#1 'k100' : 50, 6
--------------------------------
#2 'k6' : 5
— Niezdecydowanym centrum... — powtórzył tylko krótko do siebie Edgar, bardziej do siebie niż do innych, nie mogąc powstrzymać się od kpiącego tonu. Zawładnęły nim emocje, nad którymi coraz ciężej było mu zapanować. Dziś nie wszystko poszło po myśli Oldenburga — stracił impet, z którym rozpoczął dzisiejsze spotkanie i potyczkę z konserwatywną częścią Rady, wraz z pojawieniem się na horyzoncie Bylgji. Jego duszą targnęło rozczarowanie i niepokój, gdy po raz kolejny dotarło do niego, jak obecność takich postaci jak Bylgja przeszkadzało w realizacji jego wizji innego świata. — Już dawno to zrobiłaś, Bylgjo. — Oddałaś siebie, przeszło mu przez myśl, choć był już o krok, by wypowiedzieć te słowa na głos. Język. Nazwisko. Siebie. Bylgja, która teraz przed nim stała, nie była tą samą Bylgją, którą pokochał. Choć za każdym razem serce Edgara biło mocniej, to wciąż ze sobą walczył, by zapomnieć. Ta niewinna chwila refleksji i zadumy nad ich wspólną przeszłością, choć krótka, zdawała się przeciągać w nieskończoność, aż niespodziewanie wytrąciła Oldenburga z równowagi.
— Ja... — próbował zebrać myśli, spoglądając nieco zagubionym wzrokiem po uczestnikach dzisiejszego spotkania, którzy oczekiwali na jego odpowiedź. — Ja rozumiem państwa obawy. Choć nie jestem formalnie specjalistą w dziedzinie resocjalizacji i psychologii, moje doświadczenie w pracy z ludźmi w trudnych sytuacjach życiowych pozwala mi zgromadzić wiedzę na ten temat. Nasz priorytet to... — Edgar nie miał szansy dokończyć swojej wypowiedzi, która została przerwana wzbudzającym w społeczeństwie kontrowersje słowem, mającym niemal podobnie negatywny wydźwięk, co ślepcy. Zmiennokształtny. Słowa Dahlii uderzyły go jak grom z jasnego nieba, gdy zauważyła, że ktoś podszywa się pod Andora Eriksena. W momencie, gdy chciał rzucić się w kierunku potencjalnego oszusta, tłum przepychających się ludzi stanął mu na drodze, uniemożliwiając mu szybkie działanie. Walczył z falą ciał, próbując przedrzeć się do osoby, której tożsamość była teraz przedmiotem wątpliwości.
spostrzegawczość: 38
sprawność fizyczna: 12 (k100) + 15 (statystyka) = 27
'k100' : 38, 12
— Nie możemy ukryć zła — odzywała się, gdy padł komentarz Ainy, jej głos był jednak zbyt cichy, gubił się w budzącej się dyskusji. — Ale możemy ukarać ludzi, którzy go poszukują. — Chciała chyba powiedzieć coś jeszcze, oburzyć się i wyjść, lecz czyjś krzyk przeciął powietrze niczym strzała, a ona zapomniała, z której strony znajdują się drzwi.
Zmiennokształtny. Głos był zgrzytliwy i pełen jasnej paniki. Bylgja odruchowo sięgnęła dłonią w bok, jak gdyby oczekiwała, że znajdzie tam męża, lecz palce chwyciły jedynie powietrze. August — myślała, próbując wycofać się ze swojego miejsca. Słyszała uniesione głosy, kilka krzyków i zazębienie inkantacji, otaczające ją jeszcze przed chwilą sylwetki i profile zmyły się jednak, tworząc wielką, barwną plamę pełną szeroko otwartych oczu i wyszczerzonych zębów. Powietrze stało się ciężkie, ołowiane, a ona unosiła się na palcach, w popłochu poszukując w chaosie czyjejś twarzy. Augusta — powtarzała sobie, nie potrafiła jednak pozbyć się wrażenia, iż wypatruje znajomych rysów Edgara. Musiała się stąd wydostać. Musiała znaleźć drzwi.
Poruszyła się zaledwie o pół kroku, nim czyjeś ramie boleśnie wbiło się w jej bok. Syknęła, zataczając się lekko. Głosy stały się nieznośne, jej głowa natomiast stawała się coraz lżejsza. Zamrugała, próbując dostrzec w rozgorączkowanym tłumie drogę wyjścia, robiło jej się jednak zbyt słabo. Nie widziała potwora, który naśladował młodego Eriksena, nie widziała swojego męża, dostrzegała w zasadzie jedynie biel sufitu.
Rzut: szkoda gadać
'k100' : 1
Nie wszyscy stracili jednak orientację w obliczu panującej wrzawy – Dahlia, której szczęśliwie udało się przedostać pod ścianę i uniknąć przypadkowego pchnięcia lub przewrócenia przez przestraszonych galdrów, dostrzegła przy drzwiach twarz mężczyzny, który jeszcze przed chwilą stał przed mównicą, oskarżając ją o sparciałe ideały i upór w trzymaniu się tradycji, która dawno stała się ciemna i przestarzała. W bibliotece panował jednak zbyt duży chaos, aby ktokolwiek zwrócił uwagę na okrzyk stojącej na uboczu kobiety – jedynie mężczyzna, którego wskazała, odwrócił na chwilę twarz w jej stronę i uśmiechnął się w sposób, który upodabniał go do drapieżnego stworzenia, a potem, zupełnie niespodziewanie, jego fizjonomia znów uległa przeobrażeniu i zanim zniknął kobiecie z oczu, mogła być pewna, że właśnie zobaczyła na jego twarzy rysy swojego męża.
Dahlia nie była na szczęście jedyną, która dostrzegła Andora – Mildri, stojącej najbliżej drzwi, a zarazem najbliżej przeciskającego się między ludźmi podejrzanego, udało się nie stracić mężczyzny z oczu, rzucone przez nią zaklęcie zbłądziło jednak pośród tłumu, korzenie owinęły się wokół nogi Eriksena, lecz nie zatrzymały go w miejscu i zaraz uwiędłe opadły na podłogę, przyzwalając mu na ucieczkę. Jeżeli istniała szansa na pochwycenie zmiennokształtnego, właśnie wysuwała wam się spomiędzy rąk, Edgar i Bylgja mieli bowiem jeszcze mniej szczęścia – Oldenburg, choć natychmiast rzucił się w kierunku potencjalnego oszusta, prędko został zdławiony przez zastęp przepychających się do wyjścia galdrów, spośród których jeden z nich przypadkiem uderzył go łokciem w brzuch, a inny odepchnął do tyłu, próbując przedrzeć się przez wąskie gardło uchylonych drzwi, które coraz wyraźniej kołysały się w nadwątlonych zawiasach. Kiedy wyciągnął rękę przed siebie, próbując zacisnąć ją na ramieniu podejrzanego, jego dłoń, zamiast mężczyzny, schwyciła nadgarstek Mildri, przypadkiem pociągając ją do tyłu, zanim mogłaby podjąć się dalszej pogoni. Sama Bylgja znalazła się natomiast w samym środku panującego w bibliotece chaosu – ludzie naparli na nią, szarpiąc się za ramiona i przezierając do przodu, a kiedy tłum zamknął się wokół tak ciasno, że straciła przytomność, poczuła tylko jak czyjaś podeszwa przydeptuje jej lewą dłoń, zanim biel sufitu całkowicie zasnuła się ciemnością.
