Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Karczma „Młot Thora”

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karczma „Młot Thora”
    Karczma „Młot Thora” to jedno z najstarszych miejsc w Midgardzie, które przetrwało po dzień dzisiejszy. To właśnie w tym miejscu przewijały się największe osobistości świata magicznej Skandynawii. Sam wystrój można uznać za bardzo skromny – ściany wyłożono drewnianymi belkami i ozdobiono obrazami najbardziej znanych wikingów, a jedynym oświetleniem stały się pochodnie, gdyż okna postanowiono zamurować. W środku zawsze panuje nieprzyjemny zaduch ze względu na brak okien, ale zdaje się to nikomu nie przeszkadzać. W lokalu, oprócz tradycyjnych przysmaków przygotowywanych przez kobietę o imieniu Hilda, można napić się ponoć najlepszego piwa w Midgardzie, które podawane jest w kuflach przypominających słynny młot samego Thora.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    6 VI 2001

    Czerwiec zaczął się źle – choć właściwie Pia miała paskudne wrażenie, że zła passa ciągnęła się za nią już dłuższą chwilę. W prosektorium zaczął się jeden z tych trudnych do przewidzenia okresów, gdy na sterylne stoły trafiało więcej ciał niż normalnie, wymagając zwiększenia obsady i pracy po godzinach. Choć starali się nie narzekać – poza rzuconym czasem z tylko połowicznym rozdrażnieniem, że pacjenci mogliby się postarać mniej umierać, opieka u Lindgrena była przecież niezła – w spokojnych zazwyczaj piwnicach wyczuwało się napięcie. Prawie nie spędzali już czasu w pokoju socjalnym, z rozdrażnieniem zerkając w kierunku koleżanek i kolegów, którzy robili sobie krótkie przerwy.
    Czuła się, jakby cały czas chodziła na ostrzu noża i nie chcąc zwracać uwagi pozostałych patologów, że częściej pijała jakieś eliksiry, zaczęła nosić do pracy termos z herbatą wymieszaną z nieprzepisową ilością wywaru uspokajającego. Tylko o tyle więcej, by nie zaczęła czuć senności lub zaburzeń koncentracji, jednocześnie nie musząc zbyt często polegać na swoim niedźwiedzim amulecie – chociaż zaklęty tak, by pomagać jej z niechcianą przypadłością, nie był dla Pii źródłem komfortu. Z całego serca nienawidziła tej magicznej błyskotki, bo była nieprzemijającym dowodem na to, że coś z nią było nie tak i że bez wsparcia, nie powinna nigdy wchodzić między zwykłych ludzi. A jakkolwiek lubiła las, jego żywiczny zapach i wolność, tak nie mogłaby spędzić całego życia w brudzie i z dala od cywilizacji – za bardzo przywiązała się do wszystkich jej udogodnień, kultury i pięknych, choć niezbyt praktycznych strojów.
    Był więc czerwiec, ciężki od początku ze względu na pracę, na spotkanie z duchem z przeszłości i przez Alexa. Alexa, który całkiem niedawno poznał jakąś kobietę i chodził z nią regularnie na wycieczki, a także jak zdążył radośnie oznajmić wydziarał jej dupę. Wiedziała tylko jak brzmiało jej imię i że nie jest tutejsza, ale na kilometr wyczuwała zagrożenie odebrania jej brata. Bo od tego się przecież zaczynało, prawda? Może nie od nadstawiania pośladków do tatuowania, ale od spędzania wspólnie czasu, jakichś niezobowiązujących pogawędek.
    Pia nie była zadowolona i coraz bardziej żałowała, że musi tłumić swoje emocje, zamiast się porządnie wkurwić, wrzasnąć i rzucić paroma talerzami – tymi tanimi, nie jej rzemieślniczą ceramiką z pięknym, różnobarwnym szkliwem i małymi pszczółkami.
