Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Drewniane molo

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Drewniane molo
    Drewniane molo, mimo że mieści się niemal w centrum Portu Północnego, jest dziś częściowo zapomniane i celowo omijane przez większość mieszkańców Midgardu. Stało się to nie bez powodu, gdyż jego konstrukcja jest niezwykle zdradliwa i niestabilna, a drewniane belki potrafią w najmniej spodziewanych momentach magicznie znikać, przez co w przeszłości doszło tutaj do wielu tragicznych wypadków utonięcia, zwłaszcza dzieci. Nie zmienia to faktu, że roztaczają się stamtąd niezwykle malownicze widoki, które zachwycą niemal każdego, kto odważy się wejść na molo.
    Widzący
    Brage Guildenstern
    Brage Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t3681-brage-guildenstern#37401https://midgard.forumpolish.com/t3709-brage-guildenstern#37902https://midgard.forumpolish.com/t3706-bosman#37857https://midgard.forumpolish.com/


    1 czerwca

    Dzień był osobliwie chłodny i nieskończenie długi.
    Nie przepadał specjalnie za okresem dnia polarnego, łapał się na tym, że trudno było mu wtedy zasnąć, że trudno przyzwyczaić się do ołowianej szarości rozlewającej się ponad bladymi smugami chmur. Zachowywał wtedy przesadną czujność, zupełnie jakby nie dotarł do domu, jakby wciąż tkwił na głębokim morzu i z niepokojem oglądał kłębiące się na horyzoncie burzowe chmury. Spodziewał się sztormu – podświadomie, podskórnie – choć ten nadejść nie mógł, zawisł gdzieś u wybrzeży Bergen, czekał na moment aż znów coś poróżni go z bratem. Brage był pewien, że to tylko kwestia czasu. Że wystarczy poczekać.
    Zawsze wystarczyło tylko poczekać.
    Port był jego naturalnym środowiskiem, jednym z ulubionych miejsc spędzania czasu, czy to pod komendą kapitana, czy podczas tak zwanego czasu wolnego. Był tu znany, powszechnie lubiany, piwo serwowali mu za pół ceny, a dziewczyny jakoś mniej przykładały wagę do tego, co wypada, a co tak nie do końca.
    Nie miał dziś nic konkretnego do zrobienia. Snuł się jak duch od jednego miejsca do drugiego, szukał zajęcia, podświadomie czując, że chciałby już wrócić na morze. Wyprawić się gdzieś daleko, gdzie będzie mógł się skupić tylko na tym, by dobrze wiązać marynarskie supły, naprężać liny i pilnować nawigatora – wszystkie te zagadnienia wydawały mu się po stokroć prostsze niż rozważanie jego skomplikowanej relacji z rodzeństwem, zwłaszcza z bratem, i kruche przewidywania wobec najbliższej przyszłości.
    W okolice drewnianego molo dotarł koło południa, niesiony przedziwną nostalgią. Słyszał o tym miejscu, nie raz i nie dwa był świadkiem wypadków, nie raz i nie dwa skakał do wody na pomoc. Pełne uznania czyny nie były jednak pierwszym skojarzeniem, to należało do kobiety, która stanowiła dla niej miłą dla oka zagadkę; była nieuchwytnym duchem pojawiającym się tam, gdzie zechce i z kim zechce. Wciąż pamiętał incydent, który zetknął ich ze sobą pierwszy raz; to jak, zwabiła go śpiewem do wody, po pas, a on – skończony dureń – byłby się utopił gdyby nie przestała. Obraz przeszłości miał ostrość kryształu, rysował się w pamięci wyraźnie: aksamitnie czarna tafla długich włosów, błyskające rozbawieniem oczy i uśmiech chochlika.
    Lubił ten uśmiech.
    Wspomnienia zaprowadziły go na szary, chropowaty kamień; długi murek oddzielający ulicę od stromego zejścia do wody. Tuż obok miał drewniane molo, gdzieś z oddali docierały do niego pokrzykiwania któregoś z bosmanów, krzyki mew i szum portu. Usiadł ciężko, westchnął, oparł łokcie o kolana i przez dłuższą chwilę po prostu patrzył przed siebie. Na spokojne fale, na błyskające srebrem rybie łuski, gdy któraś podpłynęła zbyt blisko tafli.
    To, że nie jest już sam, odgadł po zapachu perfum.
    Tym razem zwabisz mnie na to przeklęte molo? – zagadnął przez ramię i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po papierośnicę. – Czy prosto w głębinę?Klik, prosty zawias puścił szybko, pozwalając mu wyjąć papierosa i waniliową cygaretkę, którą chował specjalnie dla niej.
    Obejrzał się przez ramię; uśmiech łobuza sam wypłynął mu na usta.
    Jak będzie, Viena?