Czytelnia się wyludniła, pozostawiając w środku zaledwie garstkę osób – w tym Ainę Vanhanen, która kilka minut temu przemawiała u boku Andora, a teraz przytrzymywała się dłonią jednego z regałów, próbując ukryć przed wszystkimi drżenie ciała posiniaczonego przez przepychających się ludzi. Kimkolwiek był tajemniczy mężczyzna, wyglądało na to, że zniknął z biblioteki, zanim ktokolwiek zdołałby go powstrzymać; teraz wszyscy wiedzieliście jednak, że był zmiennokształtnym – jak mogliście mieć pewność, że nie przyjął nowej twarzy? Nie upodobnił się fizjonomią do któregoś z was?
- Zmienił się! Uważajcie, on się zmienił! To zmiennokształtny! - krzyknęła jeszcze, zanim zaczęła wycofywać się pod ścianę.
Nie miała najmniejszego zamiaru gonić za kimś, kto podawał się za Andora. Musiała myśleć przede wszystkim o swoim dziecku. Wiedziała już, co usłyszy w domu. Po co tu w ogóle przychodziła? To nie było miejsce dla kobiety w ciąży. Nie powinna była narażać się na tak silne emocje w drugim trymestrze ciąży, a co dopiero na coś takiego... Sama nie dowierzała własnym oczom. Krew krążyła w jej ciele znacznie szybciej, serce biło niespokojnie. Prawą dłoń położyła na wypukłym brzuchu, jakby to mogło ochronić dziecko w jej łonie. A może jedynie chciała przypomnieć innym, którzy potrącali ją i szamotali, że powinni na nią uważać.
Słysząc pani profesor, a później imię żony swojego starszego brata, uniosła wzrok, próbując odnaleźć ją wzrokiem; nie spodziewała się, że ujrzy ją leżącą bezwładnie na ziemi. Strach ścisnął Dahlii gardło jeszcze mocniej.
- Medyka! Gdzie jest medyk?! - krzyknęła znów władczym tonem, powiódłszy spojrzeniem po zebranych. - USPOKOJMY SIĘ WSZYSCY!
W tym chaosie nie mieli szans, aby komukolwiek pomóc, a tym bardziej znaleźć powód całego zamieszania, które Rada powinna bezzwłocznie wyjaśnić. Nie dziwiła ją już próba obalenia Rady przez... tego kogoś, skoro najpewniej nie był nawet spokrewniony z żadnym magicznym klanem. Był paskudnym oszustem.
- Och, przepuście mnie! - zażądała, trzymając wciąż dłoń na brzuchu; zależało jej, aby podejść do Bylgji.
[size=10]patrzę, ale już nie widzę - 55/60 na spostrzegawczość[size]
'k100' : 55
Wszystko potoczyło się tak szybko, świat na kilka chwil zdawał się wirować szybciej niż ze swoją stałą od wieków prędkością. Kilkadziesiąt głosów stało się jednym spośród których nie potrafiła wyodrębnić już żadnego. Każdy próbował dobiec do wyjścia, by móc wydostać się z czytelni, tak jakby oczekiwali eskalacji napięcia, zaklęć rzucanych jedno za drugim. Gdyby miała pewność, że jakkolwiek zapanuje nad tym tłumem, podjęłaby próbę i spróbowała przywołać ich do porządku. Była jednak realistką, szansa była nikła, a chaos był w tym momencie największym sprzymierzeńcem Andora i jego sojusznika, ukrywając ich przed oczami zgromadzonych, pozwalając na skrycie i udawanie jeszcze jednego zagubionego galdra.
Przez ten jeden moment wierzyła, że jej się uda. Eriksen nawet nie spojrzał na nią. Daremnie próbowała utrzymać go w zasięgu swojego wzroku, młody mężczyzna nie zatrzymał się, a niedługo zniknął jej zupełnie. Chwilę trzymała dłoń wyciągniętą przed siebie, ale nie miało to już znaczenia. Żaden czar nie miał szansy na dosięgnięcie go. Czyjaś dłoń ponownie zacisnęła się na jej przedramieniu i omal nie upadła pociągnięta gwałtownie do tyłu. Tłum napierając na nią z każdej strony jednocześnie sprawiał, że traciła równowagę, ale i nigdy nie dochodziło do spotkania z podłogą. Zacisnęła powieki, by nie poddać się panice, przytuliła torbę wiszącą na jej ramieniu do tułowia i podjęła decyzję. Przeczeka to.
Nie zajęło to długo, gdy powietrza w jej przestrzeni zaczęło starczać dla każdego, a obce ręce przestały bez zastanowienia popychać ją jak szmacianą lalkę, która poddaje się każdemu najmniejszemu gestowi. Cofnęła się na kilka kroków, puszczając swoją torbę. Niepoprawiony pasek zsunął się z ramienia i podręczniki z notesami z głuchym odgłosem uderzyły o biblioteczną podłogę. Sama Mildri ułożyła dłoń na piersi, próbując odnaleźć w płucach zagubiony oddech i nie przejęła się swoją własnością porzuconą w taki sposób. Zamiast zebrać torbę i udać się w końcu ku wyjściu, rozejrzała się uważnie po tych, którzy pozostali w środku. Najpierw na wysokości jej wzroku, potem schodząc niżej.
