Haakon Østergaard
Gość
Haakon Østergaard Nie 18 Lip - 17:01
GośćGość
Gość
Gość
HAAKON ØSTERGAARD
___Mawiają — jest dziewięć światów.
d z i e w i ę ć
___Gdzie żaden nie pragnął mnie.
___Abominacja. Profanacja. Żałość.
___Podobno prawdziwie człowiek rodzi się w gniewie. Takim, który wypełnia moje sczerniałe, nadgnite wnętrze toczone trującą posoką, chociaż mnie zdaje się ona nektarem; trunkiem samych bogów spoglądających lękliwie, może ze wstrętem, może z zaintrygowaniem. Nie wiem, nie myślę zbyt intensywnie o tych, którym wierzyć przestałem dawno, podążając ścieżką bardziej zawiłą, nierówną, stromą.
___Zawsze byliśmy dalej niż bliżej.
___Zawsze oddzieleni przerzedzoną krwią, dlatego nasze skandale milkły równie gwałtownie, co wybuchały pogrubionymi nagłówkami, popełniane błędy odchodziły przyspieszonym krokiem niepamięci, spalone mosty były lichym popiołem. Niczym więcej. Wyrzuty sumienia strzepywałem pospiesznie, bowiem prawdę zapominali wszyscy — poza mną — i delikatny uśmiech wpełzał na mą twarz; wiedziałem to, czego pozostali nawet się nie domyślali.
___Miałem dziesięć lat, kiedy ujrzałem naszyjnik owinięty klątwą.
___Między Kopenhagą a Odense ciągnęła iluzoryczna nić. Sørensen, nazwisko postawione jako wyznacznik pewnej granicy i jednocześnie bezgłośna, niespełniona obietnica wtargnięcia między salonowe lwy; ojciec uparcie wierzył ich słowom, sprowadzał najrzadsze kamienie, najcenniejsze towary, cierpliwością oraz lojalnością zapragnął zbudować coś, co pozostawi nam wszystkim — dziedzictwo, którego ciężaru nie zdążyliśmy odczuć.
___Ten naszyjnik był pierwszym krokiem ku przepaści.
___Wciąż pamiętam zielonkawe, szmaragdowe kamienie.
___Wplecione misternie między załamania złotej kolii.
___Klątwa była utkana grubą nicią zakazanej magii, dlatego ojcu potrzebna była przerwa, podczas której zasypywałem go pytaniami i odpowiadał cierpliwie, dostrzegając żywe zainteresowanie majaczące pod powierzchnią chłodnego, błękitnego spojrzenia. Wystarczyło kilka jego słów, bym zapragnął poznać je wszystkie — zaklęcia, klątwy, rytuały; pożądałem kontroli. Nie władzy nad ludźmi, a nad zaprzeczeniem wszystkiego, co żywe.
___Wówczas nie wiedziałem, iż szmaragdy ujrzę ponownie za nieco ponad dekadę. Wiernie słuchałem nauczycieli podczas szkolnych zajęć, by po godzinach zamykać się we własnym umyśle i powtarzając skomplikowane receptury czy runy, mimowolnie kroczyłem głębiej. Pod powierzchnię.
___Tam, dokąd nie zabierałem nikogo.
___Nigdy nie byłem głośny i świadomie wybierałem milczenie oraz towarzystwo grubych ksiąg, których grzbiety gładziłem delikatnie, chcąc się zaprzyjaźnić ze wszystkim, co martwe, jednak przemawiające językiem alchemii bądź rytuałów. Czułem fascynację, niezdrowy pociąg, niedający się uciszyć głód, dlatego cierpliwie odmawiałem przyjemnościom dzieciństwa i pozwalałem, by omijała mnie codzienność wyznaczająca rytm wesołego, acz nieprzewidywalnego rodzeństwa.
___Braci miałem dwóch.
___Siostrę jedną.
___Młodsza trzy lata, ale bystra.
___Ojciec uparcie powtarzał, że mamy gorzką krew, że zachłanność jest nam pisana, że egoizm przedzierający się przez meandry umysłu prędzej czy później uderzy i upomni się pragnieniem władzy, i nie zdołamy go ugasić. Opowiadał niezliczone historie, których cierpliwie słuchaliśmy; były tam potworne zbrodnie, wielodniowe pogonie za zwierzyną, sylwetka śmierci majacząca ponad pokonanymi.
