Po czterdziestu dniach intensywnego leczenia psychiatrycznego, w końcu mogła sama wyjść z domu po zmierzchu i nie, nie był to jej samodzielny przejaw odwagi, a zalecenie lekarskie, zgodnie z którym, miała przekraczać zbudowane granice komfortu, ograniczające się obecnie do czterech ścian mieszkania. Wiedziała, że bez nieustannej pracy nad strachem, nie poprawi jej się, więc postępowała zgodnie z instrukcjami specjalistów. Może ich metody były momentami odrobinę ryzykowne, może hipnoza ogłupiała ją na określoną ilość czasu, a potem z trudem wracała do rzeczywistości, ale te chwile ucieczki pozwalały jej w miarę normalnie funkcjonować i poczuć się jak dawniej, dlatego nie zamierzała z tego rezygnować.
Nikomu nie powiedziała o swojej próbie, nie chciała martwić bliskich, którym i tak już przysporzyła zbyt wiele problemów, dlatego niezauważalnie wymknęła się z mieszkania. Pierwszy opór wewnętrznego buntu napotkała już po wyjściu na ulicę. Pięknie oświetlone Stare Miasto nie wzbudzało strachu, ale zakapturzone, rosłe postacie już tak. Nie potrafiła wyzbyć się przeświadczenia, że wielki facet z brodą jest dla niej zagrożeniem, bez względu na to, jakie ma intencje. Unikała więc takich mężczyzn, a właściwie wszystkich ludzi, z niewieloma wyjątkami. Gdyby jednak została przy starym schemacie, to nic by się nie zmieniło, a przecież nie mogła tak dłużej żyć; ataki paniki uprzykrzały jej codzienność, wciąż pozostając nieświadomą, jakie czynniki mogą je wywołać.
Krok za krokiem, zmuszała się do rytmicznego marszu, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi, nie wykonywała gwałtownych ruchów ani nie rozglądała się na boki, żeby przypadkiem nie wypatrzeć (a prędzej nie wyobrazić sobie) jakiegoś zagrożenia. Inaczej cała jej odwaga poszłaby w diabły, uciekłaby do domu i nie wychodziła przez kolejny tydzień. Determinacja, by poprawić komfort swojego życia i wrócić do dawnej siebie przeważyła wątpliwości, dzięki czemu pokonywała coraz większą odległość. Myślami odpłynęła daleko, w przyjemne krainy beztroski, jakby w obawie, że zmartwieniami przywoła sobie jakieś nieszczęście. Na terapii nauczyli ją odwracać uwagę i nie koncentrować się wyłącznie na strachu i innych negatywnych emocjach. Może podziałało aż za dobrze, biorąc pod uwagę, że nagle znalazła się w dzielnicy Ostatniej Walkirii - niedaleko Starego Miasta, ale jednak dawno nie zapuszczała się samotnie w inne rejony, tym bardziej pod osłoną nocy. Ulica Kongens uchodziła za jedną ze spokojniejszych, niemniej jej strach zaczął przejmować kontrolę. Powrót wydawał jej się teraz poza zakresem możliwości, ale pomyślała o sposobie, który zawsze ją ratował, niemniej wymagał koncentracji. Ukryła się w niewielkim zaułku, próbując unormować oddech, uspokoić się na tyle, żeby przemienić się w kota i ze spokojem wrócić do domu. Od wielu tygodni nie korzystała z tej umiejętności, jednak aktualnie nie widziała innej opcji, dlatego po odzyskaniu skupienia, zaczęła wywoływać przemianę.
Wraz z ostatnimi promieniami słońca kryjącymi się za horyzontem, Mildri przygotowana była na powolne, niezależne od jej woli obkurczenie się ciała. Wszystko ulega skróceniu, układa się na nowo kociej sylwetce, a w lustrzanym odbiciu nie widzi już owalnej twarzy o poważnym spojrzeniu. Zniknęła młoda kobieta, na jej miejscu siedział rudy kot o zbyt inteligentnym spojrzeniu, zbyt świadomym tego, co się wydarzyło. Przelotnym spojrzeniem obrzuciła ubranie leżące na narzucie pomięte, bez ładu. Łapką spróbowała wygładzić jedną z fałdek, jednak kocie kończyny nie zostały stworzone do pracy, dlatego z cichym westchnięciem skoczyła wdzięcznie na parapet. Chłód dobijający się do sypialni przez otwarte okno nastroszyło gęstą sierść, wyglądała niemal tak jakby zwiększyła objętość ciała dwukrotnie, co rozbawiło ją nieco, ale wdzięczna była za to naturalne futro chroniące ją przed zimnem dzięki któremu mogła ruszyć na swoją nocną eskapadę.
