Lykke Rønneberg
Gość
Lykke Rønneberg Pon 15 Lis - 20:32
GośćGość
Gość
Gość
Lykke Sørine Rønneberg (Wahlberg)
Umieram dla kogoś, kogo to nie obchodzi.
Umieram dla kogoś, kto nie wie.
niszczysz mnie
【PRELUDIUM】
Nie można być na tym świecie głęboko wrażliwym, nie będąc głęboko smutnym.
Zatapiam się w mroku. Rozmazuję w przymglonym, mętnym świetle, staczam coraz niżej i niżej, w daleki horyzont, gasnąc niczym gwiazda wczepiona bez należytej staranności w otchłanną ciemnię obrazu, którą wkrótce z nadchodzącym leniwie dniem pożre na nowo, bezwzględnie wschodzące z ciemności słońce. Moje serce znów stuka w niewypowiedzianej niczym ciszy, kiedy stoję nad klifem zespolona z roztaczającą się wokół mnie i w samej mej głębi udręczonego postrzeganiem ducha nocą. Wody są ledwie oświetlone tym ponurym światłem, dochodzącym z oddali. Niemal czuję ich ciemną, pożerającą głębię, jej szczęki otwarte w otchłani, nieprzeniknioną wyrwę, będącą jednocześnie wezwaniem do życia, jak i zaproszeniem na śmierć dla wszystkich tych, którzy, jak ja czują zbyt głęboko, zagubionym w samym sobie, w swoich uczuciach, miłości i szaleństwie, w swoich lustrach. Płaszczyzna bez płaszczyzn, wymiar bez wymiaru, miejsce bez miejsca.
Jeszcze nie teraz.
AKT I.
POZORY TO KŁAMSTWO.
W spojrzeniu oczu podobno wyraża się wszystko. Nie zasłoni ich nawet najskrzętniej złożona maska, która zaciemni obraz rzeczywistości, ale nigdy do końca go nie zakryje. Zwierciadło odbijających się w nich emocji? One w żaden sposób nie są w stanie mej duszy odbić. Winny być puste niczym bezdenna otchłań mojego tylko i wyłącznie nieprzebytego niebytu, w którym tkwią wbite, zakotwiczone nieszczęśnie z uporem w swej inercji. Tymczasem są przerażająco wręcz głębokie niczym sam mój grzech i w owej nieprzeniknionej głębi zielonej toni sięgające do łona i jeszcze dalej, poniżej mej spaczonej, poharatanej obojętnością świata duszy, której nie sposób wyciągnąć na powierzchnię, zgłębić i poznać w pełni. Szumiąco-piękna nadaremność. Rozdwojona między czernią i bielą, między ciemnością a jasnością, między mrokiem i resztkami nadziei. Jestem tak niespokojna, a jednocześnie tak obojętna. Istota rzeczy jest niewidoczna dla oczu. Te jedynie rozpraszają. Kuszą nas, byśmy zanadto na nich polegali. Jesteśmy przekonani, że widzimy otaczający nas świat, a tymczasem dostrzegamy jedynie jego powierzchnię. Poddajemy olśnieniu. Pozory to też kłamstwo, ale one niekiedy wystarczają.
