Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Szklarnia im. Erlinga Falkangera

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Szklarnia im. Erlinga Falkangera
    Na terenie rozległych ogrodów uniwersyteckich znajduje się piękny budynek szklarni, w której przetrzymywane są rozmaite gatunki magicznych roślin. Sama szklarnia powstała jeszcze przed wojną, w 1916 roku z inicjatywy norweskiego botanika, a ówcześnie również profesora wykładającego na midgardzkim uniwersytecie, Erlinga Falkangera. Dawniej miejsce to było przede wszystkim obiektem badawczym, do którego wstęp miała tylko część kadry uniwersyteckiej, obecnie, choć wciąż odbywają się w niej niektóre zajęcia, szklarnia jest dostępna do zwiedzania przez wszystkich – zarówno studentów, jak i osób z zewnątrz, zaciekawionych niespotykanymi w Skandynawii okazami botanicznymi. Spośród nich do najciekawszych, lecz także chronionych przez odpowiednie zaklęcia okazem należy rzadko spotykana, rosnąca w tropikach magiczna mimoza, której kwiaty – wedle pradawnych wierzeń – rozkwitają wyłącznie przed galdrami o prawdziwie szlachetnym sercu, pyłek wykorzystywany jest natomiast do leczenia objawów obłędni.
    Widzący
    Mildri Rovelstad
    Mildri Rovelstad
    https://midgard.forumpolish.com/t2364-mildri-rovelstad#28012https://midgard.forumpolish.com/t2387-mildri-rovelstad#28182https://midgard.forumpolish.com/t2388-kjeks#28187https://midgard.forumpolish.com/f182-mildri-i-rjan-rovelstad


    11 MAJA 2001


    Gęste listowie spowijało dach szklarnii, a pnące się ku górze gałęzie drzew sprawiały wrażenie jakby próbowały przebić się przez szklaną powierzchnię i odnaleźć drogę ku wolności z tej ograniczonej przestrzeni stworzonego sztucznie ekosystemu. Słońce ledwo wygrywało z nim tę bitwę, przebijając się częściowo do środka — pod pewnym kątem, spoglądając na grę światła, wydawało się, że promienie zyskują niemal fizyczny charakter, odcinając się wyraźnie w delikatnym zacienieniu wywołanym roślinnością. Chociaż wszystkie warunki, w jakich przyszło tutaj dojrzewać kwiatom były symulowane z drobną pomocą magii, to wciąż była to namiastka dzikiej natury przeniesionej do miejsca, gdzie człowiek mógł spróbować nad nią zapanować, bo dopiero tutaj było to możliwe.

    Mildri nawet w tym ułożonym do celów naukowych ogrodzie stanowiącym wielką wystawę najciekawszych gatunków magicznych roślin, czuła z nimi naturalną więź pogłębiającą się i dodającą jej siły. Dotykanie wilgotnej ziemi przy przesadzaniu grządek, doglądanie liści i płatków, by upewnić się, że nie trawi ich żadna z chorób. Praca nigdy nie stanowiła problemu, nawet ta w której trzeba było się pobrudzić. Studentka od początku chętnie pomagała w pracach pozostałym botanikom. Niegdyś to starsi koledzy oddelegowywali ich do pracy, by przesadzać ostrożnie miętulipany lub zająć się sadzonkami tojadu. Dzisiaj to Rovelstad była studentką ostatniego roku, ale nie zamierzała odgrywać roli jedynie nadzorcy przypatrującemu się pracy innych i kiwającym głową z uznaniem. Znalazła zadanie dla siebie, gdy upewniła się, że nikt nie postanowił zniszczyć wysiłku wielu par rąk w stworzeniu tego miejsca takim jakie było. Kiedy młodsi studenci znikali po wykonaniu tego, co zostało im przydzielone, Mildri zajmowała się nasionami metamorfiory, uprzednio przygotowując glebę w połowie siłą własnych ramion, później pomagając sobie magią przy oczyszczaniu. Zdołała jedynie usypać w rowkach rządki maleńkich ziaren, gdy prostując się i ocierając kropelki potu, jakie zabłąkały się na jej czole, zobaczyła podążającą w jej kierunku znajomą sylwetkę. Najpierw jakby zaschło jej w gardle, zmuszając do głośnego odchrząknięcia. Szybko przywołała się do porządku, nie chcąc wypaść źle przed szanowaną figurą.

