Tomi Mykkänen
Gość
Tomi Mykkänen Nie 10 Paź - 0:12
GośćGość
Gość
Gość
Tomi Mykkänen
Speakeasy.
Pozornie niewinne słowo pochodzące z angielskiego, a tak naprawdę dziedzictwo mojej rodziny. Od zawsze mieliśmy żyłkę do interesów i dobrej zabawy. Mój dziadek, Hannes Mykkänen znalazł w sobie na tyle geniuszu, by połączyć oba te światy. W czasach prohibicji znalazł sposób na pozyskiwanie alkoholu i serwowanie go w lokalu, o którego istnieniu wiedzieli jedynie zaufani nieliczni. Pieniądze pojawiły się znikąd i już zostały na stałe. Podczas gdy jego syn Tommi skupił się na ich zatrzymaniu, Tomi, czyli ja, postanowiłem te pieniądze pomnożyć.
Urodziłem się jako drugie dziecko, ale to bardziej oczekiwane przez ojca. Ojca, który od zawsze poświęcał mi więcej uwagi niż moim siostrom, nawet starszej Elisabet. Wynikało to z jego potrzeby posiadania męskiego potomka, który pewnego dnia odziedziczy rodzinną fortunę. Matka nie protestowała, kiedy zawsze zabierał mnie ze sobą, przedstawiając wszystkim swoim znajomym przy odpowiednich okazjach. Nikt nie miał nic przeciwko, kiedy wpajał mi zasady prowadzenia biznesu w ramach pierwszych rozmów. Miłości ojca nie zgasiło nawet moje jąkalstwo, które było z nami przez kilkanaście pierwszych lat. Prawdę mówiąc, ono wciąż się pojawia w chwilach, kiedy tracę panowanie nad sobą, ale staram się nie dopuszczać do takich sytuacji. Prawdopodobnie przez problemy z płynnością wymowy byłem dzieckiem spokojnym i małomównym. Na wiele spraw potrafiłem spuścić kurtynę milczenia, przez co nie byłem zbyt lubiany w podwórkowym towarzystwie. Niewątpliwie miałem jednak ich szacunek. Nie rzucałem słów na wiatr, zawsze przemyślałem trzy razy wszystko, zanim zdecydowałem się podzielić swoimi przemyśleniami ze światem. Rzecz się miała nieco inaczej w towarzystwie rodziny. Wtedy mogłem pozwolić sobie na więcej luzu, spontanicznych żartów i serwowałem mnóstwo żartów z jąkania, z którym zdawałem się być pogodzony.
W szkole wszystko się zmieniło. Hormony doszły do głosu, dziewczęta zaokrągliły się tu i ówdzie oraz stały się głośniejsze. Oczekiwały kogoś, kto dorówna im kroku, a nie będzie siedział i się gapił, zanim coś powie. Lub nie daj Odynie, wyjąka. Wtedy zacząłem spędzać równie dużo czasu u odpowiednich medyków, co i w rodzinnym klubie o wdzięcznej nazwie „Perła”. Ojciec od zawsze pokazywał mi księgi, oswajał z liczbami i kazał w swoim zeszycie liczyć i przewidywać kolejne zyski i straty. Niezaprzeczalnie sprawiało mi to dużo radości, bo byłem w tym dość dobry. Nigdy jednak nie interesowało mnie przejęcie rodzinnego biznesu. Przejęcie samo w sobie nie było wystarczająco pociągające. Chciałem mieć coś swojego, coś, co rozsławi mnie, Tomiego przez jedno m, a nie będzie odbiciem mego ojca Tommiego przez dwa m. Wiedziałem to od zawsze, ale nie miałem odwagi powiedzieć tego głośno. Dlatego patrzyłem na rozwój „Perły” i wszystkich kolejnych lokali. Wiedziałem, że kluczem do sukcesu jest odpowiednia nieruchomość i wspaniały personel. Mój ojciec potrafił obchodzić się z ludźmi. Szanował swoich pracowników, a to zawsze rzadkość pośród ludzi, którzy dorobili się jakiegoś majątku. Mnie też ten szacunek wpajał. Zarówno do personelu jak i pieniędzy.
Kiedy moja siostra poszła na studia do Midgardu wiedziałem, że ja też muszę. Ojciec nie stawiał wielkiego oporu, wiedząc, że wybieram się na dyplomację. Uważał to za cudowną możliwość dla rozwoju. Instytut Tiwaz cieszył się bardzo dobrą opinią w świecie garlów, a dyplomacja miała być kluczem do samorealizacji i nawiązania znajomości, które pewnego dnia staną się wpływowe. W międzyczasie spędziłem dużo czasu na magicznych pojedynkach, które wciągnęły mnie bardziej, niż powinny. Wtedy też trafiłem na magię Vidara i wiedziałem, że muszę ją opanować. Zajęło mi to trochę czasu, ale byłem naprawdę zdeterminowany. W końcu to cudowna okazja do tego, żeby przechytrzyć konkurencję i dodatkowo nie zająknąć się w trakcie emocjonującej bitwy. Godzinami studiowałem księgi, żeby potem szukać odpowiedniego mentora. No, mentorki. Ona pokazała mi jak ugryźć do od strony praktycznej. Poświęciłem temu wiele czasu, żeby chociaż w jednym być lepszym i mieć więcej niż mój ojciec. Na studiach trafiłem też w towarzystwo bardziej mieszane, dzięki któremu udało mi się poznać nieco zwyczaje panujące wśród śniących. Nie rozgryzłem zasady działania wielu rzeczy, ale o dziwo potrafiłem wiele z nich nazwać. W towarzystwie blondynki spędziłem godziny, gapiąc się w niejaki telewizor, a pewna brunetka zdecydowanie nader chętnie namawiała mnie na "telefon". Swoją drogą dość zabawna sprawa. Wchodzi się do takiego kartonu, gdzie wisi czarne coś ze słuchawką, płaci się drobnymi i słyszy się głos osoby po drugiej stronie jeśli odbierze. Niesamowite jak to działa. Długo próbowałem to rozgryźć, ale jednak się nie udało. Sporo czasu spędziłem też na rozmyślaniu, co chciałbym w życiu robić tak naprawdę. Odpowiedź przyszła pewnego letniego wieczoru, kiedy młoda dama, z perspektywy czasu stwierdzam, że zdecydowanie za młoda, żeby tam być, wcisnęła mi do ręki szklaneczkę akvavitu. Ten smak, zapach i cała reszta sprawiła, że wszystko stało się jasne. Chciałem mieć swój biznes.
