnościach wykorzystujących sprawność oraz +5 do rzutów na spostrzegawczość (atut otrzymywany wraz z genetyką: warg).


    Ekwipunek
    - talizman z okiem valravna (pozwala spojrzeć przez fakturę dowolnych drzwi bez potrzeby ich otwierania; noszony przy sobie, zapewnia stały bonus +2 do magii użytkowej)


    AKTUALIZACJE


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Zawsze było Ci mało – zachłannie czerpałeś z życia wszystko, co podstawiano Ci na talerzu, a potem jeszcze więcej, jeszcze łapczywiej, rozpychając się łokciami. Zostałeś stworzony do czegoś więcej, niż przejęcie po ojcu wynędzniałego, rodzinnego przedsiębiorstwa i ścieranie rąk o jutowe liny rybackiego kutra, na którym co dzień wypływałbyś w głąb zatoki, rzucając na wzburzone fale ogromne, splątane sieci – zawsze chciałeś coś ponad to, co przewidział dla Ciebie ojciec i coś ponad to, co przewidziały dla Ciebie Norny. Chciałeś żyć – tak, by następnym razem, gdy zmorzy Cię widmo odejścia, nie żałować miejsc, na których nie pozostawiłeś jeszcze po sobie śladu; nie pozwól, by ktoś wyrwał Ci z rąk te żarłoczne ambicje.


    Prezent

    Otwierasz na swojej drodze wiele zamków, zarówno tych prawdziwych, jak i tych, które stawia na Twojej drodze przeznaczenie – w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz na początek rozgrywki talizman z okiem valravna, oprawiony w cienkie, srebrne obramowanie, na którym wygrawerowane zostały nordyckie runy. Przedmiot ten przypomina typowy wizjer, lecz działa całkiem odwrotnie – kiedy przyłożysz go do powierzchni dowolnych drzwi, pozwala Ci zajrzeć do środka pomieszczenia bez potrzeby ich otwierania; sam wiesz w końcu najlepiej, że istnieją na świecie klucze, których nie powinno się przekręcać. Dodatkowo, gdy nosisz talizman przy sobie, gwarantuje Ci on stały bonus +2 do magii użytkowej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.