— Pani profesor! — wykrzyknęła w pierwszej chwili przerażona odkryciem. Nie zastanawiała się długo jak powinna zareagować. Po prostu przyklęknęła przy boku leżącej Bylgji, ostrożnie ujmując jej nadgarstek. Najpierw sprawdzając puls kobiety, dociskając palce po wewnętrznej stronie, potem upewniając się, że oddycha. Straciła przytomność, miała na sobie z pewnością całą kolekcję siniaków, ale oddychała. Nie wystarczyło to do uspokojenia jej; coś mogło się stać, a ona nie posiadała wiedzy, by to wykluczyć ze stuprocentową pewnością. Szukając pomocy popatrzyła na towarzyszy z niemą prośbą. Kobieta nie mogła pozostać w taki sposób, a sama panna Rovelstad nie zdoła poradzić sobie z uniesieniem jej. Straciła czujność bardziej przejęta losem swojej mentorki.
spostrzegawczość: 17 < 60 (jestem ślepa, nie widzę)
'k100' : 17
Podjąwszy decyzję pod wpływem emocji, agresywnie rzucił się w kierunku potencjalnego oszusta, nie udało mu się jednak przebić przez tłum przepychających się do wyjścia galdrów. Tłum był gęsty i nieustępliwy, a Edgar musiał walczyć o każdy centymetr przestrzeni, by przypadkiem nie znaleźć się na podłodze. Gwałtownie wypychany z boku na bok, próbował ominąć pędzących przed siebie, spanikowanych ludzi, ale nagły cios z łokcia, który niespodziewanie otrzymał w brzuch od nieznajomego, przerwał jego zamiary. W odruchu obronnym złapał się przypadkowo pierwszej, stojącej obok osoby, którą była Mildri; zatrzymał ją przed upadkiem, ale jednocześnie pociągnął ją nieco do tyłu, nie pozwalając ruszyć za resztą. Spojrzał na nią z przeprosinami malującymi się na jego twarzy, choć nękający ból w okolicach brzucha skutecznie odciągał go od skupienia się na bieżącej sytuacji. Próbował nie dać się staranować, lecz w tej samej chwili uświadomił sobie, że Bylgja zniknęła z pola jego widzenia.
— Bylgja! — wydarł się Edgar, gdy niespodziewanie stracił ją niespodziewanie z oczu. Nie mógł jej nigdzie dostrzec, choć jeszcze chwilę temu był pewien, że jest w pobliżu. Zdezorientowany, próbował wytężyć wzrok, starając się nie tylko odnaleźć Hallström, ale również zidentyfikować, czy przypadkiem zmiennokształtny nie ukradł komuś innemu tożsamości. Tłum przepychających się ludzi i głośne odgłosy paniki sprawiały, że trudno było mu skoncentrować się na jednym punkcie. Mimo to, Edgar musiał jak najszybciej odnaleźć Bylgję i upewnić się, że wszyscy znajdujący się wokół są tymi, za kogo się podają. Kiedy rozpaczliwie rozglądał się w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek, poczuł wzmożone napięcie, choć wiedział, że musi zachować zimną krew i skoncentrować się na odnalezieniu intruza.
spostrzegawczość: 61
'k100' : 61
Teraz, rozgardiaszu, jaki zawładnął wnętrzem czytelni, mało kto myślał natomiast o ślepcach i starzejących się przedstawicielach klanów, niezdolnych uchronić społeczeństwa przed niechybnie nadchodzącymi zmianami – czy też raczej prawie każdy, Edgar, który jako jedyny nie skupił się na omdlałej Bylgji, zauważył bowiem, że na podłodze, niedaleko drzwi, leżał niewielki przedmiot, zwracający uwagę nikłym połyskiem. Po bliższej inspekcji okazało się, że był to sygnet z płaskim, srebrzystym oczkiem – był drogi i wartościowy, prawdopodobnie mógłby uchodzić za przypadkiem zgubiony element biżuterii jednego z przedstawicieli klanu, gdyby nie symbol, który się na nim znajdował: zapisane kaligrafią M, wyglądem do złudzenia przypominające runę Mannaz, lecz mające od niej dużo gorsze, znacznie bardziej złowrogie znaczenie; ten rodzaj znaku mógł oznaczać jedynie Magisterium.
Wnętrze czytelni wyraźnie opustoszało, Dahlia i Mildri nie mogły zatem liczyć na pojawienie się medyka – na ich szczęście wyglądało jednak na to, że Bylgja, dotąd nieprzytomna, zaczynała powoli odzyskiwać świadomość i przypominać sobie sytuację, która miała miejsce wewnątrz biblioteki, podobnie jak odzyskiwać czucie w prawym boku i na plecach, gdzie zdążyły już pojawić się pierwsze przebarwienia siniaków. Profesor wciąż była jeszcze osłabiona, kiedy podniosła głowę, obraz zakołysał się bowiem niepokojąco, jakby nie znajdowała się już w Kolegium, ale na jednym z rodzinnych drakkarów, jej głównym zmartwieniem był jednak ból głowy, który rozsiadł się pod skrońmi i wcale nie sprawiał wrażenia, jakby w najbliższym czasie zamierzał stamtąd zniknąć.
Jedno jednak pytanie wciąż tłukło się Dahlii po głowie.
- Gdzie jest prawdziwy Andor Eriksen? Czy został porwany?! - rzuciła w przestrzeń, słowa te kierując do innych przedstawicieli klanów; szczególnie jarl Eriksenów powinien czym prędzej odnaleźć swego krewnego. O ile w ogóle zdoła to uczynić. Nie chciała nawet myśleć o tym, co wydawało się najbliższe prawdy. O porwaniu Andora Eriksena i przetrzymywaniu go gdzieś, bądź co gorsza... zabójstwie, by ukraść jego tożsamość i znaleźć się jak najbliżej Rady.
To nie było już jej zmartwienie. Tym powinni zająć się jarlowie. Dahlia przyklęknęła za to przy swojej szwagierce, chcąc pomóc jej siąść, gdy zauważyła, że odzyskuje przytomność.
- Hitta - szepnęła, myśląc o najzwyklejszej szklance, którą miała zamiar napełnić wodą.
Nigdy nie czuła się dobra w czarach leczniczych, rzadko po nie sięgała; niemal wyłącznie wtedy, gdy jej własne dziecko potknie się i znowu stłucze kolano, przypadkiem skaleczy. Wszystko inne pozostawiała w rękach medyków. Bylgja wydawała się odzyskiwać przytomność, więc pomyślała, że szklanka zimnej wody dobrze jej zrobi.
- Niech ktoś otworzy okno - poleciła Dahlia, mając nadzieję, że ktoś jej posłucha i świeże powietrze orzeźwi nieco brunetkę. - Jak się czujesz, Bylgjo? Potrzeba ci czegoś? - spytała z troską.
| Hitta (Venire) – sprowadza niemagiczny przedmiot, o którym się pomyśli, do rąk.
