Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Przed budynkiem

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przed budynkiem
    Kwatera główna Kruczej Straży mieści się przy stosunkowo mało ruchliwej – jak na dzielnicę Ostatniej Walkirii – ulicy. Znajomy, towarzyszący jej arteriom tłok zaczyna się odrobinę rozwarstwiać. Budynek jest utrzymany w podobnym stylu co pozostałe, wychylające się dumnie w okolicy; nie odznacza się niepotrzebnym, łatwo męczącym przepychem. Kształt rozkładających się od głównej wieży skrzydeł bocznych ma nawiązywać docelowo do unoszącego skrzydła w locie ptaka. Na zewnątrz siedziby Kruczej Straży znajduje się kilka drzew i ławeczek, jednak nie cieszą się one popularnością wśród przypadkowych przechodniów. Zwykle głównym elementem przykuwającym wzrok na fasadzie jest płaskorzeźba kruka, patronującego wszystkim pokoleniom funkcjonariuszy.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    16.05.2001

    Kiedy stała przed komisariatem na początku marca, a jej dłonie wciąż były jeszcze ciepłe od zaciskania palców na dziecięcym nadgarstku, wydawało jej się, że świat napinał się na krawędziach, jak gdyby cienkie ściegi, które dotąd podtrzymywały go nad horyzontem, zaczęły rozluźniać się i pękać, błękit osunął się z nieboskłonu na podobieństwo obrusu ściągniętego z kuchennego blatu, kamienice zgarbiły się i pochyliły nad nią w sposób, w który kobiety w Kilpisjärvi pochylały się nad dziećmi, a chodnik zmarszczył się jak dywan z koziej wełny, dzisiaj wszystko wciąż stało jednak w tym samym miejscu, wyglądało tak samo jak wcześniej – tylko jej dłonie były zimne i odrętwiałe, pozbawione fantomowego ucisku cudzych palców. Po tym, jak pierwszy raz zgłosiła sprawę na komendzie, Ilja przyszedł do jej mieszkania i pchnął drzwi tak mocno, że klamka uderzyła w ścianę, okruszając warstwę białego tynku, powiedziałeś Kruczej Straży, że porwałem naszego syna?, krzyczał, a jego krzyk przeobrażał się w warkot – we wspomnieniach brzmiał jak drapieżne zwierzę, wilk odsłaniający zęby przed atakiem – tym razem nie zamierzała jednak odsłaniać przed nim miękkiego combra, więc pchnęła go w pierś i kazała mu się wynosić, a kiedy tego nie zrobił, rozbiła filiżankę o brzeg komody, próbując trafić go w twarz. Późnym wieczorem, kiedy objął ją tak mocno, że serce uwierało ją pomiędzy żebrami, czuła ciepło jego gniewu i ból przeszywający odgięte lędźwie – skryta w jego objęciach, stopniowo coraz bardziej się ogrzewała, on natomiast, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, stawał się coraz zimniejszy. Następnego dnia rano zgłosiła na komisariacie zaginięcie, a na ścianach kamienic zaczęły pojawiać się ogłoszenia ze zdjęciem Kaspra – jedynym, na którym się uśmiechał – lecz im więcej czasu mijało, tym rzadziej oficerowie spoglądali jej w oczy, tym niższy stawał się ich głos i tym mniej czasu przeznaczali na rozmowy – nie denerwowali się, nie udawali spokoju, mieli cierpliwość, ona zdała sobie tymczasem sprawę, że tak dużo cierpliwości można mieć tylko wtedy, kiedy wie się, że nie będzie ona już długo potrzebna.