Od małego czułam zbyt wiele. Te wszystkie emocje, wykontrastowane i przejaskrawione, wybijające się nad wszystko inne, pozbawione filtrów, odczuwalne zbyt głęboko, przenikające mnie do głębi rysowały się całą gamą barw i różnorodnych ich faerii, konturem wyraźnym, zarysowanym w kontraście lub rysem niezwykle miękkim, ledwie widocznym i subtelnym. Były podmuchem wiatru, szumem liści wyraźnie wyczuwalnym na skórze, dostrzegalnym niemal i dotykalnym. Mój świat składał się z obrazów, dźwięków, kolorów i smaków, wspomnień i odczuć wyłącznie moich, zamkniętych od maleńkości w ciasnym, stworzonym przez siebie pokoiku nie dającego się nikomu wedrzeć do środka, umysłu. Nieprzystosowana. Niewytłumaczalna. Obca. Inna. Jak miałabym pozwolić wejść do swego świata komuś, kto widzi jedynie pięć barw, podczas gdy dla mnie świat nie zamykał się na nich, nieprzenikalny i niezmierzony z milionami kolorów z ich wszystkimi odcieniami i stopniowaniem? Całymi latami zadręczałam się, próbując zrozumieć co jest ze mną nie tak, dlaczego moje postrzeganie rzeczywistości jest trzy razy bardziej intensywne niż u innych, że nikomu nie odpowiada to, jaka jestem, że mój sposób postrzegania świata jest dziwaczny i kłopotliwy i że nie zachowuję się, jak inne dzieci i z tego powodu jestem powodem do narzekań rodziców. Miałam bardzo precyzyjny radar wychwytujący w każdym momencie nastrój bliskich mi osób, rezygnowałam z samej siebie na rzecz utrzymywania nieustannej kontroli nad rzeczywistością. By unikać konfliktów dostosowywałam się niczym kameleon, stając małym cyrkowcem, zabawiającym dorosłych. Ledwie wyczuwając kłótnię, często za sprawą jednego słowa czy spojrzenia poniżałam samą siebie w nadziei, że rodziców połączy choćby rozczarowanie wobec mnie, kiedy choćby zgodnie będą starali się mnie ukarać. Zdało mi się, że jedynym sposobem, by zadowolić wszystkich, było spróbować stać się, jak inni, naśladując ich najlepiej, jak tylko potrafię. Podczas gdy nigdy nie należałam do żadnego z ich światów.
Płakałam ze strachu, gdy dostrzegałam pustkę i samotność, gdy brakowało mi poczucia bezpieczeństwa, przynależności do czegokolwiek, gdy miałam wrażenie, że jestem ciągle gdzieś pomiędzy i inna niż wszyscy. Rodzice wciąż kłócili się o moje wychowanie, nie potrafiąc się tak naprawdę porozumieć, jako że należeli do światów zupełnie sobie odległych, każde z nich ciągnęło w swoją stronę - moja matka z uporem pragnęła upodobnić mnie do całej reszty innych dzieci, nie pojmując iż moja wyjątkowość winna być darem, nie przeszkodą, podczas gdy ojciec jako jedyny dostrzegał i rozumiał tę odmienność, zawzięcie na przeciw matce próbując wpoić mi naukę podstaw magii, dzięki którym będąc już starszą i wybierając własną drogę, odnajdę się w każdym z tych równoległych sobie światów. Koniec końców po wielu kłótniach i awanturach zrezygnowany i wiecznie niedoceniany przez moją rodzicielkę uznał, iż nigdy nie powinien był wchodzić do świata śniących, a na pewno już brać sobie z niego żony. Szepnął mi wtedy, że zawsze znajdzie dla mnie miejsce przy swoim boku i w swoim świecie, ale teraz póki jeszcze jestem zbyt mała, by móc zadecydować, muszę trwać tutaj, pamiętając, że moje magiczne zdolności wypłyną w odpowiednim sobie czasie, kiedy nie będę musiała skrywać ich przed innymi. Pozostawiona w świecie śniących trwałam skamieniała i tyle, bez słów, bez głosu, zawsze z boku, obwiniana przez matkę za rozpad ich małżeństwa