    finders keepers, losers weepers

    Widzący
    Viena Mänttäri
    Viena Mänttäri
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Przez brak nocy i gwiazd gubiła się w morzu życia podobnie do nawigatora nauczonego w pozycji ciał niebieskich rozpoznawać właściwy kurs – błądziła więc między godzinami doby, stale nie wiedząc, czy trwał pochmurny dzień czy może jasna noc, czy ciepły wieczór, czy siny poranek; jeśli nie miała w najbliższym czasie występów, na których należałoby się stawić w stanie trzeźwym i miłym dla oczu publiczności, nie miała powodu spoglądać na kompasy zegarów, nie miała powodu się pilnować – dryfowała w szumie Dzielnicy Trzech Skaldów przez większość czasu, przesiadywała w lokalach przez całe noce (przez całe dnie?), przesypiała później całe dnie (całe noce?), budziła się, kiedy miała ochotę się rozbudzić i kładła się, kiedy miała ochotę się położyć, nie rozsuwając prawie wcale ciężkich zasłon w swoim mieszkaniu, odkąd słońce po raz pierwszy nie przekroczyło wieczorem granicy horyzontu. Chowała się w chłodnym półmroku przed tym trwającym wiecznie dniem, którego zaczynała mieć dość, bolały ją zmęczone oczy i zmęczona głowa, wydawało jej się jaskrawe, jazgotliwe, drażniące; tęskniła za zmrokiem i za srebrnym księżycem, tęskniła za nocą otulającą nagie ciało, kiedy rozbierała się nad brzegiem wody pospiesznie i niecierpliwie, tak jak kiedyś rozbierała się nad leśnym jeziorem w Kilpisjärvi, czując na sobie naglące spojrzenie ciemnych jak noc oczu – tutaj trudniej było znaleźć podobną prywatność, trudniej było wyszarpnąć sobie podobną chwilę intymności z własną naturą, uwierającą pod sercem jak ostra krawędź ugrzęźniętego między żebrami kamyka; czasami, kiedy przechadzała się wzdłuż brzegu, miała wrażenie, że woda szepce do niej cicho i zachęcająco jak stęskniona kochanka; czasami miała wrażenie, że śpiewa do niej tak, jak ona mogłaby śpiewać mężczyznom, by ich utopić – zabrać, ostatecznie i nieodwracalnie, światu. Czasami, kiedy dopadała ją samotność, rodziło się w niej przekonanie, że mogłaby jej na to pozwolić; więc nie pozwalała sobie na samotność, nawet kiedy oczy piekły ją od ciężkich kłębów dymu w cudzym salonie i kiedy ciało miała zmęczone dotykiem cudzych palców, szukała tych bodźców szargających nerwy, przywiązujących ją silniej do tego życia – szorstkiego i rozdrażnionego – wśród kanciastych, nieidealnych i chaotycznych ludzi. Artyści byli w tym wszystkim szczególnie wybitni, więc uciekała – przed sobą – do ich półświatka i zapominała, czy trwał jeszcze dzień, czy trwała już noc.
    Potem, kiedy nie mogła zmęczyć się już bardziej, budziła się przed wszystkimi, zbierała swoje rzeczy z podłogi i wychodziła niepostrzeżenie, cicho zamykając za sobą drzwi, nie żegnając się z nikim i nie obiecując, że wróci – z upływem czasu, cyklicznych powrotów i cichych odejść, wypracowali ciche porozumienie, w którym wolno jej było znikać nagle i siadać przy ich stoliku później, jakby nigdy jej nie przy nim nie zabrakło. Zastanawiała się często, czy tak się czuła jej matka, kiedy z nadejściem wiosny opuszczała ich dom na kolejne pół roku – czy była tak samo zdrętwiała ze zmęczenia? Zmęczone oczy, zmęczone ciało, zmęczone usta; skóra rozwrażliwiona tak bardzo, że powiew wiatru wydawał się na niej nieprzyjemnie intymny.