    Odkąd poprosiła brata, by wyniósł przypadkiem zdobyte szczury do swojej pracowni, zaczęła odwiedzać go po pracy, wiedząc, że większość wolnego czasu, który normalnie spędziłby w domu, przesiadywał przy zwierzakach, choćby tylko po to, by być w tej samej przestrzeni. W pewnym sensie to rozumiała – w końcu jeśli już miał dbać o jakieś zwierzęta, nawet jeśli jej wydawały się oślizgłe i paskudne, nie powinien tego robić na pół gwizdka. Ona sama zawsze podskórnie chciała przygarnąć jednego z tych małych, puszystych piesków, ale za bardzo się bała, że zrobi mu krzywdę.
    Zaniosła Alexowi kolację ze szpitalnej stołówki – zaskakująco uwielbiał naleśniki z brunostem przyrządzane przez szpitalną kucharkę, kręcąc nosem na te przygotowywane w innych miejscach – i szła właśnie w kierunku domu, kiedy zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili na stosunkowo pustej ulicy słyszy za sobą kroki. Pierwszy niepokój odsunęła mówiąc samej sobie, że to niedorzeczne bać się innych przechodniów i skręciła w jedną z mniej uczęszczanych odnóg, chcąc zostać sama. Dla pewności. Jej jasne brwi zaczęły zbiegać się coraz bardziej, gdy dźwięk nie dość, że nie ustał, a wyraźnie przyspieszył – odruchowo wydłużyła krok, znów próbując manewru ze skrętem i znów nie zostało jej odpuszczone.
    Planowała nie robić nic – dojść jak najszybciej do domu, zatrzasnąć za sobą drzwi kamienicy i udać, że to tylko wyobraźnia płatała jej figle. Nie mogła już udawać, gdy mijając drzwi jednego z lokali, ktoś chwycił ją za nadgarstek i szarpnął, wymuszając, by stanęła i odwróciła się. Stosunkowo młody mężczyzna, zarumieniony nieco po szybszym marszu uśmiechnął się szeroko, nie cofając ręki.
    - Śliczna, jak będziesz tak uciekać, to nigdy nie dasz miłości szansy cię złapać!
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie była sobą. Proste stwierdzenie, jedno z tych, które dotąd zwykła wyśmiewać, nagle zaczęło odnosić się także do niej. Nie była sobą. Od śmierci Karla. Od nocy z Esem. Od... Od tego, co zrobiła Barrosowi w lesie. Albo od ponownego spotkania z Vaią, którego wcale nie chciała. Nie była pewna, od kiedy, ale wiedziała, że jest nie tak. Bardzo, bardzo nie tak.
    Chodziła na dyżury jak zawsze. Ratowała ludzi jak zawsze. Odwiedzała szpitalną stołówkę, chodziła z innymi ratownikami na piwo. Raz czy dwa wpadła do prosektorium – tylko po to, by wrócić na górę raptem po kwadransie, gdy jasnym stało się, że patolodzy są zarobieni. Spotykała się z Kruczymi, wracała do domu – sama lub z kimś. Było jak zawsze.
    Tylko, że wcale nie.
    Wracała późno i choć dzień polarny sprawiał, że o zmroku można było zapomnieć, w powietrzu wciąż czuło się mieszankę obaw, ekscytacji, napięcia – tak typową dla późnych wieczorów. Mijała kolejne lokale i gwar głosów bawiącej się młodzieży drażnił jej wyczulone uszy. Przechodziła obok jednej czy drugiej restauracji i na języku osiadały jej smaki i zapachy jedzenia zamawianego przez rozbawionych klientów lokalu.
    Szybkim krokiem mijała właśnie jedną z bocznych ulic, gdy usłyszała najbardziej tandetny tekst na podryw, jaki można było sobie wyobrazić.
    Minęłaby tego pożal-się-Boże podrywacza i jego ofiarę. Minęłaby, tak jak robiła to zazwyczaj, bo przecież nie mogła być bohaterem wszystkich, zakres jej heroiczności miał swoje ograniczenia i jasno określone godziny obowiązywania. Minęłaby, bo była cholernie zmęczona i wciąż – wciąż – tak bardzo rozdrażniona. Minęły trzy dni, a jej pościel wciąż pachniała Vaią. Trzy dni, a wciąż znajdowała w łazience okruchy rozbitej buteleczki po eliksirze.
    Wszystko, co wypracowała sobie przez ostatni rok, trzy dni temu trafił szlag.