i wszelkie jej życiowe niepowodzenia. Jednocześnie pewna będąc, że w ogóle o mnie nie myśleli, nie mając czasu, a tym bardziej chęci zastanawiać się, dlaczego ja byłam ciut bardziej przygnębiona i nieszczęśliwsza od całej reszty. Czasem światów nie należy łączyć, dostosowywać ich pod siebie na siłę. Zdawało mi się niekiedy, że jedynie ojciec tak na prawdę mnie rozumiał, jako że w świecie galdrów, tak odbiegającym od tego przynależnego śniącym -pragmatycznego, umocowanego tak silnie racjonalnie, o wiele bardziej liczyło się wszystko to, co odległe, mityczne i duchowe, a ja nie pasowałam do świata mojej matki, wchłaniając bez filtrów wszystko to, na co się natykałam, gdzie sam nadmiar bodźców wywoływał we mnie wciąż taki sam efekt, jak u dziecka, które znienacka zaczyna płakać i wrzeszczeć, podczas gdy mój język, moja kruchość i ufność była niczym kropla krwi w wodzie przyciągająca rekiny, które wyczuwały mnie, zjednywały prędzej, czy później pochwycały, a ja wykrwawiałam się nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Odrzucona przez matkę, niechciana i niewygodna z tymi wszystkimi emocjami, które za wszelką cenę próbowała we mnie zaszyć i zabić, szukałam ukojenia we wszelkiej maści dodatkowych zajęciach i kółkach, dzięki którym nie musiałabym przebywać w jej towarzystwie, w tym domu i w tym świecie. Dopiero zajęcia baletu odnalezione w pobliskim domu kultury, wszystkie te moje emocje i nadmiary energii wylewane w tańcu sprawiły, że odnalazłam właściwy sobie kierunek ich ujścia. Pojęłam wówczas, jeszcze jako dwunastoletnia dziewczynka, że to dzięki nim mogę stać się spokojna i w końcu zrównoważona, w czym zresztą niejednokrotnie utwierdzali mnie moi nauczyciele. Same zaś szkolne nauki nie przychodziły mi z łatwością, jako że mój mózg zdominowany przez półkulę emocjonalną, nie zaś schematyczną wszelkie dane wyrzucał niemal od razu na wysypisko pamięci minutę po ich powtórzeniu, i to na zawsze, a sam mój pobyt w Fehu jeszcze silniej wzmocnił moje odrzucenie i oddalenie, poruszałam się po świecie “na chybił trafił”, kompletnie zatracając siebie, przestając w pełni ufać wewnętrznej busoli własnych odczuć, myśli i instynktowi uznając je za zbędny dodatek do umysłu i ducha, gdzie jedynie taniec przynosił chwilowe ukojenie od bólu, jakie wywoływało we mnie samo moje istnienie.
Jednocześnie te wszystkie moje cierpienia dawały mi ponurą satysfakcję - udowadniały, że wciąż istnieję, pomimo zupełnej ciszy w moim wnętrzu, kiedy czekałam i czekałam na coś, co nigdy nie przyjdzie. Upadek bez powstania Umieranie. Jednocześnie te moje bezustanne pragnienie wyrzeczenia się świata walczyło we mnie, mimo wszystko z pasją życia, będąc w istocie zupełnie tym samym, bo rozdzielała je jedynie intelektualna aktywność umysłu. Uczucia nie były zmienne, lecz dwuznaczne, rozpięte między przeciwieństwami, niezwykle plastyczne, prowadzące do najgorszego i najlepszego zarazem a ja choć nieraz szukałam odosobnienia w swym wyłożonym korkiem pokoju niczym Proust nie składałam się wyłącznie z intelektu i uczuć; będąc nie tylko duchem, ale i ciałem i dopiero w momencie, kiedy ulegnę pasji, której nie sposób będzie okiełznać odnajdę utraconą w tym świecie siebie.
❂
Lykke
(tł. szczęście; rzeczownik)
jest to ulotna chwila, która skrapla się i spływa po policzku.
(tł. szczęście; rzeczownik)
jest to ulotna chwila, która skrapla się i spływa po policzku.
❂
AKT II.
NAMIĘTNOŚĆ TO OBSESJA.