___Niekiedy zdobywałem się na odwagę, by spytać, jaki los czekał martwych.
___Ojciec śmiał się jednak, nie rozumiejąc ani trochę. To co martwe, jest martwe, powtarzał i oddalał się krokiem zdecydowanym, napiętnowanym agresją drapieżnika oraz nieświadomością tego, co kiełkowało pod sklepieniem moich myśli. Chyba nigdy nie zastanowił się dłużej nad moimi słowami, przecież byłem dobrym uczniem, pojętnym i ambitnym — dopóki kończyłem każdą klasę z wyróżnieniami, dopóty duma przysłaniała mu prawdę. Nawet nie zauważyłem gwałtownego upływu czasu, widma nadchodzących zmian.
___Wybrałem Instytut Kenaz, powiedziałem pewnego dnia.
___Nie zapomnę, jak zapłonęły jego tęczówki, kiedy to usłyszał.
___Pamiętam, jak wręczył mi tajemniczy, gruby wolumin pozbawiony jakiegokolwiek tytułu, chociaż zawzięcie wodziłem opuszkami palców wzdłuż grzbietu i kiedy uniosłem zaintrygowane spojrzenie znad księgi, ojciec uśmiechnął się szeroko.
___— To wstęp do magii zakazanej, przydatna dla każdego przyszłego zaklinacza — powiedział cicho. — Zostało mi trochę ksiąg z czasów, kiedy szkoliłem się sam. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował, po prostu zapytaj. Znam w Midgardzie dobrych nauczycieli.
___Wówczas zrozumiałem, iż wiązał ze mną ogromne nadzieje; pragnął bym podążył jego śladem, dlatego przyjąłem podarunek z wdzięcznością na twarzy oraz fascynacją w oczach, by kilka godzin później zetknąć się wzrokiem z pierwszymi słowami, które szeptałem potajemnie przez kolejne miesiące; już w nowym mieście. Przy wsparciu ojca odnalazłem człowieka służącego dobrą radą, zamieszkującego gdzieś w rejonie Przesmyku Lokiego, wprowadzającego do świata zaklinania przedmiotów, gdzie zaczęła się moja podróż wprost ku magii zakazanej.
___Młodsza o rok, dwudziestoletnia gówniara.
___Zagryzała wargę w skupieniu i zamyślona obserwowała przestrzeń dookoła.
___Zafascynowała mnie.
___Otumaniła wszystkie zmysły, zagarnęła bezwzględnie i egoistycznie gwałtowne porywy serca, które wówczas należały tylko do Niej. Do nikogo innego. Do kobiety o bystrych, pociemniałych oczach oraz rozwianych wiatrem włosach przesiąkniętych wonią przegranej, bo chociaż jeszcze nie wiedziałem, obydwoje byliśmy straceni — od momentu, kiedy skrzyżowaliśmy spojrzenia w zatęchłym, zadymionym pubie.
___Gdzieś po północy.
___Jeszcze przed świtem.
___Wciąż za wcześnie, by się upić. Zarazem wystarczająco późno, by się spotkać.
___Bo ilekroć sięgałem tamtej chłodnej, listopadowej nocy opuszkami palców, oplatałem czule jej kruche ciałko, ważyłem dłonią okrutny ciężar przeklętego wspomnienia, to zawsze równanie było takie samo. Wynik nigdy się nie zmieniał. Wiedziałem (o kilka lat za późno), że przegraliśmy miesiące do tyłu i nie mógłbym zmienić przeznaczenia, nawet lekko drgnął mi kącik ust, kiedy pomyślałem o kobiecych ustach nakrywających moje, o drżących dłoniach wytyczających nieprzebyte przez nikogo szlaki, o przyspieszonych oddechach splecionych grubym, nierozerwalnym węzłem.