    No więc, minęłaby to zamieszanie, bo nie dotyczyło jej. Bo nie miała absolutnie żadnej potrzeby ingerować w czyjeś problemy, skoro swoich miała aż nadto. Bo nie była bohaterką, wbrew temu, co czasem – jeszcze do niedawna – próbowała sobie wmawiać.
    Tylko, że znała skądś te jasne włosy, znała głos, który próbował pozbyć się natręta – a najbardziej z tego wszystkiego znała zapach.
    Skręciła w ulicę i w raptem kilku długich krokach znalazła się tuż obok.
    - Puść ją – rzuciła uprzejmie do natręta, wsuwając dłonie do kieszeni rozpiętej skórzanej kurtki.
    Typ zerknął tylko przez ramię, roześmiał się, nie puścił nadgarstka Pii. Sarnai odetchnęła powoli, zrobiła jeszcze dwa kroki bliżej. Minęła mężczyznę, stanęła tuż obok medyczki.
    - Poważnie. Znajdź sobie inną – kontynuowała jeszcze spokojnie.
    Mężczyzna spojrzał na nią jak na wariatkę.
    Wilczyca objęła Pię w pasie, wyszczerzyła zęby, warknęła głucho, w jednej chwili niespecjalnie przejmując się tym, że takie dźwięku nie mogłoby wydać żadne w pełni ludzkie gardło.
    - Ona jest moja. Spierdalaj – rzuciła chrapliwie, w ludzkich tęczówkach błysnął znacznie bardziej zwierzęcy ogień.
    Natręt jeszcze przez chwilę trzymał Pię, nim w pełni dotarło do niego, co się właśnie działo. Chociaż, może wcale nie. Może, gdy wreszcie puścił nadgarstek medyczki i cofnął się jeden krok, drugi, trzeci – może wciąż wcale nie rozumiał.
    Sarnai odprowadzała go wzrokiem bez słowa. Zabrała rękę z talii Pii dopiero, gdy nieznajomy zniknął za rogiem, nawet się na nie nie oglądając.
    - W porządku? – spytała wtedy jak gdyby nigdy nic, odruchowo zgarnęła rozpuszczone loki do tyłu, z opóźnieniem zerknęła na Pię uważnie, chcąc upewnić się, że wszystko gra.
    Nie zepsuła jej randki, to na pewno, ale może... Może zepsuła jej coś innego. Nie była pewna.
    Ostatnio prawie niczego nie była pewna.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    Nie pierwszy raz słyszała podobne, absolutnie tandetne teksty na podryw, które działały chyba tylko w wyobraźni jej niedoszłych amantów – albo na młodsze, jeszcze nieznające życia dziewczęta, które podobny gest mogłyby uznać za romantyczny. Pia nie uważała, żeby zatrzymywanie obcej kobiety na ulicy, śledzenie jej i niezrozumienie słowa nie były czymś, czym należałoby się cieszyć. Ona się nie cieszyła, ani odrobinę. Czytywała romanse na kilogramy i tego rodzaju posunięcia doceniała tylko i wyłącznie na kartach pachnących tuszem drukarskim, kiedy między postaciami iskrzyły już jakieś uczucia, a sytuacja wymagała stanowczych reakcji. Wtedy owszem. Wtedy zdecydowanie uważała, że Magnus, Björn czy inny Karl byli cholernymi romantykami walczącymi o płomienne uczucie wybranki, ale ten tutaj? Ten przypadkowy, kompletnie nieznany jej mężczyzna, któremu chciała tylko strzelić w roześmianą gębę? On był mułem. Mułem i pięcioma metrami bąbelków.
    Pia zdawała sobie sprawę, że poza niedźwiedzią klątwą, geny obdarzyły ją też ładnym wyglądem – drobnymi rysami, naturalnie jasnymi włosami, tendencją do nie przybierania na wadze i łatwego utrzymywania figury – a taka mieszanka przyciągała zainteresowanie. Matka zwykła jej mówić, że powinna się cieszyć, powinna korzystać z zainteresowania najpierw chłopców, a potem mężczyzn, że mogła przebierać w całym gąszczu kandydatów na męża. Że poszczęściło jej się, bo wybór należał do niej – najbardziej majętnego, najbardziej dowcipnego czy przystojnego.