" Tańczyła gwałtowniej i zachłanniej, bardziej zdecydowanie od całej reszty, zawsze kierując się wewnętrznymi odruchami i ciemnymi impulsami, które wciąż tkwiły w niej głęboko uwięzione. Jednocześnie wyrzucała z siebie te wszystkie targające nią wewnątrz emocje, oddając się swojemu tańcu w pełni, choć mniej perfekcyjnie, stając niemal nieobecna i niejednokrotnie narażając się na upadek. Jej emocje były i są niebezpieczne. Prowadzą do doskonałości, ale i do destrukcji. "
Baletmistrz Midgard-Filharmonien
Baletmistrz Midgard-Filharmonien
Te wszystkie uczucia i emocje wcześniej wyżerające rany na moim sercu, czyniące spustoszenie w umyśle i sprawiające, że zawsze czułam się obca i inna wpełzły więc niepostrzeżenie na nowo, choć przeze mnie już w pełni akceptowalne, dojrzałe i pełne. Powróciły pod postacią burzy kolorów, fali energii i bogactwa zmysłów na sali baletowej midgardzkiej Filharmonii, a ja przylgnęłam do najbliżej stojącego przy mnie człowieka, którego wyprostowane w tańcu ramiona obrałam za przystań bezpieczną i pewną , kiedy poruszył we mnie coś, o istnieniu czego nawet jeszcze wtedy nie wiedziałam. Byłam gotowa na największe głupstwo, byle tylko znaleźć się blisko niego, słuchać co mówi, móc go dotknąć, trwać przy nim, być jego muzą, uwiesić przy nim i zatracić. Musiałam być idealna. Perfekcyjna. Bezkonkurencyjna. Pragnęłąm radości, bólu, namiętności, rozpaczy... wszystkiego. Tyle tylko, że pierwsza miłość kobiety rodzi się zwykle z samej jej wyobraźni. Być może przywiązujemy się po prostu do tych mężczyzn, którzy tak naprawdę potrafią nas słuchać, okazując swoistą czułość. Dojrzały już, starszy ode mnie mężczyzna, na którego sam widok niekiedy wstrząsał mną miłosny spazm, co nigdy wcześniej mi się jeszcze nie zdarzało - spał zupełnie nagi na moim łóżku. Jeszcze nie wiedziałam, że po tej wspólnie spędzonej nocy tak naprawdę przestanę być w końcu powściągliwą dziewczyną i przekształcę się w pewną siebie, nieustępliwą kobietę, w jego trosce o mnie odnajdując nic innego, jak współczucie, którego nie będę chciała w jego oczach widzieć, przez co stanie się dla mnie w jednej chwili niemal nędzny i mały. Uparcie sądziłam, że poddanie się miłości będzie czymś trwałym, że pożądanie i wszystko im towarzyszące będą czymś niemal dotykalnym i niezawodnym, że przyniosą mi one spokój, stając fundamentem, na którym będę mogła oprzeć życie, a nie to całe drżenie i chaos, który mnie wiecznie otaczał. Tymczasem były one jedynie rozchwianiem uczuć i emocji, rzeźbiącym od środka, gdzie nie widać odprysków ani kolejnych obtłukiwanych warstw, podczas gdy wewnątrz będę stawała się coraz cieńsza i coraz bardziej na nowo niestabilna a przez to w swoim tańcu tak dobra. Czułam się w końcu doceniona i uwielbiana właśnie poprzez swoją odmienność, wewnętrzną tak agresywną emocjonalną nadwrażliwość, która czyniła mnie wówczas tak wyjątkową i kochaną przez widzów. Dotykali mnie i pieścili swoim spojrzeniem, podczas gdy ja tylko na tyle im wszystkim pozwalałam. Spragniona wciąż to nowych emocji wewnątrz nie godziłam się na jakąkolwiek ugodę, mądrą być może spolegliwość, ani tym bardziej pozbawione żaru wzajemne usługi. Olaf pojawił się znienacka, wchodząc w moje życie zupełnie nieproszony. Nie trzeba znać kogoś długo, aby na stałe ulokował się w naszym życiu. Niekiedy wystarczy, że znajdzie drogę prosto do naszego serca, poruszy właściwe struny, docierając tam, gdzie nikt inny nie potrafił, albo i nie chciał. Poddaliśmy się niemal całkowicie euforii palącego uczucia, naszym namiętnościom i rozkoszom, a kiedy tylko one przycichały wciąż chcieliśmy więcej i więcej, absurdalnie w swej naiwności wierząc, że będziemy mogli nad nią panować. Zdawało mi się wówczas, że pokazał mi wtedy świat takim, jakim w moich oczach być powinien