Po skończonych studiach, z wiedzą godną najprawdziwszego dyplomaty i wyglądem… powiedzieć, że wyglądałem jak kopia mojego ojca to jak nic nie powiedzieć. Rozwinięcie rodzinnego biznesu na Midgard było rzeczą oczywistą. Ślub siostry otwierał niezwykle dużo drzwi i tylko głupiec by je zamknął. Nie interesowała mnie jednak nieruchomość, za którą najdroższy papa sprzedał moją siostrę. Nie, nie… Znalazłem inną kamienicę. Rok później przez zaplecze mięsnego można było dostać się do klubu o niefrasobliwej nazwie „Hulanki”. Co wieczór, jak na prawdziwego gospodarza przystało, witałem gości, nadzorowałem pracę baru, rozwiązywałem problemy i w głowie układałem plan. Lokal okazał się przynosić zyski, a ojciec nie mógł być bardziej dumny.
Dwa lata „Hulanek” przyniosły ogromne zyski i oszczędności, ale mój plan na własną historię był gotowy i nie mógł doczekać się realizacji. Schowałem więc dumę do kieszeni i poprosiłem Tommiego seniora o pomoc finansową. Plan na własną linię produkcyjną akvavitu kleił się z absolutnie każdej strony. Dzięki temu rodzina zaoszczędziłaby krocie towarując się u siebie, a sprzedaż poza rodzinnymi lokacjami była dodatkowym źródłem zysku. Ojciec jednak bał się, że odciągnie mnie to od rodziny. Że przestanę się interesować przejęciem rodzinnej tradycji. Dlatego się nie zgodził. Przez kolejny rok ciągle odmawiał, aż w końcu zainterweniowały matka i siostry. O dziwo pod naporem kobiet zdecydował się wyłożyć brakującą kwotę.
Wtedy zacząłem żyć tak naprawdę. Ahvo, bo tak nazwałem swój własny akvavit, był absolutnym strzałem w dziesiątkę. Przystępna cena idąca w parze z odpowiednią jakością dość łatwo zwabiła klientelę, która i tak znała ten smak z jednego z wielu lokacji należących do mojej rodziny. Pieniądze robiły pieniądze w szybkim tempie, a ja nigdy nie miałem problemu, żeby należycie sprzedać swój produkt. Ludzie cenią moje zdanie, bo wiedzą, że nie wyrażam go zbyt często i nie rzucam słów na wiatr. Może i już się nie jąkam, ale i tak ważę każde słowo. Na studiach nauczyli mnie jak rozmawiać z ludźmi, zwłaszcza z tymi, którzy mają pełne sakiewki i duże nazwiska.
Jedyne czego brakuje mi do pełni szczęścia to własna rodzina. I dziedzic. W końcu każdy mężczyzna powinien mieć dziedzica.
Mistrz Gry
Re: Tomi Mykkänen Czw 21 Paź - 23:04
Karta zaakceptowana
Myślę, drogi Tomi, że bez problemu można określić cię mianem człowieka sukcesu. Znalazłeś pomysł na siebie, który – jak się szybko okazało – był strzałem w dziesiątkę. Oby tak dalej! Mam nadzieję, że równie gładko pójdzie z twoimi pozostałymi planami na przyszłość – w końcu dobrze wiem, że chciałbyś wkrótce założyć rodzinę. Uważaj tylko, by przypadkiem nie trafić na kobietę, która będzie chciała się z tobą związać wyłącznie ze względu na pieniądze…
W prezencie otrzymujesz ode mnie wyjątkowy sygnet z turmalinem, który otrzymałeś od ojca, gdy po raz pierwszy odniosłeś swój sukces związany z wypuszczeniem twojej linii alkoholu. Ma on magiczne właściwości, dlatego jeśli przekręcisz kamień w prawo, to ludzie zwracają na ciebie większą uwagę, a ty dostajesz +3 do charyzmy. Jeśli w lewo – to o wiele łatwiej zniknąć ci w tłumie i obserwować ludzi z boku, co gwarantuje ci +3 do rzutów przy spostrzegawczości. Możesz użyć go raz na miesiąc fabularny – na co dzień sygnet dodaje ci +1 do spostrzegawczości i +1 do charyzmy.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
W prezencie otrzymujesz ode mnie wyjątkowy sygnet z turmalinem, który otrzymałeś od ojca, gdy po raz pierwszy odniosłeś swój sukces związany z wypuszczeniem twojej linii alkoholu. Ma on magiczne właściwości, dlatego jeśli przekręcisz kamień w prawo, to ludzie zwracają na ciebie większą uwagę, a ty dostajesz +3 do charyzmy. Jeśli w lewo – to o wiele łatwiej zniknąć ci w tłumie i obserwować ludzi z boku, co gwarantuje ci +3 do rzutów przy spostrzegawczości. Możesz użyć go raz na miesiąc fabularny – na co dzień sygnet dodaje ci +1 do spostrzegawczości i +1 do charyzmy.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!