Niechętnie odrywała się od nauki, doba znowu była za krótka, a ona nie umiała nic na to poradzić. Goniła zatem za wytoczonymi celami, nie znajdując czasu na to, co również sprawiało jej przyjemność, ale nie było związane z uniwersyteckimi obowiązkami. Ten pomysł zrodził się w jej głowie spontanicznie, zdecydowała się go zrealizować nawet mimo wyrzutów sumienia. Wiedziała, że następnego dnia pożałuje, gdy powieki będą samoistnie opadać ciężko, a ona zacznie je przecierać nerwowo w nadziei, że wykładowca nie zauważy jak bardzo śpiąca jest. Nie poświęca temu już dłużej uwagi, kroczy powoli, łapa za łapą, dachami kamienic. Przeskakuje dystans dzielący jeden budynek od drugiego, czasem musi znaleźć inny sposób. Cieszy ją to radością niemalże dziecięcą, koci pyszczek nie jest jednak w stanie oddać tej samej gamy emocji, co ludzka twarz, mogąc jedynie zastrzyc wibrysami.
Nagły ruch w dole ściąga jej uwagę. Łebek odwraca się w jednej chwili, przyczaiła się na samym brzegu, uszy kierując w kierunku biegnącej sylwetki, próbując złapać jakiś dźwięk. Zainteresowana tym, co przydarzyło się młodej kobiecie, zmrużyła oczy śledząc jej ruch i dopiero, gdy zdawało się, że zniknęła z jej pola widzenia, ruszyła za nią. Skoczyła raz, drugi, utrzymała równowagę przy pomocy długiego ogona i znalazła się na płycie chodnikowej. Rozejrzała się po bokach, ale żaden bezdomny pies nie pojawił się na horyzoncie. Spokojniejsza o to w kilku susach dobiegła do zaułku, gdzie wbiegła spanikowana dziewczyna. Zbliżając się do niej cichymi krokami szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie jest jej zupełnie nieznajoma. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, na jej oczach dokonała się zmiana ludzkiej formy przywodzącej na myśl to, jak wyglądała teraz Rovelstad. Tego się nie spodziewała.
— Vivian? Wszystko dobrze? — zwróciła się, ale zaraz przypomniała sobie, że galdrowie dla których przemiana w zwierzę nie była czymś przyrodzonym, nie potrafią mówić w tej formie. Przynajmniej tyle, że dla niej nie było to żadnym problem. — To ja, Mildri! Nie musisz się bać — wyjaśniła, zachowując dalej dystans zanim przedstawi się Sørensen. Obróciła się częściowo, upewniając, że w zaułku nie ma nikogo poza ich dwójką. — Ktoś cię gonił? — w końcu nie tylko słowami mogły się porozumieć.
Umysł Vivian, dotychczas zdominowany przez ludzkie myślenie, zaczął poddawać się nowym impulsom. Instynkty drzemiące w jej podświadomości wyłaniały się na powierzchnię, a chociaż w pełni nad nimi panowała, tak czuła delikatny nacisk, jakby wewnętrzne pragnienie by porzucić konwenanse, oddać się temu bez reszty, zapominając o świecie, a przede wszystkim o problemach, z którymi ledwo sobie radziła. Zdawała sobie sprawę, że to nie rozwiązanie problemu, a jedynie chwilowa ucieczka, ale nawet ten ułamek wolności przynosił ulgę zszarganym nerwom. Mogła teraz odetchnąć, czując się bezpieczniej w tej formie. Jej serce biło szybciej, wypełnione ekscytacją. Bycie na czterech łapach przyniosło jej nowe doświadczenia zmysłowe - dotyk ziemi poduszeczkami łap, wiatr gładzący jej futro, zapachy niosące się w powietrzu. Bycie kotem dawało jej możliwość bycia kimś zupełnie innym, kimś, kto w pełni integrował się z naturą i rozumiał jej rytm. Strach i troski życia codziennego odeszły na dalszy plan, przez moment czuła się silniejsza.
Przynajmniej do momentu, gdy wystraszyła się niespodziewanego głosu niedaleko niej. Moment przemiany rozproszył ją na tyle, że nie zorientowała się, iż była obserwowana. Nagłe uczucie strachu przeszło przez jej ciało jak impuls. Czy znów będzie musiała walczyć o życie? Nie, kobiecy głos nie wykazywał wrogości, przeciwnie, wydał się dziwnie znajomy. Mało tego, dochodził z ust kota! Miała już wcześniej do czynienia z kotołakami, to oni potrafili mówić w kociej postaci, czego im zazdrościła, jako że sama mogła się komunikować jedynie mową ciała i kocimi dźwiękami.
Mildri? Jej umysł wypełniły wspomnienia związane z rudowłosą, ale żadne nie dotyczyło kociej sylwetki. Chwilowy szok minął, a ciało Vivian ze skurczonej, obronnej pozycji, rozluźniło się na tyle, że podeszła bliżej, zdając się na zmysł węchu, by potwierdził słowa kobiety i faktycznie z odległości wyczuwała delikatne nuty, przypominające zapach dziewczyny, którą znała. Pokręciła głową na jej pytanie, bo wyjaśnienia w obecnej formie i tak nie wchodziły w grę, a na ponowną przemianę odważy się tylko w bezpieczniejszym miejscu, bliżej mieszkania. Miała teraz wiele pytań, ale jedyne co opuściło jej usta, to donośne miauknięcie, jakby skarżyła się, że ich sekrety dopiero teraz wyszły na jaw.