    Czasami myślała, że wolałaby go pogrzebać, bo wtedy przynajmniej wiedziałaby, gdzie był – wspominała babkę leżącą głęboko w ośnieżonych fałdach góry Sána i strach, który paraliżował ją niegdyś na myśl o śmierci. Saamowie w wiosce wierzyli, że w rewersie barw życie wyglądało tak samo – martwi obchodzili żałobę, hodując renifery i zbierając zioła – ona nieustannie obawiała się natomiast, że nieważne jak usilnie będzie próbowała zetrzeć z lewej dłoni symbol noaide i jak daleko nie ucieknie, za każdym razem, gdy otworzy oczy, będzie widziała jedynie białe, północne niebo i gęstą tajgę, która otaczała przestrzeń jej ciasnego dzieciństwa. Wyobrażała sobie, że gdyby Kasper umarł, nie musiałaby nieustannie o nim myśleć i nie czułaby się winna za każdym razem, gdy tego nie robiła. Stawiała się na komisariacie dlatego, że musiała – dawno przestała wierzyć w moc sprawczą straży, zwracać uwagi na to, że żaden z oficerów nie potrafił spojrzeć jej w oczy; wydawało jej się, że wiedziała, co próbowali jej przekazać za każdym razem, kiedy milczeli. Ogłoszenia, na których twarz Kaspra sprawiała wrażenie dziecięcej i roześmianej, zniknęły ze ścian kamienic – zaklejone innymi plakatami lub zerwane przez wiatr; to, które wisiało obok jej mieszkania, zdarła sama, brudząc krwią tkliwą skórę pod paznokciami. Kiedy Kasper był przy niej, pragnęła jedynie, aby zniknął, lecz teraz, kiedy została sama, życie bez niego wydawało jej się puste i samotne.
    Nie spodziewała się zobaczyć dzisiaj Gurry – wiedziała, gdzie pracował, odkąd zginęła Malou była jednak pewna, że nigdy się nie zobaczą, zupełnie jakby to ona była szwem spajającym ich relację, fastrygą przeszytą pomiędzy dwoma, niepasującymi do siebie skrawkami materiału, nie potrafiła już bowiem patrzeć na niego tak samo – tak jak wtedy, kiedy przesiadywali razem przy stole, ale strach tkwił w każdej z głów osobno, więc śmiali się często i głośno, aby ukryć go przed sobą nawzajem. Gdyby znajdowała się wystarczająco daleko, przystanęłaby i przyglądała się, jak wychodzi z budynku, być może odprowadziłaby go spojrzeniem, aby sprawdzić, dokąd szedł, czy wciąż kierował się do tej samej kamienicy, tego samego mieszkania, tego samego objęcia, w którym zobaczyła go tamtego wieczoru, ale gdy odwróciła głowę, Gurra znajdował się w odległości półtora metra, więc musiał ją dostrzec – od razu rozpoznała jego spojrzenie, osadzone na jej ramionach tak, jakby oparł się o nią całym ciężarem ciała. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, zauważyła, że miał oczy w barwie patyny – podobały jej się, jasne i barwne, nie tak drapieżne jak u Ilji, którego spojrzenie zawsze przypominało ostrze myśliwskiego noża – teraz pomyślała jednak, że oboje zawsze patrzyli na nią w podobny sposób: oczy Gurry jedynie udawały, że pod spodem nie były szare i metalowe.
    Słyszałam, że wyjechałeś – odparła, lecz kąciki jej warg ledwie podwinęły się do uśmiechu. W rzeczywistości nie chciała go widzieć – nie po tym, co zrobił Malou.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Gurra Mickelson
    Gurra Mickelson
    https://midgard.forumpolish.com/t3571-gurra-mickelson#35956https://midgard.forumpolish.com/t3623-gurra-mickelsonhttps://midgard.forumpolish.com/t3624-wartahttps://midgard.forumpolish.com/


    Jego oczy są jak dwie wygasłe gwiazdy - nieodwracalnie zbladło w nich dawne światło. Tańczą w nich jedynie cienie tłumionego rozżalenia, które rozlewa się w żyłach niczym najgorsza z trucizn. Tłumi w sobie to uczucie, chociaż ból nieustannie ściska mu serce, niekiedy wydaje mu się, że zaraz straci oddech. Zdarza mu się to zwłaszcza nocą, gdy staje w progu pokoju Robina i spogląda na wciąż niezaścielone łóżko, odcinające się na tle wpadającego przez okno latarnianego światła (zupełnie jak w tamtą noc, gdy to ciało Harpy wiło się w nocnym cieniu). Poduszka pozostała wymięta, wymiętoszona zupełnie jak jego dusza, a na jej powierzchni Gurra wydaje się wciąż dostrzegać odcisk drobnej głowy; kołdra rozkopana, pozostawiona w nogach jak każdego poranka. Dwa tysiące dwieście siedemdziesiąt dwa, dokładnie tyle ich przeżył. Przybyło ich dokładnie pięćdziesiąt jeden odkąd widział syna po raz ostatni. Wciąż chce wierzyć, że mały żyje. Chociaż co to za życie, myśli. Woli nie wyobrażać sobie warunków jego dzisiejszej egzystencji. Czy na pewno nie byłoby lepiej, gdyby jego także pochował? Razem z Malou? Czy łatwiej byłoby mu wtedy ugasić tlące się w duszy cierpienie?