___Dlatego go podpaliła, bo ogień uśmiercał wszystko, pomyślałem.
___Była niezwykła, zakochana każdym biciem serca we własnych prawdach — tajemnych rytuałach, fascynujących klątwach, starożytnych runach kreślonych zawsze na pamięć. Mnie nazywała wówczas alchemikiem i śmiała się szczerze po każdym uśmiechu, jaki jej posyłałem znad pożółkłych stronic, zgłębiając enigmatyczne receptury. To ona, której imię boję się wymawiać, porażony nieludzkim bólem przy najcichszym brzmieniu doskonale znanych głosek, wprowadziła między mroczne, poczerniałe korytarze i tam mnie pozostawiła.
___
___Może sam chciałem zostać? — nie wiem.
___Jedynie uśmiecham się złowrogo, kiedy szeptam zakazane zaklęcie.
___Tamtego dnia zaczynałem kolejny rok nauki, porzucając Kenaz za plecami, jak zawsze z wyróżnieniem okalającym nazwisko, jako młodociany alchemik o nieugaszonym pragnieniu, o nienasyconym głodzie.
___Ona?
___Odeszła w przeciwnym kierunku — ze smutnym uśmiechem, z zaręczynowym pierścionkiem na palcu i chybotliwie majaczącym na horyzoncie nazwiskiem Eriksen, jakie wkrótce miała przyjąć; postawić tam, gdzie wcześniej widniało Sørensen.
___Podobno wesele było piękne.
___Złota kolia przyozdobiona szmaragdem kamieni oplatała jej smukłą szyję.
___Złota kolia pochłonięta klątwą nobila.
___Złota kolia, jaką podarowałem jej w prezencie.
___Eihwaz był świadkiem mego wyłamania.
___Mając dwadzieścia pięć lat zniknąłem. Zapadłem się pod ziemię.
___Na cały miesiąc.
___Kiedy powróciłem, wszystko było inne.
___o b c e
___Poczerniałe.
___Zaślepione.
___Jak zaślepiony magią zakazaną byłem ja.
___Jak przez mgłę powracały pejzaże minionej nocy; czarne żyły, rzucane wściekle zaklęcia, bielmo zasnuwające spojrzenie, ilekroć słowa wypływały spomiędzy spierzchniętych warg. Dokonałem wyboru. Na oczach moich mentorów. Wkroczyłem na ścieżkę, z której nie mogłem zejść. Wyklęty, spaczony mrocznymi naukami.
___Jeszcze dwa lata wcześniej nie rozumiałem, czego naprawdę chcę, dopóki nie ujrzałem potęgi własnymi oczami. Zanurzałem się subtelnie pod powierzchnię zakazanej magii, pozwalałem mentorom opowiadać najpiękniejszymi słowami o wszystkim, co każdy magiczny świat nazywał plugawym i ze wstrętem traktował każdego ślepca — sam zacząłem podziwiać. Słuchałem o rzeczach, jakich nigdy nie doświadczyłem.
___Słuchałem o tym, jak zawładnąć śmiercią.
___Stać się panem tego, co umarło.
___Nauki Instytutu były grzeczne i bezpieczne, za grzeczne, dlatego leniwie wsłuchiwałem się w kołatanie własnego serca, które przyspieszało tylko tam, gdzie wszystko było głębsze, intensywniejsze, prawdziwsze. Namacalne, jak zaklęcia wypowiadane moimi ustami.
___Nie wiem, a nawet nie sądzę, by dostrzegali we mnie potencjał.
___Chodziło raczej o łatwość w kształtowaniu, wykuwaniu dłutem światopoglądu nowych myśli wypełniających moją głowę; szlifowaniu tego, co pozostało, a winno być przemianowane. Chyba nikt się nie spodziewał — sam nie wierzyłem — kiedy dwuletnie przygotowania do nowej roli dobiegły końca, to mimo wszystko wciąż stałem na nogach, nie upadłem ani nie cofnąłem się o krok, nie poddałem. Cierpliwość wynagrodzona piekielnie niebezpieczną, przy tym pociągającą wiedzą.
___Czułem czarną, trującą posokę pełznącą podskórnie.
___Koniuszkiem języka smakowałem słowa, za którym od tamtej pory zamierzałem podążać.
___Nekromancja, szeptałem pod sklepieniem czaszki.
___Panowanie nad śmiercią.
[ kilka dni później — wydalenie z Instytutu ]
___Czy gniew rodzi się z miłości, czy nienawiści?, pytałem w milczeniu.
___Przez pryzmat czasu spoglądałem na świat, przez nawracające echo popełnionych błędów oraz podjętych decyzji kroczyłem przed siebie, przez światło i mrok sięgałem myślami, dłońmi, wreszcie szeptem języka słów, które nakładały klątwy, przyzywały umarłych, czyniły mnie panem tego, co martwe.