    Przy ludziach takich jak ten przypadkowy adorator, Pia wcale nie czuła się, jakby miała wybór, bo każdy z nieco przerośniętym ego próbował jej go odbierać, wmawiać, że powinna być wdzięczna za uwagę. Że nie spotka jej w życiu już nic lepszego.
    Och jak ona ich wszystkich nienawidziła. Jak bardzo gdzieś w głębi duszy pragnęła kiedyś zdobyć się na odwagę, by odpuścić, poluzować smycz, na której prowadzała swoją zaniedbaną niedźwiedzicę i dać jej zatopić pazury w miękkim mięsie. Rozum ją przed tym powstrzymywał, ale lubiła sobie czasem wyobrażać, że może.
    Z zasady nie używała siły, przez lata wyrabiając w sobie odpowiednie nawyki, znajdując słowa, które mniej lub bardziej skutecznie odpędzały nachalnych mężczyzn. Otwierała już usta z zamiarem odprawienia natręta, którego palce nieprzyjemnie zaciskały się na jej nadgarstku, gdy ktoś ją uprzedził. W uliczce jakimś niezmiernie szczęśliwym zbiegiem okoliczności – bo jakie istniało prawdopodobieństwo, że bez boskiej interwencji ktoś jej przychylny pojawi się w tym samym miejscu, o tym samym czasie akurat, by wyratować Pię z opresji? - jak spod ziemi wyrosła Sarnai. Hallberg widziała ją ostatnio tylko przelotnie, raz czy dwa mignęła jej w drzwiach prosektorium, powiedziała cześć i już jej nie było, gdy podnosiła z powrotem wzrok znad ciała, na którym pracowała. Sarnai była i nie była. Rozwiewała się jak kamfora.
    Pia była w jakiś gorzki sposób przekonana, że mimo ostrzeżeń, Eskola być może postanowiła jednak spróbować ugrać od Nilsa coś więcej niż wspólne wyjście i noc, którymi pochwalił się później w pracy.
    Ratowniczka wyraźnie nie była przyzwyczajona do odpędzania nikogo przy użyciu słów – była zbyt spokojna, brakowało jej tego ostrego tonu, jeśli chciała w jakiś sposób zastraszyć gościa. Pia doceniała chęć pomocy, ale Sarnai podeszła do tego kompletnie nie tak, tracąc też możliwość odegrania słodkiej idiotki. Bogowie. Może jednak ten zbieg okoliczności nie był aż tak szczęśliwy.
    Ręka obejmująca ją nagle w pasie i głuche warknięcie podniosły na ciele blondynki wszystkie drobne włoski, a proste Ona jest moja wywołało gwałtowny dreszcz spływający w dół kręgosłupa. Oczywiście, że Pia do nikogo nie należała – najbliżej był Alex – ale ta zaborczość Eskoli choć na pokaz, tknęła jakąś wrażliwą strunę i zupełnie nieprzyzwoicie wywołała w kolanach lekką słabość. Tylko w połowie zerkając, jak natręt wreszcie zrozumiał i wycofał się, większą uwagę poświęciła drobnej, nagle cholernie władczej kobiecie. Chyba poczuła żal, gdy się odsunęła.
    W porządku?
    Nie powstrzymała westchnięcia, przyciągając do siebie bliżej nadgarstek pulsujący lekko po mocnym uścisku i zaczęła rozcierać go palcami.
    - Tak. Dziękuję. Poszło szybciej, niż gdybym musiała mu nawijać makaron na uszy – powiedziała z cieniem uśmiechu czającym się w kąciku ust. - Takich jak on jest zdecydowanie zbyt dużo na ulicach. Typowe samce. Myślą, że powinnyśmy piać z zachwytu, bo na nas spojrzeli – prychnęła, kręcąc nieco głową. - Czasem chciałabym po prostu dać takim w gębę – wyrwało jej się, zanim przygryzła język.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Tylko raz pozwoliła sobie wciągnąć głębiej zapach Pii, przytrzymała ją przy sobie trochę mocniej tylko przez jedną, krótką chwilę. Zaraz potem zabrała rękę, znów wpuściła między nie przyzwoity dystans – i tylko uwagi poświęciła medyczce trochę więcej niż, być może, wypadało. Prześlizgnęła się wzrokiem po blondynce jeszcze raz, upewniając się, że natręt rzeczywiście nic jej nie zrobił i skinęła głową na jej podziękowania. Nie były potrzebne, ale z drugiej strony nie zamierzała też komicznie – i zupełnie bez sensu – się przed nimi zapierać.