    Każdy kolejny dzień to kolejna strona niezamkniętego rozdziału, który rozrósł się do wręcz niebotycznych rozmiarów, choć niewiele w nim zapisano. Nic się nie zmienia. Gurra przenika od jednego do drugiego zdania - każde z nich pozbawione jest treści, a na horyzoncie nie rysuje się żadne rozwiązanie. Nie może postawić ostatniej kropki.
    Niewiedza jest najgorsza. Dopiero teraz to rozumie. Tyle razy widział jak koledzy z Działu Poszukiwań jedynie bezradnie rozkładali ręce przed tymi, którzy uparcie wracali po nowe wieści, przed tymi którzy zostali (tamci-zaginieni w końcu odeszli, na chwilę lub na zawsze), trwając w bycie, chociaż jakaś niewidzialna siła pozbawiła ich kawałka nich samych, pozostawiając po sobie bolesną wyrwę, ranę, której nie da się zasklepić. Nigdy nie przypuszczał, że stanie się jedną z tych osób. Zawieszoną pomiędzy wczoraj i jutro, tkwiącym w tamtym dziś, które wydaje się jedynie koszmarnym snem. Jednak od półtora miesiąca, codziennie, znowu, budzi w tej samej wybrakowanej rzeczywistości.
    Początkowo uderza go w nozdrza znajomy zapach, piżmo i ten drugi składnik, którego nigdy nie potrafił nazwać. Kojarzy mu się jednak jedynie z nią, Sivyą. Dopiero potem, gdy podnosi głowę, przed oczami wyrasta znajoma sylwetka. Żałuje, że nie może tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu. I zniknąć. Wraca do niego nagle zbyt wiele wspomnień. Charakterystyczny sposób, w który Malou przewracała oczami i półgębkiem uśmiechała się do Siv, bo między wargami trzymała papierosa, gdy tylko z jego ust wyrywała się jakaś umyślnie głupkowata uwaga, rzucana ponad stołem, często głęboką nocą, gdy odurzenie alkoholem nieco już osłabło, a ich trójkę opanowywała nagła senność. Malou z kolanami podwiniętymi pod brodę, siedząc niezgrabnie na drewnianym kuchennym krześle, spoglądała na niego z uczuciem, teraz to rozumiał, którego nigdy nie potrafił w pełni odwzajemnić. To Harpa nieświadomie wykradła jej dla siebie te pełne czułości spojrzenia. Zastanawia się, czy Siv dostrzegała tę różnicę, ten brak wzajemności. Zawsze wydawało mu się, że posiadała niezwykłe moce, może podpowiadała mu to podświadomość, ziarno zasiane tam przez żonę, gdy wspomniała mu, że jej matka była szamanką.
    Gdy jego spojrzenie spoczywa na jej wąskich ustach, a w oczach jak zwykle dostrzega pewną surowość, dociera do niego, że ich nieszczęście mogłoby uczynić z nich bratnie dusze. Czują w końcu podobną pustkę. Podobną niewiedzę i bezradność. Jednak cień przebiegający po jej twarzy daje mu do zrozumienia, że to dosyć niefortunny dobór słów.
    - Zaszyłem się na dłuższy czas u rodziców w Malmö - odpowiada, wzruszając ramionami. Mimowolnie wyciąga w jej stronę ręce i pod wpływem nagłego impulsu na moment zamyka ją w swoich objęciach, czując dziwne napięcie. - Nie mieliśmy okazji porozmawiać na pogrzebie - dodaje, gdy się już od niej odsuwa. - Jedynie mignęłaś mi w tłumie.
    Wtedy wydało mu się to normalne, dzisiaj nachodzi go nagłe zwątpienie.