Próg: 20
21 (k100) + 6 (m.użytkowa) + 2 (przedmiot) = 29/20
'k100' : 21
Zmartwienie stanem wykładowczyni przysłoniło jej na moment wszystko, ale widząc ledwo dostrzegalny ruch powiekami pozwoliła sobie na uspokojenie się. Utrata przytomności była chwilowa, na całe szczęście. Chwała Eir, że zadbała o nich w tej chwili powszechnego zamieszania. Pani Tordenskiold, która stanęła obok niej również przejęta stanem Bylgji. Nie zwróciła się jednak do niej słowem, unikając wręcz kontaktu wzrokowego z kobietą. Nie czuła się wystarczająco pewnie będąc blisko tak dumnej osoby, by nawet spytać, czy nic jej się nie stało, chociaż zapewne powinna dla samej kurtuazji. Zamiast tego podniosła się z klęczek, opuszczając osłabioną Hallström w towarzystwie jej przyjaciółki i tylko dygnęła głową w kierunku Dahlii nim oddaliła się, a myśli na nowo skierowały się ku zajściu.
Rozejrzała się jeszcze raz po niedobitkach. Niewiele osób zdecydowało się na pozostanie. Wyglądało na to, że kto ocknął się z początkowego szoku wycofał się szybko i nie mogła nikogo winić za tak emocjonalną reakcję. Nie każdy tak jak ona musiał w przypływie nagłej odwagi zdecydować się na pomoc w pochwyceniu prowokatora, a niedawne wspomnienie nieudanej próby uratowania sytuacji wywołało gorycz i irytację na własną nieudolność. Była przecież tak blisko! Zacisnęła wargi i wypuściwszy szybciej powietrze nosem we frustracji, dostrzegła dopiero młodą kobietę, która towarzyszyła Andorowi, brylując w jego towarzystwie jeszcze kilkanaście minut temu.
— Wiedziałaś coś o tym? — zwróciła się do Ainy, zbliżając na kilka kroków, ale nie zdecydowała się ostatecznie na zmniejszenie dystansu do minimum. Vanhanen wyglądała na równie zszokowaną, co oni wszyscy, ale co jeżeli było to jedynie teatrzykiem, jaki miała odegrać w razie niepowodzenia planu. — Nie zauważyłaś żadnej zmiany w jego zachowaniu? — rzuciła kolejnym pytaniem i marszczyła brwi.
Poza ogólną, ciężką do ukierunkowania złością czuła się przede wszystkim zagubiona. Nie musiała zgadywać, wiedziała, że nie jest w tym osamotniona. Gdzie był Andor Eriksen? Od kiedy złodziej jego tożsamości spacerował ulicami Midgardu, ciesząc się jego szacunkiem wśród młodych galdrów? Przybywając tutaj nastawiała się na zupełnie inny rodzaj przewrotu, słysząc coraz głośniejsze szepty w których przewijali się wciąż Posłańcy Hemroda przygotowana była na ostrą kontrę, zapowiedź opozycji młodych. Romantyczny obraz tłumu młodych osób gotowych na zmianę niczym z obrazu śniących artystów pozostał jednak wytworem jej wyobraźni. Wracając w swoje wcześniejsze położenie, zdecydowała się na jedną próbę.
— Vándr! — rzuciła czar próbując nim objąć jak najszerszy obszar wokół prowizorycznego podestu na którym stał zmiennokształtny.
magia defensywna: 5 (stata) + 36 (rzut) = 41 > 30 (sukces)
'k100' : 36
Chciał jednak wierzyć, że inna polityka jest możliwa, nawet jeśli w tym momencie sam był zdezorientowany zaistniałą sytuacją, w której się tym momencie znaleźli. Wraz z każdym kolejnym spojrzeniem na obecnych na sali, gdzie została jedynie garstka osób, dostrzegał wyraźniej mieszankę emocji malujących się na ich twarzach. Widział w ich spojrzeniach nie tylko niepewność i zaniepokojenie, ale także głęboko osadzoną niechęć do zmian. Był świadom, że jego propozycje wzbudzały kontrowersje, zwłaszcza pośród bardziej konserwatywnej części Rady, ale mimo to niezłomnie trzymał się swojej wizji lepszej przyszłości. Ta walka o zmianę, choć trudna i pełna przeciwności, była dla niego nie tylko obowiązkiem, ale także przekonaniem, które płonęło w jego sercu mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, że droga do reformy nie będzie łatwa ani szybka, ale był gotowy stawić czoła wszelkim wyzwaniom — także tym, które stawiało przed nim, jak się okazało, samo Magisterium. W szybkim geście sięgnął po leżący nieopodal sygnet i schował go do kieszeni, czując na plecach gęsią skórkę — z różnych powodów chciał to jednak zbadać na własną ręką.
— Ciężko powiedzieć, co się z nim stało... — Jeśli Andor Eriksen stał się przypadkiem kolejną ofiarą ślepców działających na rzecz Magisterium, to wszystko wskazywało na to, że Rada musiała się teraz zjednoczyć i zabrać się jak najszybciej za poszukiwania. Był w końcu jednym z nich. — Już otwieram okno — odpowiedział prędko Oldenburg do ciężarnej kobiety, po czym zwrócił swój wzrok w kierunku Bylgji, gdy spełnił prośbę Tordenskiold. Odetchnął z ulgą w myślach, gdy spostrzegł, że nic jej się nie stało. Nie chciał jednak do niej podchodzić, choć mógł się spodziewać, że mogłoby to zostać źle odebrane. — Trzeba zawołać Kruczą Straż. Lögrejörgun — dodał szybko Edgar, patrząc porozumiewawczo na resztę. Musieli jak najszybciej dowiedzieć się o tym, co wydarzyło się w czytelni.
'k100' : 38
Poderwała się do pozycji siedzącej, nagle jak napięta strzała. Ciemne włosy opadły jej na oczy, wzrok zmącił się niebezpiecznie, ciągnąc za sobą cierpką falę mdłości. Powietrze blisko niej przesiąknęło przyjemnym zapachem kobiecych perfum — perfum Dahlii, poznałaby je wszędzie. Przed jej twarzą pojawiła się smukła dłoń ze szklanką pełną wody. Ujęła ją niepewnie, jak gdyby nadal nie mogła uwierzyć w płynność swoich ruchów. Napiła się, lecz wszystko, co dotykało jej języka, smakowało metalem.