    Zebrała ciaśniej poły rozpiętego płaszcza pod szyją; futro z norek wstawione w kołnierz otuliło kark pokrzepiającym ciepłem. Nie miała, właściwie, dokąd iść – w dni takie jak ten w żadnym miejscu nie czuła się dobrze, nigdzie nie znajdowała spokoju – tęskniła za swoim jeziorem w Kilpisjärvi, ale wiedziała, że nawet tam nie znalazłaby ulgi, nie, odkąd Ilja zakradł się do ich wioski, by wykraść, jak zgłodniały wilk, jej najpiękniejszą część. Nie miała, dokąd iść, więc w końcu, nieuchronne i zawsze, trafiała nad wodę; familiarny szum nie przynosił spokoju, ale przynosił ukojenie, nawet jeśli czuła się, jakby próbowała osłodzić morze kroplą miodu.
    Nie pragnęła towarzystwa, ale spostrzegłszy znajomą sylwetkę wspartą o kamienny murek, nie powstrzymała bezwiednego podrygu uśmiechu ani pokusy, by zmącić jego spokój. Może zmieni jej zdanie; Guildenstern i jego spojrzenie, podobnie tęskne, kiedy zatrzymywał je na iskrach rzucanych przez słońce na zalany falą horyzont i sądził, że nikt go nie podgląda. Zatrzymała się za nim, zdradzona kierunkiem wiatru – przyłapana, zanim jeszcze znalazła słowa,  co nie zdarzało się często; wyprzedził ją o krok i parę uderzeń serca. Parsknęła cicho z rozbawieniem, czując, że ją to przyjemnie otrzeźwia jak łyk rześkiego powietrza.
    Rozsądny marynarz trzymałby się z dala od brzegu po pierwszym niedoszłym utopieniu – odparła z przekąsem, przez który przebijała rozbawiona sympatia. Wspomnienie tego wieczoru, kiedy spotkali się po raz pierwszy, przyprawiało ją o dreszcz. Rzadko pozwalała sobie na taką niepowściągliwość; używała aury wobec ludzi często i chętnie, ale nigdy nie rozluźniała jej więzów nadmiernie, wtedy była jednak pijana i ubawiona, a on tak rozkosznie niezdolny, by się ratować. Pamiętała swoją euforię i jego uległą bezradność; pamiętała, że nie była pewna, czy zdoła przestać, nim będzie za późno, ale w końcu, kiedy stanął przed nią, zanurzony po pierś, zapragnęła najpierw poznać jego imię.  – Podejrzewałam od początku, że z tobą jest jednak coś nie tak. Wszyscy tak macie? – miała na myśli jego rodzinę, jego braci i siostry, którzy poświęcali życie morzu. Widząc, że wyciąga papierośnicę, odwróciła się i przysiadła na kamiennym murku, zwrócona w przeciwną stronę. Miasto rozrastające się przed jej spojrzeniem wydało jej się nieznośnie szare i przygnębiające. – Chodzą plotki, że gdyby przyłożyć ucho do piersi Guildensterna, usłyszałoby się szum morza, zamknięty w nim jak w morskiej muszli. Zamierzam się o tym przekonać – mruknęła, odwracając się ku niemu, wyciągając dłoń po cygaretkę bez ceremonii skromności. – Gdybyś mógł wybrać, wybrałbyś taką śmierć? W głębinach?
    Widzący
    Brage Guildenstern
    Brage Guildenstern
    https://midgard.forumpolish.com/t3681-brage-guildenstern#37401https://midgard.forumpolish.com/t3709-brage-guildenstern#37902https://midgard.forumpolish.com/t3706-bosman#37857https://midgard.forumpolish.com/