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Odkąd Kasper zaginął, pozostawiając opustoszały pokój i wymiętą, błękitną kołdrę, pod którą wciąż leżała jego piżama, równo złożona w kostkę, zaczęła żałować, że w ogóle urodziła syna – gdyby nigdy nie pojawił się na świecie, nie musiałby umrzeć w wieku siedmiu lat. Siadała przed uchylonymi drzwiami do dziecięcej sypialni, wyobrażając go sobie w miejscu, gdzie brunatna sierść dywanu została trwale odgnieciona ciężarem i zastanawiała się, dlaczego karciła go za każdym razem, gdy wspierał łokcie o brzeg stołu, upominała go za nieprawidłowe trzymanie widelca, prosiła, żeby nie wdrapywał się na kredens, nie bawił się w kuchni, nie jadł czekolady, dlaczego musiał znosić szkolne zasady i poświęcać czas na naukę algebry? Co sprawiło, że zmarł akurat w wieku siedmiu lat i dlaczego ona jeszcze nie umarła, skoro skończyła już trzydzieści dwa? Nie kochała swojego syna – bała się sposobu, w jaki na nią patrzył, jakby była zwierzyną, a on drapieżnikiem, który rozgraniczał jej ciało wzrokiem na fragmenty: cober, schab i miękkie podgardle lub kładł głowę na jej udach tylko po to, aby wyczuć szum jasnej, tętniczej krwi, bała się kości, które ukrywał pod łóżkiem, częściowo wciąż obrośnięte tkanką i odwracała wzrok, kiedy na wewnętrznej ścianie kamienicy pojawiały się ogłoszenia o zaginionych zwierzętach, kotach wypuszczanych przez rozchylone okna i psach, które uciekły podczas spaceru i od kilku dni nie wracały do domu, bo nocami śniła, że fragmenty szkieletu, które Kasper przyklejał do brązowej tektury, przestały przypominać kształtem pręgowanego dachowca, ale człowieka jej wzrostu i statury. Bała się jego zaciśniętych pięści, podniesionego głosu i odpowiedzi na pytania, których nigdy nie odważyła się zadać wprost, kiedy zniknął, w jego miejsce pojawiło się jednak uczucie odosobnienia, którego wcześniej nie zauważyła – zapragnęła odwiesić swoje życie na wieszak jak jesienny płaszcz.
    Kiedy zaginął Robin, rana była jeszcze świeża – ledwie pąsowa i tkliwa pod uciskiem dłoni, przesiąkająca przez skórę pojedynczymi cętkami krwi, gdy przypadkiem poruszyła się zbyt gwałtownie lub otarła o wspomnienie, które o niej przypominało; niekiedy zastanawiała się, czy Gurra myślał o tym w ten sam sposób, czy wolałby, żeby Robin był martwy niż zaginiony, bo wtedy wiedziałby przynajmniej, gdzie się znajdował, że świat nie mógł mu już zagrozić – był wysłannikiem, więc wiedział, w jakim stanie byli ludzie, których odnaleziono, ich blade, naznaczone runami ciała, kwitnące spod topniejącego śniegu jak pierwsze krokusy, wszystkie w barwach purpury i czerwieni. Czy – podobnie jak ona – czasem przychodził na cmentarz i wyobrażał sobie, że jego imię znajdowało się na jednym z nagrobków, kładł kwiaty na kamieniu wielkości dziecięcego ciała i żałował, że nie mógł go pogrzebać, bo odkąd odszedł, ceremonią pogrzebową stało się całe życie. Teraz, kiedy przyglądała się jego twarzy, pustej i bladej, pomyślała, że być może wcale nie kochał Robina, skoro nie kochał Malou. Pomyślała, że nie był w żałobie ze względu na śmierć rodziny, ale ponieważ wraz z nią umarło także jego kłamstwo – zniknęły widmowe wieczory, podczas których zakradał się w cudze ramiona, zniknęło drżenie ust i napięcie ciała, zniknęła tajemnica, która sprawiała, że wszystko stawało się ciekawsze i bardziej zmysłowe. Gurra objął ją ramionami, choć stała sztywno i nieruchomo, a kiedy się odsunął, omiotła go surowym spojrzeniem, które, gdyby mogło, zakradałoby się nie tylko pod powieki, ale i w duszę –  przez chwilę wydawało jej się, że dostrzegła w jego oczach strach i zapragnęła, aby obawiał się jej już zawsze.