    - Daj – rzuciła krótko i nie czekając w zasadzie na pozwolenie sięgnęła po obolały nadgarstek blondynki. Wprawnie obmacała go, by upewnić się, że to tylko zwykłe nadwyrężenie od zbyt silnego uścisku i zaraz rozmasowała go wprawnie,
    Uśmiechnęła się nieznacznie na komentarz Pii, a na ostatnie stwierdzenie w ciemnych oczach wilczycy zalśniły łobuzerskie iskry.
    - To daj – rzuciła nieskrępowanie, sięgając po poradę z pewnością niegodną ratownika. Z drugiej strony, od złamanego nosa jeszcze nikt nie umarł. – Przy odrobinie szczęścia będą zbyt zdziwieni – albo po prostu zbyt zażenowani – by robić jakieś problemy. – Uśmiechneła się z rozbawieniem.
    Nie mogła wiedzieć, że jedyne problemy, o jakich mogłyby w takiej sytuacji mówić, to ewentualne ciało do ukrycia, gdyby Pia nie panowała nad sobą wystarczająco.
    Puszczając wreszcie dłoń medyczki, znów schowała własne w kieszeniach kurtki i zahaczyła wzrokiem o szyld lokalu tuż obok. Zmrużyła oczy. Była zmęczona, powinna wracać do domu, może – dla odmiany – wyspać się.
    Tylko, że wcale nie chciała. Nie chciała wracać do mieszkania, bo było puste i wciąż pachniało Vaią.
    - Hej, spieszysz się czy może wejdziesz ze mną na chwilę? – zaproponowała nie zastanawiając się nad tym specjalnie i ruchem głowy wskazała szyld lokalu. Przelotna myśl, że to konkretne miejsce z pewnością nie jest takim, jakie Pia odwiedzałaby z własnej woli sprawiła, że oczy Sarnai błysnęły nieco jaśniej.
    Wilczyca mogła o tym nie myśleć – nie świadomie – dosyć szybko jednak zakiełkowała w niej myśl, że może dzisiaj nie będzie musiała wracać do domu sama.
    Gdy po chwili wahania Hallberg wreszcie skinęła głową ostrożnie, Eskola uśmiechneła się nieznacznie i ruszyła przodem, świadoma, że nim znajdą jakiś stolik, trzeba będzie utorować sobie drogę przez raczej obskurne, o tej porze prawdopodobnie dosyć tłumne wnętrze lokalu. Sarnai bez wahania wzięła to na siebie, bo raz, że już parokrotnie tu była, a dwa, że w jej mniemaniu – jak się później miało okazać, zupełnie błędnym – Pia była zbyt delikatna, by puszczać ją przodem.
    Tuż przed wejściem na salę złapała blondynkę za rękę by nie zgubić jej w tłoku.
    Bez większego trudu przepchnęła się do jednego z kątów sali, wypatrzywszy tam nieduży stolik upchnięty tuż pod ścianą. Krzesła nie należały do najwygodniejszych, ale przynajmniej były lepsze niż stołki barowe.
    Eskola rozejrzała się jeszcze, mimowolnie wypatrując znajomych twarzy – nie znalazła żadnej – nim wreszcie zsunęła z ramion kurtkę i niedbale przewiesiła ją przez oparcie krzesła. Nozdrza drgały jej delikatnie, atakowane całą masą mniej lub bardziej przyjemnych zapachów, w uszy kłuł ją gwar ludzkich głosów.