— Dziękuję, moja d-droga — wydusiła słabo, rozglądając się przy tym wokół, nadal nie mogąc uwierzyć w to, gdzie się znajdowała. Miała wrażenie, jakby doświadczyła jakiegoś tragicznie pechowego szoku, chwilowej utraty pamięci. Fakty wracały do niej bardzo powoli, kawałek po kawałku, wszystkie te krzyki, wszystkie te kłótnie. — Co się… — zaczęła, lecz przerwała jej fala bólu głowy, jej własne syknięcie wysuwające się z ust jak igła. Zamrugała, a czytelnia rozmyła się przed jej oczami. Wraz z nią rozmyły się sylwetki, niektóre znajome, ubrane w znajome rysy i znajome głosy. — Andor — wyrwało jej się, gwałtowne wspomnienie tamtego bałaganu. — Gdzie on jest? — dopytywała głośniej i pewniej, próbując przy tym podnieść się na nogi. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie i sala zawirowała dziko wokół niej. Resztkami sił podtrzymała się na ugiętych kolanach, wbijając palce w drewnianą konstrukcję pobliskiej szafki. Dahlia poleciła by otwarto okno, a ona przytaknęła delikatnie, niemal odruchowo. Nie była pewna, jak się czuła, dobre wychowanie wymagało od niej jednej odpowiedzi, która nie wzbudzałaby niczyjej troski. Musiała dać sobie radę sama. — Czuję się dobrze. Po prostu… uderzyłam się w głowę — odparła więc naprędce, gestem dłoni zaczesując za uszy roztrzepane włosy. Strzepnęła pył z tweedowej marynarki, uparcie starając się przybrać znów swoją chłodną, nienaganną postawę. Ciało miała jednak posiniaczone, a wszystko wokół niej przypominało roztrzaskane szkło. — Oszukano nas. Trzeba… trzeba pociągnąć kogoś do odpowiedzialności.
– Oczywiście, że nie! – Aina odwróciła się gwałtownie w stronę Mildri, a jej potargane, ciemne włosy opadły na czoło, przesłaniając oczy cienkimi kosmykami – jeszcze przed chwilą wydawała się dumna i pewna siebie, teraz sprawiała jednak wrażenie zmęczonej, jakby miękki puder, który rozjaśniał jej policzki, oprószył się podczas przepychanki, wobec czego skóra posiadała wyraźne, ciemne smugi na dolnych powiekach, jakby od tygodnia nie zmorzył jej sen. – Czasem sprawiał wrażenie… nieobecnego, ale pomyślałam… – pokręciła głową i z westchnieniem przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu. – Andor zawsze był typem idealisty, pragnął wprowadzić zmiany, naprawić błędy naszych dziadków. Wydawało mi się, że po prostu przygotowywał się do dzisiejszego spotkania, dlatego tak rzadko odpisywał na moje listy. – wyjaśnienie Ainy, podobnie jak rzucone przez Mildri zaklęcie, nie przysporzyło wielu wyjaśnień – jeżeli zmiennokształtny, który obrał sobie tożsamość członka klanu, posługiwał się zakazaną magią, nie uczynił tego w Kolegium. Jego sekret – jak by się zdawało – został schowany w kieszeni Edgara wraz ze srebrnym sygnetem.
Spotkanie Posłańców niewątpliwie dobiegło końca – Bylgja powoli odzyskała przytomność, a przez okno czytelni, wraz z podmuchem świeżego powietrza, przebił się snop niebieskiego światła, przyzywającego na miejsce oficerów Kruczej Straży. Cokolwiek pragnął osiągnąć mężczyzna, który zniknął z pomieszczenia wraz z pozostałymi galdrami, jego plan najwyraźniej zawiódł, kiedy twarz zakrzywiła się emblematem obcych rysów – ciężko powiedzieć, czy jego własnych; obecność zmiennokształtnego niewątpliwie wpłynęła jednak na nastroje panujące wśród przedstawicieli klanów – jeżeli galdrowie wcześniej nie ufali sobie nawzajem, ich podejrzliwość miała się jedynie nasilić, wprawdzie skąd mogli wiedzieć, czy osoba, z którą rozmawiali, była nią naprawdę, czy może pod warstwą fizjonomii krył się ktoś zupełnie inny? Ktoś, kto mógł zaszkodzić wam wszystkim?
Nie powinien był żonglować zleceniami w kalendarzu tylko dlatego, że czuł ekscytację na myśl o pracy nad artefaktem dla Holta – to z założenia nie było dobre dla interesu faworyzować tak jednego klienta. A już szczególnie tak upierdliwego, z wyraźnie przerośniętym mniemaniem o sobie. Powinien był go przetrzymać jak każdego innego, rozum o tym wiedział – to ta cholerna ambicja wyrwała się przed szereg, swoim nagabywaniem i przypominaniem nie dając Felixowi pracować w spokoju nad niczym innym, najpierw podsuwając wstępne pomysły na projekt, a później każąc kopać za informacjami.
Cholera, to naprawdę nie było dobre dla interesu.
W domowej bibliotece znalazł opasłe opracowanie na temat ponadprzeciętnych zdolności osób obdarzonych nieludzkimi genami – wertując przykurzone strony odświeżył sobie informacje odnośnie ich siedlisk, sposobów rozpoznawania, użyteczności społecznej... W którymś momencie porzucił jednak dalsze czytanie, coraz wyraźniej zauważając, że autor miał bardzo konkretne przekonania na temat takich osób i pozornie kompletne opracowanie przemycało gdzieniegdzie treści propagandowe, mając za zadanie podsycić nieufność czytelnika. Wcale by się nie zdziwił, gdyby tom został napisany i wydany z inicjatywy Gleipniru.
Przegląd starych notatek, które zrobił pod okiem Almy, nie dał mu wiele więcej niż potwierdzenie teorii, jaką wysnuł podczas spotkania z Nikiem – że większość tego typu artefaktów robiona była na zasadzie klątw, które szybko się wyczerpywały i finalnie nie wykazywały trwałej skuteczności. Powinien być zirytowany tym brakiem informacji, ale Felix czuł głównie niezdrowe podniecenie perspektywą samodzielnego szukania rozwiązań, kombinowania i eksperymentowania. Dawno nie wpadł mu w ręce tak ekscytujący projekt. Planując przejrzenie zbiorów Wielkiej Biblioteki, wrócił myślami do propozycji pomocy i mniej więcej zdając sobie sprawę, jak trudno i długie mogły okazać się poszukiwania na chybił trafił – nie powie przecież opiekunom biblioteki, że szukał tomów powiązanych z zaklinaniem, jeszcze nie upadł na głowę – uznał, że dodatkowa para rąk będzie więcej niż przydatna. I znów, kolejny wyjątek od swoich zasad, który robił dla tego zamówienia. Powinien upewnić się, że ostatni. Odsunąć Nika od projektu aż do momentu powstania prototypu i jego testowania. Choć prawdę powiedziawszy miał to ochotę zrobić od razu, gdy na jego wiewiórkę odpisał dorysowując z boku wiadomości buźkę przesyłającą buziaka – bezczelny gnojek.