    Jesteś pewien? – spytała w końcu, unosząc lekko głowę, jakby rzucała mu wyzwanie, choć wyraz jej twarzy się nie zmienił. Tęskniła za Malou – za jej śmiechem, który po drugim kieliszku wina stawał się głośniejszy i poruszał się echem przez pomieszczenie, za sposobem, w jaki przesuwała palcami po perłowej bransoletce, ilekroć była zdenerwowana, za zieloną obwódką wokół jej źrenic, za wieczorami spędzonymi przy otwartym oknie, gdzie dym układał się w popielate spirale, za wieczorem, kiedy ukradkiem pocałowała Gurrę pod grdyką, a on nosił na szyi czerwony ślad jej szminki jak skaleczenie. Za Malou, która go kochała; która, jak jej się zdawało, kochała ich obojga. Odetchnęła cicho – jej milczenie zaczynało zyskiwać własną osobowość. – Jesteś pewien, że nie spędziłeś tego czasu z kimś innym?


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me


    Widzący
    Gurra Mickelson
    Gurra Mickelson
    https://midgard.forumpolish.com/t3571-gurra-mickelson#35956https://midgard.forumpolish.com/t3623-gurra-mickelsonhttps://midgard.forumpolish.com/t3624-wartahttps://midgard.forumpolish.com/


    O czym myśli księżyc? pytał go mały Robin, przysiadając na parapecie okna i spoglądając w nocne niebo. Jego oczy błyszczały w mroku pokoju, a usta rozszerzały się w pozbawionym kilku zębów dziecinnym, pełnym zaciekawienia uśmiechu. Zachłannie chwytał go za rękę, spoglądał uważnie w zielone tęczówki ojcowskich oczu i poważnie oczekiwał na odpowiedź. Gurze czasem brakowało słów, pytania syna wyrywały go z utartych ścieżek dorosłości, odrywały od ziemi, sprowadzały na manowce, przenosiły do świata z jego własnej młodzieńczej przeszłości, za którym - zdawał sobie z tego sprawę przy każdym kolejnym, niewinnie zadanym pytaniu - szalenie tęsknił. Kryła się w nich ta szczególna beztroska najwcześniejszych lat, gdy każdy przedmiot, gest czy element natury nosił w sobie znamiona tego, co zupełnie nieznane. Dotąd świat nie wydawał mu się już tak bardzo zaskakujący. Mimo zawodowych doświadczeń wciąż bardziej dziwiło go obecne w nim zło niż przypadkowo odkrywane piękno. Jednak w obecności Robina codzienność nabierała zupełnie nowych barw.
    Teraz świat znowu wydaje mu się czarno-biały. Gurra próbuje odtworzyć tamte chwile, chociaż na moment powrócić do tamtych dni, wyrzuca sobie przy tym, że był marnym ojcem. Nieobecnym, pełnym braków, nierzadko ofiarował mu jedynie pozór towarzystwa, oddalonym duchem, myślami wciąż zatopionym w pracy. Nie pamiętał ani pierwszego kroku, ani słowa, ani niezgrabnych upadków, przy których mógłby zapytać go: a gdzie zając?. Znał jego postępy jedynie z opowieści Malou, snutych w ciemnościach wieczoru, gdy stojąc na balkonie razem spoglądali w gwiazdy wypalając już setnego tego dnia papierosa lub w łóżku, gdy leżał na plecach, ona wtulała się w jego ramię, a jemu dokuczało uczucie niedopasowania, zagubienia, bo w mroku miewał irracjonalne wątpliwości, czy ma u swego boku żonę czy kochankę. Dla siebie miał jedynie wspomnienie porannych ścieżek, które prowadziły ich wspólnie w niektóre poranki do przedszkola. Robin zatrzymywał się co parę kroków, niekiedy parokrotnie zawracał i stąpał po swoich śladach, kazał mu unikać lawy rozlewającej się na chodnikach wypływającej z jego nierównych szczelin. Wtedy to wszystko wydawało mu się tak banalne, śpieszył się, wciąż zerkał na zegarek. Dzisiaj do tego właśnie wracał. Niekiedy podczas patroli rozpoznawał okolicę tamtych spacerów, łapał się na tym, że wyobrażał sobie, że znowu ma Robina zaraz obok. Ziemia stawała się lawą, a świat wokół przez moment nie istniał. Wybudzenie z tego abstrakcyjnego stanu było bolesne, nieznośnie kłuło go w piersi i znowu tłumiło regularny oddech.