    - Głodna? – spytała chwilę potem, rozwalona już wygodnie na krześle, od niechcenia przeglądając menu lokalu. Nie wiedziała, na co ma ochotę. Pewnie na piwo, a skoro alkohol, to na pewno też coś do jedzenia – nawet, jeśli chwilowo sama myśl o wrzucaniu czegoś do żołądka napawała ją niesmakiem.
    Od trzech dni żołądek miała ściśnięty w ciasny supeł.
    - Macie ostatnio ciężki okres, co? – rzuciła w końcu niezobowiązująco, unosząc wzrok na Pię. Choć większość czasu spędzała w terenie, słyszała o złej passie, jaka chwilowo dopadła szpital – sama zresztą też przywoziła ostatnio niespecjalnie rokujących pacjentów. Spodziewała się, że przynajmniej część z nich dołączyła do niechlubnej statystyki zgonów w Lindgrenie.
    Nie chciała tak naprawdę rozmawiać o pracy, ale nie bardzo wiedziała, o czym innym miałaby mówić. Zdążyła polubić Pię – spotykały się już parokrotnie czy to w prosektorium, czy to w szpitalnej stołówce – nijak jednak nie zmieniało to faktu, że niewiele o niej wiedziała. Ich rozmowy zwykle kręciły się wokół szpitala, a to sprawiało że teraz, poza miejscem pracy, Sarnai nie była pewna, od czego zacząć.
    Widzący
    Pia Hallberg
    Pia Hallberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3517-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3567-pia-hallberghttps://midgard.forumpolish.com/t3566-lagerthahttps://midgard.forumpolish.com/f100-mieszkanie-hallbergow


    To daj.
    Czuła, że usta składały się jej już do lekkiego skrzywienia, ale w porę zdążyła zmienić ich układ, by wyrażały co najwyżej uprzejme rozbawienie. Gdyby to było takie proste, Pia już niejednokrotnie złamałaby parę nosów, na kilka chwil zapominając o dobrym wychowaniu, które wpajała jej od małego matka. Nie bała się, że ktoś jej odda, że zacznie krzyczeć, albo ją wyzywać – bała się tego, czego mogłaby wtedy już nie powstrzymać, otwierając szeroko tamę dla złości. Nie, satysfakcja ze starcia uśmieszku z ust buńczucznych mężczyzn nie była warta ich kalectwa. Nie pociągnęła tego tematu dalej, pozwalając mu naturalnie przeminąć i już zerkała w kierunku, który powinna dalej obrać do domu, gdy Sarnai ni z tego ni z owego zaproponowała, by weszły do lokalu – Pia dopiero bardziej świadomie zorientowała się, że niedoszły adorator zatrzymał ją tuż przy drzwiach karczmy dumnie nazwanej Młotem Thora, choć brak okien sugerowałby raczej, że to jakiś magazyn. Nie rodziło to w niej dobrych skojarzeń, sama za nic nie zajrzałaby do środka, nie wiedząc, czy wewnątrz nie znajdowała się tak naprawdę jakaś mordownia, albo właśnie sterty pudeł od podłogi do sufitu. Z drugiej strony – Sarnai właśnie zaoszczędziła jej kłopotu, a puste mieszkanie tylko przypominałoby, że Alex aktualnie wolał spędzać czas ze szczurami, a nie własną rodzoną siostrą.
    Ostrożnie skinęła głową, jakby podjęcie tej decyzji mogło ją w jakiś sposób fizycznie zaboleć i ruszyła za wyraźnie zadowoloną ratowniczką, przelotnie zastanawiając się, czy jednak w jakiś sposób nie lądowała z deszczu pod rynnę.