___Odnalazłem się tam, gdzie wszystko było zgubione.
___Odnalazłem tam również Jego.
___Zawieszonego pomiędzy dwoma światami, bezbronnego we własnych pragnieniach, których smak poznałem kilka spotkań później. Był poszukiwaczem sensu, jaki zapragnąłem mu ofiarować, pozwalając własnym ambicjom rozrastać się do niebotycznych rozmiarów, nie dostrzegając dłużej żadnych granic. Posmakowawszy dziesięć lat wcześniej potęgi niedającej się objąć słowami, nigdy się nie cofnąłem, nie obejrzałem przez ramię, nie powracałem wspomnieniami zbyt często do chwili, której — dziś — zawdzięczałem wszystko.
___Zawzięcie wymykałem się Kruczym oficerom i nigdy nie otrzymałem Pieczęci Lokiego.
___Zawsze o krok dalej, często pod zmienionymi personaliami.
___Ilekroć ktoś pragnął mnie odszukać, ja znajdowałem go pierwszy.
___Wychylałem zza kontuaru ciemności spowijających midgardzkie ulice i pytałem, czego potrzebuje. Wielu słyszało o moich zdolnościach, jeszcze więcej pragnęło z nich skorzystać, dlatego podążali za rozdawanymi wskazówkami, by zetknąć się ze mną twarzą w twarz, a kiedy zaczynali mówić, słuchałem cierpliwie każdego słowa, uśmiechając się tajemniczo kącikiem ust. Byłem zawsze tym, kogo potrzebowali — alchemikiem, nekromantą, rzucającym klątwy, odprawiającym rytuały, przekraczającym granicę, za którą każdy inny bał się podążyć.
___Wielokrotnie przesiadywałem w zadymionych pubach.
___Widywałem się z kochankami w zamtuzach.
___Wypatrywałem okazji, by ktokolwiek zaciągnął dług, o który mógłbym się upomnieć. Prędzej czy później.
___Jednocześnie czułem tę drażniącą żałość własnych wspomnień; gniew popychający do zniszczenia tych, których obwiniałem o własne porażki — tą najdotkliwszą zawsze była Ona. Tą najświeższą miał być On.
___— Guildenstern? — powtórzyłem w półmroku czterech ścian.
___Obserwowałem jego twarz, migotliwe emocje zarysowane pod zielenią spojrzenia. Nie wiedząc czemu, powróciło widmo jadeitowych kamieni uwięzionych uściskiem złotej kolii, a subtelny uśmiech dźwignął kąciki ust ku górze.
___— Czego ode mnie chcesz? — spytałem sekundę później.
___Retorycznie, rzecz jasna.
___Byłem świadomy odpowiedzi.
___Widziałem już ten głód, jaki nosił w oczach i może ten refleks mnie samego sprzed lat pchnął ku nowej ścieżce, która złączyła nasze życia w jedno. W pogmatwaną całość, niekończący się taniec nieugaszonych pragnień, niezaspokojonych głodów, szalejących uczuć falujących pod niespokojną taflą oddechów. Byłem bardziej jego, niż On był mój — nigdy mu tego nie powiedziałem. Zamykałem niedopowiedzenia w głębi pocałunków, wtłaczałem pod sklepienie myśli zakazane zaklęcia, wreszcie pozwoliłem, by pierwsze uformowane zostało jego głosem.
