Irene Engberg
Gość
Irene Engberg Czw 25 Lis - 22:10
GośćGość
Gość
Gość
Irene Engberg
Kakofonia zamknięta w przeżartych grzybem ścianach. Płacz noworodka, ostatnie oddechy konającej matki. Ręce akuszerki bezlitośnie skąpane czerwienią. Spierzchnięte wargi składające ostatni pocałunek na bladej skórze. Chichot Norn. Cud życia, tragedia śmierci.
Nie była pewna, czy ojciec kiedykolwiek zdołał jej wybaczyć. Kochał ją - to wiedziała - ale gdzieś głęboko pod fasadą ciepłych uśmiechów gnieździło się ziarno nienawiści; ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy kiedykolwiek zakiełkowało. W chwilach słabości, gdy opadał z sił po wiecznym przybieraniu tej skrzętnie utkanej ze złudzeń maski, zerkał na nią, jakby zastanawiał się, czy byłby szczęśliwszy, gdyby nigdy nie przyszła na ten świat.
Temat matki pojawiał się na ich językach sporadycznie, poruszany procentował bolesną ciszą. Rana, którą zostawiła za sobą Emelie, jątrzyła się niemiłosiernie i nawet upływ czasu nie zdołał jej zasklepić. Była początkiem upadku Engberga, dojmującym końcem pozornie pięknej opowieści. W którymś momencie zatracił się w pracy, szukając w krzywiznach run nie tyle ukojenia bólu, ile rozwiązania. Nie potrafił pogodzić się z gorzkim smakiem prawdy, cierpkością faktu, że śmierć była nieodwracalna, a magia, która płynęła w jego żyłach zdolna zakrzywiać rzeczywistości, bezużyteczna. Bezsilność go konsumowała; płomień naiwnej nadziei trawił wszelką racjonalność, zostawiając za sobą jedynie pożogę głupoty. Irene dziecięcymi oczami przyglądała się, jak ojciec szuka odpowiedzi w coraz ciemniejszych odmętach magii, jak znajome oczy zachodzą mgłą, a czerń leniwie pełza pod fakturą skóry. Bała się go. Przerażał ją ten widok, a jednak wiedziona młodocianą ciekawością co wieczór podkradała się pod jego gabinet, żeby podglądać kolejne próby wydarcia matki z objęć Hel. Z nosem wściubionym między framugę a drzwi, długie godziny obserwowała dziwaczne rytuały. Zazwyczaj przeganiał ją sen, czasem kobiecy szloch dobiegający z pokoju obok.
Mary w kąciku oka. Szepty balansujące na cienkiej granicy urojenia. Krzyki, które rozdzierają płótno nocy. Korowód ciarek, nieśpiesznie wędrujący przez kręgosłup. Usta matki wykrzywione w delikatnym uśmiechu.
Wraz z biegiem lat pojawiało się ich więcej - szlochów, szeptów, krzyków - wyraźnych dla Irene, niemych dla innych. Każdego dnia przybierały na intensywności, z nieprzyjemnych gości zmieniały się w natarczywych intruzów. Odwiedzały ją w koszmarach, ubierały niemal namacalne kształty na jawie. Wreszcie przyznała się ojcu do tego, co widzi i słyszy; zapłakanym głosem zrzuciła z serca ciężar, którego dzieciak w jej wieku nigdy nie powinien nosić. Tyle że Engberg wydał wyrok dawno temu, obwiniając bujną wyobraźnię za dziwne zachowanie córki. Zimna strzała ignorancji bolała tylko przez moment, niezrozumiana Irene szybko otarła łzy z policzków, obiecując sobie, że nigdy więcej nie poruszy kwestii dziwnej przypadłości.
Jednak ukrywanie umiejętności za fortecą milczenia miało osobliwą siłę pożerania od środka. Szczególnie gdy w Akademii Laguz mówiono o jej lenistwie, niedostatecznym zaangażowaniu, przez które marnowała rzekomy potencjał. Za każdym razem, kiedy słyszała zabarwiony krytyką komentarz, coś głęboko w środku niej pękało, kruszyło skrzętnie budowany mur. Nauka bowiem z natury nie przychodziła Irene z trudem, ale
Ojciec w końcu zrozumiał swój błąd, ostatecznie zmuszając Irene do złamania obietnicy, którą złożyła sobie przed laty. Któregoś ranka w powietrzu zawisło pytanie, czy kiedykolwiek widziała matkę; chwycił ją, ściskając chude ramiona nieco mocniej niż miał w zamiarze i przygwoździł spojrzeniem, które łaknęło odpowiedzi. Kłamstwo zatańczyło na jej języku, pozostawiając po sobie gorzki smak. Zaprzeczyła. Uderzył ją wtedy - pierwszy i ostatni raz - pozostawiając piekący ślad po dłoni na bladym policzku. Kilka chwil później zorientowawszy się co zrobił, przytulił córkę do piersi, recytując pod nosem mętne przeprosiny.