    Wnętrze było dokładnie takie, jak sugerowałby to brak okien – przypominało chatę sprzed wieków, śmierdziało tam dymem od pochodni będących jedynymi źródłami światła, a większość stolików zajmowali szerocy w barach, brodaci mężczyźni łudząco podobni do galdrów uwiecznionych na rozsianych gdzieniegdzie portretach. Gdyby Sarnai tak pewnie nie chwyciła jej za rękę i nie pociągnęła w kierunku miejsca, jakie wyraźnie wybrała, Pia jak nic odwróciłaby się na pięcie i oświadczyła, że wychodzą. Że zaprowadzi je gdzieś, gdzie panowała jakakolwiek cywilizacja, gdzie były okna, a miła obsługa polecała danie dnia, deser i pasujący do niego owocowy napar. Ciosane, drewniane krzesła nie wyglądały na najwygodniejsze, ale gdy przesunęła po siedzisku dłonią, na palcach nie został jej brud. Mimo wszystko dyskretnie rzuciła na krzesło zaklęcie czyszczące, podobnie jak i na stół, zanim usiadła naprzeciw Sarnai, która wyraźnie czuła się jak w domu. Wygodnie rozparta, bez jednej zmarszczki na drobnej twarzy, zerkająca swobodnie po twarzach pozostałych gości, stanowiła dla Pii swego rodzaju anomalię. Czasem zachowywała się jak mężczyzna, ewidentnie potrafiła emanować tą samą władczością co ci najbardziej pewni siebie, a jednak nie straciła na delikatności – widziała to wyraźnie, gdy ratowniczka pierwszy raz odwiedziła prosektorium i później, kiedy przepraszała za swoje żarty.
    Zawiesiła torbę na oparciu krzesła, nie widząc żadnego haczyka, nie zdjęła jednak żakietu narzuconego na cienką, wygodną bluzkę – czułaby się zbyt odkryta w miejscu tak zdominowanym przez mężczyzn. Szczególnie teraz nie chciała ich uwagi. Odruchowo podniosła dłoń do wisiorka ze srebrną kulką, obracając ją w palcach – niedźwiedzi medalion spoczywał w kieszeni spodni tak, by łatwo mogła do niego sięgnąć, nie musząc przy tym obnosić się z jego istnieniem.
    - To zależy – zaczęła odpowiadać na proste pytanie o głód, spoglądając na Sarnai z lekkim uśmiechem. - Jadłaś tu już? Jesteś mi w stanie zagwarantować, że nie dostanę rozstroju żołądka? – ściszyła nieco głos. Mimo wszystko nie chciała nikogo obrazić. Chyba.
    Macie ostatnio ciężki okres, co?
    Kiwnęła głową, przysuwając sobie menu karczmy zszyte grubą, zgrzebną nicią.
    - Pacjenci coś nie chcą przestawać umierać – westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że naprawdę nie ma ochoty rozmawiać teraz o pracy. Dopiero co opuściły szpital, a przynajmniej Pia musiała wrócić rano na następną zmianę. Milczała przez kilka chwil, nie podejmując dalej tematu ciał lub prosektorium, dając Eskoli szansę, by zaczęła mówić o czymś innym – gdy tego nie zrobiła, blondynka sapnęła z lekkim rozczarowaniem, podnosząc spojrzenie jasnych oczu znad menu znów na ratowniczkę.
    - No dobrze – zaczęła, opierając dłonie na blacie stolika. - Powiedz mi, czy czytasz książki Erika Negerssona, a jeśli tak, która jest twoją ulubioną i dlaczego.
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Stwierdzenie, że Sarnai czuła się tu jak w domu nie było przesadą, przy czym nie dlatego, że tak często odwiedzała tę konkretną karczmę, co raczej... Jakkolwiek to brzmiało, Młot Thora przypominał jej dom, ten pozostawiony w Korretoji. Było coś wspólnego między dusznym wnętrzem karczmy a wspólną jadalnią okupowaną przez kilkunastu wargów. Odwiedzający Młot nijak się mieli do jej rodziny, ale i jedni, i drudzy potrafili być głośni, rozemocjonowani i nierzadko – agresywni. Więc tak, Sarnai rzeczywiście czuła się tutaj jak u siebie. Chyba nawet bardziej, niż faktycznie chciałaby przyznać.
    To zależy.
    Roześmiała się lekko, trochę chyba rozczulona dyplomatycznym ściszeniem głosu przez Pię. Jakby naprawdę ktoś miałby je podsłuchać i, zaraz potem, donieść kuchni, że mają tu grymaśną klientke.
    - Jadłam. W top trzy midgardzkich restauracji pewnie nigdy się nie znajdzie, ale jest smacznie. Dużo. I na pewno się nie strujesz – zapewniła.