zawsze. Nie od czasu do czasu, jak to bywało, bo w gruncie rzeczy zawsze prędzej, czy później, rozpięte między porywami radości i energii, między ciemną niczym noc melancholią, takie dni powracały, choć przy nim zdawały się tak stonowane i znośne. Najróżniejsze mojej twarzy odsłony zdobiły wówczas rozbłysłe afisze i plakaty, pełne artyzmu portrety jego przyjaciela - Halvorsena widniały na ścianach galerii, podczas gdy pełen pokusy uśmiech zdobił pełne blichtru bankiety i spotkania. Marzenia o pięknie zamknięte w tysiącach odcieni jadeitu: bieli przechodzącej w kolor kości słoniowej, zieleni z odcieniem błękitu, czerwieni połyskującej pomarańczowym blaskiem. Byłam szczęśliwa. Tyle, że uczucie zadowolenia szybko stawało mi się prędzej, czy później nienawistne i wstrętne, bo zaraz doszukiwałam się w nim nieścisłości, niemal obwiniając się za nie, przez co moją karierę w balecie rzucając na kolana wraz z niefortunnością wypadku, kontuzją będącą aktem ostatnim i ostatecznym. Tyle, że uczucie zadowolenia szybko stawało mi się prędzej, czy później nienawistne i wstrętne, bo zaraz doszukiwałam się w nim nieścisłości, niemal obwiniając się za nie, przez co moją karierę w balecie rzucając na kolana wraz z niefortunnością wypadku, kontuzją będącą aktem ostatnim i ostatecznym. Medycy robili, co mogli wyprowadzając mnie na prostą, magiczne eliksiry i zaklęcia uśmierzały odczuwalny ból, łatały i zespalały zerwane ścięgna i wiązadła, ale nie były w stanie uleczyć duszy, która z uporem i natarczywością drżała wewnątrz mnie, gdy uświadomiłam sobie, że mój taniec na powrót nigdy już nie będzie idealny, że mnie samej daleko jest do perfekcyjnego obrazu, gdy każda ponoszona klęska, każdy kolejny upadek wciskały mnie coraz dalej w głąb zapadniętej w duchu siebie i pozbawiały oddechu. Podczas gdy inne dziewczęta stawały się w moich oczach znacznie ode mnie ładniejsze, młodsze, mądrzejsze, bardziej perfekcyjne i jeszcze bardziej idealne, nie potrafiąc zwalczyć tego kłębiącego się we mnie uczucia, porzuciłam swój taniec odchodząc z godnością w odpowiednim jeszcze dla siebie momencie, nim zepchnięto by mnie do roli postaci drugorzędnej i stanowiącej jedynie tło dla ich sztuki. Podczas gdy ja byłam nią samą w sobie.
Potrzebowałam wówczas oparcia, mężczyzny będącego moją kotwicą, której pochwycę się w bezkresie pochłaniającego mą delikatność morza łez rozlewanych przez duszę nienawistną. Koniec końców wszystko zdało mi się jakąś tandetną i pozbawiona treści opowiastką, nasze burzliwe małżeństwo, podczas którego rozchodziliśmy się w kłótniach i wracaliśmy do siebie, nie potrafiąc inaczej, podczas którego dla swego męża byłam niczym innym, jak żywą zabawką, którą nakręca w swoich rękach i puszcza obserwując, jak pozbawiona wzroku racjonalności obijam się o ścianę, kiedy nic nie potrafiło wyzwolić już we mnie pasji, trwałam mocą obowiązku, a mym obowiązkiem było trwanie. Nasza miłość w końcu przypominała zasypianie, wolne i leniwe, odbierające najmniejszą już nawet nad tym kontrolę. Zdałam sobie wtedy sprawę, że on jeden znał niemal każdy, najmniejszy nawet mój słaby punkt, żarzące się w środku małe światełko na wysokości splotu słonecznego, które mógł wziąć w pełni bezczelności w swoje palce i zrobić z nim coś głupiego, podczas gdy ja pozostanę na wieki z dziurą tak głęboką, że nie będę w stanie jej niczym zaszyć, kiedy się rozejdziemy. Przyjdzie mi wlewać w tę dziurę mnóstwo cudzych ciał, substancji i głosów, podczas gdy niesposobnością będzie jej czymkolwiek wypełnić i zamknąć, bo owa dziura w moim sercu ma już tylko jego kształt i nikt inny do niej tak naprawdę wcale już nie pasuje. Ale chcieliśmy dać sobie kiedyś wszystko, bo nigdy nie miałam problemu z dawaniem drugiej osobie tego, czego chciała. I wszystko od siebie wziąć.