Dzień później znalazła go zwisającego z żyrandolu.
Duch taty nigdy się jej nie objawił, matki zresztą też już więcej nie widziała; być może ojciec się mylił, a zakazana magia nigdy nie była zdolna udzielić mu odpowiedzi; być może prawdziwa miłość rodziła się za życia i pokonawszy śmierć, pieczętowała swoje nieskończenie po drugiej stronie rzeczywistości. Wierzyła, że rodzice odnaleźli się nawzajem, wreszcie zaznając spokoju.
Do sierocińca Toivoa trafiła na kilka miesięcy skąpanych beznamiętną mgłą. Krucza Straż znalazła notatki ojca - wieloletnie badania nad istotą śmierci i zakazaną magią. Skonfiskowali wszystko, co mogło okazać się niebezpieczne, zbezcześcili jego imię, nazwali ślepcem. Podobno uzależnienie sprawiło, że popadł w obłęd; stał się ostrzeżeniem, przestrogą przed zbaczaniem z wytyczonych ścieżek magii.
Łóżko, nieprzyjemnie skrzypiące pod ciężarem ciała. Dziecięcy szloch tłumiony warstwą grubej pierzyny. Nierówna połać sufitu. Drążące umysł wspomnienie czerwonej wstęgi oplatającej szyję. Smutek. Nienawiść. Strach.
Studia nie były dla takich jak ona; choć serce pragnęło ponieść ją przed drzwi Instytutu Eihwaz, to rozum podpowiadał, że nie znajdzie tam dla siebie miejsca. Została sama, pozbawiona przyszłości, z przeszłością pogrzebaną głęboko pod ziemią. Tuż po opuszczeniu sierocińca odwiedziła rozpadające się rodzinne mieszkanie, a ocaliwszy z niego garść nieistotnych bibelotów, raz na zawsze opuściła znajome, zgrzybiałe ściany. Prozaiczność dorosłości była rozczarowująca, natomiast przekleństwo, które splatało ją ze światem umarłych, okazało się jedynym sposobem na przeżycie. Medium do wynajęcia widniało w lokalnej gazecie, opłaconej resztą śmiesznie małego spadku po ojcu. Odprawiała rytuały, mieszając herezję z okruchami wiedzy, sprzedawała kłamstwa i ułudę, byle tylko dożyć końca miesiąca. Wstydziła się własnego upadku, żenującego przedstawienia, które odgrywała każdego dnia. Jednak widziała dla siebie innej drogi.
Przeznaczenie samo ją znalazło, przybierając postać siwej kobiety, o skórze cienkiej jak pergamin. Kościste palce oplotły nadgarstek Irene, a zachrypnięty głos oznajmił, że szydzi z daru bogów; wcisnąwszy w jej dłoń zwitek papieru z datą i miejscem, niemal rozpłynęła się w powietrzu. Engberg pozwoliła ciekawości przejąć kontrolę nad zdrowym rozsądkiem, stawiając się w umówionym lokalu bez cienia strachu czy wątpliwości. Desperacja zajrzała jej w oczy na tyle głęboko, że przestała się bać o to, co może czyhać w owianej wątpliwą sławą dzielnicy Midgardu. Życie ograbiło ją ze wszystkiego, nie miała nic do stracenia.
Kobieta nazywała się Magndís, była wykluczonym przez społeczeństwo medium. Jej rękę naznaczyła Pieczęć Lokiego, ale nigdy nie czuła z tego powodu wstydu. Mawiała, że żadna magia nie jest z natury zła ani dobra, że większość galdrów otumanionych strachem przed nieznanym, boi się postępu. Daleko jej było do karykatury, jaką przedstawiali śniący; nie dało się w niej znaleźć krzty zawiści czy brutalności. Wzięła Irene pod swoje skrzydła, nauczyła jak obchodzić się z duszami zmarłych, pokazała subtelną stronę klątw, piękno rzeźbienia w runach. Ojciec zakosztował potęgi nekromancji, ale nigdy nie operował nią z taką wprawą jak Magndís. Nazywała ją niezrozumianą dziedziną nauki, remedium na najstarszą chorobę świata. Jej badania nieskalane pragnieniem władzy ani potęgi, pędziły w kierunku znalezienia rozwiązania, w którego istnienie gorąco wierzyła.