    Gdyby mógł czytać jej teraz w myślach, powiedziałby, że tak, że w kłamstwie żyło mu się łatwiej, że podskórnie wiedział, co może stracić, że w umyśle wciąż kołatała mu myśl (kolejne auto-kłamstwo), że ten romans to może jedynie pomyłka, zupełnie przelotna sprawa, że przecież kochał Malou, że mimo nasilających się sprzeczek, wcale nie chciał jej stracić. Kochał je obie. Nie potrafił się zdecydować, nie potrafił wybrać. Był egoistą, parszywym tchórzem. Wciąż jest, bo mimo że próbuje to przed sobą ukrywać, nieustannie tęskni. Nie tylko za Malou, za Robinem. Tęskni za Harpą. I głęboko się za to nie znosi.
    Siv chyba wyczuwa, że zbudowany jest z kiepskiej mistyfikacji, ma szósty zmysł, wydaje mu się przez moment. To głupia myśl, niby jak miałaby się dowiedzieć prawdy? Czy to szamańska krew płynąca jej w żyłach podsyła jej jakieś wizje? Gurra czuje jej sztywność, dawna serdeczność rozpływa się w nagłej surowości spojrzenia, wyrastającym ponad nimi dystansie. Znowu kogoś traci. Już zaczyna tracić rachubę, ile to już osób wykreśliło go ze swojego życia?
    - Co? - Słowo zabrzmiało ostro. W zaskoczeniu unosi brwi. - Co masz na myśli? - Odsuwa się gwałtownie. Żałuje, że na siebie wpadli. Mogli pozostać zawieszeni we wspomnieniu dnia pogrzebu, gdy tylko minęli się przelotnie, nie wymieniając ze sobą ani słowa. Tkwiłby jeszcze przynajmniej w przekonaniu, że jest do czego wracać. Że jeszcze będą wspólnie wspominać jej śmiech, ślad szminki pozostawiony na policzkach, grdyce i to jak całym ciężarem zawieszała się na Siv na pożegnanie po kolejnym wspólnie spędzonym, zakrapianym wieczorze. Malou miewała wtedy w sobie tak wiele nie zogniskowanej miłości. Zanosił ją potem do łóżka, niczym marionetkę pozbawioną kierującego nią mistrza. Wtulała mu się pochrapując w zagłębieni szyi, zawsze z trudem wypuszczał ją wtedy z objęć. -Skąd…? Skąd ci to przyszło do głowy? - Urwał. Przestał udawać. - Kto ci powiedział?
    Widzący
    Sivya Rijneveld
    Sivya Rijneveld
    https://midgard.forumpolish.com/t2268-sivya-rijneveld#27083https://midgard.forumpolish.com/t3511-sivya-rijneveld#35319https://midgard.forumpolish.com/t3513-tuoiva#35325https://midgard.forumpolish.com/f82-sivya-rijneveld


    Czasami żałowała, że Robin nie mógł zostać jej synem – zamiast Kaspra. W obecności Malou żartowała, że przekradnie się nocą do małej, błękitnej sypialni i podmieni chłopców tak jak älvy i samice niektórych potworów zastępowały nowo narodzone, ludzkie dzieci na własne potomstwo – kochała jego jasne, zielone oczy, którymi wpatrywał się w matkę w sposób, w jaki Kasper nigdy nie wpatrywał się w nią, to, jak siadał przy stole, udając, że angażował się w rozmowę dorosłych, a potem zasypiał z policzkiem wspartym na ramieniu Gurry i jego czuły uśmiech, któremu zawsze brakowało jednego zęba, aż zaczęła zastanawiać się, czy ciemna wnęka po mleczku znajdowała się wciąż w tym samym miejscu, czy może przemieszczała się pomiędzy kącikami ust, migając pod wargami jak pusta klisza na zdjęciach poklatkowych. Robin był chłopcem, którego pragnęła urodzić – za każdym razem, kiedy odwiedzała Malou, stawał w drzwiach, wyprostowany jak struna i zaciskał palce na jej nadgarstku, nie tak, jak robił to Kasper, ze złością, która pozostawiała po sobie pąsowe ślady, ale łagodnie, jakby pomagał jej wstać z łóżka po długiej i wykańczającej chorobie, a gdy szedł do szkoły, uważał, aby nie nadepnąć na kruche, ślimacze pancerze, które Kasper rozgniatał premedytacją, szurając butami po chodniku, aby miękkie ciała winniczków zaległy pomiędzy kamieniami śluzem przypominającym odkrztuszoną flegmę. Przyglądała się, jak ojciec brał go na ręce i wyobrażała sobie, że musiał być ciepły i miękki jak leśne zwierzątko, borsuk lub królik, a potem obejmowała swojego syna, który składał się z twardych goleni i ostrych obojczyków, samych kantów i kości owiniętych błękitno-białą skórą – ilekroć Malou pytała go o syna, zanosiła się krótkim, trzysylabowym śmiechem, a jej oczy stawały się ciemniejsze, jakby na samo wspomnienie zachodziły mgłą, jest podobny do ojca, odpowiadała nieustannie, wymijająco, żartobliwie; sądziła, że gdyby przypominał ją bardziej, niż przypominał Ilję, potrafiłaby kochać go inaczej – nie bardziej, ale przynajmniej lepiej.