AKT III.
ODDANIE TO SŁABOŚĆ.
Każdy człowiek spotykany na naszej drodze nie staje na niej przypadkiem. Niektórzy mieli nas skrzywdzić, a inni uratować. Jeszcze inni mieli robić i jedno, i drugie.
Prawda jest niczym ogień: może ogrzać, ale może również i spalić. Nie da się od niej uciec. Nasza miłość wygasła być może tak samo szybko, jak się pojawiła. Może była jedynie zauroczeniem, który pozwalał w nią uparcie wierzyć, podczas gdy my w całej tej euforii, jej przypływach i odpływach pozbawieni kontroli nie zdołaliśmy dostrzec fałszu, który się pod całą tą otoczką zawoalowany ukrył niejawnie i cicho półszeptem, zupełnie nieproszony drgał niespokojnie wybijając swoje własne takty kierowanych paranoją, rysującej się gdzieś w głębi świadomości abberacji. Obrana przeze mnie ścieżka zdawała się być w końcu ścieżką bólu, cierpienia i rozczarowań, którym nigdy nie będzie końca. Sponiewierana przez własnego męża. Uzależniona od wywlekania na wierzch wszystkiego, co bolesne i chore. Kłótni. Seksu. Poniżenia. Wszystkiego, co w pewnym momencie poczęło przenikać nasz związek. Miłość, którą wcześniej do jegoż osoby odczuwałam okazała się niczym innym jak destrukcją, podczas gdy on z dumą obnosił skrywany we wspaniałych zwojach swej elokwencji jałowy mrok kamiennego serca. Staczałam coraz niżej i niżej, odnajdując maleńkie, chwilowe ucieczki w kolejnych uzależnieniach i nałogach. Wyjściem stawały się sprzeczne zachcianki, które rozdzierając mnie, przysparzały satysfakcji, podczas gdy Olaf nigdy nie dopuszczał, by cokolwiek mogącego zbrukać dobrą opinię o jego żonie, jak i samym nim, pośpiesznie z uporem maniaka pilnował, by nic nie wypłynęło na wierzch, przekupując kogo trzeba, czy zmuszając w każdy inny sposób do zachowania milczenia. Wywlekałam swoją duszę na wierzch przed każdym, kto tylko stawał mi się bliższy, jak to się miało jeszcze podczas trwania naszego małżeństwa w przypadku Halvorsena. Może po prostu usilnie pragnęłam, by ktoś mnie wysłuchał, a może chciałam dopiec Olafowi za wszystkie jego zdrady ośmielając się na nowo coś poczuć. Uśmiechałam się, bo uśmiechaliśmy się do siebie. Uśmiechałam się, bo w jego obecności czyniłam to w końcu z przyzwyczajenia, choć czułam do niego niewyobrażalny wstręt. Z owym dreszczem skrywanego wewnątrz wstrętu odwracałam się i odchodziłam, szłam gdzie indziej, starając zapomnieć o młodzieńczych marzeniach o miłości, przekroczyć granicę i znaleźć się w krainie cudownej swobody, gdzie wszystko jest dozwolone, gdzie wystarczy tylko nasłuchiwać, jak wewnątrz człowieka pulsuje zwierzę. Zafascynowana sztuką pragnęłam odnaleźć w niej spokój, uzewnętrznić za jej pomocą swoje wszystkie cierpienia i niepowodzenia na bieli płótna, zamieniając je na barwy, przestrzeń, niemą halucynację wewnętrznego głosu, jako że odczuwałam wówczas tyle sprzecznych emocji, które dzięki naukom Halvorsena mogłam z siebie wyrzucić. Cały ten gniew i pełnię życia, rozpacz i znudzenie, wyczerpanie i apatię. Wszystko to jednocześnie. Ekspresję wszystkich tych wewnętrznych odczuć wylewałam za pomocą farb w nieskrępowanych niczym gestach czy malarskich regułach na nieme dotąd płótno, a same moje obrazy bardziej przypominające nie ukończone w pełni dzieła, znacznie bardziej same zapisy twórczego procesu wystawiane w galerii sztuki Wahlberga, czy znacznie później w Cafe Kierkegaard w końcu po cichu zaczęto przyrównywać do dzieł samego Pollocka czy Kooning’a. Wszystkie te wernisaże i bankiety sprawiały, że świat na nowo odzyskiwał swoje barwy, rysując na mojej twarzy kolejne i kolejne sztuczne uśmiechy, będące niemym podziękowaniem, kiedy mnie doceniano, podczas gdy głęboko w samym środku byłam niczym liść, z którego jesień zabrała je wraz z życiem, pragnąc zastąpić tę głęboką, pełną romantyzmu, tragiczną swą miłość do męża substytutem oddającego się tak licznym romansom nauczyciela zostałam na nowo odrzucona i z jego życia usunięta.