Mimo wczesnej pory, między regałami czytelni krążyło parę osób, ale nie wchodzili sobie nawzajem w drogę. Sądząc po młodym wieku większość była zapewne studentami szukającymi materiałów do prac, których brakowało w bibliotekach Instytutów. Z działu o magicznych przedmiotach wszelkiej maści zabrał dwa tomy traktujące o historii i potencjalnych metodach wytwarzania pierwszych artefaktów – skoro nowsze metody się nie sprawdzały, równie dobrze mógł poszukać inspiracji lub wskazówek w przeszłości.
Wybrał stolik nieco na uboczu, zajmując miejsce tuż przy oknie, gdzie było dobre światło. Z torby wyciągnął czysty zeszyt do notatek, w ciszy przeglądając spis treści tomu i ignorując wstęp, w którym na pierwszy rzut oka było wiele pięknych, zawiłych słów, ale mało treści, przekartkował strony do rozdziału o pierwszych odkrytych na terenach Skandynawii artefaktach. To ich przodkowie powinni mieć najwięcej do powiedzenia w dziedzinie radzenia sobie z genetykami, o których mówił Holt, ale jeśli tutaj nie znajdzie nic przydatnego, Felix zamierzał później przejść do opisów pozostawionych przez inne kultury. Z policzkiem wspartym na zwiniętej pięści, szybko przesuwał wzrokiem po tekście, szukając słów-kluczy, nie zwracając szczególnie uwagi na otoczenie.
Uznając, że jeden dzień zamknięcia sklepu mu nie zaszkodzi - zarabiał wystarczająco, żeby żyć na przyzwoitym poziomie - zgarnął notes na notatki i kilka pisadeł. Nie mógł pozbyć się szerokiego uśmiechu na twarzy, zwłaszcza, że zamierzał jeszcze trochę potestować zaklinacza. Fascynowało go, cały czas, że oparł się jego aurze. Musiał wydrzeć mu ten sekret, ale najpierw chciał lepiej go poznać. I oczywiście dostać swój artefakt. Całą drogę z Ymira na stare miasto przeszedł pogwizdując cichutko, nawet nie rozglądając się za potencjalnymi turystami, których fundusze mogłyby zasilić jego własny portfel. Dokładnie tak, jak dzień wcześniej, gdy Nornom ducha winny idiota zasponsorował jemu i Mortensenowi żarcie i spore dawki alkoholu. Czemu inny nie miałby zafundować mu dzisiejszego posiłku?
Wszedł do biblioteki, kierując się od razu do czytelni. W sumie dawno nie odwiedzał tego przybytku, jednak w trakcie studiów często bywał w czytelni, szukając informacji o roślinach albo po prostu się ucząc w spokoju. Na Ymirze nie zawsze było to możliwe. Uśmiechnął się do własnych wspomnień, w bibliotece najłatwiej było znaleźć wtedy klientów na rośliny - tutaj zaczynał z początkami swojego handlu. Ukłonił się jednemu z bibliotekarzy i ukradkiem wypytał, czy już artefaktnik pojawił się na miejscu. Opiekun ksiąg mniej więcej wskazał mu kierunek, więc Nik bez wahania skierował się w tamtą stronę. Dobry humor i jakaś sympatia żywiona do Sommerfelta sprawiły, że oczywiście nie mógł podejść i przywitać się jak normalny galdr. Nie, skądże znowu.
Z bardzo bezczelnym uśmieszkiem zakradł się za plecami zaklinacza - hej, był złodziejem, umiał to robić - i nachylił się nad jego uchem.
- Tęskniłeś? - zamruczał nisko, muskając palcami jego kark, zanim błyskawicznie umknął na bok, tak na wszelki wypadek, gdyby mężczyzna miał jakieś bardziej skomplikowane odruchy obronne niż zejście na zawał w tej samej sekundzie. Zaraz potem też usadowił tyłek na krześle po przeciwnej stronie stolika, wywalając na stół notes i pisadła.
- Co my tu mamy. - mruknął, sprawdzając tomy, które przytargał ze sobą Felix. - Artefakty, historia artefaktów, pobieżna historia niks, fossegrimów i selkie... Guzik to warte, czytałem. Facet kojarzy te genetyki chyba tylko z nazw, w którymś momencie pomylił niksę z huldrą. - prychnął wymownie. - Pomijam ilość niechęci do innych... Zaraz pójdę pogrzebać za lepszymi tomami. Masz już coś istotnego, żebym się nie dublował, czy lecimy od zera? - upewnił się na wszelki wypadek. Cały czas mówił pogłosem, żeby nie przeszkadzać innym. Wbrew pozorom umiał się zachowywać w miejscach publicznych, o ile oczywiście chciał. Aktualnie chciał, bo zależało mu na artefakcie - proste.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Pech. Jeden wielki pech. Musiał pamiętać, co liczyło się najbardziej – interes i jego renoma – a nie chwilowe zachcianki, które można było zaspokoić na wiele innych sposób. Z ludźmi, którzy nie wpadaliby w zębatki dobrze naoliwionego mechanizmu, wywołując potencjalne długotrwałe szkody.
Wiedział, że Nik przyjdzie – dostał przecież od niego potwierdzenie z tym durnym rysunkiem buźki przesyłającej całusa – i powinien był się rozglądać. Zauważyć jego wejście do przyjemnie cichej czytelni, ale skupiony na zadaniu przed sobą, podążył jego tropem jak koń z klapkami na oczach. Nie pierwszy i nie ostatni raz, ale zwykle zdarzało mu się to w zaciszu własnej biblioteczki i pracowni – tam, gdzie był bezpieczny. Tutaj? Cholera, nawet jeśli dookoła zdawali się krążyć tylko studenci, tutaj zdecydowanie nie był. Holt boleśnie mu to uświadomił, zakradając się i muskając kark opuszkami palców.
Felix nigdy nie był najlepszy w tych podstawowych, typowo bojowych czy obronnych zaklęciach – jego talenty leżały zupełnie gdzie indziej – ale najpierw Alma, a później rzeczywistość kontaktów z innymi ślepcami wyrobiły w nim odpowiednie odruchy. Nauczyły, że jeśli ktoś zachodził cię od tyłu, najpierw ciskałeś w niego zaklęciem zdzierającym skórę z twarzy, a potem zadawałeś pytania. Czar rzucony na ogromne pomieszczenie wytłumił rzucone gardłowo zaklęcie, zmienił je w ledwie szept, podobnie jak i tąpnięcie, gdy uderzyło w dywan, znacząc go ciemną smugą. Zdając sobie sprawę, że to tylko Nik, któremu zachciało się żartów, wcisnął dłonie poznaczone ciemnymi żyłami pod blat stołu, rzucając mu błyszczące irytacją spojrzenie.