    Nie wyrywała się z kolejnymi tematami, bo zupełnie nie wiedziała, po jakie miałaby sięgnąć. Szczerze mówiąc, siedząc teraz naprzeciwko Pii i zerkając na nią znad restauracyjnej karty, nie potrafiła opędzić się od myśli, że... One mogą nie mieć zbyt wielu wspólnych tematów. Praca, szpital – jasne, jak z każdym medykiem. Poza tym jednak były przecież tak zupełnie różne.
    Gdyby ktoś teraz stanął obok i stwierdził, że Sarnai całkowicie się w swojej ocenie myli, wilczyca chyba po prostu by taką osobę wyśmiała.
    No więc, nie mówiła – i Pia też nie. Eskola nie naciskała jej, nie zmuszała do kontynuowania tematu pracy – sama też tak naprawdę wcale nie chciała wracać do dopiero co opuszczonego szpitala – nie pomagała też jednak w rozpoczęciu jakiejś nowej dyskusji. To nie tak, że nie chciała z Pią rozmawiać, po prostu...
    ...która jest twoją ulubioną i dlaczego.
    Nie udało jej się powstrzymać zdziwienia. Nie próbowała nawet. Odłożyła kartę i przez krótką chwilę patrzyła po prostu na medyczkę, zupełnie zaskoczona. Nad jej głową mógł równie dobrze pojawić się pasek postępu wczytywania słów Pii – tak wyraźnie widać było, jak stopniowo przyswaja sens pytania blondynki.
    W końcu parsknęła śmiechem, odruchowo zgarnęła loki do tyłu i pokręciła głową lekko z rozbawieniem. No dobrze. Dobrze.
    - Czytam – przyznała z uśmiechem. – Teraz już rzadziej, od dawna nie jestem na bieżąco, ale... Znam. Lubię.
    Odchyliła się nieco na krześle, wspierając wygodniej na jego oparciu. Mimowolnie rozprostowała nogi pod stołem, dopiero po chwili orientując się, że ociera się o łydkę Pii. Poprawiła się, by tego nie robić.
    - Kiedyś będę Alfą – rzuciła tytuł po zaledwie chwili zastanowienia. To naprawdę nie był trudny wybór – jasne, że jej ulubiona będzie dotyczyła wargów; pozwoli śledzić losy głównego bohatera od jego dziecięcych – ludzkich – lat aż po wilczą już, wyuzdaną dorosłość; i że romans będzie tak bardzo wilczy, że bardziej się nie da, pełen dominacji i submisywności, ale też namiętności, lojalności, troski o siebie nawzajem.
    Co nie zmieniało faktu, że książka sama w sobie była dosyć durna – co dodatkowo utrudniało wyjaśnienie, dlaczego właśnie ta była jej ulubioną. Nie mogła przecież powiedzieć, że po prostu... Że to poniekąd o niej – o niej, jej braciach i kuzynach.
    - Na pewno nie z powodu fabuły – zaczęła wreszcie i parsknęła cicho. Umówmy się, że akurat u tego autora przedstawiane w książkach historie były zawsze bardzo umowne – ot, pretekst, by zafundować czytelnikom... Cóż, lekturę na wieczór, powiedzmy. – Ale lubię Kaspara. Jest... – zawahała się na chwilę. Jest kimś, z kim mogłabym stworzyć stado. Wargiem, przed którym mogłabym ulec. Przewodnikiem, za którym mogłabym podążać.Jest stereotypowo silny i agresywny, ale jednocześnie wie, czym jest troska o rodzinę. Ciepło. Czułość – chrząknęła cicho. – Podoba mi się też atmosfera książki. Góry. Las. Ilość opisów przyrody może i czasem przytłacza, ale... Przypomina mi o domu. Tak myślę. U nas też jest tak zielono. Dziko. – Uśmiechnęła się przelotnie – i, zaraz, szerzej, nie kryjąc łobuzerskich iskier w ciemnych oczach.
    - No i scenki. Scenki są fajne. Może nie najlepsze spośród wszystkich, jakie Negersson napisał, ale... – Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się łobuzersko. – satysfakcjonujące.



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.