    Brage przez chwilę obserwował ciemne pasma jej włosów ocierające się o futro norki i zebrany w palcach materiał drobnego dekoltu, obserwował także zmęczenie wpisujące się w kształt drobnej sylwetki okutanej ciężkim materiałem płaszcza. Nawet teraz – a może szczególnie teraz – ściągała oko i uwagę, a jej obecność wywoływała pytania naznaczone smakiem niemoralnej propozycji.
    I ty masz mnie za rozsądnego marynarza? – odbił gładko, z szelmowskim uśmiechem. Sam nie miał się za rozsądnego, zbyt wiele głupot zrobił i zbyt wiele głupot zrobiłby z ochotą ponownie. Ot, śpiew chociażby. Chciałby usłyszeć go znowu, choć dobrze wiedział, że wtedy, tamtego dnia, niewiele dzieliło go od przemiany w pospolitego topielca.
    Wspomnienie rozlało się w żyłach chłodem i przestrogą. Zignorował ją, sięgnął wyobraźnią tej wiśniowej szminki, zastanawiając się czy jej usta są tak miękkie, na jakie wyglądają.
    Gdzieżby – odparł natychmiast – jestem jedyny w swoim rodzaju. Oryginalny wręcz. – Spojrzał na nią spod oka, mrugnął zaczepnie. Ciekawe czy już kogoś utopiła. Ciekawe, czym się zajmowała. Kim była pod tym płaszczem, co kryła pod skórą. Czy gdyby kiedyś spotkał ją w innych okolicznościach, w innym miejscu, spotkałby także inną dziewczynę? Czy była jedną z tych kobiet, które bez większego wysiłku zmieniały role i zachowanie, jak bujana na wietrze chorągiew?
    Kierowany prostym odruchem serca, spojrzał w stronę wody. W stronę niezachodzącego słońca i płynnego złota rozlanego na falującej tafli. Obok wyczuł ruch powietrza, zapach perfum nasilił się, przyjemnie zmącił zmysły.
    Parsknął, gdy usłyszał kolejne domniemanie i ochoczo rozsunął poły kurtki, prezentując klatkę piersiową osłoniętą eleganckim wełnianym swetrem; w oczach mignęło zaproszenie.
    Śmiało, sprawdź. Tylko potem mi powiedz jaki wyrok zapadł. Szumy w klatce piersiowej, szczególnie te imitujące morze, mogłyby oznaczać, że już dawno ktoś cię uprzedził i pociągnął mnie w głębinę. Gdyby tak było – sięgnął po zapalniczkę do kieszeni spodni – to oznaczałoby, że żywot topielca wcale nie jest taki straszny. Znaczyłoby to także – pstryknął raz, iskra mignęła w powietrzu – że mimo śmierci, nadal jestem osobnikiem diabelnie przystojnym.
    Drugie pstryknięcie rozbudziło ospały płomień; Brage osłonił go pieszczotliwie dłonią i podsunął w stronę towarzyszki, potem sam odpalił. Dym spowił ich siwą smugą, przesłonił taflę wody, przesłonił mdłe słońce i przesłonił znudzone wiecznym dniem miasto. Brage obejrzał się przez ramię, ale prócz szarych brył budynków nie dostrzegł niczego konkretnego. Nic, co wywabiłoby go z miejsca przy molo.
    Więcej się tu dzieje w noc polarną – stwierdził nagle, przeciągając spojrzeniem po deptaku – może dlatego, że sprawy portu lubią półcień i niedomówienia. – Uśmiechnął się półgębkiem, wrócił do obserwowania wody.
    Jej pytanie trochę go zaskoczyło. Wybiło z rytmu beztroski i frywolności, skierowało myśli na te mniej wesołe tory. Rzadko myślał o własnym końcu – w każdym razie, rzadko czynił to na poważnie. Milczał przez jakiś czas, pozwalając szumowi wody wypełnić przestrzeń. Gdy w końcu się odezwał, brzmiał melancholijnie. I szczerze, choć sam nie miał pojęcia co go do tej szczerości skłoniło.
    Jako Guildenstern, należę do morza – obrócił papierosa w palcach; żar powoli wspinał się po bibułce, popielił tytoń z cichym sykiem – i jeśli taki będzie jego kaprys, z chęcią skończę w głębinach – ogłosił nad wyraz trzeźwo i czysto, z manierą składanego przyrzeczenia. Czasami słyszał w Mesie rozmowy o utonięciach, o żeglarzach zaciągniętych przez morskie stwory w otchłań, o tych, których pochłonęła furia sztormu. Życie żeglarza oferowało wolność, której nie potrafił dostrzec w żadnej innej profesji, a morze wydawało mu się jedyną kandydatką na kochankę; z nieprzewidywalnością i nieobliczanością lodowatych fal nie mogła równać się żadna kobieta. A przynajmniej do tej pory takiej nie spotkał.
    Należał do głębin jako syn klanu związanego z morzem. Należał do głębin jako on sam, Brage.
    A ty? Myślałaś kiedyś o tym? Głębina? A może wygodne lokum, bujany fotel i sierściuch na kolanach? – Przechylił lekko głowę i przyjrzał się jej uważnie. W świetle mdłego słońca było w niej więcej z jeziornej zjawy, eterycznej i nieuchwytnej, niż z kobiety z krwi i kości. – Coś mi mówi, Viena, że tobie spokojnego końca też nikt nie wróży.


    finders keepers, losers weepers



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.