    Gdy zobaczyła Gurrę w objęciach obcej kobiety, w pierwszej chwili pomyślała o Malou – jeszcze zanim płytka wnęka po bezrefleksyjnym zdumieniu wypełniła się gniewem, w sposób, w jaki skaleczenie przez krótki czas pozostaje tylko cienką rysą, zanim spod skóry wysączy się krew; o sposobie, w jakim opierała rozpłoniony winem policzek na jego ramieniu, o łatwości, z którą przychodziło jej mówienie o potrzebach swojego serca i o tym, jak pod wpływem słońca jasne włoski na jej szyi i przedramionach przypominały pyłek kwiatów. Harpa była od niej młodsza, miała lśniące, kręcone pukle, które przywodziły na myśl złote runo, a kiedy odchyliła głowę, śmiejąc się tak, że, stojąc przy oknie, wydawało jej się, że czuła pod przyciśniętymi do szyby palcami melodyjną wibrację jej głosu, jej oczy sprawiały wrażenie bystrych i przenikliwych, jak u drapieżnika. Tamtego wieczoru Gurra się uśmiechał, jego policzki były zawstydzone i spąsowiałe, a usta wciąż ciepłe od objęcia cudzych warg, zaczerwienione szminką w odcieniu zakrzepłej krwi, teraz pobladł jednak wyraźnie, a ciężar pytania – co?, stanowiące pomyślny efekt szesnastu lat edukacji – zastygł na jego twarzy skurczem, na widok którego miała ochotę pochlebić gardło szorstkim śmiechem. Nie przypominał mężczyzny, który zdradzał swoją żonę w ramionach kochanki – przypominał chłopca, którego przyłapano nie tyle na gorącym uczynku, co na byciu sobą w temperaturze pokojowej.
    Naprawdę? – pierwsze stwierdzenie gniewu, stwierdzenie niedowierzania. Przechyliła głowę i popatrzyła na mężczyznę spode łba, napinając mięśnie szczęki i spoglądając nieprzyjaznym, chłodnym wzrokiem – jej ciemne oczy wyglądały jak łupkowe płytki, bardziej czarne niż brązowe, ostre i skamieniałe. – Spodziewałabym się więcej przebiegłości po kimś, kto sądził, że mógłby ukrywać się przed żoną w objęciach innej kobiety. Jesteś przewidywalny, Gurra, jak dziecko. – nie wymuszała już uprzejmości, on również przestał udawać – stali naprzeciwko siebie jak dwa, wyrzeźbione z kamienia posągi, których emocje już zawsze pozostaną takie same jak w dniu, kiedy metalowe dłuto pozostawiło usta napięte w surowym grymasie. – Wolałabym, żeby ktoś mi powiedział. Przez chwilę mogłabym przynajmniej udawać, że wierzę w miłość bardziej niż w cudze słowa. – jej gardło rozkurczyło się w końcu krótkim, chrapliwym śmiechem, oczy wciąż pozostały jednak zimne i nieprzeniknione. – Jak mogłeś? Jak mogłeś zrobić coś tak… obrzydliwego?Malou nie żyje przez ciebie, chciała powiedzieć, ale brakowało jej odwagi, by wbić mu w pierś nóż, na którego rękojeści od dawna zaciskała palce.


    Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me





    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.