- Idiota – syknął, gdy ten jak gdyby nigdy nic rozsiadał się po przeciwnej stronie stołu, wyciągnął przybory do pisania i zaczął przeglądać księgi, które Sommerfelt zdążył wyciągnąć z regałów. Upewniając się, że jego ciało nie mogło już zdradzić postronnym skażenia zakazaną magią, uniósł dłoń, pocierając okolicę mostka. Serce waliło mu mocno, wywołując ten sam niepokój co zawsze – czy podobne sytuacje nie skracały czasu pomiędzy kolejnymi atakami drzewozrostu. Ostatni... Ostatni miał niecały miesiąc wcześniej, tego samego dnia gdy odbywała się premiera nowej sztuki teatralnej, a jeszcze poprzedni... Na tyle dawno, że nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć teraz daty. Raczej nie powinien się martwić. Raczej.
- Potrzebujemy opracowania gatunkowego – rzucił wreszcie, wciąż z nutą rozdrażnienia przebrzmiewającą w głosie. - I mitów. Najlepiej paru opracowań różnych autorów, żeby je porównać.
- Nie śpij, bo cię okradną. - poinformował go z wyszczerzem na mordce. Rozsiadł się wygodnie, patrząc z zaciekawieniem na mężczyznę. Z jakichś kompletnie niezrozumiałych powodów lubił przebywać w jego towarzystwie, cieszyły go ich rozmowy nawet, jeśli odbyli tylko dwie. Po prostu obecność Felixa sprawiała mu jakąś dziwną radość, nad którą zastanawiać się nie zamierzał. Nie zamierzał sobie również jej odmawiać - a skoro to znaczyło częstsze siedzenie na głowie zaklinacza, Nik nie miał nic przeciwko. Zwłaszcza, że właśnie dostał kolejny argument, by się go trzymać - zaklęcie, które wleciało w dywan. Nie wiedział, z jakiego zakresu ono było, ale zdecydowanie miał pomysł. I w swojej bezczelności w pełni zakładał, że Felix bez problemu się zgodzi. Może teraz aura zadziała? Tak czy tak brunet był o wiele lepszą opcją niż Magnus czy jego najbardziej zaufany człowiek. Nik nie ufał im ani na jotę, odkąd blond pinda próbowała go udusić. Wprawdzie gadała coś o szacunku do magii, ale Nika to nie przekonało ani trochę. Nie zamierzał pokładać w nich całej swojej zakazanej edukacji, bez względu na to, co musiałby w tym celu zrobić. Póki nie zostanie pełnoprawnym ślepcem nie zamierzał im powierzać chociaż krztyny zaufania. O dziwo inaczej sprawa miała się z Sommerfeltem. Z nim to był po prostu handel. Coś za coś.
- Nie ma problemu. - skinął głową, uśmiechając się lekko. Podniósł tyłek z krzesła i bez zbędnego gadania skierował się do odpowiedniego regału w bibliotece.
Przegrzebanie pozycji zajęło mu trochę. Wbrew pozorom było ich dosyć sporo, jednak czy przedstawiały jakąś większą wartość merytoryczną… Według Nika wcale, o faktycznej historii genetyk nie mówiły za wiele, jednak Holt uznał, że woli przynieść Felixowi wszystko, co znajdzie. Zawsze więcej czasu spędzonego razem, a przy okazji mógłby sam załapać, jak odbijać ewentualne pytania o bycie fossegrimem. Same plusy. Przyniósł więc do stolika stosik wątpliwej jakości ksiąg - będzie można się trochę pośmiać - i położył to wszystko obok Felixa.
- Na razie mam tyle. Potem pójdę po następne. - wyjaśnił lekkim tonem, zaczynając przeglądać pierwszą z brzegu książkę i o dziwo całkowicie uczciwie zaczął robić notatki. Mimo bycia bezczelem naprawdę mu zależało. I na artefakcie i tak ogólnie. Pomyślał sobie, że znalezienie punktów wspólnych nawet dla takich bzdur mogłoby w czymś pomóc. A już na pewno w odkryciu głupoty twórców tych ksiąg.
- Naucz mnie tego. - mruknął kątem ust, robiąc ruch dłonią, jakby rzucał zaklęcie. - Proszę. Zapłacę w czym zechcesz. - dodał cicho, patrząc z uwagą na Felixa. Rzadko prosił. Nawet bardzo rzadko, ale to nie był artefakt. To nie był handel. To było coś innego. - Naucz mnie magii zakazanej. Proszę. - powtórzył samym ruchem ust w taki sposób, żeby nikt go nie usłyszał.
wiedza: 40 + 5 = 45
Próg powodzenia: 65
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
'k100' : 40
Złośliwość Nika niestety mogła mieć swoje konsekwencje – poważne konsekwencje. Gdyby nie wczesna pora, mały ruch w czytelni i skupienie pozostałych odwiedzających na tomach, których poszukiwali, za ten wybryk z zaklęciem mógłby mieć na głowie Kruczą Straż. Zostałby naznaczony, w oczach zwykłych galdrów straciłby całą renomę, mógłby zamknąć sklep i musiałby polegać wyłącznie na kontaktach wśród ślepców. Wolał, żeby nigdy do tego nie doszło. Rozdrażniony nagłymi myślami o chorobie i przyszłości, która by go czekała za jedno niefortunne potknięcie, zaczął się zastanawiać, czy dałby radę zakląć przedmiot ukrywający efekty przemiany w ślepca. Musiał to później sprawdzić. Przejrzeć to i owo. Może napisać do Almy, jeśli... Nie. Nie do Almy. Kiedy przychodziło do niego, Felix jak nigdy unosił się dumą.
Powtarzał Amandine, że nie mogła przedkładać uczuć nad rozum, bo kiedyś zwiodą ją na manowce, a sam co robił? Nie potrafił do końca wybaczyć mężczyźnie, którego przecież wykorzystał do nauki zaklinania, wściekły że ten uznał swoje ideały i Magisterium za ważniejsze od niego. Właśnie dlatego należało trzymać ludzi na dystans, nie przywiązywać się do nikogo.
Amandine była wyjątkiem, jego jedyną prawdziwą słabością.
Podążając za własną radą, wciąż z pewnym rozdrażnieniem odpowiedział Nikowi, co jego zdaniem mogło być potrzebne, obserwując jak blondyn zaraz zniknął między regałami. Nie wrócił już do studiowania księgi, którą otworzył przed sobą z aż tak niepodzielną uwagą jak jeszcze przed momentem, śledząc go kątem oka, dopóki znów nie usiadł po przeciwnej stronie stołu.