    Pani profesor Hallström! — dygnęła lekko w jej stronę, dłonie składając na podołku. Spoglądając w dół zdała sobie sprawę z tego jak wygląda. Ziemia na jej roboczych spodniach i fartuszku odznaczała się ciemnymi smugami na jasnym materiale oraz kilkoma grudkami, które jeszcze utrzymywały się na gładkiej powierzchni. Zamiast pomóc sobie prostym i skutecznym zaklęciem, zaczęła rozcierać plamę jeszcze mocniej przez pocieranie próbując usunąć czarne punkciki. Te zanim opadły pozostawiły po sobie jeszcze większy bałagan, a zawstydzona Rovelstad spąsowiała zupełnie. Nie dlatego, że wstydziła się pracy, jaką wykonywała. Porównując swój niechlujny wygląd, chociaż uzasadniony i to słuszną sprawą — jest coś słuszniejszego niż nauka? — do nienagannej jak zawsze Bylgji czuła się jeszcze niżej niż zazwyczaj i nie lubiła tego uczucia. Gdy zdecydowała się na spojrzenie kobiecie prosto w twarz z uprzejmym uśmiechem, spróbowała zignorować to jak niewyjściowo się prezentowała. — Czy kogoś pani szuka w tym miejscu? Może mogę pomóc? — spytała z zainteresowaniem, nieświadoma celu wykładowczyni, która zdecydowała się na złożenie wizyty w uniwersyteckiej szklarni. Nie była to pora przeprowadzania zajęć. Ścieżkami spacerowali studenci zainteresowani otoczeniem się samiutką zielenią, nie tylko ci przyszli botanicy.



    pretty little girl, she shines knowing she is young. silly little girl, she tries thinking she is good and wise

    Widzący
    Bylgja Hallström
    Bylgja Hallström
    https://midgard.forumpolish.com/t3514-bylgja-hallstromhttps://midgard.forumpolish.com/t3540-bylgja-hallstrom#35517https://midgard.forumpolish.com/t3539-mushttps://midgard.forumpolish.com/