Któż może lepiej zrozumieć śmierć niż my, dziecko?
Była przy Irene, gdy ramiona dziewczyny oplotły czarne wstęgi, a ciało wypełniły ból i głód. Przekazywała każdy skrawek wiedzy, który sama posiadła, znajdując w niej nie tylko pojętną uczennicę, ale i partnerkę. Wspólnie spijały słowa z opasłych tomów ksiąg zakazanych, łącząc okruchy życia i śmierci w harmoniczną całość. Duchy przestały być przeszkodą w chłonięciu wiedzy, w którymś momencie stały się wręcz jej nośnikiem.
Tyle że Magndís miała wrogów, bynajmniej nie tylko w postaci Kruczej Straży. Któregoś razu zapadła się pod ziemię na dobre, a Engberg znów została sama jak palec w świecie, którego nie rozumiała i który nie rozumiał jej. Lawirowała pomiędzy znajomymi ścieżkami Przesmyku Lokiego, pozbawiona mentorki kontynuowała jej badania - po części czuła, że tym samym oddaje przysługę i ojcu - z zakresu nekromancji; zarabiała na chleb zaklinaniem, okazyjnie pomagała też zaufanym ślepcom w uporaniu się z natarczywymi zjawami.
Była ostrożna, unikała wymiaru sprawiedliwości jak ognia, ale zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później żegadło konsekwencji wypali na jej dłoni wyrok. Pieczęć Lokiego wreszcie przywitała dłoń Irene w nieprzyjemnym akcie intymności. Wstydziła się, utożsamiała ją z upadkiem, światem kończącym się na krótką chwilę. Jednak wbrew wszystkiemu podniosła się po raz kolejny; wstała, otrzepując kurz gorzkich wspomnień, zdeptując resztki płonnych nadziei na to, że ktoś po drugiej stronie jest w stanie przejrzeć przez biel oczu i czerń żył, że ktokolwiek wreszcie dostrzeże za tym wszystkim ją. Wstała, mając dość walki o świat rozumiany jako coś więcej niż tylko mozaika okruchów dobra i zła. Wstała, obiecując sobie, że stanie się dokładnie tym, czego od niej oczekiwano.
Mistrz Gry
Re: Irene Engberg Wto 7 Gru - 19:14
Karta zaakceptowana
Nie da się ukryć, droga Irene, że nie miałaś łatwego dzieciństwa – to, co ci się przydarzyło, bez wątpienia było dla ciebie trudne, nie wspominając już o tym, że bogowie postanowili obdarzyć cię wybitnymi umiejętnościami medium, które tylko przysporzyły ci kolejnych problemów. Choć wielokrotnie razy upadałaś, by później się podnieść, dopiero teraz jesteś gotowa, by osiągnąć swoje cele. Walcz o swoje i pokaż światu, że nie wszystko dzieli się na dobro i zło.
W prezencie otrzymujesz ode mnie tajemnicze szkiełko, które przez niektórych galdrów nazywane jest Łzą Hel. Choć w zasadzie mieści ci się w dłoni i na pozór nie wyróżnia się niczym szczególnym, dobrze wiesz, że ma szczególne właściwości, które wspomagają twoje zdolności medium. Dzięki niemu raz w miesiącu fabularnym możesz z łatwością zobaczyć ukrywającego się ducha, bez problemu rozpoznać jego tożsamość i nawiązać z nimi interakcje, co dodaje ci +5 podczas kontaktowania się z nim. Na co dzień szkiełko gwarantuje ci +2 do czynności związanych ze spostrzegawczością.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie otrzymujesz ode mnie tajemnicze szkiełko, które przez niektórych galdrów nazywane jest Łzą Hel. Choć w zasadzie mieści ci się w dłoni i na pozór nie wyróżnia się niczym szczególnym, dobrze wiesz, że ma szczególne właściwości, które wspomagają twoje zdolności medium. Dzięki niemu raz w miesiącu fabularnym możesz z łatwością zobaczyć ukrywającego się ducha, bez problemu rozpoznać jego tożsamość i nawiązać z nimi interakcje, co dodaje ci +5 podczas kontaktowania się z nim. Na co dzień szkiełko gwarantuje ci +2 do czynności związanych ze spostrzegawczością.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!