___Cień uśmiechu rozpromienił mą twarz, kiedy czerń żył wijąca się podskórnie dopełniła wszystkiego. Jest moim dziełem, jak zachłannie sobie powtarzałem tamtej nocy i przez wszystkie kolejne, które spędziłem daleko. Ponownie na duńskiej ziemi, gdzie zaszyłem się na blisko rok, chcąc za wszelką cenę uratować życie umierającego ojca.
z a
w s z e l k ą
c e n ę
w s z e l k ą
c e n ę
___Gubię się.
___Wędruję między światami.
___Przez żywe do martwego i odwrotnie.
___Powoli się zatracam. Przestaję dzielić świat — nie odróżniam snów od jawy.
___Walczyłem, by wreszcie (p o z o r n i e) wygrać.
___Wróciłem, ale czy na pewno?
___Wieczorem przymykam powieki, poszukuję sensu, jaki utraciłem. Wypatruję wszystkiego, czego nikt poza mną nie dostrzega. Słowami szepczę wciąż zakazane zaklęcia, rozprostowuję iluzoryczne skrzydła, by wzlecieć ponad przeciętność codzienności, myślami chwytam niepewną przyszłość i zażarcie okłamuję samego siebie, że nie oglądam się wstecz.
___Gdzieś za plecami gwałtownie bulgocze jeden z eliksirów i lekko przekrzywiam głowę, obserwując połyskujący kociołek.
___Ledwo wróciłem, zaciągnąłem się październikowym powietrzem, a już odnalazła mnie przeszłość — nazwisko Østergaard poniosło się uliczkami, dawni klienci zaskowytali ze szczęścia. Przykładam opuszki palców do skroni, walcząc z natłokiem myśli oraz bólem rozsadzającym czaszkę i podświadomie zagryzam zęby. Powrót wprost do Kopenhagi okazał się błędem obliczeń, bolesną lekcją wypaloną okrutnie pośród korytarzy podświadomości, bowiem przekroczyłem kolejną granicę we własnych poszukiwaniach.
___Zanurkowałem pod powierzchnię pierwotnych lęków.
___Miasto milczy po drugiej stronie okna, kiedy cofam się o krok. Paskudny uśmiech maluje mą twarz, zaś wargi wypowiadają niezrozumiałe słowa.
___Midgard spowija listopad — naprzeciw jestem ja.
___Marnotrawny syn, co powrócił do domu.
Mistrz Gry
Re: Haakon Østergaard Wto 27 Lip - 17:05
Karta zaakceptowana
Przez meandry magii zakazanej kroczysz z odwagą, którą wielu wyklina, nie zdając sobie sprawy z sedna nagromadzonych przez Ciebie sekretów. W moich oczach Twoje oddanie warte jest jednak przede wszystkim podziwu – nie każdy ma w sobie wystarczająco niezłomności, aby sprzeciwiać się temu, co nieuniknione. Śmierć rozgościła się na łamach Twego życiorysu, lecz Ty nigdy nie pozwoliłeś, aby przejęła nad Tobą władzę, silną ręką hamując jej drapieżne odruchy – pamiętaj jednak, że grunt, po którym kroczysz, jest wyjątkowo grząski, nigdy nie wiadomo, kiedy zatopi Cię pod ziemię.
Sięgnąłeś głęboko w ciemne kałuże magii zakazanej, wykazując się odwagą, aby zawsze być o krok dalej, niż Twoi rówieśnicy – pan życia i śmierci, dzierżący władzę nad tym, co martwe. Podżegając węgle Twoich zdolności, na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz fragment kości licza, który dostałeś w ramach zapłaty od jednego z mieszkańców Przesmyku. Kiedy trzymasz kości ze sobą, wzmacniają one Twoją moc nekromanty, dając bonus +3 do rzutów związanych z przyzywaniem szkieletów i ożywianiem ciała. Pamiętaj, aby obchodzić się z nimi ostrożnie – fragmenty są kruche, a ich uszkodzenie może wpłynąć negatywnie na powodzenie wykonywanych przez Ciebie obrzędów.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Sięgnąłeś głęboko w ciemne kałuże magii zakazanej, wykazując się odwagą, aby zawsze być o krok dalej, niż Twoi rówieśnicy – pan życia i śmierci, dzierżący władzę nad tym, co martwe. Podżegając węgle Twoich zdolności, na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz fragment kości licza, który dostałeś w ramach zapłaty od jednego z mieszkańców Przesmyku. Kiedy trzymasz kości ze sobą, wzmacniają one Twoją moc nekromanty, dając bonus +3 do rzutów związanych z przyzywaniem szkieletów i ożywianiem ciała. Pamiętaj, aby obchodzić się z nimi ostrożnie – fragmenty są kruche, a ich uszkodzenie może wpłynąć negatywnie na powodzenie wykonywanych przez Ciebie obrzędów.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!