    Odgłos jej obcasów uderzających o marmurową posadzkę wspinał się po wysokich ścianach, sięgając sufitów i obejmując echem cały korytarz, o tej godzinie — zwykle wypełnionej wykładami — przypominając pusty szkielet, który kiedyś wypełniała jakaś żywa, ciepła istota. Bylgja nie czuła się dziś dobrze — nie czuła się dobrze w zasadzie od kilku dobrych dni, od kiedy uderzyła potylicą o kamień, wszystko to w akompaniamencie panicznych krzyków i beznadziejnego, gorącego zażenowania. Nigdy nie potrafiła obchodzić się z własną słabością, traktowała ją jak coś wstydliwego, jak głupie wspomnienie młodości, które należało omijać milczeniem i lekceważącym machnięciem ręki. Piekliła się, gdy August przyglądał się jej z zatroskaniem. Jesteś blada — mówił — powinnaś zostać w domu. Ale Bylgja nie chciała zostać w domu, nie chciała zostać w tym cichym porządku i w huku własnych myśli, ponad wszystko jednak nie chciała przyznać się do tego, jak bardzo łaknęła odpoczynku. Bolała ją głowa i bolały ją mięśnie. Potrzebowała herbaty, zamiast tego jednak wypiła cały dzbanek czarnej kawy i nakrzyczała na całą grupę studentów. Obawiała się, iż słabość mogłaby wymknąć się jej jak niewłaściwe imię lub krótkie przekleństwo — bała się, iż mogłaby rozlać się jak tamta kawa, prosto pod jej nogi, prosto pod wszystkie te ciekawskie, złośliwe spojrzenia, gotowe oderwać jej wszystko to, na co latami tak zaciekle pracowała. Kształtowała swoją reputację latami, wystarczyła najdrobniejsza rysa, by szkło roztłukło się całkowicie. Była tego pewna, nauczyła się tego od ojca, od braci, wyczytała to w zimnym spojrzeniu matki — kobiety dostawały tylko jedną szansę, by być silnymi.
    Na zewnątrz lato było ciepłe i niewygodnie słoneczne, za kamiennymi murami instytutu jednak powietrze nadal było chłodne, pełne znajomego zapachu kurzu i starego papieru. Bezpieczna atmosfera uniwersytetu nie łagodziła migreny, pomagała jednak ukoić kilka nadszarpanych nerwów, zaklepując je pracą i spokojnym szumem akademickich głosów. Bylgja przemierzała korytarz z wyuczonym wdziękiem i uniesionym podbródkiem, omijając spojrzeniem pojedyncze, mijające ją twarze. Jeden z młodych doktorantów skinął ku niej głową, po czym szybko, niemal lękliwie, opuścił wzrok, nerwowo przeglądając przekładane w dłoniach notatki. Lubiła te okruchy szacunku, ten stres rozmazany na twarzy pojedynczym rumieńcem; lubiła je, bo widziała doskonale, jak ciężko na nie pracowała, bo ta jedna rzecz — ten cichy, pełen uznania strach — zwyczajnie jej się należała. Doktorant wróci na jej zajęcia i będzie ją prosił, by pomogła mu z tezą, a ona poprzekreśla ją czerwonym atramentem, bo choć chłopak jest bystry, a praca nie jest najgorsza, przeciętność nigdy nie powinna znaleźć sobie miejsca w murach instytutu. Gdy zaczynała pracę, wyobrażała sobie, iż odnajdzie w tym tłumie zarozumiałych dzieciaków kogoś wyjątkowego — Już wtedy wiedziała, iż spośród wszystkich tych nudnych, byle jakich chłopców wyłowi kilka kobiet, które mogłyby kontynuować jej przyszłe badania. Gdy już je dostrzegła, starała się trzymać je blisko, przyglądać im się i otaczać milczącą opieką, swego rodzaju patronatem. Niestety Mildri Rovelstad była wyjątkowo trudna do patronowania.
    Panno Rovelstad — odezwała się, przekraczając próg szklarni. Dziewczyna wyglądała na zajętą, niezwykle wręcz skupioną. Twarz miała jasną i przejętą, rękawy ubrudzone ziemią, a Bylgja poczuła niemal ukłucie wyrzutów sumienia, gdy zmusiła ją do oderwania się od jej zajęcia. Niemal, bo była przecież nadal zirytowana. — Panno Rovelstad — powtórzyła, tym razem nieco bardziej dobitnie, twardziej, jakby próbowała upomnieć niegrzeczne dziecko. — Zdaje się, że byłyśmy umówione trzydzieści minut temu w moim gabinecie. Informowałam pannę o tym dokładnie dwa miesiące temu. — Przechyliła lekko głowę, patrząc prosto w oczy dziewczyny. Gdyby była jakimkolwiek innym studentem, być może doktorantem z korytarza, Bylgja nie fatygowałaby się nawet, by machnąć na nią ręką, tym bardziej upominać się o jej obecność. Tym razem jednak było inaczej. — Czyżby coś przeszkodziło pannie w  podróży? Być może jeden z naszych lokalnych trolli? — głos zaostrzył się delikatną złośliwością, a brwi uniosły się w zwątpieniu. Na kilka chwil przeniosła spojrzenie na resztki jej pracy — ziemię ziarna, przyjemny zapach natury. — Doskonale panna wie, że nie znoszę niepunktualności i zapominalstwa.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.