Pragnęłam walczyć, w drugiej chwili zwinąć w kłębek i przeczekać to wszystko w bezpiecznym dla siebie miejscu. Wszystkich przepraszać. Pragnąc jednocześnie, aby wszyscy dowiedzieli się, jak bardzo się nimi wszystkimi zawiodłam. Moje życie w końcu przypominało sen, w którym otwiera się usta, żeby krzyczeć, i okazuje się, że nie ma się już głosu, podczas gdy ja wciąż czekałam samotnie we własnej, pochłaniającej mnie ciemności. Koniec końców dowiadując się o niecnych praktykach męża, o galerii sztuki wykorzystywanej przez niego w tak chłodno wykalkulowany sposób, jego zabawach ludzkim, kobiecym ciałem, kiedy sprzedawał zbytecznie naiwne i lękliwe dziewczyny spełniając w końcu swe maleńkie marzenia o byciu kimś poważanym i niezastąpionym w galdryjskiej społeczności, uświadomiwszy sobie i udowodniwszy wszystkie te kłamstwa spływające tak lekko zza jego warg zadecydowałam, że nie potrafię już dłużej żyć w ten sposób. Oszukiwana i podległa. Zlękniona. Przerażona świadomością, iż wpuściłam do swego życia i pokochałam człowieka, który dla własnych pragnień, pozbawiony wszelakich granic zdolnym jest absolutnie do wszystkiego. I kiedy rozbite szkło znalazło się w jego dłoni, zastygając na ledwie poruszenie tuż przy mojej twarzy, gdy z taką łatwością mogłoby moje wszystkie cierpienia i troski zakończyć, jedynym co wówczas poczułam było głębokie, śmiertelne w swej wymowie przerażenie, wybijające się nad wszystko inne, będące legnącym w gruzach spaczonego umysłu pragnieniem jego końca i jednocześnie w całej swojej mocy czystym pragnieniem życia, które w końcu popchnie ku wolności.
UCIEKŁAM.
【POSTLUDIUM】
Kolor zbiega się w jedno miejsce, blady fiolet.
Reszta ciała odsączona.
Stygmat przeznaczenia.
Zsuwa się po ścianie.