- Nie czytaj dokładnie, szukaj słów-kluczy – podsunął, gdy Holt przysunął sobie pierwszy tok i zeszyt. - Nie mamy czasu na każdą w całości. Chodzi nam tylko o elementy wspólne w mitach, pochodzenie zdolności i ich wpływ na umysł – dodał, choć wcale nie mógł mieć pewności, że Nik będzie potrafił przeglądać treść tak, jak mu zasugerował. Jego mózg mógł mieć kompletnie inną konstrukcję, mógł nie łapać w lot nowych informacji tak samo jak Felix i Amandine. Tak czy inaczej – był. Nawet jeśli pracowałby wolniej, to jednak pracował. Pchał poszukiwania do przodu.
Ledwie zdążył się pochylić nad własną księgą, spuścić znów wzrok na tekst i zakręcić długopisem w dłoni, gdy cichy szept blondyna znów przyciągnął jego uwagę. Felix podniósł na niego spojrzenie, czując zaraz jak brwi podjeżdżają mu nieco w górę – i na samą prośbę o naukę i na fakt, że Nik zwyczajnie poprosił, nie wplatając w swoje słowa żadnej złośliwostki. Uczył już Amandine, wiedział, że potrafi to robić, ale ona... Ona była rodziną. Jego słabym punktem, który musiał wyposażyć w narzędzia do obrony. A Nik? Kompletną niewiadomą. Kimś, kto nie zasłużył jeszcze na zaufanie i może nigdy miał go nie zyskać.
Rozglądając się powoli dookoła upewnił się, że nikt nie podsłuchiwał.
- Powinieneś poprosić kogoś, komu ufasz. Żeby się potem tobą zajął – zaczął cicho, palcem pocierając skroń, ale osłaniając jednocześnie usta dłonią. - Nie chcesz sam przechodzić przemiany.
'k100' : 21
Może poczuł odrobinę wyrzutów sumienia, że mógł sprowadzić olbrzymie kłopoty na Sommerfelta i przy okazji pewnie jeszcze siebie. Ale skąd miał wiedzieć, że facet zareaguje magią, spróbuje walnąć w niego zaklęciem i narazi swoją tożsamość? Wbrew pozorom Nik nie życzył żadnemu ślepcowi wypadnięcia w ręce Kruczej Straży. A już na pewno nie życzył tego Felixowi. Pomijając to, że mężczyzna go intrygował i ciekawił, Nik zaczynał go w pewien sposób lubić. To zirytowane spojrzenie, które mu posyłał. Ale harmonijki i tak nie zamierzał mu wybaczyć. I dalej chciał pomacać pianino. Jednak nie mógł czuć się aż tak winnym, bo raz, że nic się nie stało, a dwa miękka skóra pod jego palcami była tego warta, tak zwyczajnie.
Rozdrażnienie Felixa jednak było na tyle zrozumiałe, że Nik odpuścił mu dalsze bycie ćwokiem, przynajmniej na tę chwilę, i kulturalnie poszedł po książki. Które to tomiszcza zaczął równie grzecznie przeglądać, bez dodatkowych komentarzy pod adresem Felixa i pracy, której nie wykonywał, wgapiając się w fossegrima. Nik nie oponował, chce, niech się gapi.
- Jasne. - zgodził się z nim, uznając ten argument, po czym zaczął faktycznie tylko przeglądać książki, zatrzymując się na tych bardziej interesujących fragmentach, które notował na kartce, oczywiście też w skrótach i z krótkimi adnotacjami, w której książce i na jakiej stronie znajdował odpowiednie informacje. Tak, jakby było to potem potrzebne i żeby mogli szybko odnaleźć odpowiednie informacje. Tryb tego typu pracy jakoś specjalnie mu nie przeszkadzał, na studiach miewał podobny, chociaż dotyczył zupełnie innego rodzaju zadań. Wtedy zajmował się botaniką, a teraz? Teraz własną genetyką i pokrewny. Chociaż chyba selkie nie mógł pod to podciągnąć… Będzie musiał podpytać Synne.
- Ja nikomu nie ufam. - stwierdził z nutkami rozbawienia, unosząc kącik ust w górę. Dopiero po tym oparł niby to policzek na dłoni, co pozwalało skutecznie przysłonić usta, by nikt czasem nie odczytał z ruchu warg jego wypowiedzi. - Po co ma się ktoś mną zajmować? - zamrugał lekko oczami. - Dam sobie radę. Wystarczy się nauczyć zaklęć, organizm się dostosuje. Co ty pieprzysz o jakichś przemianach. - zmarszczył nos i pokręcił głową, z lekko ironicznym spojrzeniem. - Nie chcesz uczyć to nie, znajdę kogoś innego. Zwyczajnie niezbyt spodobały mi się metody aktualnego nauczyciela. - dorzucił lekko ironicznie, wzruszając ramionami. Odmowa go jakoś nie ruszyła, Nik nie zamierzał być nachalny. Na upartego zawsze mógł wrócić do Magnusa lub tej blond wiedźmy. A jak nie, to zaciągnie następny dług wobec Villa. Wprawdzie od jakiegoś czasu nie widział ślepca, ale wiedział, gdzie zostawić mu wiadomość.
- Większość się w tych tomach pokrywa. Ale swego czasu czytałem kilka takich, dla kolegi, i z tego, co mówił, to wierutne bzdury oparte na stereotypach. - skomentował swoje notatki, stukając je długopisem. Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się ewidentnie nad pewnymi rzeczami. Odchylił się na krześle, szukając w pamięci lektury. Przecież z jednej z ksiąg uczył się o fossegrimach i ich naturze. I wszystko się sprawdziło i na pewno było tam coś więcej, tylko wtedy skupiał się jedynie nad swoją naturą i historią… Zerwał się z miejsca, kierując jeszcze raz do regałów, szukając jednak konkretnej pozycji. Mruczał do siebie komentarze o pokrytych kurzem tomach, zanim w końcu wrócił do Felixa z triumfem wypisanym na twarzy.
- Mam. - powiedział z satysfakcją i lśniącymi oczami, z zadowoleniem pokazując odpowiednie wersy. - To wygląda, jakby autor uciął sobie pogawędkę z przedstawicielami genetyk, tymi czystej krwi, nie ich potomkami. Najbardziej rzetelne źródło, jakie wpadło mi w ręce. - wyjaśnił, robiąc odpowiednie notatki. Pismo Nika wyglądało z góry jak bazgroły, ale po przyjrzeniu się okazywało się być całkiem artystycznym i bardzo wyraźnym sposobem tworzenia notatek. Nie było problemu z odczytaniem go.
wiedza: 62 + 5 = 67
Próg powodzenia: 65
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
'k100' : 62