Oddycham wolno i spokojnie, zaciągam powietrze głęboko, pozwalam by mnie wypełniło, omiotło niemal już martwe, niebijące serce, zakryło pustkę wewnątrz skrywaną tak zacięcie na co dzień w spojrzeniu oczu głębokich, dogłębnych, tych, które ciągną za sobą w nicość. Umieram, aby złożyć świadectwo, że żyć jest rzeczą niemożliwą. Serce uderza nierówno i chaotycznie w swym kierowanym jeszcze porywami biegu, niczym wszystkie myśli wdzierające jeszcze niepokornie i niejednoznacznie w najciemniejsze, osaczone przycichającą wolno świadomością głębiny ducha. Wszystkie jasne myśli, wszystkie nadzieje grzęzną w dziurach, które ból drąży w pracującym z każdą trwania minutą coraz wolniej mózgu, zanim wpadnę w nie i zniknę na zawsze. Umrę, by tak rzec, niepostrzeżenie. Mózg wyciszy się w końcu łagodnie, stopniowo, niczym obraz w starych telewizorach, kiedy je wyłączano. Proszę, nie róbcie nic, żeby mnie przywrócić. Nie tnijcie mnie na kawałki, żeby dowiedzieć, jak umarłam. Powiem wam. Pięćdziesiąt Lofepramin, czterdzieści pięć Zopiclonów, popite szklanką Danielsa, której rozbite szkło znajdziecie leżące zaraz pod zwisającą bezwładnie okaleczoną ostrzem ręką, wystającą w całym teatralizmie sztuki z nad brzegu wanny, bo w ostatniej chwili jednak przedkładam tę metodę skończenia ze sobą nad całą resztę innych możliwych. Ażeby mój czyn nie był przypadkiem odebrany pokrętnie jako wołanie o pomoc, przeciągam ostrzem po sinych, nabrzmiałych w kontraście dla marmurowej skóry żyłach. Zapętlam swoje życie, rozstając z nim niejako w punkcie wyjścia, obserwując jak czerwone krwinki rozkwitają niczym pąki, barwiąc wodę szkarłatem spływającej posoki kiedy zasnę leniwie pod powierzchnią falującą niczym łan maków, obdarzając przy tym dodatkowymi chwilami błogiego spokoju, który czeka już po tamtej stronie. Piękne dusze nie mogą przebywać długo na tym świecie. Bo jakże w rzeczy samej wielkie uczucia mogą się pogodzić ze społeczeństwem nędznym, płytkim i małym?
Jest jednak we mnie coś, co sobie mnie ceni, chociaż nie wiem za co. Nie umrę jeszcze, poczekam, na życie, na śmierć, na cokolwiek.
Mistrz Gry
Re: Lykke Rønneberg Czw 2 Gru - 21:44
Karta zaakceptowana
Trudno przejść obok Ciebie obojętnie. Trudno nie obdarzyć Cię jakimkolwiek uczuciem, choć ich paleta jest tak samo szeroka, jak mieszające się na tworzonych przez Ciebie płótnach barwy. Bałagan, który rozprzestrzenił się w Twoim życiu na pewno prędko nie zostanie uporządkowany, chociaż kroki, które czynisz, by wprowadzić nieco ładu w otaczający Cię świat, zdecydowanie świadczą, że obrałaś słuszny kierunek. Tylko czy będziesz potrafiła wytrwać w tym stanie?
Jesteś artystką, postrzegasz świat inaczej niż większość ludzi i więcej rzeczy przykuwa Twoją uwagę. Aby więc nigdy nic Ci nie umknęło i byś miała możliwość zachowania bliżej siebie otaczających Cię inspiracji, w prezencie otrzymujesz zestaw do szkicowania, w skład którego wchodzi kilkudziesięciostronicowy notes z kredowymi kartkami oraz ołówek. Pozornie nic niezwykłego, jednak od sprzedawcy, który postanowił ofiarować Ci zestaw po obniżonej cenie dowiedziałaś się, że dobrze, abyś nosiła ten komplet zawsze przy sobie, szczególnie ołówek, który raz na fabularny miesiąc, kiedy znalazłabyś się w sytuacji zagrażającej Twojemu życiu, zamienia się w ostry szpikulec mogący przebić nawet skórę trolla. Jednocześnie zestaw gwarantuje Ci stały bonus +2 do sprawności fizycznej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Jesteś artystką, postrzegasz świat inaczej niż większość ludzi i więcej rzeczy przykuwa Twoją uwagę. Aby więc nigdy nic Ci nie umknęło i byś miała możliwość zachowania bliżej siebie otaczających Cię inspiracji, w prezencie otrzymujesz zestaw do szkicowania, w skład którego wchodzi kilkudziesięciostronicowy notes z kredowymi kartkami oraz ołówek. Pozornie nic niezwykłego, jednak od sprzedawcy, który postanowił ofiarować Ci zestaw po obniżonej cenie dowiedziałaś się, że dobrze, abyś nosiła ten komplet zawsze przy sobie, szczególnie ołówek, który raz na fabularny miesiąc, kiedy znalazłabyś się w sytuacji zagrażającej Twojemu życiu, zamienia się w ostry szpikulec mogący przebić nawet skórę trolla. Jednocześnie zestaw gwarantuje Ci stały bonus +2 do sprawności fizycznej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!